Rozdział 17 - Ściśle tajne marzenia generała Smitha

„Choć ze mną, byśmy mogli zacząć to przeklęte spotkanie. Jak się sprężymy, może uda nam się wyrobić ze wszystkim przed północą..."

Levi przypomniał sobie słowa Nile'a i wzdrygnął się z niesmakiem.

Jeszcze jedna narada ciągnąca się do późnej nocy... po prostu świetnie! Jak tak dalej pójdzie, Erwin zbierze gratulacje z okazji bycia ojcem razem z życzeniami urodzinowymi.

Jedyna dobra strona tego była taka, że Levi zyskał mnóstwo czasu, by przemyśleć, co dokładnie powie i jak się do tego przygotuje. Nie zamierzał się śpieszyć. W całym tym zamieszaniu nie zdążył zjeść śniadania, więc zacznie od zapełnienia burczącego żołądka. Najlepiej czymś, czego za jakiś czas nie wyrzyga...

W maleńkiej spiżarni jego i Erwina nie było zbyt wiele, jednak Leviemu nie chciało się iść do stołówki po bardziej sycący posiłek. Będzie musiał zadowolić się koszykiem owoców.

Wyłożył go na stół i zdziwił się, widząc pomiędzy jabłkami i gruszkami miseczkę malin. Erwim musiał kupić je wczoraj wieczorem. Pewnie zrobił to ze względu na to, co powiedziała Hanji tuż przed tym, zanim wyszli od lekarza.

„Jak to, O CO chodzi? O MALINKĘ chodzi! Ty nietaktowny głupku..."

Levi ścisnął nasadę nosa. Przez to wszystko czuł się jeszcze bardziej winny, że tak długo zwlekał z powiedzeniem partnerowi o dziecku.

Czas najwyższy skończyć z tajemnicami! Erwin pozna prawdę, gdy tylko wróci ze spotkania – o której by się ono nie skończyło. Levi przygotuje kolację, ładnie przystroi stół i zaczeka, ile będzie trzeba. A gdy jego partner wreszcie przyjdzie, wtedy...

TRZASK!

Drzwi zostały otwarte z takim impetem, że kapitan nerwowo podskoczył. Gwałtownie szarpnął głową w stronę źródła hałasu i ujrzał Erwina, który stał z dłonią na klamce, dysząc jak po przebiegnięciu maratonu.

- Jak bardzo jesteś tego pewien? – spytał Smith.

Levi był tak zdezorientowany pojawieniem się ukochanego, że w pierwszym odruchu kompletnie nie zrozumiał pytania.

Co on tu robi? – pomyślał, wytrzeszczając oczy. – Nie powinien być na naradzie? Przecież nie mógł tak po prostu z niej wyjść!

Erwin zamknął za sobą drzwi i kilkoma szybkimi krokami pokonał odległość między sobą i Levim. Kapitan odruchowo się cofnął, a gdy natrafił plecami na parapet, chwycił się go obiema rękami.

Erwin miał lekko zaróżowione policzki. Wpatrywał się w drugiego mężczyznę z taką intensywnością, jakby chciał wedrzeć mu się do głowy.

- Levi... jak bardzo jesteś pewien? – wyszeptał, łapiąc partnera za ramię.

- Czego pewien?

- Tego, co powiedziałeś.

Levi przypomniał sobie, o czym wcześniej rozmawiali i poczuł, że serce podchodzi mu do gardła.

- Słyszałeś, co powiedziałem? – zapytał słabym głosem.

Róż na policzkach Erwina stał się jeszcze intensywniejszy.

- Powiedziałeś, że jesteś w ciąży – cicho powiedział Smith.

Więc jednak SŁYSZAŁ?! – pomyślał zszokowany Levi. – I nie mógł OD RAZU dać mi tego do zrozumienia?! Szlag... Szlag, szlag, SZLAG!

Z jednej strony to dobrze, że nie musiał spędzać całego dnia na planowaniu, jak najlepiej przekazać wieść o ciąży, ale z drugiej strony...

Cholera. Czuł się kompletnie nieprzygotowany na ten niespodziewany rozwój zdarzeń. Bliskość ukochanego zazwyczaj dawała mu poczucie bezpieczeństwa, ale teraz diabelnie go stresowała.

- Nie byłem pewny, czy dobrze usłyszałem – Erwin zaczął tłumaczyć. - Dlatego chciałem dopytać... upewnić się... Ale po twoim wyrazie twarzy wnioskuję, że jednak się nie pomyliłem. Naprawdę jesteś...

Zapatrzył się na brzuch Leviego, jakby próbował ocenić jego rozmiar. Kapitan odruchowo położył dłoń na wysokości pępka.

- Tak – potwierdził, starając się brzmieć spokojnie. - Jestem.

- I... jak bardzo to jest pewne? – dopytywał Erwin.

- Raczej bardzo pewne.

- A konkretniej? Powiedz mi w procentach.

W procentach?!

Czy Smith zawsze był tak przerażająco wielki? Dla kogoś o wzroście kapitana Ackermanna wyglądał praktycznie jak tytan!

Levi poczuł, że zaczyna mu się kręcić w głowie. Coś w jego wyrazie twarzy zaalarmowało Erwina, który zamrugał niczym wyrwany z transu. Smith właśnie zdał sobie sprawę, że praktycznie osaczył swojego partnera, blokując mu drogę ucieczki, a teraz jeszcze przesłuchiwał go jak przestępcę. Wyglądając na okropnie zawstydzonego swoim zachowaniem, odchrząknął i nieznacznie odsunął się od Leviego, delikatnie ciągnąc go za ramię, aż znaleźli się w bardziej komfortowej pozycji.

Stali teraz bokiem do okna, wciąż bardzo blisko siebie, jednak nie na tyle, by jeden z nich czuł się schwytany w zasadzkę.

- Przepraszam – wymamrotał Erwin, patrząc na partnera skruszonym wzrokiem. - Po prostu... Zanim zareaguję w jakikolwiek sposób, chciałbym mieć pewność. Czułbym się okropnie, gdybym zareagował, a potem okazałoby się, że jednak nie jesteś w ciąży.

Dość rozsądne podejście. Levi poczuł, że zaczyna stopniowo odzyskiwać spokój.

- Zdecydowanie jestem – zadeklarował, masując ramię. - A skoro upierasz się przy procentach... Powiedzmy, że solidne dziewięćdziesiąt.

- To sporo.

Kapitan intensywnie wpatrywał się w twarz dowódcy, starając się coś z niej wyczytać. Cokolwiek!

Jednak za cholerę nie szło stwierdzić, co Erwin myślał na temat dziecka. Jego mina wyrażała ostrożność, ale nic poza tym.

No cóż, przynajmniej się nie wściekał – to już coś!

I nie zadawał głupich pytań.

- Wiesz, jak to się stało? – wypalił Erwin.

Na czole Leviego zapulsowała żyłka.

To tyle, jeśli chodzi o „nie zadawanie głupich pytań!"

- Kurwa, serio?! – syknął czerwony ze złości kapitan.

- Przepraszam! – jęknął Smith, unosząc dłoń. - Jestem bardzo... przejęty, dlatego nie panuję nad tym, co mówię. Oczywiście, że wiem, kiedy... Zdaję sobie sprawę, że to zdarzyło się w tamtą noc. Chodziło mi o to, że...

Jeszcze raz odchrząknął i wymownie spojrzał na Leviego.

- Jesteś mężczyzną – zaanonsował ostrożnym tonem.

Wściekłość kapitana wyparowała w mgnieniu oka. To na swój sposób kochane, że nawet w takiej chwili Erwin był zdeterminowany przypisywać mu jego właściwą płeć, a nie tą, która wynikała z biologii. Levi czuł się poruszony, ale nie do tego stopnia, by zapomnieć, o co toczyła się dyskusja.

- Erwin, pierdolisz się ze mną od lat – stwierdził, unosząc brew. - Dobrze wiesz, co mam w majtkach.

W domyśle:

Doskonale zdajesz sobie sprawę, że z biologicznego punktu widzenia spełniam wszystkie warunki, by nosić w sobie twojego dzieciaka!

- Tak, jednak posiadanie odpowiednich genitaliów to nie wszystko – ostrożnie odparł Smith. - Nie znam się na tym tak dobrze jak ty, ale wydaje mi się, że twoja macica nie pracuje w normalny sposób. Gdy myślę o zmianach, jakie zaszły w twoim ciele, prawdopodobieństwo ciąży wydaje mi się szalenie niskie.

Zabrzmiało to tak, jakby wątpił w to, że jego partner rzeczywiście znajdował się w Stanie Błogosławionym.

Leviemu nie spodobało się, jak to zabrzmiało. Nie spodobało mu się ani trochę!

I co on miał w tej sytuacji zrobić? Rozebrać się i pokazać odstający brzuch? Podać datę ostatniego okresu? Poprosić lekarza o diagnozę na piśmie?!

