Rozdział 14 - Tajemnica lekarska

Erwin prawie nigdy nie złościł się na Leviego.

No, może czasem zdarzało mu się poczuć irytację, gdy uparty kapitan przesadził z fiksacją na punkcie sprzątania bądź zachował się wobec kogoś szczególnie agresywnie... Niemniej jednak były to raczej odosobnione przypadki. Wpadanie w szał, obrażanie się i rzucanie przedmiotami stanowiły w ich związku specjalność Ackermanna.

Smith lubił myśleć o sobie jak o „Tym Spokojnym i Zawsze Opanowanym". Naprawdę bardzo mało było rzeczy, które mogły wyprowadzić go z równowagi.

Jednak w tym momencie ciężko mu było zapanować nad gniewem.

Miał wrażenie, że przez ostatnie dziesięć sekund postarzał się o dziesięć lat. Wciąż nie mógł uwierzyć, że Levi nie zobaczył tamtego powozu! Czy on w ogóle rozumie, jak bardzo przestraszył Erwina? Zdaje sobie sprawę, jakie emocjonalne tortury zafundował ukochanemu? Kiedy Smith gnał przed siebie na złamanie karku i nie wiedział, czy zdąży na czas, to był najgorszy moment całego jego dotychczasowego życia.

Włączając w to również utratę ręki i incydent w Shinganshinie.

No cóż... teraz przynajmniej umiał postawić się w sytuacji partnera. Nareszcie wiedział, jak to jest – martwić się o życie ukochanej osoby i modlić się o korzystny obrót spraw. Ale to wcale nie pomogło mu zapanować nad strachem i wściekłością.

A najbardziej drażnił go fakt, że Levi najprawdopodobniej zbagatelizuję całą sprawę. Znając go, pewnie po prostu wzruszy ramionami i rzuci lekceważące „mało brakowało". Jak nic stwierdzi, że świetnie dałby sobie radę sam i nie potrzebował niczyjej pomocy. Pewnie jeszcze ochrzani Erwina za to, że ten „znowu potraktował go jak kobietę" i pognał mu na ratunek „niczym jebany rycerz w lśniącej zbroi". Mógłby chociaż raz...

- Boże – do uszu Smitha dobiegł drżący szept.

Levi siedział obok partnera, drżąc na całym ciele, jakby chwilę wcześniej wyczołgał się z lodowatego jeziora. Obejmował się ramionami i ciężko oddychał, kierując wytrzeszczone oczy w chodnik.

- Jestem takim idiotą – wyjąkał, kiwając się do przodu i do tyłu. – J-jak mogłem... N-nie wierzę, że po prostu stałem i... T-tkwiłem w miejscu jak kretyn, czekając aż...

Erwin zastygł z ustami rozchylonymi ze zdumienia. Czyżby uderzył się w głowę i teraz miał omamy wzrokowe? Jeszcze nigdy nie widział, by Levi zachowywał się w taki sposób.

Jego Levi był twardy jak skała. Jego Levi nie dygotał ze strachu po tym, jak chwilę wcześniej uniknął zagrożenia. Jego Levi...

Boże. Jego Levi wyglądał, jakby był o włos od płaczu.

Cała złość Erwina w jednej chwili prysnęła niczym bańka mydlana. Smith kompletnie nie rozumiał rozgrywającej się sceny, ale wszystkie instynkty w jego ciele krzyczały, by wziąć ukochanego w ramiona.

Stękając, podniósł się do pozycji siedzącej. Gdy tylko to zrobił, po jego plecach i kikucie rozniósł się piekący ból. Jednak Erwin nie miał w tej chwili czasu zajmować się swoimi ewentualnymi obrażeniami. Bardziej obchodził go stan Leviego.

- Już dobrze – szepnął, obejmując partnera ramieniem.

Levi posłał mu spłoszone spojrzenie. Jego palce zacisnęły się na koszuli, która otulała szeroką pierś dowódcy.

- Jesteś ranny? – spytał Erwin.

- N-nie – wybełkotał kapitan. – Chyba nie. N-nie wiem. Przepraszam!

Za co właściwie przeprasza? – zdziwił się Smith.

Co było niezłą ironią, bo gdyby Levi reagował tak jak zwykle – to znaczy wzruszał ramionami i bagatelizował sprawę – w głowie Erwina zapewne pojawiłaby się myśl:

„Przeraził mnie na śmierć i nawet nie raczył przeprosić!"

Czarnowłosy mężczyzna wdrapał się partnerowi na kolana i zwinął się w kulkę, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na materiale koszuli. Przylgnął policzkiem do mostku Erwina, jakby próbował ukryć się przed światem.

Dość tego dobrego! – zdecydował Smith. – Zabieram go do lekarza! Pójdzie do niego, choćbym miał zaciągnąć go za włosy.

Chociaż nie, to chyba jednak zły pomysł. Levi złamałby Erwinowi jego jedyną sprawną rękę. A poza tym, Smith nie chciał obchodzić się ze swoim ukochanym w tak brutalny sposób. Wolałby zanieść go do lekarza na własnych rękach – czy raczej: na tej jednej ręce, która mu pozostała. Rzecz w tym, że ta opcja również groziła złamaniem wspomnianej kończyny. Levi wiele razy dawał do zrozumienia, co sądzi o noszeniu go na rękach, jakby był „cholerną panną młodą". Ech, do diabła! Czemu musiał być taki trudny?

