Rozdział 13 - Wybór Erwina cz.4

Pod pewnymi względami zdobywanie serca Leviego wymagało wręcz chirurgicznej precyzji. Nie wystarczyło po prostu kochać. Przede wszystkim należało ustalić, w jaki sposób okazać miłość, nie odpalając po drodze żadnego ładunku wybuchowego.

Erwin zaryzykowałby stwierdzenie, że najważniejszą strategię w życiu opracował nie po to, by pokonać tytanów, ale właśnie po to, by zbudować związek z wymarzonym mężczyzną.

Levi nie był taki jak Marie, ani inne osoby, z którymi Smith wcześniej się spotykał – nie dawało się go ugłaskać romantyczną kolacją, kwiatami albo pięknymi przemowami. Pod pewnymi względami przypominał nieoswojone zwierzę, a wykonanie w jego kierunku jednego niewłaściwego ruchu niosło ze sobą straszne konsekwencje.

Samo wyznanie uczuć było łatwe - Erwin zrobił to w zuchwały, a wręcz bezczelny sposób, wykorzystując publiczne wydarzenie, bo wiedział, że tylko tak zyska jakąkolwiek szansę na wzajemność. Musiał pokazać, że jest silny, odporny na presję i że ma w kompletnym poważaniu, co ludzie pomyślą o jego romansie z podwładnym. Gdyby zrobił to inaczej, Levi by mu nie uległ – nawet gdyby odwzajemniał jego uczucia. Żeby doszło do ich pierwszego pocałunku, trzeba było podjąć agresywne, odważne działania.

Erwin doskonale wiedział, że z ich pierwszym seksem nie będzie tak samo.

Tutaj kluczową rolę odgrywała cierpliwość. I delikatność.

Levi był synem prostytutki i choć wypowiadał się o matce w samych superlatywach, istniało uzasadnione podejrzenie, że jako dziecko naoglądał się różnych scen i nie postrzegał seksu jako jednoznacznie pozytywnego zjawiska.

Do tego dochodziła jeszcze kwestia zmiany płci. Ile razy pyskaty kapitan nie podkreślałby, jak bardzo nie obchodzi go, co ludzie o nim myślą, nie był na tyle zdolnym aktorem, by ukryć prawdę – a przynajmniej nie przed Erwinem. Dowódca Zwiadowców doskonale zdawał sobie sprawę, że jego partner w jakimś stopniu wstydził się swojego ciała, a zwłaszcza kobiecych genitaliów. Bardzo ważne było, by ich pierwszy raz wyleczył go z tych kompleksów, a nie dodatkowo je pogłębił. Żeby to się udało, trzeba będzie postępować ostrożnie – od tego, jaką strategię obierze Erwin, zależało całe ich przyszłe życie erotyczne. Jeśli powie lub zrobi choć jedną niewłaściwą rzecz, ukochany może się do niego zrazić na długie tygodnie, jeśli nie miesiące! Do niego – i ogólnie do samego seksu.

I jakby stawka nie była już wystarczająco wysoka, to należało wziąć pod uwagę jeszcze jeden delikatny szczegół. Erwin nie potwierdził tego w stu procentach, ale miał ważne powody, by sądzić, że Levi nadal był prawiczkiem. Dawało się to wyczuć w jego niezdarności podczas pocałunków i przytulania. To sprawiało, że Erwin jeszcze intensywniej go pożądał, ale jednocześnie nakazywał sobie większą dyscyplinę. Może to głupie, ale czuł, że na jego barkach spoczywa wielka odpowiedzialność.

W życiu by nie przypuszczał, że przyjdzie mu kogoś rozdziewiczyć. A zwłaszcza w tym wieku. Kiedy był nastolatkiem, uprawiał seks z bardziej doświadczonymi od siebie, a gdy przekroczył dwudziestkę i nabrał wprawy, jego partnerzy i partnerki dawno mieli swój pierwszy raz za sobą. Co miało sens, bo kręcili go odważni ludzie, niebojący się korzystać z życia.