Podobnie jak poprzednim razem, Erwin musiał wyczuć zmianę jego nastroju. Wyraz twarzy generała w ekspresowym tempie zmienił się z dociekliwego na skruszony.

- Levi, tu nie chodzi o to, że podejrzewam cię o kłamstwo – łagodnie oświadczył Smith. - Ja po prostu... Bardzo mi zależy, by definitywnie wykluczyć pomyłkę..

- No dobra, rozumiem – mruknął Levi, krzyżując ramiona. - Ale nie licz na to, że będę ci tłumaczył zawiłości babskiej anatomii. Jeśli chcesz szczegółowego wyjaśnienia, przejdź się do lekarza, ewentualnie jakiegoś porąbanego naukowca. Hanji ma teorię, że za wszystko są odpowiedzialne moje geny Ackermannów. Twierdzi, że to właśnie z ich powodu ja...

- Zaraz. – Erwin nerwowo drgnął. - Powiedziałeś Hanji, zanim powiedziałeś mnie?

Jeszcze gnojek miał czelność wyglądać na zranionego! Gdzie się podziała ta jego cholerna błyskotliwość?

- Nie POWIEDZIAŁEM, tylko musiałem jakoś sprawdzić, czy rzeczywiście jestem w ciąży! – Levi praktycznie wydarł się partnerowi w twarz. - Ilu znasz zapalonych badaczy, którzy zgodziliby się dyskretnie zbadać moje siki?! Zresztą, ja nawet nie zacząłem tematu, tylko ta wariatka sama wyciągnęła wnioski. Gdyby nie ona, pewne wciąż podejrzewałbym u siebie jakąś jebaną grypę żołądkową albo coś jeszcze głupszego!

- Oczywiście, przepraszam – szybko oznajmił Erwin. - Naprawdę przepraszam! – dodał, widząc, że kapitan wciąż morduje go wzrokiem. - Tak jak wspomniałem, jestem w lekkim szoku, dlatego mówię bez namysłu.

No dobra, tylko ile jeszcze będzie trwał ten twój „szok"? – Levi miał ochotę zapytać. – Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo mnie to wszystko stresuje? Przestań wreszcie nosić się z tą swoją trudną do rozszyfrowania miną i powiedz, co czujesz do naszego dzieciaka!

- Wiedziałem, że coś się z tobą dzieje, jednak w ogóle nie brałem pod uwagę ciąży – po chwili szepnął Smith. - W końcu nie wymiotowałeś, ani nic...

Levi skrzywił się i podrapał się po szyi, jakby coś go tam ukłuło.

Poniekąd rzeczywiście został dźgnięty – przez wyrzuty sumienia.

- Właściwie to od jakiegoś czasu regularnie rzygam – przyznał się zawstydzonym głosem.

- Słucham? – Zgodnie z oczekiwaniami, Erwin wydał zaskoczone sapnięcie. - Jak to możliwe, że o tym nie wiem?

- Gdy chciało mi się haftować, szedłem do łazienki w drugiej części zamku. Nie chciałem zawracać ci głowy.

- Levi, jestem ojcem twojego dziecka. Nie chcę cię krytykować, ale uważam, że wręcz powinieneś zawracać mi głowę! A zwłaszcza wtedy, gdy źle się czujesz.

Cóż za dumny i zdecydowany ton! I jeszcze ta deklaracja:

„Jestem ojcem twojego dziecka".

Erwin powiedział to praktycznie bez wahania, jakby uważał to za oczywistość. Czy to możliwe... że mimo wszystko się cieszył?

Levi jeszcze raz przeanalizował minę ukochanego i coś sobie uświadomił. Smith emanował podobną aurą jak wtedy, gdy przywalił Craigowi. Nie było tego widać na pierwszy rzut oka, ale gdy uważnie się przypatrzeć, można było dostrzec w jego oczach ten charakterystyczny błysk – spojrzenie samca gotowego do obrony terytorium.

Ktoś inny poczułby się onieśmielony, jednak Leviego ogarnęła ulga.

Zdecydowanie wolał tego Erwina niż roztrzepanego faceta sprzed pięciu minut! Teraz, kiedy już upewnił się, że ma przed sobą tego samego człowieka, który uratował go spod kół dorożki i walnął dla niego bezczelnego Żandarma, Levi zaczął myśleć, że wszystko będzie dobrze.

Przy tym mężczyźnie nie miał czym się stresować. Dlatego powinien nareszcie się rozluźnić i z pełną swobodą opowiedzieć o swoich uczuciach.

- Sądziłem, że to zwykłe problemy z żołądkiem – wyjaśnił, cicho wzdychając. - To nie tak, że próbowałem cię ukarać, albo coś w tym deseń. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że jestem w ciąży. Chciałem najpierw się z tym oswoić. Podobnie jak ty, nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę się stało. Kiedy to planowałem, nie robiłem sobie wielkich nadziei. Wydawało mi się, że...

- Moment. – Oczy Erwina rozszerzyły się. - „Planowałeś"?

Przez ciało Leviego przeszedł zimny dreszcz.

O nie! – z przerażaniem pomyślał kapitan, zaciskając palce na materiale koszuli. – Niech to szlag! Do czego ja się niechcący przyznałem?!

Ze wszystkich rzeczy, które mógł powiedzieć Erwinowi podczas ich pierwszej rozmowy o ciąży, ta była zdecydowanie najgorsza! Jak mógł pozwolić sobie na opuszczenie gardy? Jak mógł być tak cholernie nieostrożny?! Przez krótki moment wyluzował się i pozwolił słowom płynąć, w swojej głupocie nie zauważając, że wypaplał informacje, którą planował zabrać do grobu. Co z niego za idiota...

Właśnie przyznał się swojemu facetowi, że z pełną premedytacją zaszedł z nim w ciążę. Czy istniało coś bardziej upokarzającego?

Gdyby tylko Erwin wciąż był w szoku i kojarzył wolniej niż zwykle... Wówczas Levi miałby trochę czasu, by poukładać myśli i ułożyć w głowie wyjaśnienie, które pozwoliłoby mu wyjść z tej sytuacji z godnością.

Jednak pechowo dla niego, wcale się na to nie zanosiło. Smith wyglądał na zdezorientowanego, lecz jego spojrzenie było zupełnie trzeźwe.

- Levi... - wydukał, z uwagą wpatrując się w ukochanego. - Co masz na myśli, mówiąc, że to... „planowałeś"?

- Erwin... - Rozdygotany kapitan nie miał pojęcia, w jaki sposób się usprawiedliwić. - J-ja...

- Chcesz powiedzieć, że ta ciąża nie jest wynikiem przypadku? – wykrztusił Erwin.

- To nie tak, jak myślisz! – rozpaczliwie wyrzucił z siebie Levi. - Z-znaczy... N-no dobra, może i było tak, jak myślisz, ale nie z takiego powodu, jak myślisz. N-nie zrobiłem tego z wyrachowaniem! J-ja po prostu... J-ja...

Wreszcie dotarł do momentu, gdy zwyczajnie nie wytrzymał. Odkąd zaszedł w ciążę, nawet ze zwykłymi emocjami ledwo sobie radził, a to... Cała ta sytuacja... To było po prostu za wiele!

Przestało go już obchodzić, czy wyjdzie na babę lub słabeusza. Tama, która do tej pory trzymała jego emocje w ryzach, wreszcie pękła i przestał panować nad tym, co mówi. Zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył, po policzkach spływały mu strumienie łez.

- Mogłeś zginąć, Erwin! – zakwilił przez zaciśnięte zęby. - Jechałeś do Shinganshiny po cholerną śmierć i nawet nie próbowałeś udawać, że jest inaczej.

Patrzył w zdumioną twarz ukochanego z mieszaniną pretensji i rozpaczy.

- Prosiłem cię, błagałem... - ciągnął drżącym głosem. - Groziłem, że połamię ci nogi, ale to nic nie dało, bo uparłeś się i nie dawałeś sobie niczego przetłumaczyć! B-byłem pewien, że zginiesz, dlatego ja... D-dlatego...

Poczuł, że nie może oddychać, więc objął się ramionami i pochylił głowę. Na jego ramię opadła dłoń Erwina, ale był tak skoncentrowany na doprowadzaniu powietrza do płuc, że ledwo ją poczuł.

- Ja tylko chciałem mieć kogoś do kochania – wyrzucił z siebie, zadzierając głowę do góry i patrząc na partnera wzrokiem błagającym o zrozumienie. - Kogoś, kto by mi ciebie przypominał.

- Levi... - szepnął Erwin.

- Nazwij mnie „żałosnym", ale tak właśnie było! – Kapitan zadeklarował o wiele śmielszym głosem niż wcześniej. - Pomyślałem, że jeśli zostawisz po sobie dziecko, to może jakoś się pozbieram po twojej śmierci. Ż-że może nie będę aż tak samotny, bo będę miał przy sobie kogoś, kto...

- Levi.

