Rozdział 15 - Szczerość i zaufanie

Levi miał spory sentyment do Kwatery Głównej Korpusu Zwiadowczego. Odkąd wyniósł się z Podziemi to było pierwsze miejsce, które mógł nazywać „domem". Przeżył tu tak wiele znaczących momentów!

Na przykład wtedy, gdy został awansowany na kapitana i wyniósł się z baraków, by zająć jedną z komnat mieszczących się w starym zamczysku. Pamiętał swoje zaskoczenie, gdy otworzył drzwi, a jego nowy pokój okazał się znacznie większy niż lokum, które dzielił kiedyś z Farlanem i Isabel. W dodatku przy oknie stała specjalna szafka, przeznaczona do przechowywania zestawów do herbaty. Levi nie przypominał sobie, by ją kupił. Kiedy ją otworzył, znalazł puszkę mięty, kilka pięknych filiżanek i zapisany eleganckim pismem liścik:

„Gratuluję awansu!"

Levi wziął nieszczęsny świstek papieru i zaciągnął się jego zapachem. Jakiś czas wcześniej przyznał przed sobą, że podkochuje się w swoim dowódcy, więc pozwolił sobie na subtelny uśmiech. Uwielbiał wodę kolońską Erwina. Zwłaszcza w połączeniu z naturalnym zapachem Smitha – gdyby miał do czegoś porównać tę woń, na myśl przychodziły mu leśny strumień i końska grzywa. Wtedy jeszcze nie miał zbyt wielu okazji, by ją wdychać – nie robił sobie nadziei, że on i mężczyzna, którego kiedyś poprzysiągł zabić, zostaną parą.

Mimo to niecały rok później wrócił do swoich kwater po Najbardziej Pamiętnym Sylwestrze W Życiu i znalazł obok filiżanki do herbaty kolejny liścik:

„Ta szafka świetnie wyglądałaby obok mojego regału na książki".

Levi zareagował na to czułym parsknięciem. Cóż za jebany romantyk z tego Erwina – raz się bzykali, a ten już proponuje wspólne mieszkanie. Co za kretyn!

Nie żeby Levi zamierzał mu odmówić. Ukrywał to najlepiej jak umiał, ale jeszcze nigdy nie czuł takiego szczęścia.

Od razu poszedł do kochanka, by zapytać, kto wprowadzi się do kogo. Erwin uprzejmie pozostawił tę decyzję Leviemu, jednak podkreślił, że którykolwiek z nich się przeniesie, powinien zostawić w dawnym pokoju przynajmniej parę ubrań, by „stwarzać pozory".

Po długiej naradzie stwierdzili, że jednak będą rezydować u Smitha, który ze względu na wyższą rangę miał znacznie więcej miejsca. Levi przeklął te decyzję, gdy o północy wpadli na przezajebisty pomysł, by przenieść szafkę na herbatę. Może nie ważyła jakoś szczególnie dużo, jednak była w diabły nieporęczna, a wtaszczenie jej trzy piętra wyżej wymagało większej zręczności niż ćwiczenie trójwymiarowego manewru.

A swoją drogą... między ich kwaterami zawsze było tyle schodów?! Co za idiota wpadł na pomysł, by budować takie krzywe stopnie?! Levi zwyzywał kolesia przynajmniej dwanaście razy, zanim cholerna szafka wreszcie stanęła, gdzie trzeba.

Długo nie mogli się zdecydować, gdzie ją umieszczą, więc przestawiali ją bez końca, aż do ich pokoju wparowała rozgorączkowana Hanji w zielonej piżamie.

- No nieeee! – zawyła, szarpiąc się za włosy. – Myślałam, że się ruchacie, a wy tylko przestawialiście meble? I po co mi było podsłuchiwanie pod drzwiami przez ostatnie pół godziny? Nie czułam takiego rozczarowania, odkąd się dowiedziałam, że tytany wyparowują po śmierci!

Levi wygonił wścibską okularnicę na korytarz, ciskając jej w twarz gaciami Erwina. Gdy tylko wyszła, zrobił kochankowi awanturę o zostawianie bielizny, gdzie popadnie, podkreślając, że skoro mają razem mieszkać, tego typu syfiarstwo ma się skończyć. W odpowiedzi Smith skrzyżował ramiona i oświadczył, że bycie bałaganiarzem jest lepsze od oddawania cudzych majtek szalonym naukowcom, no bo, cholera, kto wie, „co Hanji teraz zrobi z tymi gaciami".

Wybuchła kłótnia, której finałem były namiętne pocałunki, szarpanie się za włosy, zrzucanie ubrań i rżnięcie się na nieszczęsnej szafce. A potem na dywanie. I na regale na książki, czy raczej w oparciu o niego. I wreszcie na łóżku, bo przecież łóżko też trzeba było wypróbować, nie?

W każdym razie, Levi miał z Kwaterą Główną wiele cudownych wspomnień.

Mimo to kompletnie nie umiał wyobrazić sobie wychowywania tutaj dziecka. A już zwłaszcza po poranku takim jak ten!

Ledwo otworzył oczy, a usłyszał huk armat, od którego prawie pękły mu uszy. Czy ci jebani rekruci musieli ćwiczyć tak wcześnie rano? Mogliby przynajmniej zaczekać do dwunastej!

Mamrocząc pod nosem przekleństwa, Levi ostrożnie odsunął dłoń Erwina, która obejmowała go w pasie i wyplątał się z pościeli, by zamknąć okno. Huki nieco przycichły, ale wciąż były w diabły irytujące. Do tego jeszcze ta upierdliwa zgaga...