Nie. Trzeba to rozegrać w inteligentny sposób. Najlepiej wysilić szare komórki i po prostu zabrać Leviego do lekarza podstępem! Erwin był pewien, że jeśli chwile pogłówkuje, na pewno coś wymyśli. Na razie postanowił skupić się na uspokojeniu Leviego.

Akurat tulił go do siebie i głaskał go po drżących plecach, gdy usłyszał czyjś wściekły głos:

- Co ty wyrabiasz, gamoniu?! Ścigasz samego Pana Boga, że pędzisz przez ulicę jak wariat?! O mało nie zabiłeś Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości! Ty piracie drogowy, ty...!

To Hanji pojawiła się nie wiadomo skąd i właśnie ściągnęła zaskoczonego dorożkarza z siedziska. Wąsaty facet w meloniku wylądował plackiem na ziemi.

- C-co ty wyrabiasz?! – jęknął, gdy okularnica zaczęła kopać go po głowie. – Z-zostaw mnie w spokoju, kobieto! T-to była jego wina, okej? S-sam wpakował mi się pod koła i...

- Już na ci dam „JEGO wina"! Wiesz, przez co on teraz przechodzi? WIESZ?!

- Hanji! – zawołał Erwin.

Okularnica zastygła z nogą w górze. Woźnica natychmiast skorzystał z okazji, by zakryć sobie łysą głowę przedramionami.

Smith powoli podniósł się z chodnika. Levi przez cały czas tkwił przytulony do jego piersi, stopniowo uspokajając oddech. Gdy się wyprostował, jego nogi zaczęły się trząść, jakby miał za chwilę zemdleć. Erwin obserwował to zatroskanym wzrokiem.

- Musimy... - zaczął.

- Musimy natychmiast iść do lekarza! – dokończył za niego Levi.

Już któryś raz tego wieczoru Erwin przeżył szok. W swoim zdumieniu wykrztusił pierwszą rzecz, która przyszła mu do głowy.

- Chcesz iść do lekarza? Ty? Z własnej woli?

Te słowa otrzeźwiły Leviego do tego stopnia, że nareszcie powrócił do swojego normalnego stylu bycia.

- Ta, chcę iść do lekarza – zadeklarował, wyzywająco patrząc kochankowi w oczy. – Masz z tym, kurwa, problem?

Że co proszę? – Erwin miał ochotę powiedzieć. – Oczywiście, że nie! Mam tylko problem z ustaleniem, dlaczego nie muszę układać skomplikowanego planu, byś łaskawie pozwolił się zbadać.

- Doskonała decyzja, mój drogi – zaszczebiotała Hanji, podchodząc do Leviego i lekko poklepując go po ramieniu. – Pójdziemy do doktora i ustalimy, czy nic się nie stało. Ej, ty tam! – ostrzegawczo wycelowała w woźnicę palec. – Żebyś mi się stąd nie ruszał. Jak już tu jesteś, to nas podwieziesz, jasne?

Kilkanaście minut później podjechali dorożką pod jedyny budynek w okolicy, w którym nadal paliło się światło.

Chociaż było dosyć późno, szczęśliwie znalazł się lekarz, który wciąż przyjmował pacjentów. Erwin usłyszał o nim od Pixisa – ponoć doktor Connor był takim samym pracoholikiem jak większość wysoko postawionych wojskowych, przez co przesiadywał w gabinecie o doprawdy nieludzkich porach.

Okazał się siwym staruszkiem, na swój sposób podobnym do generała Oddziałów Stacjonarnych. Twarze mieli niemal identyczne, jednak Pixis był znacznie szczuplejszy. Doktor Connor może i nie mógł pochwalić się zgrabną figurą, jednak w jego brązowych oczach dawało się dostrzec spokój i profesjonalizm. Od razu wydał się Erwinowi kimś godnym zaufania.

- Mówiliście, że co to było? – zapytał, badawczo przypatrując się trójce Zwiadowców. –Niedoszłe zderzenie z dorożką?

- Dość mocny upadek na chodnik! – wyrzuciła z siebie Hanji.

- Rozumiem. A zatem... kogo powinienem zbadać jako pierwszego?

Lekarz przejechał kciukiem po swoich bujnych wąsach, spoglądając kolejno na wszystkich zgromadzonych. Po krótkiej chwili namysłu zatrzymał wzrok na Erwinie. Nie ulegało wątpliwości, że to jego uważa za najbardziej poszkodowanego z całej grupy. Jednak zanim zdążył go wybrać, Levi wystąpił do przodu.

- Miejmy to już za sobą – wymamrotał, nerwowo masując ramię i uciekając wzrokiem.

- Wyglądasz całkiem zdrowo, kapitanie – łagodnie stwierdził doktor. – Choć pozory mogą mylić. Martwisz się czymś szczególnym?

Czarnowłosy mężczyzna spłonął rumieńcem.

- J-ja... powiem w gabinecie – wyjąkał po chwili.