- Gdybym wiedział, że przeżyjesz, w życiu bym czegoś takiego nie zrobił! Chociaż... teraz to sam już nie wiem. Gdy myślę o tym dziecku...

Levi odwrócił wzrok i z zawstydzoną miną pogładził się po brzuchu. To takie głupie, że musiał zajść w ciążę, by zrozumieć, jak bardzo chce zostać rodzicem.

- Levi.

Słysząc swoje imię wypowiedziane poważnym i zasadniczym tonem generała Smitha, zacisnął dłonie z pięści. Odezwał się jego uśpiony instynkt z Podziemia. Właśnie znalazł się w kurewsko stresującej sytuacji i mógł na nią zareagować na dwa sposoby – podkuleniem ogona bądź pokazaniem kłów.

Nie musiał długo zastanawiać się, którą opcję woli.

- Nie chcesz się w to pakować? – zawołał, wyzywająco patrząc Erwinowi w oczy. - Jasne, rozumiem! Wziąłem sobie twoją spermę bez twojej zgody i zamierzam zachować się honorowo. Nie będę zwalał na ciebie odpowiedzialności za decyzję, którą sam podjąłem. Nie wyobrażaj sobie, że będę się przed tobą czołgał jak jakiś jebany desperat!

- Levi!

- Nie potrzebuję cię, słyszysz?! Sam wychowam tego dzieciaka! Nie mam pojęcia, jak ja to, kurwa, zrobię, ale znajdę jakiś sposób, by...

Niepokorny kapitan został mocno schwycony w pasie i pocałowany w usta. Chociaż wcale nie planował się uspokajać, jego ciało w ułamku sekundy stało się pokorne i uległe. Z jednej strony nienawidził się za bycie Ackermannem, ale z drugiej...

Erwin całował go w tak cudowny sposób. Ruchy jego warg były zdecydowane, a zarazem delikatne i czułe. Jedyna dłoń generała starła z policzka Leviego mokre ślady po łzach.

Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, kochankowi przerwali pocałunek. Obu brakowało tchu. Erwin wciąż obejmował drugiego mężczyznę w pasie.

- Wybacz, ale to był jedyny sposób, by uciszyć cię bez podnoszenia głosu – wydyszał, przepraszająco patrząc partnerowi w oczy. - Levi, czy mogę coś powiedzieć? Proszę?

Zawstydzony swoim wybuchem kapitan szarpnął głową w bok.

- No dobra... - burknął, łypiąc na bliżej nieokreślony punkt na podłodze. - Jak masz mi coś do powiedzenia, to mów! Ale uprzedzam, że cokolwiek by to było, nie zamierzam cię błagać!

Wciąż czuł się cholernie głupio, więc unikał wzroku partnera. Jego serce biło dzikim rytmem, gdy czekał na następne słowa Erwina.

Pomimo tego, co wcześniej wykrzyczał, miał nadzieję, że mimo wszystko nie będzie musiał samotnie wychowywać dziecka. Bał się tego, co nastąpi, a zarazem chciał już mieć ten etap za sobą.

Obiecał sobie, że cokolwiek usłyszy, będzie silny! Nawet jeśli Erwin powie mu...

- Przed wyprawą do Shinganshiny zapytałeś mnie, co zamierzam zrobić, gdy już dotrę do Piwnicy.

Trąca policzek dłoń kapitana zamarła w bezruchu. Levi szarpnął głową, by popatrzeć na partnera. Prawdę powiedziawszy, nie tego się spodziewał!

Wyprawa do Shinganshiny? – zdziwił się. - Dlaczego nagle wracamy do tamtej rozmowy? Pamiętam, o co spytałem! A ty...

- Powiedziałem ci, że tego nie wiem – oznajmił Erwin. - Jednak to...

Przepraszająco się uśmiechnął i zawstydzonym głosem dokończył:

- To nie była prawda.

Levi czuł się kompletnie zbity z tropu.

Nieprawda? Ale jak to... nieprawda?

- Okłamałem cię – ciągnął Smith. - Tak naprawdę od dłuższego czasu wiedziałem, co chcę zrobić, jeśli kiedykolwiek znajdę dowód potwierdzający teorię mojego ojca.

Dziwne, ale teraz to on sprawiał wrażenie kogoś, kto zbierał się do wyznania partnerowi czegoś bardzo ważnego i niepokoił się, z jaką spotka się reakcją. Wziął głęboki oddech, popatrzył Leviemu w oczy i słabym głosem oznajmił:

- Gdybym odpowiedział na twoje pytanie zgodnie z prawdą, to moja wypowiedź brzmiałaby mniej więcej tak: chcę spędzać z tobą więcej czasu i mieć z tobą rodzinę. Złożoną z nas dwóch albo... z większej ilości osób, jeśli wyrazisz na to zgodę.

Ostatnie zdanie powiedział z takim rumieńcem na policzkach, jakby był nastolatkiem, który pierwszy raz w życiu wspominał o seksie. W dodatku zerknął na brzuch Leviego, jak na jakiś... za przeproszeniem... zdobyty podstępem łup wojenny. I jakby tego było mało, brew nerwowo mu chodziła, podobnie zresztą jak kącik ust, który co chwilę unosił się do góry, by potem błyskawicznie opaść do dołu.

Erwin zawsze miał problem z zapanowaniem nad mięśniami twarzy, gdy myślał sobie coś nieprzyzwoitego i próbował ukryć to przed światem. Ale że, kurwa, teraz?!

- N-nie – niepewnie odparł Levi. - O czym ty, do licha, mówisz?

Niemożliwe, by było tak, jak powiedział! Gdyby rzeczywiście tak było, to by oznaczało, że ostatnie dwa tygodnie... Ten straszny stres, który czułem, gdy zbierałem się, by mu powiedzieć... T-to wszystko...

- P-przecież nigdy czegoś takiego nie chciałeś – wyjąkał kapitan, wpatrując się w partnera oskarżycielskim wzrokiem. - Mówiłeś, że nie chcesz mieć dzieci!

Erwin uśmiechnął się w tak pobłażliwy sposób, że Levi zapragnął mu przypierdolić.

- Wybacz, ale muszę cię poprawić – uprzejmym tonem oświadczył Smith. - Nigdy nie użyłem dokładnie takich słów. Nie powiedziałem: „nie chcę mieć z tobą dzieci, Levi". O ile pamiętam, zawsze używałem neutralnych, bezosobowych stwierdzeń. Na przykład: „Wychowanie dziecka w tym momencie byłoby fatalnym pomysłem." Albo: „Nie jestem pewien, czy da się pogodzić rodzicielstwo i przynależność do Korpusu Zwiadowczego".

- Nie waż się wykorzystywać jebanej gramatyki jako wymówki! – Levi powiedział z tak groźną miną, że po skroni Erwina spłynęła kropelka potu. - Chyba mi nie powiesz, że ostatnie lata tylko mi się przyśniły? Nawet nie zliczę, ile razy dawałeś mi do zrozumienia, że oddałeś serce ludzkości. Nigdy nie ukrywałeś, co jest dla ciebie najważniejsze!

- Wręcz przeciwnie, Levi – bronił się generał. - Ukrywałem to z największą starannością. Codziennie musiałem ze sobą walczyć, by nie zdradzić otoczeniu, co tak naprawdę jest dla mnie najważniejsze! Może kiedyś tym czymś był Korpus Zwiadowczy, ale odkąd cię poznałem...

Westchnął i spojrzał na partnera oczami przyłapanego na gorącym uczynku winowajcy.

- Zrozum... nawet dla mnie to było sporym zaskoczeniem! Nie zaplanowałem tego. W dodatku bałem się powiedzieć o tym na głos, bo uznałem, że to będzie jak zdrada obietnicy, którą złożyłem ojcu. Już od dłuższego czasu nie walczę dla ludzkości. Walczę z myślą o tym, że im bezpieczniejszy będzie świat, w którym żyjemy, tym większa szansa, że będę mógł cię uszczęśliwić.

- Skoro tak, to dlaczego pojechałeś do cholernej Shinganshiny? – zapytał Levi, łapiąc partnera za przód munduru.

- A jak mógłbym nie pojechać? – Dłoń, którą Erwin obejmował ukochanego w pasie, wpiła się w materiał nieco mocniej. - Miałbym zostać tutaj, nie wiedząc, czy wrócisz? Musiałem być z tobą, by upewnić się, że nic ci się nie stanie. I wychodzi na to, że miałem rację, bo gdybym nie pojechał, poświęciłbyś swoje życie, by pozostali mogli uciec przed Zwierzęcym Tytanem.

Levi przypomniał sobie tamten moment. Na spokojnie odtworzył go sobie w głowie, mając na uwadze to, czego właśnie się dowiedział. Wszystko wydawało się idealnie do siebie pasować. I potwierdzało to, co Hanji powiedziała w knajpie kilka dni temu.

„- Gdybym naprawdę był dla niego najważniejszy, nie pojechałby do przeklętej Shinganshiny, tylko...