Choć ona, tak właściwie, była powodem do radości. A przynajmniej częściowo. Choć w diabły nieprzyjemna, stanowiła jeden z dowodów, że ciąża trwała w najlepsze. Pomimo incydentu z powozem, Malince nie stała się krzywda.

Wzdychając, Levi wsunął dłoń pod bawełnianą koszulę i delikatnie przejechał opuszkami palców po skórze znajdującej się tuż nad gumką krótkich spodenek, które nosił do spania. Jego brzuch wciąż można by określić mianem „płaskiego", lecz imponujący „kaloryfer" należał już do zamierzchłej przeszłości. Levi przypomniał sobie słowa doktora Connora:

- Jeśli takie jest pańskie życzenie, nie powiem nic generałowi Erwinowi. Mimo to uważam, że powinien pan jak najszybciej poinformować go o obecnym stanie rzeczy. Zwłaszcza, że to on wydaje się być ojcem dziecka.

- To... aż tak oczywiste? – spytał lekko zawstydzony Levi.

- Ma wokół siebie tę charakterystyczną aurę. – Dobrotliwie się uśmiechając, lekarz pokiwał głową. – Tak czy siak, dobrze by było, żeby jak najszybciej powiedział mu pan o dziecku. Im więcej czasu minie, tym trudniej będzie panu ukryć swój stan.

- Jest pan w dziewiątym tygodniu ciąży, kapitanie – poważnym tonem dodała Ursula. – A to oznacza, że za chwilę zacznie pan dziesiąty tydzień, gdy nudności i wymioty występują z największą częstotliwością. No i... Nie da się ukryć, że brzuszek też zacznie rosnąć.

- A jeśli to już przeszłość? – Nerwowo przełykając ślinę, Levi dotknął swojego brzucha. – K-kiedy się wywróciłem... A co jeśli ja... J-jeśli straciłem je i...

- Dokładnie pana zbadaliśmy, kapitanie – podkreśliła asystentka doktora Connora. – Zapewniam, że dziecku nic nie jest.

- A jeśli mimo wszystko zacznę krwawić?

- Jeśli tak się pan denerwuje, może pan zaczekać kilka dni – skwitował lekarz. – Choć moim skromnym zdaniem nie ma powodów do zmartwień.

I trzeba przyznać, że miał rację. Choć Levi wstrzymywał oddech za każdym razem, gdy zdejmował bieliznę, nigdy nie znalazł na materiale nawet pojedynczej kropli krwi. Dopiero po tygodniu skończył z obsesją sprawdzania i pozwolił sobie na westchnienie ulgi.

Wcale nie zapłacił za swoją nieostrożność poronieniem. Dzięki Bogu!

A skoro dziecko nadal się w nim rozwijało, to powinien o nie zadbać.

Korzystając z faktu, że Erwin jeszcze się nie obudził, Levi otworzył tajemną skrytkę w podłodze i wyjął z niej pudełko, w którym trzymał zioła i proszki. Na samą myśl o tym, co musiał wziąć, rozbolała go głowa. Jakiś... kwas foliowy, jeszcze inny kwas, jod, witamina taka, sraka i owaka? Ugh! Chyba lepiej będzie w to nie wnikać, tylko po prostu łykać, co kazali. Jak na to nie patrzeć, miał już doświadczenie w przyjmowaniu sporych ilości proszków. Po tym, jak przyzwyczaił się do leków hormonalnych, takie niewinne ciążowe suplementy nie powinny robić na nim wrażenia. Mimo to...

Cholera. Wkurzało go, że łykał te wszystkie specyfiki i nie miał pojęcia, co dokładnie z nim robiły. Wprost nienawidził uczucia niepewności! Co prawda lekarz i aptekarz opisali mu wszystko ze szczegółami, ale jeden i drugi mieli tak powalone charaktery pisma, że za wszystkie diabły nie potrafił się rozczytać. Dobrze, że przynajmniej pamiętał, jakie brać dawki.

Może warto poprosić o pomoc Erwina? Skurczybyk miał niewiarygodny talent do rozszyfrowywania ledwo zrozumiałych bazgrołów.

Levi obrócił głowę, by popatrzeć na leżącego w łóżku kochanka. Smith był przykryty do pasa kołdrą i pomimo dobiegających zza okno huków pozostawał w stanie głębokiego snu. Na widok bandaża otulającego fragment klatki piersiowej oczy kapitana zaszły mgłą.

Muszę mu powiedzieć! – powiedział sobie Levi, zaciskając palce na materiale koszuli. – Dzisiaj!

Im dłużej to odwlekał, tym większa szansa, że Erwin sam domyśli się prawdy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co miało wydarzyć się jutro.

Odkładając leki do skrytki, kapitan zwrócił uwagę na dwa inne „skarby", które ukrył pod podłogą. Pierwszym był owinięty kolorowym papierem prezent urodzinowy dla Erwina.

- Pamiętasz, że w tym roku kończy czterdziestkę? – dwa dni temu spytała Hanji.

- Jak mógłbym zapomnieć? – prychnął Levi, krzyżując ramiona. – Nie martw się, już mam dla niego prezent.

- Dzidziusia? – Jedyne oko szalonej kobiety zalśniło od ekscytacji.

- Nie, głupia, książkę! O koniach. Kupiłem mu ją na targu jakiś miesiąc temu. Dobrze wiesz, że szykuję się do takich okazji z wyprzedzeniem.

- Nooo, ale tak czy siak powinieneś powiedzieć mu o dziecku w jego urodziny. Albo trochę przed. W końcu to twoja ostatnia szansa!