- Naturalnie. – Lekarz wstał zza biurka i otworzył drzwi do sąsiedniego pomieszczenia. – Zapraszam.

- Hanji... - zaczął Levi.

- Mam iść z tobą? – Okularnica podeszła do przyjaciela i położyła mu dłoń na ramieniu.

- Tak, proszę – wyszeptał, patrząc na nią błagalnym wzrokiem. – Nie zostawiaj mnie!

Erwin czuł w sobie takie pokłady troski, że miał wrażenie, jakby jego serce miało za chwilę wyskoczyć z piersi. Odruchowo wyrwał do przodu, by razem z partnerem i okularnicą wejść do gabinetu, jednak odbił się od wyciągniętej dłoni Leviego.

- A ty dokąd? – Kapitan uniósł brew.

- Jak to „dokąd"? – z konsternacją odparł Erwin. – Nie uważasz, że powinienem przy tobie być? Przecież jestem...

Twoim facetem. Kochankiem, który w nocy bierze cię w ramiona. Miłością twojego życia.

Spojrzenie Leviego złagodniało. Mimo to twarz kapitana wciąż wyrażała definitywną odmowę.

- Nie chcesz mnie tam, Levi? – wyszeptał Erwin, z trudem przełykając ślinę.

Czuł się jak szczeniak, którego właściciel nie zamierzał wpuścić do domu w deszczową pogodę.

- Nie patrz tak na mnie – mruknął Levi. – To nie potrwa długo, więc posadź tyłek na kanapie i znajdź sobie jakieś zajęcie.

- Ale...

- Do diabła, Erwin! Po prostu chwilę zaczekaj, jasne?

Kapitan powiedział to ostrym tonem, jednak patrzył na partnera tak markotnym wzrokiem, jakby jednocześnie chciał go przeprosić. Erwin zwiesił głowę i cofnął się kilka kroków do tyłu.

- A swoją drogą, doktorze... - z wnętrza gabinetu dobiegł głos Hanji. – Ma pan może jakąś asystentkę? No wie pan... eee... kobietę?

- Na górze jest moja uczennica, Ursula – potwierdził stojący z dłonią na klamce Connor.

Idąc w stronę kanapy, Erwin obejrzał się za siebie, by zerknąć na szparę pomiędzy drzwiami i ścianą. Stopniowo robiła się coraz węższa, ale wciąż było przez nią widać Leviego. Wyraźnie speszony kapitan usiadł na kozetce i właśnie rozpinał górne guziki koszuli. Dłonie mu drżały w identyczny sposób jak podczas pamiętnej nocy, gdy stracił dziewictwo. Erwin obserwował to jak zahipnotyzowany.

- Tak sobie myślałam... - W miarę jak drzwi się zamykały, głos Hanji stawał się coraz mniej wyraźny. – Czy miałby pan coś przeciwko, by to Ursula zajęła się bardziej... no... intymnym badaniem? Levi czułby się swobodniej.

- Nie ma problemu. Moja protegowana ma już spore doświadczenie i jestem pewien, że...

Rozległo się ciche kliknięcie. Drzwi zamknęły się, odcinając Erwina od wszystkiego, co działo się w gabinecie.

Przygnębiony jak nigdy wcześniej, Smith opadł na kanapę. Kiedy miał jeszcze obie ręce, często splatał palce dłoni, jednak teraz stracił tę możliwość, więc zaczął lekko szarpać materiał spodni.

Rozsądek przekonywał, że nie było powodów, by się dąsać – już sam fakt, że Levi zgodził się dobrowolnie pójść do lekarza, zasługiwał na otwarcie szampana. Erwin powinien się cieszyć, że ktoś kompetentny zbada jego ukochanego i być może ustali przyczynę dziwnego zachowania z ostatnich tygodni. Mimo to...

Znajdowanie pozytywów wcale nie przychodziło łatwo. W tej chwili Smith potrafił myśleć tylko o tym, jak bardzo mu przykro, że nie został wpuszczony do gabinetu. Dlaczego Levi chciał mieć przy sobie Hanji a jego nie? Czyżby nadal nie wybaczył Erwinowi, a to była po prostu kolejna forma odegrania się? Ale, w takim razie, dlaczego popatrzył na partnera z takim żalem? O co mu chodziło?

Każda minuta w poczekalni sprawiała, że Dowódca Zwiadowców martwił się coraz bardziej. W pewnym momencie zaczął stukać czubkiem buta o podłogę i odliczać upływające sekundy.

Kiedy wreszcie usłyszał skrzypnięcie drzwi, tak gwałtownie szarpnął głową, że usłyszał chrupnięcie w okolicach karku. Jak nic uszkodził coś sobie podczas tamtego nieszczęsnego upadku, ale jakoś nie potrafił teraz o tym mysleć.

Ku jego rozczarowaniu, z gabinetu wyszła tylko Hanji.

- Levi jeszcze się ubiera – wyjaśniła, łagodnie się uśmiechając. – Wszystko z nim w porządku. To niesamowite, ale nawet nikogo nie pogryzł. Misja zakończona sukcesem, generale.

- Ach tak? – mruknął Erwin, przeczesując włosy nad czołem.

Okularnica usiadła obok niego na kanapie.