- Tylko co? Puściłby miłość swojego życia do najniebezpieczniejszego miejsca w obrębie wszystkich trzech murów, dając mu za wsparcie jedynie wariatkę w okularach i bandę nierozgarniętych dzieciaków?"

Mimo to zrozumienie zachowania Erwina wcale nie sprawiło, że Levi poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie – z każdym kolejnym zdaniem jego serce coraz bardziej wypełniało się frustracją.

- A poza tym, to była moja szansa. – powiedział Smith. - Gdybym dotarł do Piwnicy, nareszcie byłbym wolny! Poczułbym, że odpokutowałem śmierć ojca i mógłbym poświęcić się innym rzeczom. Tym, które są dla mnie naprawdę ważne.

Więc dlaczego mi tego nie powiedziałeś?! – pomyślał Levi, czując rosnącą wściekłość.

Człowiek nie powinien domyślać się tego typu rzeczy! Nie powinien dowiadywać się o nich od wariatek w okularach, a potem zachodzić w głowę, czy były prawdą, bo nosił w sobie dzieciaka i stresował się z byle powodu.

To były, kurwa, istotne informacje, które powinno się usłyszeć od swojego partnera – osobiście! – i to, cholera jasna, na długo przed tym, zanim zaszło się w jebaną ciążę!

Nieświadom buzujących w Levim uczuć, Erwin mówił dalej:

- Oczywiście to nie zmienia faktu, że moja decyzja była podła i nastawiona głównie na moje potrzeby. W głębi siebie wiedziałem, że wolałbyś samemu zginąć zamiast patrzeć na moją śmierć. I że z rozsądnego punktu widzenia byłoby lepiej, gdybym odpuścił sobie tę jedną wyprawę. Wiedziałem to wszystko, ale nie umiałem postawić twoich uczuć na pierwszym miejscu. Nie mogłem zdzierżyć myśli, że coś pójdzie nie tak, a ty skończyć martwy lub okaleczony. To z mojej strony dość egoistyczne, ale chciałem...

- Egoistyczne? – Kapitan odepchnął od siebie tors partnera. -Egoistyczne?!

- L-Levi?

Smith nareszcie zdał sobie sprawę, że jest w tarapatach. Miał w oczach niepokój, ale jakoś znalazł w sobie odwagę, by nie ruszyć się z miejsca.

- Żebyśmy się, kurwa, dobrze zrozumieli... - Levi wycelował w dowódcę drżący palec. - Polazłem do ciebie przed tą cholerną wyprawą, załamany jak nigdy wcześniej... Wywaliłem przed tobą serce, groziłem ci połamaniem nóg... A ty nie dość, że wysłuchałeś tego wszystkiego z tą swoją opanowaną gębą... Nie dość, że odprawiłeś mnie z kwitkiem, rzucając jakieś banalne wyjaśnienia, ani słowem nie zająknąwszy się o tym, jak głębokie jest to, co do mnie czujesz... To jeszcze zachowałeś dla siebie fakt, że twoim największym marzeniem jest posiadanie ze mną rodziny?

Kapitan zadał to pytanie retoryczne, więc na widok nieśmiałego przytaknięcia, wpadł w szał.

- TY JEBANY SUKINSYNIE! – wydarł się, łapiąc pierwszą rzecz, która wpadła mu w ręce.

Czyli stojący obok łóżka but. Szkoda, że nie było w nim noża, bo nie da się ukryć, że cholernie by się przydał!

- Levi, proszę, uspokój się! – zawołał Erwin, schylając się, by uniknąć nadlatującej sztuki obuwia. - Zrobisz dziecku krzywdę!

- Jakby decyzja pojechania do Shinganshiny już sama w sobie nie była wystarczająco podła... - Kapitan użył stolika nocnego jako amunicji, a kiedy spudłował po raz drugi, załapał za ramę krzesła. - Jak mogłeś mnie tak potraktować? Pozwoliłeś mi myśleć, że ludzkość jest dla ciebie najważniejsza, podczas gdy... podczas gdy...

- Levi, na litość boską... zostaw te meble! – W oczach Smitha błysnęło przerażenie.

Skoro tak się martwi, to niech da Leviemu satysfakcję i przestanie kucać, skurwiel jeden...

Krzesło również nie trafiło do celu. Przyszła kolej na biurko.

- Czy byłaby to aż taka tragedia, gdybyś powiedział mi prawdę? – z rozpaczą wyrzucił z siebie Levi, zaciskając palce na drewnianym obiekcie. - Nie przyszło ci do głowy, że będzie mi dzięki temu odrobinę lżej? Że nawet jak umrzesz, to przynajmniej będę wiedział, że kochałeś mnie najbardziej na świecie?

- Bałem się, że ta informacja sprawi ci więcej bólu – Erwin rozmasował kark. - Co ważniejsze, Levi, to biurko jest trochę...

- Zasługujesz, by nim oberwać! Pozwoliłeś mi myśleć, że nic nie znaczę... Że tylko ludzkość się dla ciebie liczy!

- Dobrze – Smith uniósł dłoń, jakby uspokajał dzikie zwierzę. - Dobrze. Masz rację. Jestem draniem i zasługuję na to, by oberwać. W takim razie uderz mnie z pięści. Tylko, proszę, odstaw to biurko! Jest bardzo ciężkie, a w tym stanie nie powinieneś...

- Nie będziesz mi mówił, co mogę robić w TYM stanie!

Nogi drewnianego mebla oderwały się od podłogi.

Ja i mój dzieciak mamy najlepsze geny w obrębie wszystkich trzech murów! – z dumą pomyślał Levi, szykując się do uniesienia imponującego obiektu nad głowę i rzucenia go prosto na Erwina. – Właśnie tak! Jesteśmy cholernymi Ackermannami i żadne głupie biurko nie będzie... żadne głupie biurko...

O kurwa. Ono naprawdę było w chuj ciężkie!

Rozległ się głośny stukot odstawionego na podłogę mebla. Levi opierał dłonie o blat biurka, dysząc jak astmatyk.

- Cholera... - wykrztusił, nieudolnie próbując przywołać na twarz gniewny wyraz. - Tylko zaczekaj, aż urodzę... Jeszcze zobaczysz... Niech to szlag! Moje plecy...

Erwin najwyraźniej do ostatniej chwili wierzył, że jego kapitan da radę rzucić nieszczęsnym biurkiem. Kiedy tak się nie stało, zapatrzył się na Leviego zafascynowanym wzrokiem.

- Matka natura jest niesamowita – wyszeptał, masując podbródek.

- Że co proszę?! – Levi łypnął na dowódcę spode łba.

- Nic – niewinnym tonem odparł Smith. - Po prostu... To dopiero pierwszy trymestr, a ty już tak bardzo się zmieniłeś. A już wkrótce...

Tym razem oba kąciki jego ust zaczęły drżeć. Erwin robił co mógł, by powstrzymać cisnący się na twarz uśmiech, ale zupełnie mu to nie wychodziło.

- Co? – burknął Levi, w głębi siebie przeczuwając, że odpowiedź mu się nie spodoba.

Smith wreszcie przegrał walkę ze swoim ciałem. Szybko przycisnął sobie dłoń do ust i przekręcił głowę, ale zanim to zrobił, Levi zdążył zobaczyć pojaśniałe od szczęścia niebieskie oczy, zaczerwienione policzki i szeroki uśmiech.

- Będziesz gruby – spomiędzy palców Erwina wyszedł zachwycony głos.

- Ciebie to, kurwa, bawi?! – Kapitan Ackermann wydarł się tak głośno, że gdyby cholerne armaty nadal latały za oknem, z pewnością by je przekrzyczał.

- Nie. – Generał wciąż nie zabrał dłoni od twarzy. Jego spojrzenie było pełne radości. - Absolutnie nie.

Levi zacisnął zęby.

- Kłamca! – warknął, odrywając jedną rękę od biurka, by oskarżycielsko wycelować w partnera palec. - I z czego się tak cieszysz, co? Że mój brzuch zacznie przypominać cholerną piłkę? Przypominam ci, że to, co z niego wyjdzie, nie będzie cholerną zabawką! Będzie się drzeć, robić w gacie i budzić nas w nocy. I co? Myślisz, że nadal będziesz miał czas ślęczeć nad notatkami jebanego doktora Jaegera? Ale, śmiało, śmiej się dalej!

Równie dobrze mógłby gadać do ściany. Z tą różnicą, że ściana nie zasłaniała sobie połowy mordy i nie gapiła się na niego z tak ewidentną radością.

- Bez jaj! – kapitan załamał ręce. -Ty dalej szczerzysz japę? Co ci tak wesoło?

- Wybacz. Po prostu...

- Erwin. – Levi popatrzył na ukochanego już nie ze złością, lecz ze śmiertelną powagą. -Jesteśmy w stanie wojny z sukinsynami, o których prawie nic nie wiemy. W dodatku będziemy mieli dzieciaka. Ciebie to naprawdę nie martwi? W ogóle? Ani trochę?