- O czym ty chrzanisz? Jaka znowu „ostatnia szansa"?

Hanji posłała przyjacielowi znaczące spojrzenie.

- No wiesz, to jednak czterdziestka – podkreśliła, głęboko wzdychając. – Wielka rzecz. O ile się nie mylę, Erwin ma specjalną butelkę winę, którą dostał na trzydzieste urodziny. Pamiętam, jak zapowiadał, że wypije ją z najbliższymi przyjaciółmi, gdy skończy czterdziestkę. Hm... wydaje mi się, że użył określenia: „jeśli dożyję".

- No i co w związku z tym? – spytał zniecierpliwiony Levi.

- Noo i wyobraź sobie taki dialog między wami...

Okularnica zaczęła na przemian naśladować Smitha i Ackermanna.

- „Dlaczego nie pijesz, Levi?"

- „Bo nie mogę."

- „Ale dlaczego? Przecież to moje czterdzieste urodziny! Nie napijesz się ze mną w tak ważne święto?"

- „Mówiłem ci, że nie mogę!"

- „No ale, czemu? Czy to możliwe, że jesteś..."

Hanji spojrzała w wytrzeszczone oczy Leviego i wracając do normalnego tonu dokończyła:

- Sam widzisz. To nieuniknione. Twoja tolerancja alkoholu jest wręcz legendarna! Jeśli nie napijesz się z Erwinem w jego urodziny, wszystko stanie się jasne.

- O cholera. – Kapitan głośno przełknął ślinę. – Masz rację!

- Tak, mam. – Okularnica pokiwała głową. – Dlatego musisz sobie odpowiedzieć na pytanie, mój drogi: wolisz, żeby Erwin sam domyślił się prawdy, czy może jednak skorzystasz z przywileju osoby w ciąży i mu o tym powiesz?

Nie trzeba było długo zastanawiać się nad odpowiedzią. Chociaż cholernie się denerwował, Levi wiedział, że nie ma wyjścia – musi w końcu poinformować kochanka, że ten za parę miesięcy zostanie ojcem. Lepsze to, niż gdyby Smith miał dowiedzieć się o wszystkim z jakiegoś innego źródła. Mówiąc mu o dziecku osobiście, Levi przynajmniej miał szansę, by zachować nad sytuacją jako taką kontrolę.

Urodziny Smitha wypadały jutro, więc zostały niecałe dwadzieścia cztery godziny na wzięcie się w garść i wyznanie prawdy. Tylko od czego zacząć rozmowę?

Wzrok Leviego spoczął na pakunku, który leżał obok prezentu dla Erwina. Były w nim różne rzeczy, które zakupiła Hanji. Może warto wykorzystać coś z tej kolekcji? Na przykład położyć koło łóżka tamten śpioszek z kocimi uszami i wybadać reakcję Smitha, gdy się obudzi?

Do reszty mnie powaliło? – Zirytowany, Levi pokręcił głową i gniewnym ruchem zatrzasnął skrytkę w podłodze. – Nie zamierzam wykorzystywać NICZEGO, co zakupiła ta czterooka wariatka! A już ZWŁASZCZA tego, co dała mi wczoraj!

Na wspomnienie ich ostatniej rozmowy, skrzywił się z niesmakiem.

- Mówiłem ci, byś już nie kupowała dzieciakowi żadnych prezentów! – burknął kapitan, gdy wrócił do Kwatery Głównej po spacerze i zobaczył, że Hanji czai się przy wejściu, ściskając w dłoniach tajemniczą czerwoną torbę zakupową.

- Och, to nie dla Malinki – zaświergotała okularnica, łącząc czubki palców wskazujących i czerwieniąc się, zupełnie jak wtedy, gdy udało jej się schwytać tytana. – Tylko dla ciebie.

- Dla mnie? – zdziwił się Levi. – Myślałem, że mam już wszystko, czego potrzebuję. – stwierdził, myśląc o schowanych pod podłogą lekach. – Chcesz mi powiedzieć, że o czymś zapomnieliśmy?

- A-haaa. Dokładnie tak! Zapomnieliśmy wyposażyć cię w coś, dzięki czemu łatwiej ci będzie powiedzieć Erwinowi o dziecku.

- Czyli, kurwa, w co? W butelkę wódki, bym mógł go najpierw upić?

Hanji uśmiechała się jak szaleniec, a jej okulary lśniły mrocznym blaskiem.

- Nieee – zaświergotała, wciskając torbę w ręce zaskoczonego Leviego. – W coś, co przepięknie podkreśli twoje zgrabne i apetyczne pośladki. Uwierz mi... gdy Erwin cię w tym zobaczy, będzie chciał mieć z tobą co najmniej dziesięcioro dzieci, a nie tylko jedno.

Kapitan odchylił ucha torby, a gdy ujrzał zawartość, natychmiast je zacisnął.

- Ochujałaś do reszty?! – jęknął, czerwieniąc się od wstydu i złości. – Nie włożę tego!

- Ale dlaczeeeegooo? – Hanji chwyciła go za obie dłonie i spojrzała na niego wzrokiem skarconego szczeniaczka. – Levi, no weź... Co ci szkodzi? Dokładnie to sobie przemyślałam i uznałam, że to najlepszy pomysł z możliwych.

- Niby kiedy tak pomyślałaś?! Bo coś mi się wydaje, że nie byłaś wtedy trzeźwa!