- Posłuchaj... on chciał, żebym to JA z nim poszła tylko i wyłącznie dlatego, bo tak jak on mam waginę. To wszystko.

- Widziałem jego genitalia więcej razy niż ty – wymamrotał Smith, unikając wzroku przyjaciółki.

- Oczywiście, że tak, zazdrośniku! – zgodziła się, dziarsko klepiąc go w kikut. – Ale sam wiesz, jak wrażliwą i skomplikowaną istotą jest nasz dzikusek. A poza tym, już wkrótce przekonasz się, że... jasna cholera, ERWIN!

Tak głośno się wydarła, że Dowódca Zwiadowców zaczął odruchowo rozglądać się za tytanem. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że wcale nie znajdowali się na murami, a to nie był środek ekspedycji.

Tym, co przykuło uwagę Hanji, był bark Smitha, który z jakiegoś powodu był... wilgotny?

- Ściągaj tę cholerną kurtkę! – rozkazała okularnica, praktycznie zdzierając materiał z ramion zaskoczonego generała. – Mogę się założyć, że... NIECH TO SZLAG! Dlaczego moje najgorsze przeczucia ZAWSZE muszą się sprawdzać?!

Erwin nie powiedziałby, że akurat „zawsze". Jednak musiał przyznać, że Hanji miała prawo się wydrzeć.

Prawy rękaw jego białej koszuli był cały we krwi. Z konsternacją na twarzy Erwin trącił dłonią swój kikut i wzdrygnął się, gdy poczuł nieprzyjemne szczypanie.

- Czemu siedzisz jak kołek i nie mówisz, że coś cię boli?! – zawyła Hanji, potrząsając jego zdrowym ramieniem. – Zgłupiałeś do reszty?! A gdyby rana uległa zakażeniu?! Masz natychmiast...

- Co to za rozgardiasz?

Z gabinetu wyszła młoda dziewczyna w białym lekarskim kitlu. Miała rude włosy zaplecione w gruby warkocz. Jej zielone oczy karcąco spoglądały na dwójkę Zwiadowców. O ile Erwina pamięć nie myliła, była to asystentka lekarza, Ursula.

- Pani pułkownik, ma pani natychmiast przestać krzyczeć – zganiła okularnicę. – Dobrze pani wie, że kapitan Levi nie może się teraz denerwować! Tymi wrzaskami nieźle go pani wystraszyła i... oł.

Właśnie zdała sobie sprawę ze stanu Erwina.

- Doktorze Connor... - zaczęła, ale zanim zdążyła dokończyć zdanie, Levi wypadł z gabinetu jak huragan.

- Co się, do diabła, dzieje?! – krzyknął, nerwowo zapinając guziki koszuli. – Jesteśmy atakowani?

- Nie, po prostu Erwin jest idiotą i nie powiedział nikomu, że jest ranny – rzeczowo odparła Hanji, jedną ręką łapiąc generała za skraj koszuli a drugą pokazując go palcem.

- Nie jestem idiotą i nic mi nie jest! – z irytacją odparł Smith, wyszarpując się z uścisku przyjaciółki.

Nie potrzebował, by teraz ludzie się nad nim trzęśli. W pierwszej kolejności chciał ustalić, co z Levim. Podniósł się z kanapy i energicznym krokiem ruszył w stronę ukochanego.

Zaaferowany kapitan tak szybko się ubierał, że krzywo zapiął guziki koszuli. Biały materiał przesunął się, ukazując spory kawałek mostka i skrawek beżowego sutka. Gdy Levi się zorientuje, jak „wspaniały" widok zaprezentował otoczeniu, z pewnością dostanie zawału.

Erwin chciał poprawić guziki partnera, a potem pogładzić drobnego mężczyznę po ramionach i wypytać o wszystko, co zostało ustalone podczas badania. Jednak zanim zdążył dotknąć Leviego, smukła ręka Ursuli zagrodziła mu drogę.

- O, nie, nie, nie! – zacmokała asystentka, patrząc na jasnowłosego mężczyznę karcącym wzrokiem. – Pan teraz pójdzie do gabinetu, generale. I proszę tak na mnie nie łypać, bo to w niczym nie pomoże!

- Tak coś czułem, że to pana powinienem zbadać jako pierwszego – z rezygnacją stwierdził lekarz, wyglądając z gabinetu. – Ale, co poradzić? Sprawa kapitana Leviego również była... nagląca.

No właśnie! Erwin wciąż nie ustalił, co to za „nagląca" sprawa. Dlatego miał gdzieś, co wszyscy mówili o jego kiepskim stanie. Mogą od niego żądać, czego chcą, a on i tak nigdzie się nie ruszy, dopóki nie upewni się, że Levi jest zdrowy i stabilny emocjonalnie. Był wielkim i silnym facetem – nikt nie zmusi go, by...

- Erwin, do licha... - Levi zwrócił się do partnera błagalnym tonem. – Przestań się wydurniać i po prostu daj się zbadać!

Położył dłoń na mostku ukochanego i szeptem dokończył:

- Proszę cię.

Zwracał się do Erwina w taki sposób wiele razy – ale tylko, cholera, w snach! Właściwie to od kiedy czyjeś fantazje stawały się rzeczywistością? I to ot tak, bez powodu?