- Levi, no co ty... - Erwin odchrząknął, przygładził mundur i przywołał na twarz profesjonalny wyraz. - Oczywiście, że w jakimś stopniu się martwię.

Trzy sekundy. Dokładnie tyle wytrzymał. A potem te jego cholerne kąciki ust znowu poleciały do góry, jakby ciągnięte przez niewidzialne sznurki. Tym razem Erwin nawet nie próbował ukryć radości. Jedynie rozmasował podbródek i nieco przekręcił twarz, racząc Leviego widokiem swojego niezwykle ucieszonego profilu.

- Uwierzyłbym, gdybyś nie uśmiechał się jak kretyn – skwitował kapitan, wzdychając z rezygnacją. - Ja pierdolę... Nie mogę w to uwierzyć!

Czując nagły spadek sił, oparł pośladki o krawędź biurka.

- Od tygodnia jestem jednym wielkim kłębkiem nerwów... - przyznał się, przeczesując włosy. - Przejmuję się twoją reakcją, martwię się, jak zareagujesz, a gdy przychodzi co do czego, ty po prostu cieszysz się jak idiota! Normalnie, kurwa, jak dziecko, które znalazło prezent pod poduszką! A ja, głupi myślałem, że...

To, na co się nastawiał, wydawało mu się w tej chwili tak idiotyczne, że nawet nie chciało mu się mówić o tym na głos. Według najlepszego scenariusza, Erwin miał co najwyżej poklepać Leviego po ramieniu, a potem oświadczyć, że „choć w życiu czegoś takiego nie planowali, z pewnością jakoś sobie poradzą".

A to był najlepszy scenariusz! O najgorszym nawet nie warto było wspominać, bo gdy porównało się go z rzeczywistymi wydarzeniami, wydawał się o prostu śmieszny.

A skoro już mowa o śmiechu, to Erwin wciąż szczerzył się jak głupek.

- Ty mnie kiedyś wykończysz, Smith – ponuro podsumował Levi.

Zmęczenie w jego głosie nareszcie przywołało generała do porządku.

- Przepraszam, to silniejsze ode mnie – powiedział Erwin, podchodząc do partnera i delikatnie gładząc go po ramieniu. - Teraz, gdy już upewniłem się, że naprawdę będziemy mieli dziecko, nie umiem nad sobą zapanować. Ja...

Zawahał się i szeptem dokończył:

- Tak się cieszę, że jednak je urodzisz.

Levi jeszcze nigdy nie słyszał w jego głosie tak wielkiej ulgi. Coś sobie uświadomił.

- Zaraz – wykrztusił, z niedowierzaniem patrząc na Erwina. - A więc całe to wypytywanie z wcześniej... I to, jak trząsłeś się, gdy wlazłeś do pokoju... Zachowywałeś się tak, bo nie wiedziałeś, czy zatrzymam tego dzieciaka?

Generał odwrócił wzrok. Jego ponura mina w zupełności wystarczyło za odpowiedź.

Kapitan powinien się obrazić, że podejrzewano go o tego typu intencje, ale zamiast tego poczuł w sobie przypływ czułości.

A więc bał się, że usunę ciążę – pomyślał, przypatrując się splecionym palcom swoich dłoni. – Tak cholernie zależy mu na tym dziecku, że nawet nie miał odwagi zapytać wprost. Co za głupek!

Levi zmrużył oczy i pozwolił sobie na dyskretny uśmiech.

- Naprawdę myślisz, że mógłbym je usunąć? – zapytał, kładąc sobie dłoń na brzuchu. – Że tak po prostu pozbyłbym się problemu?

- Nie miałem pojęcia, czego się spodziewać, Levi – cicho odparł Erwin. - Zawsze byłeś zwolennikiem wolnego wyboru. A gdy rozmawialiśmy o twojej mamie, kilka razy wspomniałeś, że nie miałbyś do niej pretensji, gdyby postanowiła cię... nie urodzić.

Rzeczywiście. Dawno temu padły takie słowa. Po tym, jak Smith je usłyszał, trudno mu się dziwić, że bał się decyzji Leviego. Kapitan spuścił wzrok.

- Jeśli mam być szczery to... - Erwin wziął głęboki oddech i zbolałym głosem dokończył: - Gdybyś chciał pozbyć się tego dziecka, wolałbym nigdy się o tym nie dowiedzieć. Rozumiem, że twoje ciało należy do ciebie i w ogóle, ale coś takiego złamałoby mi serce.

Levi miał ochotę jednocześnie śmiać się i płakać. Skąd w ogóle przyszło mu do głowy, że ten mężczyzna nie chciał wychowywać z nim dziecka? Teraz, gdy o tym myślał, jego wcześniejsze obawy wydawały się tak cholernie głupie!

Najchętniej zamknąłby Erwina w ciasnym uścisku, ale wcześniejszy wybuch złości pozbawił go energii i czuł, że kompletnie nie ma na nic siły. Nieznacznie podciągnął się do góry, by przysiąść na skraju biurka, o które wcześniej opierał się pośladkami.

Smith zawahał się, po czym nieśmiało zajął miejsce po prawej stronie partnera. Mebel lekko zaskrzeczał, gdy obaj na nim usiedli.

- Tyle razy wyobrażałem sobie ciebie w ciąży – wyznał Erwin. - Gdy usłyszałem, że nosisz pod sercem moje dziecko... W pierwszym odruchu zacząłem się bać, że to jednak okaże się nieprawdą. Że narobię sobie nadziei, a potem usłyszę, że to pomyłka. Albo że... nie chcesz tego samego co ja i wolałbyś rozwiązać to inaczej. Włożyłeś tyle wysiłku w to, żeby to przede mną ukryć, że zacząłem snuć różne straszne teorie.

- Może powiedziałbym ci wcześniej, gdybyś od początku był ze mną szczery – mruknął Levi. - Wcale nie zamierzałem ukrywać przed tobą ciąży, tylko czekałem na dobry moment, by ci powiedzieć. A co z twoim sekretem? Zamierzałeś kiedykolwiek przyznać, że chcesz mieć ze mną rodzinę? Nie zdziwiłbym się, gdybyś planował zabrać tę informację do grobu.

- Levi, wybacz... Nie chcę zrzucać na ciebie winy za własne tchórzostwo, ale musisz przyznać, że nie jesteś osobą, z którą łatwo rozmawia się o tego typu sprawach.

- „Tego typu sprawach"?

Erwin zawahał się. Miał minę, jakby szykował się do odbezpieczenia granatu.

- Gdybym powiedział, że chcę mieć z tobą dzieci, musielibyśmy poruszyć wiele trudnych tematów. W tym takich, które prawie zawsze wywoływały u ciebie wybuchy złości. Kilka razy zbierałem się do tego, by ci powiedzieć... Było parę okazji, gdy prawie to zrobiłem, ale... Kiedy odtwarzałem w myślach rozmowę, którą mogliśmy odbyć, zawsze pojawiały się jakieś rzeczy, które mogły pójść źle.

- Na przykład jakie? – Levi przekrzywił głowę.

- Stwierdzenia w stylu... – Smith wziął głęboki oddech i zaczął naśladować zagniewany ton ukochanego. – „Dlaczego żądasz ode mnie czegoś tak absurdalnego? Zapomniałeś, że jestem mężczyzną? A może nigdy mnie za niego nie uważałeś? Nie akceptujesz mojej płci?"

Policzki kapitana pokryły się krwistym rumieńcem. Jednak zanim czarnowłosy mężczyzna zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Erwin uraczył go kolejnym potencjalnym cytatem:

- „Jestem Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. Mam przez kilka miesięcy być nazywany Najgrubszym Żołnierzem Ludzkości, bo nagle wymyśliłeś sobie, że chcesz mieć dziecko?"

Levi nieznacznie się wzdrygnął.

- No i wreszcie wniosek, którego obawiałem się najbardziej. – Smith ponuro się uśmiechnął i ostatni raz podjął się naśladowania partnera: - „Skoro tak bardzo tego chcesz, to może powinieneś znaleźć sobie prawdziwą kobietę, która urodziłaby ci dziecko bez słowa protestu."

Auć! To naprawdę zabolało. Kapitan zaczynał powoli rozumieć sedno problemu.

- Levi – cicho zagaił Erwin. - Czy możesz spojrzeć mi prosto w oczy i z całą pewnością stwierdzić, że nie powiedziałbyś mi żadnej z tych rzeczy?

Czarnowłosy żołnierz chciałby móc odpowiedzieć „tak", jednak wiedział, że nie ma do tego prawa.

- No dobra, niech ci będzie – mruknął, masując kark. - Rzeczywiście mógłbym coś takiego pomyśleć. Zwłaszcza gdy dopiero zaczynaliśmy się spotykać i zastanawiałem się, czy pewnego dnia nie obudzisz się z myślą, że wcale mnie nie chcesz.