Levi też taki był – i jeśli rzeczywiście pozostał prawiczkiem, to raczej nie z braku śmiałości, lecz z powodu swojego „nie do końca męskiego" ciała. Tak czy siak należało postępować z nim ostrożnie.

A zatem Erwin pozwolił, by sprawy rozwijały się w swoim tempie i niczego nie pośpieszał. Całował się z Levim, obejmował go, ale nigdy nie posuwał się za daleko. Istniała obawa, że niepewny swojego ciała kapitan uzna się za odpychającego, jednak Erwin nie miał wyjścia – musiał zaryzykować. Gdyby zbyt wcześnie położył ręce w zakazanym miejscu, konsekwencje mogłyby być o wiele gorsze.

Postanowił zaufać swojej ocenie sytuacji i uzbroić się z cierpliwość. Czuł, że gdy odpowiednia chwila wreszcie nadejdzie, Levi da mu znak. Nawet nie tyle wyjdzie z bezpośrednią propozycją, co w jakiś sposób pokaże, że jest gotowy. Właśnie tak Erwin to widział – miał tylko jedną jedyną szansę, by tego nie zepsuć i był zdeterminowany na nią poczekać. Musiał po prostu uważnie obserwować Leviego, wyczuć Ten Właściwy Moment i zareagować w odpowiedni sposób.

Aż wreszcie się doczekał.

Kiedy Właściwa Chwila wreszcie nadeszła, rozpoznał ją w ułamku sekundy.

Był ostatni dzień starego roku. Większość Zwiadowców wybrała się do małego miasteczka w pobliżu Kwatery Głównej, by obserwować pokaz fajerwerków. Wszyscy paradowali w cywilu, w tym również Levi i Erwin.

Śnieg leżał na ulicach, jednak niebo było czyste, przez co wybuchy petard wyglądały zjawiskowo. Hanji tłumaczyła wszystkim chemiczne właściwości prochu, Moblit stał obok niej z grzańcem w dłoni, Mike i Nanaba dzielili się płaszczem, zaś Gelgar miał randkę z szampanem.

Kiedy zapowiedziano odpalenie najbardziej widowiskowych petard, wszyscy ludzie na ulicy zaczęli przepychać się w stronę Rynku, w tym również Weterani Korpusu Zwiadowczego. Jednak Levi nie ruszył się z miejsca. Wpatrywał się w Erwina, który stał nieopodal z dłońmi w kieszeniach spodni.

Smith wyciągnął rękę i wyczekująco popatrzył partnerowi w oczy. Levi zawahał się tylko na chwilę, po czym chwycił zaoferowaną dłoń. Weszli w boczną uliczkę, coraz bardziej oddalając się od Rynku i wesołej atmosfery świętowania.

Przez całą drogę do gospody żaden z nich nie odezwał się ani słowem.

Kobieta odpowiedzialna za wynajem pokoi stała przy oknie i oglądała pokaz fajerwerków. Na uprzejmą prośbę Erwina odpowiedziała, by zostawił pieniądze na blacie i po prostu wziął sobie klucz spod lady.

Wszyscy pozostali goście musieli świętować na zewnątrz, bo w budynku panowała ciemność i głucha cisza. Erwin wspiął się po wąskich schodach, w jednej dłoni trzymając świecznik, a drugą ściskając rękę Leviego. Wciąż nie padło między nimi nawet jedno słowo.

Pokoik okazał się skromny, ale przytulny – miał jedno duże łóżko, a także dość spore oko, przez które widać było dachy budynków i wybuchające nad nimi petardy. Po przekroczeniu progu drzwi, Erwin natychmiast pozbył się butów i skarpetek. Idący tuż za nim Levi zrobił to samo.

Ledwo było cokolwiek widać, więc Smith pozapalał świece. W międzyczasie Levi poskładał ich płaszcze w równą kosteczkę. Poświęcił temu sporo czasu, nerwowo wygładzając materiał drżącymi dłońmi. Erwin stał na środku pomieszczenia, cierpliwie czekając, aż ukochany będzie gotowy.