Smith był tak sparaliżowany przez szok, że nawet nie zauważył, jak Ursula położyła mu dłoń na plecach i popchnęła go do sąsiedniego pomieszczenia. Otrząsnął się dopiero wtedy, gdy Levi podreptał za nim z zatroskaną miną.

Erwin przypomniał sobie, jak wcześniej odmówiono mu wstępu do gabinetu.

- Co robisz? – zapytał ukochanego.

Kapitan zatrzymał się w pół kroku.

- Nie mogę iść z tobą? – zapytał cicho.

Gdyby Erwin był mściwym partnerem, odwdzięczyłby się Leviemu takim samym traktowaniem, jakiego sam wcześniej doznał – kazałby mu siedzieć w poczekalni i jeszcze zatrzasnąłby mu drzwi przed nosem. Jakaś część jego miała ochotę tak właśnie postąpić. A mimo to...

Levi w oczach taką niewiarygodną tęsknotę. W dodatku wciąż nie poprawił guzików koszuli, przez co wyglądał jak ofiara napaści. Erwin poczuł, że zaczyna mięknąć.

- Generale? – odezwał się lekarz. – Czy podczas badania woli pan być sam?

- Nie – z rezygnacją odparł Smith. – Hanji i Levi mogą mi towarzyszyć. Nie mam nic przeciwko.

Chwilę później siedział na kozetce obnażony do pasa. Jego plecy i kikut były całe we krwi, więc lekarz musiał najpierw dokładnie przemyć rany. Środek dezynfekujący piekł jak diabli, jednak Erwin już od dawna uodpornił się na ból. Zresztą, o wiele bardziej interesowało go to, co działo się po drugiej stronie gabinetu.

- Krzywo zapiąłeś koszulę – Hanji zwróciła Leviemu uwagę.

Kapitan zaczął odpinać i zapinać guziki, jednak za każdym razem źle je dopasowywał. W końcu okularnica odepchnęła jego ręce.

- Może lepiej ja to zrobię – skwitowała, z westchnieniem kręcąc głową. – Tak się tym wszystkim przejąłeś, że jesteś kompletnie oszołomiony.

Plecy Hanji zasłoniły Leviego. Erwin spróbował nieco przechylić się na bok, by popatrzeć na partnera.

- Generale, proszę się nie ruszać – upomniał go lekarz.

- Nic mi nie jest – odparł Smith.

- Oczywiście, że nic panu nie jest – z politowaniem w głosie mruknął Doktor Connor. – Wam, Zwiadowcom nigdy „nic nie jest". Kiedyś jeden z was przyszedł do mnie z gwoździem w stopie. Czy raczej, został przyprowadzony przez matkę, bo z własnej woli w życiu nie wybrałby się do lekarza. On też twierdził, że „nic poważnego mu nie dolega".

- Mnie naprawdę nic poważnego nie dolega– z zawziętością dziecka oznajmił Erwin.

- Poważnego może nie – stwierdził Ursula, ze zmarszczonym czołem przyglądając się plecom pacjenta. – Jednak musimy panu założyć parę szwów.

- Celna uwaga, moja droga – lekarz pochwalił protegowaną. – Nieźle poharatał pan sobie plecy, generale. Na kikucie też jest dość duża rana. Naprawdę upadł pan na chodnik?

- Nie zapominajmy, że to Trost – wtrąciła Hanji, unosząc palec wskazujący. – Po tym chodniku przechodzili tytani!

- Kamienie na drodze są dość mocno wyszczerbione – zgodziła się Ursula. – Co chwilę ktoś się potyka. Firma Reevesów zapowiedziała remont, ale przed ponownym zasiedleniem Marii nie mogą zacząć robót.

- Na ulicy kręci się mnóstwo dzieci – mruknął lekarz, grzebiąc w szufladzie w poszukiwaniu nici chirurgicznych. - Mogliby przynajmniej postawić jakieś znaki, by dorożki jeździły wolniej!

- O to może się pan nie martwić – mrocznym głosem powiedział Erwin. – Osobiście tego dopilnuję!

Zrobi to, choćby musiał postawić Nile'owi dziesięć butelek whisky a Pixisowi drugie tyle. Już żadna przeklęta dorożka nie przekroczy dozwolonej prędkości w tym mieście. Ani w żadnym innym! Skoro Levi z jakiegoś powodu był niedysponowany, to Erwin oczyści okolicę ze wszelkiego rodzaju niebezpieczeństw! Dumny kapitan zapewne ostro skrytykuje go za nadopiekuńczość, ale...

O rany. Levi właśnie się w niego wpatrywał i to wcale nie w taki sposób, jakby zamierzał go ochrzanić. Sprawiał wrażenie poruszonego i... wdzięcznego?

Podobna reakcja oczywiście nie była niepożądana, ale to nie zmieniało faktu, że szokowała jak diabli.

Co się dzieje, Levi? – myślał Erwin, patrząc na partnera. – Co się z tobą, tak właściwie, dzieje?

Lekarz zabrał się za zakładanie szwów.