- Teraz też masz wątpliwości?

- Nie.

- To dobrze.

Erwin przegnał z głowy ukochanego ponure myśli, dotykając jego policzka, obracając jego twarz ku sobie i całując go w usta.

Levi miał wrażenie, że każde muśnięcie warg na nowo ich do siebie zbliża. Pamiętna kłótnia sprawiła, że zachowywali się w swojej obecności bardzo niepewnie – jak dwie osoby zagubione we mgle, które nie potrafiły się nawzajem dostrzec. Teraz jednak wreszcie się odnaleźli. I przy okazji odkryli coś, czego wcześniej nie dostrzegali – byli gotowi na kolejny wielki krok.

Po chwili, która zdawała się trwać wieczność, pocałunek się skończył.

- Może to zabrzmi banalnie – wydyszał Erwin, nie zdejmując dłoni z policzka Leviego - ale choć na polu bitwy jestem ryzykantem, gdy chodzi o ciebie, nie jestem aż tak chętny do stawiania wszystkiego na jedną kartę. Gdy myślałem o nas i chciałem wykonać jakiś odważny ruch, często w ostatniej chwili się wycofywałem. Nawet zebranie się do wyznania uczuć zajęło mi więcej czasu, niż zakładałem. No a kiedy wreszcie byliśmy razem...

Zawahał się i cicho dokończył:

- Chociaż kochaliśmy się niezliczoną ilość razy, nigdy nie pozwoliłeś mi dotknąć swojej waginy.

Levi odruchowo się napiął, ale zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Erwin złączył ich czoła.

- Nie mówię tego z pretensją – podkreślił Smith. - Kochałbym cię nawet wtedy, gdybyś nigdy mi na to nie pozwolił. Mimo to, zawsze podświadomie czułem, że nie masz do mnie pełnego zaufania. Że nie czujesz się przy mnie dostatecznie pewnie, by pozwolić mi dotknąć cię w tamtym miejscu.

- Mogłeś mnie po prostu zapytać – ze śladami różu na policzkach wymamrotał kapitan. - Gdy robiliśmy to pierwszy raz, nie zgodziłem się, ale przecież ludzie zmieniają zdanie.

- Czy gdybym zapytał, zgodziłbyś się?

- To zależy kiedy. Na pewno nie od razu.

- I nie wpadłbyś we wściekłość? Nie pomyślałbyś, że chcę zrobić z ciebie kobietę?

Levi dał sobie chwilę, by pomyśleć nad odpowiedzią. Gdyby usłyszał podobną propozycję teraz, bez wahania wyraziłby zgodę. Od czasu pamiętnej nocy przed wyprawą do Shinganshiny łaknął tego typu pieszczot. Spróbował czegoś nowego, spodobało mu się, a teraz chciał więcej. Odkąd spłodzili dziecko, on i Erwin ani razu nie kochali się w taki sposób, ale w zasadzie tylko dlatego że byli pokłóceni. Teraz jednak ich relacje wracały do normy, więc Levi był gotów zmienić ten stan rzeczy, choćby zaraz.

No ale, gdyby Smith zapytał go o to wcześniej... Choćby kilka dni przed nocą, która zaowocowała spłodzeniem dziecka... To czy Levi mógłby się zgodzić?

Jeśli miał być ze sobą szczery, nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. A Erwin musiał doskonale o tym wiedzieć, bo łagodnie oznajmił:

- Czułem, że jeśli kiedykolwiek przekroczymy tę granicę, to inicjatywa powinna wyjść od ciebie. Chciałem mieć pewność, że naprawdę tego chcesz. Nie zniósłbym myśli, że zgodziłeś się na coś takiego tylko po to, by mnie zadowolić.

Po policzkach kapitana spłynęły łzy. Nie chcąc kolejny raz raczyć ukochanego widokiem swoich zaczerwienionych oczu, Levi szybko ukrył twarz w zagłębieniu szyi drugiego mężczyzny.

- Chyba dlatego tak bardzo cię kocham – zakwilił, zaciskając palce na mundurze Erwina.

Smith w żaden sposób nie skomentował żałosnego stanu partnera. Jedynie pogłaskał go po krótko zgolonych włoskach tuż nad karkiem i złożył na jego czole delikatny pocałunek. To był, zresztą, kolejny powód, dla którego Levi tak cholernie go kochał.

- Szlag! – jęknął, mocniej zaciskając palce na mundurze dowódcy. - Nie mogę uwierzyć, że tak się rozkleiłem.

- Spokojnie. – Erwin szepnął mu do ucha. - To hormony.

- Jeszcze słowo o hormonach, a ci przypierdolę! – warknął Levi.

- Przepraszam. – Smith czule się uśmiechnął.

Kapitan wytarł zaczerwienione oczy i posłał dowódcy mordercze spojrzenie.

- Nie mam tendencji samobójczych – skruszonym tonem oznajmił Erwin. - Po prostu jestem tym zafascynowany. Najsilniejszy mężczyzna, jakiego znam, wzruszył się do łez. Sam przyznaj, że to niezwykłe.

Jasne. Niezwykłe! Może dla obserwatora, ale na pewno nie dla samego zainteresowanego.

Levi był już zmęczony tymi cholernymi huśtawkami nastrojów. Potrzebował chociaż odrobiny stabilizacji. Czegoś, co pomogłoby mu zachować równowagę w tej popapranej rzeczywistości.

Zsunął się z biurka, przetarł zaczerwienione powieki i stanął naprzeciwko Erwina.

- A zatem... cieszysz się z powodu dziecka? – zapytał, pociągając nosem.

Smith pozostał na meblu, przez co jego oczy były na tym samym poziomie co oczy partnera.

- Sądziłem, że dość jasno dałem to do zrozumienia – stwierdził z łagodnym uśmiechem.

- Tak, ale chcę, żebyś powiedział to wprost – poprosił kapitan. - Potrzebuję to usłyszeć.

- Cieszę się, że jesteś w ciąży, Levi. Myśl, że będziemy mieli dziecko, napełnia mnie niewyobrażalnym szczęściem. Boję się momentu, gdy w pełni to do mnie dotrze, bo czuję, że nie zdołam utrzymać się przy ziemi. Mam w brzuchu tyle motyli, że mógłbym latać.

- Dość tego! Mówiłem ci, jak bardzo nie znoszę, gdy robisz z siebie jebanego poetę.

Levi pociągnął Erwina za rękę, ściągając go z biurka, po czym objął w pasie. Tak cholernie potrzebował tego mężczyzny! Jego ciepła, jego zapachu, jego silnych ramion... Ściskał talię partnera tak mocno, jakby nie widzieli się całe wieki i westchnął z ulgą, gdy Smith pogłaskał go po plecach.

- Mniejsza o mnie, Levi – Erwin wyszeptał do ucha ukochanego. - Powiedz mi, jak ty się czujesz. Chociaż wydajesz się spokojny... Cóż, w miarę spokojny, pomijając rzucanie meblami...

- Jeszcze raz wspomnij o meblach... - ostrzegawczo zaczął kapitan.

- Przepraszam – Smith ucałował jego skroń. - Chodziło mi o to, że...

Nieznacznie odsunął się od partnera, by móc spojrzeć mu w oczy.

- Jesteś mężczyzną – stwierdził. - Nawet comiesięczne krwawienia są dla ciebie emocjonalnie trudne. A ciąża to coś naprawdę poważnego.

- Ż-żebyś wiedział! – drżącym głosem odparł Levi. – To cholernie poważna sprawa.

Poczucie bezpieczeństwa sprawiło, że zapragnął zrobić coś, na co prawie nigdy sobie nie pozwalał – okazać słabość. Przez ostatnie dwa tygodnie trząsł się ze strachu o przyszłość, więc ubrał ciężką zbroję, która miała nie tylko go ochronić, ale też utrzymać jego emocje w ryzach. Teraz jednak, gdy wiedział, że ma wsparcie najdroższego mężczyzny, pozwolił pancerzowi opaść, odsłaniając wszystkie swoje obawy i lęki.

- W ogóle nie czuję się na to przygotowany – przyznał się, nerwowo przełykając ślinę. – J-jasne, kiedy zaciągnąłem cię do łóżka przed wyprawą do Shinganshiny, tego właśnie chciałem, ale w głębi siebie wcale nie wierzyłem, że... N-nie robiłem sobie żadnych wielkich nadziei ani... N-no a teraz, gdy to jednak się stało, mam w głowie jeden wielki bajzel! Co prawda cieszę się z tego dziecka... Prawdopodobnie bardziej niż powinienem, zważywszy na chujowe okoliczności, w których przyjdzie nam go wychowywać, ale jednocześnie...