- Zgoda, może i nie byłam, ale musisz przyznać, że to genialne! Czasem najlepsze pomysły przychodzą do człowieka pod wpływem procentów. Załóż to cacko, a przekonasz się, że mam rację!

- Zwariowałaś?! Już bym wolał wykonać dla Erwina striptiz na rurze niż powiedzieć mu o dziecku w czymś takim!

- Striptiz też możesz zrobić...

- Przestań wreszcie wprowadzać zamieszanie! Zabieraj to ode mnie!

Zaczęli energicznie podawać sobie torbę, jakby grali w cholerną siatkówkę. Aż w pewnym momencie przyszedł Erwin i rzucił zdziwione: „co wy tu robicie?" Jego obecność tak zdekoncentrowała Leviego, że przegrał trwającą od kilku minut przepychankę. Hanji wcisnęła mu torbę z seksownymi gaciami i zerwała się do biegu, szybko znikając z zasięgu wzroku.

Nie mając pojęcia, co zrobić, kapitan schował prezent za plecami i zmierzył kochanka spojrzeniem pod tytułem:

„A ty co? Szukasz guza?"

To tyle jeśli chodziło o niewzbudzanie podejrzeń i zachowywanie się w towarzystwie ukochanego w zupełnie naturalny, nieodbiegający od normy sposób. Cholera!

Dobiegające od strony łóżka głębokie westchnienie wyrwało Leviego z rozmyślań. Erwin nareszcie zaczął się budzić. Zza okna dobiegła kolejna głośna salwa armatnia.

- Głośny poranek – skomentował Smith, siadając na skraju łóżka i przecierając oczy.

Wyjątkowo nie miał na sobie jasno-niebieskiej tuniki, którą zwykle zakładał do spania. Paradował tylko w krótkich spodenkach. Jego pięknie wyrzeźbiona klatka piersiowa jak zwykle stanowiła piękny widok. Jednak czarnowłosy kapitan podziwiał ją tylko przez chwilę – na widok lekko zżółkniałych bandaży zachwyt w jego oczach został zastąpiony troską.

- Przydałaby ci się zmiana opatrunku – skomentował Levi, otwierając szafkę.

- To niepotrzebne. – Smith przeczesał kosmyki jasnych włosów, która opadały mu na twarz. – Zająłeś się tym wczoraj.

- Zajmę się tym tyle razy, ile będzie trzeba. Wiesz, jak łatwo o infekcję? Przestań marudzić i chodź tutaj!

Rozległ się dźwięk kroków i po chwili Erwin opadł na krzesło naprzeciwko kochanka. Z bliska wydawał się jeszcze przystojniejszy. Levi poczuł, że zakochuje się w nim na nowo.

Nieważne, czy ratuje mnie czy nadzieję ludzkości – pomyślał, ostrożnie zdejmując bandaż i gładząc pozostałość ręki, którą Erwin stracił podczas odbijania Erena. – Nigdy się nie waha! Każde dziecko byłoby dumne z takiego ojca...

Pochylił się, by ucałować lekko zaczerwieniony kikut. Może powinien zrobić to właśnie teraz? Powiedzieć coś w stylu:

Ej, Erwin. Wiesz, co? Parę dni temu nie uratowałeś wyłącznie mnie. Ocaliłeś też dziecko. Nasze dziecko. Za siedem miesięcy zostaniesz tatą.

Otworzył usta i już prawie wypowiedział te słowa, ale wtedy...

BUM!

Kula armatnia trafiła w drzewo tuż obok ich okna. Obaj mężczyźni poskoczyli z wrażenia. Czerwono-żółte liście uderzyły w szybę jak pociski, po czym opadły na parapet.

- W co ty celujesz, idioto?! – z zewnątrz dobiegł rozwścieczony głos.

Kapitan wzdrygnął się i rozmasował skroń.

- A myślałem, że do Keith wydziera się najgłośniej w całej armii – podsumował Erwin, kręcąc głową.

- Żartujesz? – parsknął Levi. – Kiedy się uprzesz, potrafisz wrzeszczeć jeszcze głośniej.

Skończył bandażować ukochanego i cicho zapytał:

- Robisz dzisiaj coś ważnego?

Mogliby wsiąść na konie i pojechać w jakieś zaciszne miejsce z dala od tych huków. Zaszyliby się w leśnym zagajniku. Gdzieś, gdzie nikt by im nie przeszkadzał. Wreszcie mieliby okazję, by na spokojnie porozmawiać o dziecku.

- Najwyższy szczebel dowództwa ma dzisiaj zebranie odnośnie ponownego zasiedlenia Marii – powiedział Erwin.

Levi zamrugał.

- Zebranie? – powtórzył, przełykając ślinę.

- Mówiłem ci o nim parę dni wcześniej – łagodnie przypomniał Smith. – Zapomniałeś?

No jasne, że zapomniał. Był tak przejęty ciążą, że ledwo pamiętał o praniu własnej bielizny, a co dopiero o czymś tak ważnym jak TO!

- Oczywiście, że nie zapomniałem – skłamał Levi. Spuścił wzrok i markotnym głosem zapytał: - Jedziesz do stolicy?

- Taki był plan, ale zaproponowałem wszystkim, by zamiast tego przyjechali tutaj.

- Wszystkim, to znaczy, komu?

- Królowej, Nile'owi, Generałowi Pixisowi, Generalnemu Dowódcy Zackley'owi... A także innym członkom Rady Wojennej.

- I co? – Levi wpatrywał się w ukochanego z wyrazem niedowierzania. – Te wszystkie wielkie szychy zgodziły się przyjechać do naszej starej i zapyziałem Kwatery Głównej?