W końcu Levi zostawił w spokoju płaszcze i stanął naprzeciw dowódcy. Po krótkiej pauzie Smith zdjął krawat bolo, powiesił marynarkę na krześle i zaczął powoli odpinać guziki koszuli. Wkrótce był nagi od pasa w górę. Potem zabrał się za pasek spodni. Czuł, że Levi uważnie go obserwuje, jednak nie próbował zrobić z tego erotycznego pokazu. Po prostu rozbierał się nieco wolniej niż zwykle, starając się wykonywać każdą czynność z kompletną nonszalancją, nie okazując strachu ani wstydu. I musiał przyznać, że wcale nie było to trudne – to dziwne, ale czuł w sobie wewnętrzny spokój.

Koszula i pasek zawisły na krześle. Erwin chwycił rozpięte spodnie i ściągnął je razem z bielizną. Kiedy powietrze połaskotało jego obnażoną męskość, usłyszał ciche westchnienie partnera, jednak nie poświecił temu uwagi. Odłożył ostatnie elementy stroju na krzesło i stanął naprzeciwko ukochanego, z rękami zwisającymi luźno wzdłuż ciała, nie mówiąc ani słowa.

Levi przez chwilę wpatrywał się w kompletnie nagiego Erwina ze śladami różu na policzkach. Urocze było to, że starał się patrzeć na twarz, lecz jego wzrok zdawał się sam z siebie uciekać w dół, do imponującej części ciała między nogami dowódcy.

W końcu kapitan nerwowo drgnął, zdjął marynarkę i odłożył ją na to samo krzesło, na którym wisiały ubrania Erwina. Starał się skopiować opanowanie dowódcy, lecz zdradzały go lekko drżące palce. Odpinał guziki koszuli z większą niezdarnością niż partner, a jego zawstydzony wzrok pozostawał wbity w podłogę.

Kiedy Levi zdjął górną część garderoby, Erwin zaczął w milczeniu napawać się jego pięknym ciałem. Dorastanie w podziemiu sprawiło, że kapitan miał niezwykle bladą skórę, przywodzącą na myśl porcelanę. Jego muskularna klatka piersiowa stanowiła czystą doskonałość i próżno było szukać w niej choćby grama tłuszczu. Czy też kobiecości.

Póki co Levi wyglądał jak każdy inny mężczyzna i nic nie wskazywało na to, by mógł z jakiegoś powodu nie posiadać chromosomu igrek. Jednak za chwilę miała nastąpić najtrudniejsza część.

Kapitan zdjął spodnie, prezentując dowódcy swoje zgrabne, cudownie wyrzeźbione nogi. Mimo to wciąż miał na sobie bieliznę. Przez pewien czas można było odnieść wrażenie, że wcale nie zamierzał się jej pozbywać. Stał sztywno jak słup, zginając i rozprostowując palce nienaturalnie naprężonych rąk. Aż w końcu wziął głęboki oddech i jednym płynnym ruchem zsunął bokserki, prezentując Erwinowi trójkątny pasek czarnych włosków. Odrzucił bieliznę na krzesło, jakby go patrzyła i posłał partnerowi wyzywające spojrzenie.

Smith zareagował na to łagodnym uśmiechem. Zrobił kilka kroków do przodu i zatrzymał się tuż przed Levim. Mogliby teraz bez problemu się dotknąć, ale nadal tego nie zrobili. Po prostu stali naprzeciwko siebie w kompletnej ciszy.

- Ile miałeś lat, gdy pierwszy raz to robiłeś? – nieoczekiwanie wypalił Levi.

- Szesnaście – ze spokojem odparł Erwin.

Kapitan uciekł wzrokiem na bok.

- Ja... nigdy tego nie robiłem – wymamrotał, przełykając ślinę.

- Boisz się? – cicho spytał Smith.

- Nie.

Kącik ust dowódcy drgnął.

- Drżysz – szepnął Erwin, kładąc dłoń na gorącym od rumieńca policzku ukochanego. – Jesteś przerażony.

Tym razem Levi nie zaprzeczył. Wyglądając na niezwykle sobą rozczarowanego, powiódł oczami w bliżej nieokreślonym kierunku.

- Cieszę się – po chwili dodał Erwin.

Oczy kapitana rozszerzyły się. Czarnowłosy mężczyzna zgromił partnera wzrokiem.