- Bagatelizowanie ran to jedno... - westchnął, cmokając z aprobatą. – Ale już zapomniałem, jak przyjemną robotą jest opatrywanie wojskowych. Żadnego jęczenia, wyrywania się, narzekania...

- To, że nie marudzi, jeszcze nie znaczy, że nie odczuwa bólu! – syknął Levi. – Nie traktuj go jak cholernego manekina!

- W porządku. – Erwin uspokajająco uniósł rękę. – Doktor Connor jest dobry w tym, co robi. Nie czuję bólu.

Właściwie to piekło go jak cholera, ale wolał się do tego nie przyznawać. Jednak jego opanowana mina nie wystarczyła, by oszukać Leviego. Czy też lekarza.

Kapitan wpatrywał się w dowódcę z troską w oczach, zaś doktor wydał zrezygnowane westchnienie.

- Zaproponowałbym jakieś środki przeciwbólowe – mruknął Connor. - Ale coś mi się wydaje, że...

- Nie chcę – twardo odparł Erwin.

- Tak myślałem – westchnął lekarz.

- Jeśli cię boli, to po prostu coś weź – wymamrotał Levi, masując przedramię. – W przeciwieństwie do nas nie widziałeś swoich pleców. Już i tak wykazałeś się, ratując mnie spod kół tamtej dorożki. Nie musisz nikomu udowadniać, że jesteś twardzielem.

Może i tak. Mimo to Smith wolał nie brać prochów. Gdy dochodził do siebie po utracie ręki, przyjmował ich całkiem sporo. Może i przynosiły jako taką ulgę, ale jednocześnie przytępiały umysł, sprawiając, że człowiek nie był w stanie myśleć – a to stanowiło dla Erwina większy problem niż sam ból.

- Zaciskanie zębów nie ma sensu – zawyrokował doktor, zakładając ostatni szew. – Kto jak kto, ale pan zasłużył na to, by sobie odpuścić, generale. Patrząc na pańskie rany, wcale się nie dziwię, że kapitan Levi nie ma nawet siniaka. Przyjął pan na siebie całe uderzenie. Ma pan bardzo wiele powodów, by być z siebie dumnym.

Wiele powodów? – Erwin uniósł brew. – Czyli że jakich konkretnie?

- To może zrobimy tak... - Lekarz umył ręce i ruszył w stronę przylegającego do gabinetu magazynu z lekami. – Dam panu kilka proszków, a potem sam pan zdecyduje, czy chce je pan wziąć. Ursula, obandażujesz generała?

Asystentka energicznie przytaknęła.

- Trzeba będzie raz na jakiś czas zmieniać opatrunek – zarządziła, owijając bandażem kikut i tors Erwina. – Czy ma pan kogoś, kto....

- Ja się tym zajmę – natychmiast zaoferował Levi, podchodząc do partnera.

- Pokażę panu, jak to robić, kapitanie – Ursula krótko przytaknęła.

- To mi o czymś przypomniało – z magazynu dobiegł głos Connora. – Tak szybko wybiegł pan z gabinetu, że nie zdążyłem dać panu ziół, kapitanie. Czy mógłby pan...

- Ja je odbiorę! – zawołała Hanji.

Popsuła w ten sposób plan Erwina, który sam chciał zaproponować odbiór lekarstw. Choć w tej chwili nie bardzo mógł ruszyć się z miejsca. Wiedział, że to z jego strony niedojrzałe, ale miał już serdecznie dosyć tego całego zszywania i bandażowania. Czas dłużył mu się w nieskończoność. Nie powinien mieć pretensji do Ursuli za to, że starała się być dokładna, a mimo to miał szczerą ochotę powiedzieć:

„Szybciej, kobieto!"

Wziął głęboki oddech, zmuszając się do opanowania.

- Co to za zioła? – zapytał, by jakoś zabić czas.

Levi nerwowo drgnął.

- Co?

- Zioła, które przygotował dla ciebie lekarz – sprostował Erwin, uważnie przypatrując się ukochanemu. – Na co są?

Policzki kapitana przybrały kolor dojrzałych truskawek.

- Skąd mam wiedzieć? – Czarnowłosy mężczyzna skrzyżował ramiona. – Nie znam się na medycynie.

- Na co są te zioła? – Erwin spytał Ursuli.

Podobnie jak Levi, asystentka spłonęła rumieńcem.

- N-nie mogę panu powiedzieć, generale – wyjąkała z przepraszającym uśmiechem. – Obowiązuje mnie tajemnica lekarska.

Guzik mnie to obchodzi! – Smith miał ochotę warknąć. – Natychmiast odpowiedz na moje pytanie! To rozkaz!

Ech, gdyby tylko znajdowali się na poligonie. Erwin był zupełnie nieprzyzwyczajony do sytuacji, gdy ktoś udzielał mu wymijających odpowiedzi. Żołnierze znali go na tyle dobrze, by wiedzieć, że o wiele lepiej na tym wyjdą, jeśli od razu będą z nim szczerzy – nawet jeśli mieli coś za uszami.

Jedyny wyjątkiem był Levi, na którym autorytarne spojrzenie dowódcy nie robiło żadnego wrażenia.