- Nie mieli innego wyjścia. – Erwin zaśmiał się pod nosem i czule pogłaskał policzek drugiego mężczyzny. – Beze mnie to spotkanie nie miałoby sensu, a oświadczyłem, że w najbliższym czasie nie chcę podróżować. Wiem, jak bardzo jesteś zmęczony ciągłym przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Nic się nie stanie, jeśli raz na jakiś czas praca przyjedzie do mnie.

Kapitan zaczerwienił się.

- To... bardzo miłe z twojej strony – wymamrotał, odwracając wzrok. – Ale przecież nie musisz wszędzie mnie ze sobą zabierać. To ciebie zaprosili na to spotkanie.

- Może i tak. – Kciuk dowódcy delikatnie rozmasował skórę pod okiem Leviego. – Jednak wolałbym mieć cię na oku, gdy jesteś tak osłabiony jak teraz.

Erwin pochylił się, by złożyć na ustach partnera krótki pocałunek.

- Za ile przyjadą? – spytał kapitan.

- Według planu powinni tu być za jakieś dwie godziny. – Smith zerknął na wiszący na ścianie zegar. – To sporo czasu, jednak powinienem zacząć się szykować. Pójdę się ogolić.

- Pomóc ci?

- Jeśli to nie problem, możesz naszykować mój mundur.

Podczas gdy Erwin zamknął się w łazience, Levi zagłębił się w rozmyślaniach.

Dwie godziny, tak? Czy to dość czasu, by porozmawiać o ciąży? A może lepiej poruszyć ten temat po spotkaniu? Z drugiej strony, tego typu narady lubiły się czasem przeciągać do późnej nocy... A jeśli tym razem będzie tam samo?

Levi miał wrażenie, że pod wpływem stresu jego zgaga coraz bardziej się pogarsza. Niech to szlag!

Sięgnął do szafki po... Jak Hanji nazwała ten rodzaj wody? „Alkaliczny"? Ech, mniejsza o to. Grunt, że pomagało.

Levi akurat brał łyk z manierki, gdy kolejna kula armatnia uderzyła bardzo blisko okna, przez co zapluł sobie koszulę i spodenki.

- Po prostu świetnie! – burknął, patrząc na poplamiony materiał. – Wyglądam, jakbym zsikał się w gacie.

No cóż... tak czy siak powinien przebrać się w codzienne ciuchy, więc pozwolił złości opaść. A przynajmniej tymczasowo.

W przeciągu najbliższych kilku minut lista powodów do wpadania w szał zaczęła się powiększać o nowe podpunkty. Na początek – niezrobione pranie! Jakiś czas temu Sasha i Connie zauważyli osłabienie kapitana i zaproponowali, że odciążą go w niektórych obowiązkach domowych.

Raczej nie była to propozycja płynąca z serca, lecz efekt dziwnej strategii Ziemniaczanej Dziewuchy, która ubzdurała sobie, że jak Levi będzie miał mniej na głowie, to przestanie kraść jedzenie („Skonfiskowałem tylko sześć kanapek, trzy pączki i dwie drożdżówki, a ci już wpadają w panikę!" – myślał rozdrażniony kapitan. – „Co za paranoja!").

Można było przewidzieć, że ta para idiotów nie wywiąże się z obietnicy. Pokój wysprzątali – to trzeba im przyznać (a przynajmniej doprowadzili go do swoich standardów czystości, ale z pewnością nie osiągnęli poziomu błysku, który zadowoliłby Leviego). No ale, co z praniem? Wyraźnie powiedział, że to na tym zależy mu najbardziej, a ci gamonie zupełnie olali worek z brudnymi ciuchami i zabrali się za ścieranie kurzy.

Na szczęście był przezorny, więc schował w szufladzie parę majtek na tak zwaną „czarną godzinę". Gdyby nie to, nie miałby czego wciągnąć na swój... na swój...

Zbyt wielki tyłek?

- Kurwa... poważnie? – jęknął Levi, gdy zaczął wciągnąć gatki, a materiał zatrzymał się w połowie ud i za cholerę nie chciał iść dalej. – To jakieś, kurwa, JAJA?!

- Wszystko w porządku? – z łazienki dobiegł zaniepokojony głos Erwina.

Policzki kapitana pokryły się krwistym rumieńcem. Tego mu tylko brakowało – by jego doskonały kochanek wylazł z kibla i zastał go w momencie, gdy nie był w stanie założyć swoich najluźniejszych majtek.

- T-to nic! – Levi szarpnął głową w stronę drzwi do łazienki. – Znalazłem na szafce nocnej drobinkę kurzu.

- Dziwne... byłem pewien, że posprzątałem ją wczoraj wieczorem. Tak się starałem, żebyś się nie denerwował...

- Nie przejmuj się, to pewnie pył z cholernych armat! Przez noc mieliśmy otwarte okno.

Levi ponownie skupił uwagę na opornych gatkach. Zmierzył je morderczym wzrokiem, jakby były niepokornymi żołnierzami.

- No dalej, skurwysyny... - wycedził przez zęby. – Nie róbcie mi tego!

Rozległ się dźwięk drącego się materiału. Levi wbił zrozpaczony wzrok w swoje dłonie, z czego każda trzymała połowę majtek.

- Ja pierdolę, czemu... CZEMU?!

- Levi, przepraszam – z łazienki dobiegł skruszony głos. – Następnym razem posprzątam z większą dokładnością.

- To nie twoja wina – mruknął kapitan, otwierając szafkę z bielizną partnera. – Po prostu wyładowuję złość, dobra?