- Że co? – wykrztusił oburzonym głosem. – Ja się boję, a ty się cieszysz? Jesteś...

- Levi, urodziłeś się, by być dobrym w seksie. – Erwin łagodnie wszedł ukochanemu w słowo. – Jesteś silny i nieustraszony. W dodatku uwielbiasz dominować. Nie minie dużo czasu, gdy nabierzesz pewności siebie.

Pochylił się, by zmniejszyć dystans między ich twarzami.

- Tylko ten jeden raz będziesz niepewny, wystraszony i niezdarny – dokończył, patrząc w zdumione oczy partnera. – No, może kilka razy. Chcę się tym napawać. Zapamiętać te wyjątkowe chwile i z nostalgią wracać do nich myślami, gdy już będziesz robił ze mną, co zechcesz.

Levi patrzył na niego w taki sposób tylko kilka razy. Wtedy, gdy Erwin klęknął przed nim w błocie podczas ich pierwszego spotkania. Albo wtedy, gdy poznał prawdę o jego biologicznej płci i nie nazwał go kobietą.

- Cholera... - mruknął Levi, wtulając się w dłoń na swoim policzku. – Nie mam pojęcia, jak to robisz. Mówisz coś takiego, a ja...

Kciuk dowódcy pogłaskał delikatną skórę tuż pod okiem kapitana.

- Czy jest coś, czego nie chciałbyś robić? – zapytał Erwin.

- Tak – drżącym głosem odparł Levi. – Proszę nie dotykaj mnie w... tamtym miejscu.

Smith bez trudu domyślił się, o co chodzi. Tylko o jednej części ciała jego ukochany mógł mówić z takim obrzydzeniem.

- Rozumiem – łagodnie odparł Erwin. – Mam w ogóle jej nie dotykać?

Słysząc słowo „jej", kapitan wzdrygnął się z niesmakiem.

- „W ogóle" to lekka przesada – wymamrotał. – Nie chcę, byś pieprzył się ze mną, jakbyś stąpał po polu minowym. Ale nie dotykaj... jej... rękami. Ani ustami.

- A członkiem?

Czarnowłosy mężczyzna cicho westchnął.

- Możesz do mnie przylegać. Ale bez...

- Penetracji? – zgadł Erwin.

- Musisz używać tego swojego akademickiego słownictwa?! – syknął Levi.

Smith przepraszająco się uśmiechnął.

- Wybacz. To odruch. A co z tyłem?

- Tyłem? – zdziwił się kapitan.

- Chodzi mi o miejsce między twoimi pośladkami – uprzejmie sprostował Erwin.

Levi rozmasował ramię.

- Tam jest w porządku – mruknął niepewnie. – Czasem macam się w tamtych rejonach, więc rób, co chcesz.

A zatem się masturbował – Erwin zanotował w myślach. – To dobrze. Wie, co sprawia mu przyjemność.

Ciekawe, czy Leviemu zdarzało się czasem pieścić swoją waginę? Z tą jego obsesją na punkcie higieny z pewnością regularnie ją mył, ale co z innym rodzajem dotyku? Spróbował tego? Chociaż raz? A może tak bardzo brzydził się tej części siebie, że nawet nie przeszło mu to przez myśl?

Na razie lepiej o to nie pytać. Właściwie to Erwin nie miał pewności, czy bezpiecznie będzie kiedykolwiek o to pytać. Póki co lepiej skupić się na tym, na co Levi otwarcie wyraził zgodę.

- Mogę w ciebie wejść? – spytał Erwin.

- Taa... - czerwieniąc się odparł kapitan. – Ale będzie ciężko. Nie mam lubrykantu.

- Ja mam. A poza tym, jeden stoi na szafce nocnej.

Levi popatrzył we wskazanym przez ukochanego kierunku i cicho parsknął.

- Urocze miejsce – podsumował, kręcąc głową.

- Całkiem romantyczne – stwierdził Erwin, patrząc na partnera zamglonym wzrokiem.

Nagle spojrzenie kapitana stało się spłoszone.

- Cholera – jęknął Levi.

- Coś się stało?