Popatrzył w zatroskane oczy partnera i wyrzucił z siebie:

- Tak bardzo się boję, Erwin! Czasem kładę się spać, myślę o tym wszystkim i dociera do mnie, że to nie będzie spacer po parku. Jestem facetem, a kurwa, urodzę dziecko. Jak to w ogóle będzie wyglądać? Co stanie się z moim ciałem? Czy urosną mi cycki? A co jeśli tak? Albo jednak nie urosną i okaże się, że to coś złego! Tak jak mówiłeś, będę gruby! Przez całe życie starałem się wyglądać jak mężczyzna i od pewnego czasu mogę spokojnie przejść się ulicą, nie martwiąc się, że ktokolwiek weźmie mnie za kobietę. Ale kiedy dzieciak urośnie i będzie rozpychać się w brzuchu, obcy ludzie zaczną wyciągać wnioski i nazywać mnie „babą". Pójdę na głupi targ i przy każdym straganie będę słyszał „proszę pani". Na samą myśl o tym chce mi się rzygać, ale kurwa, nie mam czym, bo dzisiaj w nocy zwróciłem całą zawartość żołądka. Do tego jeszcze ta cholerna zgaga... I mam tak wytrzymać jeszcze przez siedem miesięcy?! Ja pierdolę!

Chociaż Erwin próbował przytrzymać ukochanego, Levi wyrwał się z uścisku i zaczął energicznie przechadzać się po pokoju.

- Ale dobra, jakoś dam radę – powiedział sobie, zatrzymując się na środku pomieszczenia i biorąc głęboki oddech. - Wielki brzuch i cała reszta... Jestem dorosły. Ogarnę to. Niech nazywają mnie „panią Smith", „żonką generała", „kobietą w ciąży" albo czymkolwiek innym. W końcu to tylko kilka miesięcy. Hanji jest jednocześnie kolesiem i babką, a jakoś nie rzuca się, gdy ludzie traktują ją jak kobietę. Skoro ona daje radę, to ja tym bardziej wezmę się w garść. Powtarzam to sobie jak cholerną mantrę i czuję się odrobinę lepiej. Ale wtedy dopadają mnie znacznie gorsze myśli...

Odwrócił się do Erwina i posłał mu zrozpaczone spojrzenie.

- A co, jeśli coś pójdzie nie tak? Czy ja w ogóle jestem w stanie utrzymać tę ciążę? Sam widziałeś, co stało się z tamtą dorożką!

Przycisnął sobie dłonie do czoła, zapatrzył się na podłogę i zbolałym głosem wyznał:

- Jestem słaby, Erwin. Przez całe życie byłem silny, a teraz czuję się słaby i bezbronny, jakbym znowu miał pięć lat! Tamta cholerna dorożka jechała prosto na mnie, a ja stałem jak kołek i nie byłem w stanie zrobić ruchu! Jak mogłem?!

- Levi...

- Gdyby nie ty, ze mnie i z dzieciaka jak nic zostałaby mokra plama. A to dopiero drugi miesiąc! Skoro już na początku ciąży jestem w takim żałosnym stanie, to aż strach pomyśleć, co będzie działo się później. Zakładając oczywiście, że wytrzymam tak długo...

- Co masz na myśli? – z niepokojem spytał Smith.

- To, że moje ciało może tego nie udźwignąć! – Levi szarpnął głową do góry i popatrzył na ukochanego ze wzrokiem pod tytułem „tylko na mniej spójrz!" - Co prawda lekarz powiedział, że nie powinienem się martwić, bo mam wspaniały organizm i wyglądam zdrowiej niż większość dwudziestolatków, ale... Do diaska, Erwin, jestem po trzydziestce! W dodatku przez lata faszerowałem się lekami hormonalnymi. A jeśli to wpłynie na dziecko? Co zrobię, jeśli ono umrze? Albo gorzej... urodzi się chore, a my nie będziemy umieli...

Podobnie jak wcześniej, Smith uciszył partnera łącząc ich usta. Dolna warga Leviego drżała od powstrzymanego szlochu. Kapitan czuł się z tym absolutnie żałośnie.

- Levi, spokojnie – szepnął Erwin, składając na czole ukochanego serię delikatnych pocałunków. - Weź głęboki oddech. Usiądź, dobrze? Nogi ci się trzęsą. Będzie lepiej, jeśli usiądziesz.

Levi pozwolił, by dowódca objął go ramieniem, przeprowadził przez pokój i posadził na skraju łóżka. Smith ukląkł między nogami drugiego mężczyzny i kojąco rozmasował mu udo.

- Nie pozwól opętać się przez strach – odezwał się łagodnym tonem. - Spróbuj podejść do tego jak do ekspedycji. Powoli. Najpierw ustalmy fakty: byłeś u lekarza. U człowieka, który zna się na tych sprawach lepiej niż ktokolwiek inny. W dodatku cieszy się bardzo dobrą opinią w swoim środowisku. Wiem to, bo spytałem Pixisa.

Bijący z jego głosu spokój musiał być zaraźliwy. Levi poczuł, że zaczyna stopniowo odzyskiwać panowanie nad swoim ciałem. Palce Erwina przyjemnie ugniatały mu mięśnie tuż nad kolanem.

- A zatem byłeś u lekarza – ciągnął Erwin. - Podzieliłeś się z nim swoimi wątpliwościami, a on powiedział, że nie masz się czym martwić. Tak było?

- Tak. – Levi niepewnie przytaknął. - Ale przecież nie może wszystkiego przewidzieć!

- Nikt nie może – zgodził się Smith. - Dokładnie tak jak wtedy, gdy walczymy z tytanami. Jednak są pewne metody, by wpłynąć na sukces misji. Powiedz, Levi... Jeśli będziesz zdenerwowany, zestresowany i wystraszony, to uważasz, że prawdopodobieństwo urodzenia zdrowego dziecka będzie większe czy mniejsze?

Kapitan zaczerwienił się i cicho odparł:

- Mniejsze.

- A jeśli udasz, że tych obaw nie ma... Jeśli spróbujesz się uspokoić i skupisz się na najbardziej podstawowych sprawach... Na zdrowym odżywianiu się i przyjmowaniu witamin, nie obciążając się rzeczami, na które nie masz wpływu... Sądzisz, że to pomoże dziecku?

- Na pewno.

- Więc uważam, że powinieneś tak właśnie zrobić. Jeśli coś pójdzie nie tak, będziemy się martwić. Razem. Ale na razie nie myśl o tym i po prostu o siebie zadbaj. Dobrze?

„Razem". Ostatecznie właśnie to słowo podziałało na Leviego jak leczniczy balsam i pomogło mu całkowicie się rozluźnić.

- Dobra – mruknął kapitan. – No dobra. W porządku. Zrobię, co trzeba.

Przez ten jeden krótki moment znowu byli dowódcą i żołnierzem. Erwin dał Leviemu zadanie, a kapitan Ackermann skupił całą swoją uwagę na wykonaniu go, dzięki czemu mógł odzyskać wewnętrzny spokój.

A skoro Smith był tak rozsądnym, trzeźwo myślącym i świetnie zorganizowanym mężczyzną, to może ta cholerna ciąża wcale nie będzie aż taka zła? Problemy, nieoczekiwane sytuacje, utrata kontroli – jak na to nie patrzeć, mieli w tym wszystkim już całkiem niezłą wprawę. We dwóch jakoś to ogarną. Z pewnością dadzą radę!

Zakładając, że Levi wcześniej nie zabije Erwina za robienie głupich min.

Smith gapił się na brzuch partnera, mając na twarzy tak oczarowany wyraz, że ciężko było przebywać w jego towarzystwie nie czując wstydu.

- Wybacz. – Niepewnie wyciągnął rękę. - Mogę...?

- Nie musisz pytać – burknął Levi, krzyżując ramiona. - Przecież to twoje. – wymamrotał po chwili.

Pod wpływem słowa „twoje", policzki Erwina stały się równie różowe co maliny na stole.

- Tak, ale... - Generał przełknął ślinę. Jego palce już prawie musnęły brzuch kapitana, lecz w ostatniej chwili zamarły w bezruchu. - Skoro to pierwszy raz, poczułem, że powinien zapytać.

Levi przewrócił oczami i zabrał się za rozpinanie guzików koszuli. Kiedy rozchylił materiał, by zaprezentować, jak bardzo zmieniło się jego ciało, poczuł się jeszcze bardziej speszony, niż gdyby paradował przed Erwinem bez majtek.

Smith nie gapił się na niego z taką intensywnością nawet w ich pierwszą noc, gdy stali naprzeciwko siebie kompletnie nadzy. To było spojrzenie człowieka, który kompletnie stracił głowę. I chyba nie tylko dla swojej drugiej połówki.

Kiedy roztargniony generał wreszcie odważył się musnąć kłykciami lekko wypukły brzuch, a z jego przepełnionych radością oczu popłynęły łzy, Levi zrozumiał, że od początku nie miał się czym martwić. Erwin kochał to dziecko. Do szaleństwa!

- Przepraszam. – Smith szybko starł z policzków wilgotne ślady. - Ja nawet nie mogę zwalić winy na hormony.