W życiu nie przypuszczałby, że do tego dojdzie, ale w tej sytuacji nie widział innego wejścia. Wzdychając, Levi naciągnął na tyłek bokserki Erwina. Utrzymały się na jego biodrach przez jakąś sekundę, po czym zsunęły się po jego nogach jak po ślizgawce. Dopiero teraz, kiedy leżały na podłodze wokół jego kostek, było widać, jak bardzo są wielkie.

- Mogłem się tego spodziewać... - wymamrotał kapitan.

Erwin miał uda jak cholerne pniaki drzewa! Jego gacie mogłyby pasować na partnera, gdyby ten dotrwał do dziewiątego miesiąca ciąży, ale na pewno, kurwa, nie teraz!

W takim razie, co Levi powinien, u licha, zrobić? Latać bez majtek? Założyć brudne? Ani jedna z tych opcji mu się nie podobała. Przecież nosił w sobie dzieciaka, na litość boską! A co jeśli do jego waginy dostaną się jakieś zarazki i zrobią maluchowi krzywdę? Nie mógł do tego dopuścić! Czy w takim razie powinien założyć...?!

Zatrzymał wzrok na skrytce w podłodze i gwałtownie wciągnął powietrze.

O kurwa. Nie. Tylko nie to! Niemożliwe, że naprawdę rozważał coś takiego!

- Kurwa mać za wszystkie czasy! – wykrztusił piskliwym głosem.

- Levi? – zaniepokojony głos Erwina zlał się z odgłosem pluskania.

Lada moment Smith dokończy golenie i wyjdzie z łazienki. Jeśli Levi miał działać, to musiał zrobić teraz!

Wymamrotał pod nosem kilka przekleństw, po czym rzucił się otwierać skrytkę w podłodze. Czego by nie powiedzieć o Hanji, nie ulegało wątpliwości, że perfekcyjnie znała jego aktualne wymiary. Gacie, które kupiła, z pewnością będą na niego pasować! Co z tego, że wyglądały wulgarnie? Erwin wcale nie musi ich oglądać! Levi włoży to seksowne białe cholerstwo, po czym szybko wciągnie spodnie i nie będzie musiał patrzeć na...

- Podwiązki?! – wykrztusił ledwo słyszalnym tonem, gdy wyciągnął majtki z torby i nareszcie ujrzał prezent w pełnej okazałości. – Czemu wcześniej nie zauważyłem, że to gówno ma podwiązki?!

W dodatku takie, które zostały na stałe przytwierdzone do gaci. Za pomocą cienkich paseczków, które miały kokardki! Niech to szlag... jeśli Levi to włoży, będzie wyglądał jak cholerna striptizerka! Do ciężkiej cholery... Nawet jego matka nie nosiła takich rzeczy, a przecież była prostytutką!

O nie. Nie ma opcji! To nie może tak zostać! Trzeba natychmiast znaleźć jakiś nóż i to przeciąć!

Tylko co, do diabła, stało się z nożem? Powinien być schowany w bucie, ale go nie było! Może w takim razie w kieszeni... Że co? Tam też nie?! Co się tu, u licha, wyprawia?! Ciąża namieszała Leviemu w pamięci? A może ci smarkacze, Connie i Sasza, poprzestawiali broń, gdy sprzątali pokój?

To idioci. Z całą pewnością zrobili to z jakiegoś totalnie pojebanego powodu – na przykład z ciekawości. Przez ich głupotę Levi został bez noża.

Spróbował rozerwać podwiązki najpierw dłońmi, a potem zębami, ale cholerstwo było równie mocne co paski do trójwymiarowego manewru.

- Niech to wszystko szlag trafi! – wydał głośny jęk frustracji.

- Levi, wszystko w porządku? – Siedzący w łazience Erwin brzmiał o wiele donośniej niż wcześniej. – Cokolwiek się dzieje, za chwilę skończę się golić i ci pomogę!

- Nie, nie! – Levi gniewnie zamachał ręką w stronę drzwi. – Nie potrzebuję twojej pomocy. Siedź w kiblu!

Uświadomił sobie swój błąd dopiero po fakcie. Niech to! Teraz, jak już kazał partnerowi zostać w łazience, Erwin na stówę połapie się, że coś dziwnego działo się pod jego nosem i będzie chciał jak najszybciej wrócić do sypialni.

A Levi wciąż nie rozwiązał kwestii bielizny. Kurwa mać za wszystkie czasy!

Powtarzając sobie, że zostanie przyłapanym z seksowną bielizną w rękach jest o wiele gorsze niż potajemne noszenie seksownej bielizny, kapitan błyskawicznie założył nieszczęsne gacie razem z podwiązkami. Potem dopadł do spodni, je także założył i wreszcie zabrał się za resztę garderoby.

Akurat kończył sznurować czarne buty, gdy Erwin wreszcie wyszedł z łazienki. Smith miał na sobie białe spodnie od munduru. Z jego idealnie wygolonej twarzy spływały kropelki wody.

- Widzisz? – zaanonsował Levi. – Nie potrzebowałem twojej pomocy.

Wyprostował się i rozłożył ręce w geście mówiącym:

„Wszystko jest w porządku! Ubrałem się i wcale nie mam na sobie seksownych białych gaci i podwiązek, na widok których bywalcy burdeli chodziliby z językami przyklejonymi do podłogi".

Kącik ust Erwina uniósł się do góry.

- Jesteś pewien, że tak świetnie sobie poradziłeś? – Łagodnie się uśmiechając, generał wskazał mostek partnera. – Krzywo zapiąłeś guziki koszuli. Ostatnio często ci się to zdarza.