- Nie, po prostu... Stresuję się, że zaraz mnie dotkniesz i nie wiem, jak na to zareaguję.

Erwin pozwolił swojej dłoni zsunąć się z policzka drugiego mężczyzny i z łagodnym uśmiechem zaproponował:

- W takim razie ty dotknij mnie.

- Ja ciebie? – zdumionym szeptem powtórzył kapitan.

Dowódca Zwiadowców skinął głową.

- A... gdzie mógłbym cię dotknąć? – zapytał Levi, skanując wzrokiem masywne ciało partnera.

- Gdzie chcesz.

- Wszędzie?

- Wszędzie.

Kapitanowi spodobał się ten pomysł. Erwin mógł to stwierdzić po tym, jak zmienił się jego wyraz twarzy – stres całkowicie zniknął z czarnych oczu, ustępując miejsca ciekawości i fascynacji.

Levi wyciągnął lewą dłoń i ostrożnie przejechał nią po splątanych włoskach porastających mostek Erwina. Poruszał palcami trochę jak nowonarodzone dziecko, które pierwszy raz dotykało nowej rzeczy. Przez chwilę eksplorował klatkę piersiową partnera, obrysowując miejsca, gdzie blond kosmyki przechodziły w gładką skórę.

Potem zaczął okrążać Erwina, nawet na moment nie odrywając ręki od nagiej skóry. Opuszki jego palców narysowały ścieżkę biegnącą przez bark, biceps na ramieniu, wnętrze łokcia, miejsce w pobliżu owłosionej pachy i wreszcie łopatkę obudowaną twardymi mięśniami.

Smith stał spokojnie, starając się nie poruszać, lecz nie było to łatwe, bo ciepła dłoń przyjemnie łaskotała mu skórę. Nie widział wyrazu twarzy swojego kapitana, jednak wyczuwał, że Levi jest pod wrażeniem. Niski mężczyzna sunął dłonią po szerokich plecach, wydając ciche westchnienia podziwu, gdy lekko naciskał skórę i nie wyczuwał pod spodem żadnej miękkości, a jedynie siłę i sprężystość. Po chwili jego palce przesunęły się niżej, dotknęły biodra, a potem zjechały do jędrnych pośladków, gładząc najpierw jeden potem drugi.

Erwin pozwolił sobie na lekki uśmiech. Nie był próżny i nie spędzał wielu godzin przed lustrem podziwiając swoje nagie wdzięki. Mimo to czuł cichą dumę z posiadania ciała, które Levi tak ochoczo chciał głaskać.

To było coś zupełnie innego niż westchnienia mijanych na ulicy kobiet. One nie były jego niewzruszonym kapitanem. Levi nie bez powodu nosił tytuł Najsilniejszego Człowieka ludzkości - dorastał w Podziemiu, powalił w życiu już wielu wielgachnych mężczyzn i naprawdę mało co robiło na nim wrażenie. Bycie przez niego pożądanym znajdowało się na zupełnie innym poziomie niż czucie na sobie łakomych spojrzeń kogokolwiek innego.

A poza tym, w przeciwieństwie do dawnych wielbicielek Smitha, Levi doskonale wiedział na co patrzy.

Nie na kogoś, kto urodził się z doskonałym ciałem, lecz na zahartowanego przez trening żołnierza.

Jego palce zsunęły się z pośladka Erwina i znalazły obtarcia, które pozostawił na muskularnym udzie sprzęt do trójwymiarowego manewru. Kapitan pogładził te ślady w zupełnie inny sposób niż pozostałe części ciała, które miał już okazję wymacać. Jego dotyk był ostrożniejszy, bardziej delikatny.

Levi miał reputację najskuteczniejszego zabójcy w szeregach Zwiadowców, jednak urodził się jako drobny chłopiec bez większych perspektyw. Na pewno doskonale rozumiał, że pyzaty i niezgrabny kilkulatek, jakim kiedyś był Erwin, nie zostałby świetnie zbudowanym mężczyzną o potężnych muskułach, gdyby nie lata ciężkiej pracy.