- Może ojcowie też je miewają? – łagodnie zasugerował kapitan.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Ale to miłe, że próbujesz mi pomóc odzyskać godność.

Erwin pocałował skórę tuż nad pępkiem ukochanego, a potem wtulił się w nią nosem. Jego palce wpiły się w materiał opinający udo partnera.

- Och, Levi – szepnął łamiącym się głosem.

Levi widział tylko czubek blond czupryny, więc nie był tego całkowicie pewien, ale miał przeczucie, że popłynęło więcej łez. On sam jednak czuł w sobie niesamowity spokój. Być może wynikało to z instynktu? Gdy jeden rodzic przestawał panować nad emocjami, drugi z automatu się uspokajał, by równowaga mogła zostać przywrócona w naturalny sposób.

Levi delikatnie przeczesał jasne kosmyki Erwina i usłyszał zadowolone westchnienie.

Po pewnym czasie Smith wyprostował się i wrócił do gładzenia lekko odstającego brzucha partnera. Muskał skórę opuszkami palców, z fascynacją wpatrując się w ruchy swojej dłoni.

- To łaskocze – mruknął Levi. - Wiesz, że nie musisz być aż tak delikatny? Po prostu połóż mi całą rękę na brzuchu.

- No nie wiem... - Erwin popatrzył na partnera jak mały chłopiec proszący o pozwolenie na skosztowanie ciastka. - Mam przed tym lekkie opory. Wydaje mi się, że dziecko jest strasznie małe. Boję się, że zbyt duży nacisk mógłby...

- Bez przesady. – Kapitan przewrócił oczami. - Może i jest tylko małą Malinką, ale raczej nic mu nie grozi. Hanji twierdzi, że mam macicę ze stali.

- Zaraz... Malinka?

Erwin popatrzył na stojący na stole koszyk z owocami, a jego oczy rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu.

- A więc o to chodziło z Malinką?

- Taa, mniej więcej takiej wielkości jest teraz dziecko – cierpliwie wyjaśnił Levi. - A przynajmniej było, jakiś tydzień temu. Chyba od tamtego czasu nieznacznie urosło.

Smith wyciągnął rękę, by wyjąć ze słoiczka jedną malinę.

- Niesamowite – wyszeptał, trzymając różowy obiekt tuż przed twarzą i wpatrując się w niego oniemiałym wzrokiem. - Taka maleńka rzecz jest naszym...

Pod wpływem zbyt dużego nacisku owoc został zmiażdżony, pokrywając palce generała lepkim sokiem. Erwin miał tak przerażoną minę, jakby skazał na zagładę całą ludzkość.

- O Boże – wyjąkał, zezując na swoją rękę. - Co ja narobiłem? Zabiłem je!

Levi zamrugał.

Jego wielgachny facet... Generał całego cholernego Korpusu Zwiadowczego właśnie klęczał na podłodze i wypinał kręgosłup, jakby oczekiwał, że ktoś zacznie go biczować w ramach pokuty. Ubabraną sokiem rękę oparł o materac pomiędzy nogami Leviego.

- Jestem potworem – mamrotał do siebie tępo patrząc w przestrzeń. - Najgorszym ojcem na świecie. Trzymałem naszą Malinkę marne kilka sekund i już zostałem dzieciobójcą!

Levi zaczął się od niechcenia zastanawiać, czy kiedy on sam odpierdalał podobny cyrk, to Hanji miała równie wielki ubaw? Oczywiście współczuł ukochanemu i w ogóle, ale to nie zmieniało faktu, że Erwin zachowywał się w chuj zabawnie. Ciężko było patrzeć na niego i się nie śmiać.

Kapitan uświadomił sobie, jak bardzo byli do siebie podobni i poczuł, że jego serce wypełnia się czułością.

- Erwin, wyluzuj – powiedział, z uśmiechem łapiąc partnera za nadgarstek. - Nikogo nie zabiłeś. Zmiażdżyłeś palcami owoc. Taki zwykły, z krzaka. Sam spróbuj...

Na widok języka zbierającego ze skóry czerwonawy sok, Erwin omal nie dostał zawału.

- Oszalałeś?! Nie zlizuj tego! To wygląda jak krew i dlatego...

Złapał się za głowę, skierował wytrzeszczone oczy w bliżej nieokreślony punkt i nieprzytomnym tonem wymamrotał:

- A teraz jeszcze wydzieram się na mojego partnera, który jest w ciąży. Zawsze wiedziałem, że jestem bezwartościowym człowiekiem.

Popatrzył na swoją rękę i z żałosną miną podsumował:

- Jak mogłem...

- Do ciężkiej cholery, Erwin!

Jak dotąd Levi całkiem nieźle się bawił, jednak tego typu histeria wydała mu się grubą przesadą. Chwycił dłoń ukochanego i zdecydowanym ruchem przycisnął ją sobie do brzucha.

- To nie jest pierwsza lepsza Malinka tylko nasza Malinka! – podkreślił, patrząc drugiemu mężczyźnie w oczy. - Nasz dzieciak, rozumiesz? Mój i twój. Sądzisz, że jest jakimś cieniasem, który umrze z wrażenia, tylko dlatego że jego ojciec zmiażdżył owoc? Powinieneś w niego wierzyć, a nie dawać mu do zrozumienia, że uważasz go za słabeusza!

Erwin przez chwilę gapił się na partnera zaintrygowanym wzrokiem.

- Jego? – zapytał wreszcie.

- Albo ją – poprawił się Levi. - Skąd mam, cholera, wiedzieć, jakiej będzie płci? Wiem tylko, że jest silny. Silna. Ugh... nieważne! Jeszcze za wcześnie, by bawić się w tego typu zgadywanki.

W oczach Smitha pojawił się niebezpieczny błysk.

- Racja – ochoczo zgodził się dowódca Zwiadowców. - Są inne rzeczy, którymi powinniśmy się zająć.

- To znaczy jakie? – zapytał lekko zaniepokojony Levi.

Erwin zawsze miał taką minę, gdy knuł coś podstępnego i był zaledwie o krok od zrealizowania swojego wielkiego planu. Bardzo podobnie wyglądał na cholernym balu, gdy prowadził swojego kapitana w tańcu i zbierał się do wyznania uczuć. Ej, ale on chyba nie...

- Tylko mi nie mów, że masz jeszcze jakieś marzenie, o którym nigdy mi nie powiedziałeś? – jęknął Levi.

Jak mi zaraz powie, że chce mieć co najmniej piątkę dzieci, to go, kurwa, wykastruję! – postanowił, ostrzegawczo wpatrując się w twarz ukochanego, licząc, że ten odgadnie jego mordercze myśli i powstrzyma się przed powiedzeniem tego... cokolwiek sobie zaplanował.

Erwin niespecjalnie przejął się groźną miną partnera.

- Właściwie to, owszem – oświadczył z szerokim uśmiechem. - Jest pewne marzenie, które od dłuższego czasu chodzi mi po głowie.

Musiało chodzić o coś wielkiego, bo chwycił lewą dłoń kapitana i mocno ją ścisnął.

- W innych okolicznościach zapewne bym się na to nie odważył – wyznał ze śladami różu na policzkach. - Ale skoro udało mi się zrobić ci dziecko i jakimś cudem nadal żyję... W dodatku tak się dogodnie złożyło, że i tak jestem przed tobą na kolanach, to zaryzykuję i zapytam.

Ucałował miejsce, gdzie palec serdeczny ukochanego zbiegał się z resztą dłoni, popatrzył drugiemu mężczyźnie w oczy i powoli zapytał:

- Kapitanie Levi... wyjdziesz za mnie?       

Notka autorki

Ba-Duuum! No to mamy kolejny cliffhanger – ale dla odmiany przyjemny, obiecujący fajne rzeczy.

Jak zawsze chętnie posłucham waszych komentarzy i spostrzeżeń. Planowałam ten rozdział od dłuższego czasu i włożyłam w niego sporo pracy – dlatego liczę, że się nie rozczarowaliście ;)

Jak myślicie: czy Levi przyjmie oświadczyny Erwina? A może wyśle go do diabła?

Jak wyobrażacie sobie ślub naszych chłopców? Ja mam w głowie bardzo konkretną wizję i sądzę, że jest jednocześnie prosta i zaskakująca. Jednak nie zdradzę wam, czy zrealizuję ją w tym opowiadaniu, bo to byłby spoiler do kolejnego rozdziału.

A poza tym, mam nadzieję, że nie zapomnieliście, co Levi ma pod spodniami...

Jutro mam dość nieprzyjemny zabieg dentystyczny, który raczej nie powinien opóźnić żadnych wychodzących na bieżąco rozdziałów, ale gdybym jednak nic nie publikowała, to możecie założyć, że ma to związek z... ugh... zębem. W każdym razie, nie martwcie się o mnie.

Na deserek zostawiam wam jeszcze jednego uśmiechniętego Erwina oraz uśmiechniętego Leviego w gratisie ;)

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top