- Przestań łypać na osobę, która zajęła się twoimi ranami – zwrócił Erwinowi uwagę. - Wiesz, jakie to nieuprzejme?

- Powiedział ten, co wcale na nikogo nie łypał, gdy go badali... - wymamrotała Ursula, odnosząc do szuflady nożyczki i resztkę bandaża.

- Co mówiłaś? – Kapitan burknął do jej pleców.

- Nic a nic...

Doktor Connor wrócił do gabinetu w towarzystwie Hanji, która niosła tajemniczy brązowy pakunek, niewinnie pogwizdując.

- Bardzo mi przykro, generale, ale jest pan tak wysoki i dobrze zbudowany, że nie mamy dla pana żadnej czystej koszuli – westchnął lekarz, ponuro patrząc na leżące w koszu zakrwawione ubrania.

- Na szczęście dał mi swój płaszcz – przypomniał sobie Levi. – Będzie mógł go założyć.

- Wolałbym, żebyś mimo wszystko go zachował – odparł Erwin. – Na dworze jest zimno, więc...

- A ty, kurwa, co? – Kapitan zmierzył partnera karcącym spojrzeniem. – Zamierzasz latać po ulicy pół goły? Chodź tutaj, pomogę ci się ubrać.

- No dobrze. Ale masz pożyczyć płaszcz od Hanji. To rozkaz!

Czarnowłosy mężczyzna wydał coś, co brzmiało jak niechętny pomruk zgody.

Doktor Connor, Ursula i Hanji przeszli do poczekalni, by dać parze kochanków trochę prywatności.

Pomoc Leviego sprawiła, że Erwin poczuł przypływ nostalgii. Minęło już trochę czasu, odkąd Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości asystował dowódcy przy ubieraniu się. Ostatni raz miał miejsce krótko po zamachu stanu. Wtedy też Smith był nieźle poobijany. Co prawda nie torturowano go w jakiś szczególnie okrutny sposób, jednak miał na torsie wystarczająco dużo siniaków, by zszokować Leviego.

Zarówno wtedy jak i teraz czarnowłosy kapitan wpatrywał się w ciało ukochanego z troską i czułością. Jednak tym razem posunął się nieco dalej.

Gdy już pozapinał guziki płaszcza, oparł obie dłonie o mostek partnera, stanął na palcach u stóp i złożył na wargach Erwina delikatny pocałunek.

- Dziękuję – wyszeptał, tuląc się do szyi oniemiałego dowódcy. – Ja... Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś mnie nie uratował.

Wcześniej przeprosiny a teraz podziękowania? Nie żeby Smith narzekał, ale... czy Levi był chory? A jeśli tak, to na co? Zaraz... przecież byli u lekarza! Czy doktor nie powinien tego ustalić? Ale przecież... gdy Hanji wyszła z gabinetu, stwierdziła, że z Levim „wszystko w porządku".

Z drugiej strony, zdrowe osoby nie domagały się wizyty u doktora, jakby od tego zależało ich życie i nie dostawały od specjalisty żadnych ziół. A poza tym... skoro nic takiego się nie działo, to dlaczego asystentka Connora zasłaniała się tajemnicą lekarską?

Erwin poczuł, że ma dość.

- Levi... proszę, powiedz mi, co się dzieje – wyszeptał, obejmując drugiego mężczyznę w pasie. – Rozumiem, że po odbiciu Shinganshiny bardzo cię zawiodłem, ale...

- Nie zawiodłeś mnie – Levi wszedł mu w słowo. – T-to... to nie twoja wina.

Wpatrywał się w dowódcę z desperacją i czymś jeszcze, czego Smith nie umiał nazwać.

- Niezależnie od tego, czy to moja wina czy nie, chcę się poprawić – oznajmił Erwin. – Chcę znowu być mężczyzną, na którego mógłbyś liczyć.

- Zawsze byłeś kimś, na kogo mogłem liczyć. – Levi przełknął ślinę. – Nic się pod tym względem nie zmieniło. To, co dzisiaj zrobiłeś...

Ostrożnie pogładził przykryty płaszczem kikut ukochanego. Wpatrywał się w ruchy swoich palców wzrokiem pełnym współczucia.

- Myślę, że to świadczy samo za siebie – dokończył ledwie słyszalnym głosem.

- W takim razie pozwól, żebym cię wspierał. – Erwin przyciągnął ukochanego nieco bliżej i spojrzał mu w oczy. – Skoro nie przeszkadza ci, że pomogłem ci uniknąć tamtego powozu, to... to chcę cię wspierać także w innych sytuacjach. Proszę, zrozum... Nie chcę ciągle się zamartwiać. Chcę działać. A jeśli moje działania nie są takie, jakbyś chciał, to powiedz mi, co mam zmienić. Tylko, proszę...przestań mnie wykluczać ze swoich problemów. Levi, czy jest jakiś szczególny powód, dla którego chciałeś pójść do lekarza?

Kapitan przełknął ślinę.

- T-tak – przyznał drżącym głosem. – M-musiałem coś sprawdzić.

- A co konkretnie? – dopytywał Erwin. – Jeśli jesteś chory...

- Nie jestem!

- Zatem o co chodzi?

Palce Leviego zacisnęły się na płaszczu ukochanego.