Klnąc pod nosem, Levi zaczął doprowadzać się do porządku. Z zewnątrz dobiegła kolejna seria wystrzałów, przez co urwał najwyżej położony guzik.

- No cholera jasna, no! – warknął, łypiąc na okno.

- Chcesz nową koszulę? – spytał Erwin.

- Nie, dzięki. To tylko jeden guzik. Potem go przyszyję.

A poza tym nie chcę, byś zauważył, że odstaje mi brzuch.

Tak czy siak to niewiele zmieniło, bo jego decyzja o pozostaniu w zepsutej koszuli z pewnością wyda się Erwinowi podejrzana. Levi od zawsze przywiązywał wagę do schludnego wyglądu i wszyscy o tym wiedzieli.

Mimo to Smith nie dał po sobie poznać, że zauważył coś odbiegającego od normy. Popatrzył na Leviego z wyczekującym uśmiechem.

- Co z mundurem? – zapytał uprzejmie.

- Z mundurem?

- Powiedziałeś, że mi go naszykujesz.

- A, tak. Wybacz. Tyle czasu szukałem własnych ubrań, że nie zdążyłem. Mam nauczkę, by więcej nie pozwalać bachorom na sprzątanie naszego pokoju.

Kapitan podszedł do szafy.

- Potrzebujesz pasków do trójwymiarowego manewru? – zapytał, zdejmując z wieszaka zestaw ubrań.

- Niekoniecznie. – Erwin pokręcił głową. – Raczej nie będę dzisiaj ćwiczył.

- Nie powinieneś zaniedbywać treningu – wymamrotał Levi, wygładzając materiał zielonej marynarki.

Sięgała połowy ud i była znacznie wygodniejsza niż noszone zazwyczaj brązowe mundury. Erwin wyglądał w niej niezwykle atrakcyjnie, jednak Levi wciąż wolał go w tradycyjnym zestawie. Bardzo lubił sposób, w jak paski do trójwymiarowego manewru opinały uda i klatkę piersiową przystojnego generała.

Smith popatrzył na czarne spodnie partnera, jakby myślał dokładnie o tym samym.

- Chętnie wybiorę się na plac treningowy, jeśli ty też pójdziesz – powiedział, ustawiając się na środku pokoju, by kapitan mógł go ubrać jak manekina. – Ćwiczenie w samotności jest nudne.

- Dzisiaj raczej nie planuję latać po drzewach – westchnął Levi, narzucając na ramiona dowódcy najpierw białą koszulę potem marynarkę.

BUM! BUM! BUM!

Kolejna seria głośnych wystrzałów. Kapitan gniewnie mlasnął językiem.

- A zwłaszcza przy takim hałasie! – dokończył, zapinając pasek od munduru Erwina.

Został tylko zielony krawat bolo. Podniósł go z szafki nocnej ostrożnie, wręcz z namaszczeniem, po czym zawiesił go na szyi dowódcy. Gdy delikatnie pociągnął za czarny sznureczek, by skrócić wisior, Smith przykrył jego dłonie swoimi wielkimi palcami.

- Wiesz – szepnął generał, patrząc ukochanemu w oczy. – Jeśli chcesz mogę rozkazać, by przestali.

Levi ponuro pokręcił głową.

- Wtedy będą musieli dokończyć później – skwitował, głęboko wzdychając. – Niech już lepiej walą do skutku. Myślę, że nie zostało im wiele pocisków. Postrzelają jeszcze z piętnaście minut i będzie po zabawie.

- Przykro mi, że muszą robić to tutaj. – Erwin przepraszająco się uśmiechnął. – Ale sam wiesz... Odkąd rozeszła się wieść o ponownym zasiedleniu Marii, do Korpusu Kadetów zgłosiła się rekordowa liczba chętnych. Nie byliśmy na to przygotowani. Zwyczajnie nie mieliśmy dość obozów, żeby ich wszystkich pomieścić. Musieliśmy improwizować.

- No jasne! – prychnął Levi, opierając ręce o barki ukochanego. – Teraz, jak już prawie nie ma tytanów, to ustawiają się w kolejce jak po darmowe pączki. A kiedy rozpaczliwie potrzebowaliśmy ludzi, w ogóle nie było chętnych. Co za ironia!

- To mi o czymś przypomniało. Przygotowałeś listę lokalizacji, które mogłyby się nadać na nowe obozy szkoleniowe? Będę jej potrzebował podczas zebrania.

Levi jeszcze nigdy nie czuł takiego wstydu jak w tej chwili.

- Tak – powiedział, z trudem przełykając ślinę. – Mam ją tutaj.

Wyjął z szuflady plik papierów i podał go Erwinowi.

- Dziękuję. – Uśmiechając się, Smith schował kartki do kieszeni munduru. – Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Ostatnio z niczym nie mogę zdążyć na czas, a ta sprawa jest niezwykle ważna. Dziękuję, że znalazłeś chwilę, by mi pomóc.

Dłonie Leviego zacisnęły się w pięści. Kapitan wpatrywał się w podłogę z niepewną miną.

- W-właściwie to... nie ja to zrobiłem – wyznał, podnosząc wzrok, by z żalem popatrzeć na Erwina. – Nie dlatego, że nie chciałem! – dodał błyskawicznie. – Gdy mnie poprosiłeś, planowałem natychmiast się za to zabrać, ale potem... Poczułem się okropnie zmęczony i akurat wpadłem na Armina, więc...

Niemiłosiernie rozczarowany swoim zachowaniem, szarpnął głową w bok.

- Poprosiłem tego smarkacza, by zrobił to za mnie – dokończył, czując się absolutnie podle. – Przepraszam. Wiem, że nie powinienem nadużywać stopnia oficerskiego w taki sposób. Liczyłeś na moją pomoc, a ja zawiodłem cię i...

- Nie, skąd! – zapewnił Erwin, kładąc ukochanemu dłonie na ramionach. – Nie zrobiłeś nic złego. Poprosiłem cię o coś, a ty mi to dostarczyłeś. Nigdy nie powiedziałem, że powinieneś zająć się tym osobiście. Zresztą, właśnie na tym polega bycie oficerem: nie chodzi o to, by wszystko robić samemu, ale żeby zlecać różne zadania osobom, które najlepiej się do tego nadają. Uważam, że Armin był doskonałym wyborem do sporządzenia tego typu listy. Cieszę się, że go o to poprosiłeś. W żadnym wypadku nie jestem na ciebie zły, Levi.

Kapitan nieznacznie się rozluźnił, lecz w ciąż czuł w gardle nieprzyjemną gulę.

- A poza tym, wiesz co? – po chwili dodał Smith. – Zachowujesz się o wiele lepiej niż większość oficerów, z którymi miałem w przeszłości do czynienia. Wiesz, jak wiele osób na twoim miejscu nic by nie powiedziała i przyjęłaby pochwały za pracę kogoś innego? Ale nie ty. Muszę przyznać, że zawsze to w tobie ceniłem: to, że niczego przede mną nie ukrywasz.

Napięcie, które dopiero co opuściło ramiona Leviego, teraz powróciło ze zdwojoną siłą. Czarnowłosy kapitan miał wrażenie, że coś ciężkiego uciska mu żołądek i wyjątkowo to coś nie ma żadnego związku z ciążowymi dolegliwościami.

„Niczego przede mną nie ukrywasz."

- Zarówno jako mój zaufany kapitan jak i życiowy partner... - ciągnął Erwin. - Zawsze jesteś wobec mnie szczery, Levi. Chciałem, żebyś wiedział, jakie to dla mnie ważne!

„Zawsze jesteś wobec mnie szczery."

„Zawsze!"

Serce Leviego biło tak szybko, jakby miało za chwilę eksplodować.

Dlaczego mówisz coś takiego? – rozpaczliwie pomyślał kapitan, intensywnie wpatrując się w ukochanego.

Zaufanie? Szczerość? Jak mógł być chwalony za takie rzeczy, gdy przez ostatnie dwa tygodnie ani razu nie okazał Erwinowi zaufania, ani nie był z nim szczery? Nie zasługiwał na podobne komplementy. Wręcz przeciwnie! Powinien się wstydzić, bo... bo...

Dziwne Coś, które wcześniej uciskało mu żołądek, obecnie zmierzało do gardła. Ale wcale nie były to wymiociny, lecz prawda.

Sekret, którego Levi wcześniej nie potrafił z siebie wyrzucić, teraz wręcz domagał się wyjścia na zewnątrz. Kapitan czuł, że może go wypowiedzieć dosłownie w każdej chwili. Zupełnie stracił kontrolę nad językiem! Jego ciało trzęsło się od nagromadzonych emocji.

Przez pewien czas Erwin po prostu stał i wpatrywał się w partnera wyczekującym wzrokiem. Kiedy jednak minęła pełna minuta i nic się nie wydarzyło, wydał zrezygnowane westchnienie i pozbierał rozłożone na stoliku papiery.

- Pójdę przygotować się do spotkania, zanim wszyscy przyjdą – zaanonsował, kładąc dłoń na klamce. – Chyba, że najpierw zjemy śniadanie?

Levi nie odpowiedział. Nie był w stanie.

Czy raczej – bał się otworzyć usta, bo był pewien, że gdy wreszcie się odezwie, to jego słowa nie będą miały związku ze śniadaniem.

Milczenie kapitana wprawiło Erwina w lekkie zakłopotanie. Generał cicho odchrząknął.

- No cóż... - westchnął wychodząc na korytarz. – Mam nadzieję, że przynajmniej dasz się zaprosić na kolację. Do zobaczenia później!

Dźwięk zamykanych drzwi okazał się impulsem, który wyrwał sparaliżowanego kapitana z otępienia. Nie panując nad tym, co robi, Levi wyrwał do przodu i na chwiejnych nogach pobiegł za ukochanym.

Gdy wypadł na korytarz, z wrażenia omal się nie przewrócił. Przytrzymał się klamki, by nie stracić równowagi i poszukał wzrokiem znajomej blond czupryny. Kiedy ujrzał oddalające się plecy partnera, wyciągnął rękę i krzyknął błagalne: „Erwin!".

Słysząc znajomy głos, Smith obrócił się przez ramię.

- Levi? – Na widok miny kapitana gwałtownie wciągnął powietrze.

Jego jedyna ręka zadrżała i chyba tylko cudem nie upuściła bezcennych dokumentów na podłogę.

Levi dopadł do mężczyzny swojego życia w kilku susach. Czuł, że w każdej chwili może się przewrócić, więc przytrzymał się zielonego materiału otulającego szeroką pierś ukochanego.

- Erwin...

Popatrzył w zatroskane niebieskie oczy i zduszonym głosem wyrzucił z siebie:

- Erwin, jestem w ciąży! 

Kontynuacja już jutro!

Komentarze i gwiazdeczki jak zwykle mile widziane ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top