- Erwin, bo wiesz... - Czarnowłosy mężczyzna powiedział takim tonem, jakby ledwo mógł oddychać. – Chodzi o to, że ja...

- Ej, gołąbeczki! – Do gabinetu niespodziewanie wkroczyła Hanji. – Doktor pyta, czy... ojej!

Właśnie zdała sobie sprawę, że Erwin i Levi stoją ciasno do siebie przytuleni i rozmawiają na osobiste tematy.

- To może ja sobie pójdę! – zaśpiewała, odwracając się na pięcie. – Albo nie, zostanę! – zdecydowała, gwałtownie się zatrzymując. – Nie, nie, lepiej jednak pójdę... - znowu ruszyła w przeciwnym kierunku. – Hyaaa, nie mogę tego przegapić!

Ostatecznie chwyciła framugę drzwi i wytrzeszczyła na parę przyjaciół swoje jedyne oko. Policzki miała zaczerwienione, a usta wygięte w tak szeroki uśmiech, że jeszcze chwila, a nie zmieściłby się na twarzy.

Erwin zmierzył okularnicę zakłopotanym wzrokiem, po czym ponownie skupił uwagę na partnerze. Levi miał minę jak schwytana w pułapkę mysz. Wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:

- Już więcej nie pójdę do tamtej knajpy!

Hanji złapała się za czoło i wydała głośny jęk zawodu. Erwin zamrugał.

- Ty... co?

- Tamta knajpa – burknął Levi, wytrzeszczając na ukochanego oczy. – „Czterolistna koniczyna." Ja... tego... już więcej do niej nie pójdę!

- Dlaczego?

- Bo jest głupia!

Erwin przeżył krótki moment konsternacji. Odtworzył sobie słowa Leviego w głowie aż pięć razy, jednak nie znalazł niczego niezwykłego. Poza jednym drobnym błędem.

- Levi, restauracja nie może być głupia – oznajmił, marszcząc brwi. – Przecież to nie osoba.

Kapitan brutalnie odepchnął od siebie dowódcę.

- ZAWSZE MUSISZ BYĆ NAJMĄDRZEJSZY! – wydarł się Erwinowi w twarz.

Policzki miał tak czerwone ze wściekłości, a oczy tak pełne mordu, że Smith cofnął się o krok i omal nie potknął się na niskim taborecie.

Levi odwrócił się i gniewnym krokiem opuścił gabinet. Doktor Connor i Ursula wrócili w idealnym momencie, by stać się świadkami wybuchu drobnego kapitana. Kiedy ich wyminął, popatrzyli na siebie i zgodnie pokiwali głowami.

- Typowe – ruda dziewczyna mruknęła do mentora.

Hanji skrzyżowała ramiona i wydała głośne westchnienie frustracji. Patrzyła na Erwina, jakby był przedszkolakiem, który zrobił kupę na środku placu zabaw.

- Ty jak coś palniesz... - podsumowała, z rozczarowaniem kręcąc głową. – Jak tytan łbem o mur normalnie!

Odwróciła się i już miała ruszyć w ślad za Levim, jednak Erwin wyciągnął w jej kierunku swoją jedyną dłoń.

- Hanji, poczekaj! – zawołał z nutą desperacji w głosie. – O co tu właściwie chodzi?

- Jak to, O CO chodzi? – obejrzała się przez ramię i energicznie zamachała rękami. – O MALINKĘ chodzi! Ty nietaktowny głupku...

Po tych słowach wybiegła z gabinetu. Doktor Connor i Ursula przepraszająco spojrzeli na generała, po czym wzruszyli ramionami i również wyszli.

Erwin został sam z płaszczem narzuconym na nagi tors i z kompletną papką w głowie. Przez chwilę po prostu stał, wpatrując się w otwarte na oścież drzwi.

- Jaką, do diabła, malinkę? – wykrztusił wreszcie.

Jak to możliwe, że wszyscy zachowywali się jak wariaci, ale tylko ON został nazwany „nietaktownym głupkiem"?

Jego dłoń zacisnęła się w pięść.

Miarka się przebrała! – zdecydował generał, czując w sobie rosnącą determinację.

Skoro nikt nie zamierzał powiedzieć mu, co się dzieje, to nie miał wyjścia – wykorzysta swój ponadprzeciętny intelekt i sam odkryje, co Hanji i Levi knuli tuż pod jego nosem.

Dowie się, o co chodzi, choćby miał spędzić pół dnia na zbieraniu przeklętych malin! 

Notka autorki

Kochani, do 25 lutego pracuję na obozie zimowym jako instruktor. Do tego czasu rozdziały mogą pojawiać się z pewnym opóźnieniem – jeśli w ogóle będę miała czas pisać przy tak intensywnym grafiku. W każdym razie, jeśli rozdział długo nie będzie się pojawiał, nie martwcie się. Po moim powrocie do „rzeczywistości" wszystko wróci do normy.

Dziękuję wszystkim wspaniałym ludziom, którzy motywują mnie cudownymi komentarzami. Teraz potrzebuję ich bardziej niż kiedykolwiek, by nie myśleć o obolałych nogach i innych zakwasach.

Trzymajcie się cieplutko i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top