I kiedy dłoń kapitana zaczęła wyszukiwać blizny na plecach dowódcy, Smith poczuł, że jest podziwiany nie tylko za to, kim jest, ale za to, przez co przeszedł. Stał przed Levim kompletnie nagi pod więcej niż jednym względem. Ale wcale nie było to niemiłe uczucie.

Kapitan zawędrował palcami w okolice karku. Kiedy dotknął prawego ramienia dowódcy, ponownie znalazł się w zasięgu wzroku. W porównaniu do początku oględzin, poruszał teraz dłońmi zdecydowanie wolniej, w sposób przywodzący na myśl pieszczotę. Pogładził szyję, szczękę i policzek partnera, jakby był ślepcem, który chciał zwizualizować sobie rysy twarzy wyczuwając jej kształt.

Kciuk Leviego musnął jasną brew. Erwin zamknął oczy, by ukochany mógł dotknąć również jego powieki i przejechać opuszkiem palca po linii rzęsy. To takie abstrakcyjne, że ta dłoń kiedyś miała go zabić, a teraz czuł do niej tak wielkie zaufanie. Podobało mu się, jak wygładziła zmarszczki na jego czole, a potem zsunęła się po brwi i nosie aż do podbródka.

Erwin poczuł, jak kciuk Leviego gładzi do po dolnej wardze i nieznacznie rozchylił usta.

Na Boga... Jeszcze nawet nie zaczęli się kochać, ale to, co robili i tak wydawało się intymniejsze niż jakikolwiek seks w jego życiu.

Otworzył oczy, by popatrzeć na kapitana, który znowu zawędrował dłonią w okolice klatki piersiowej. Przy ciemnoróżowym sutku zatrzymał się na dłużej, kilka razy okrążając go palcem wskazującym i intensywnie się w niego wpatrując, jakby chciał ustalić, czym różni się od jego własnego. Erwin zareagował na to cichym westchnieniem.

Levi dotknął brzucha partnera i przez pewien czas ugniatał umięśnioną skórę wokół pępka. Potem jego palce znalazły cienki pasek jasnych włosków, który prowadził do najintymniejszej części ciała dowódcy. Przesuwały się w dół, coraz niżej i niżej...

Aż wreszcie zamknęły się wokół twardego członka. Erwin odchylił głowę do tyłu i powoli wypuścił powietrze z ust.

Levi trzymał jego penisa ostrożnie i z wyczuciem, jakby testował nową broń i próbował wyczuć jej rękojeść. Nie było w tym żadnego zamiaru sprawienia przyjemności - jedynie ciekawość i fascynacja. Tak niewinny gest nie powinien robić wrażenia na doświadczonym mężczyźnie pokroju Smitha, ale z jakiegoś powodu...

Cholera. Naprawdę tak niewiele trzeba, by go podniecić?

- Jest większy, niż myślałem – niespodziewanie stwierdził kapitan.

Erwin poczuł, że się rumieni. Było coś niesamowicie podniecającego w tym, że Levi wpatrywał się w jego członka z tak wielką uwagą, eksperymentalnie przesuwając po nim palcami.

- Przy twoim kurewsko wielkim wzroście spodziewałem się, że będzie... duży – zamyślonym głosem ciągnął kapitan. – Ale nie sądziłem, że aż tak.

Najpiękniejsze w tym było to, że on wcale nie zamierzał powiedzieć Erwinowi komplementu. Do licha, nawet nie flirtował! Po prostu stwierdził fakt. Właściwie to mówił sam do siebie.

Zapewne nie miał pojęcia, co jego słowa robiły z męskością dowódcy.

Na Boga, Levi... - z mieszaniną czułości i frustracji pomyślał Erwin.

Robił, co mógł, by zapanować nad tempem, z jakim przyjemne ciepło spływało do dolnej części jego ciała. Na próżno.

- Jest twardy – skomentował kapitan.

- To naturalna reakcja – szepnął Smith, starając się brzmieć spokojnie, a nie jak ktoś, kto marzy o ciśnięciu ukochanego na materac i zerżnięciu go do nieprzytomności.

- Ale jądra są miękkie – ciągnął Levi, dotykając wrażliwej skóry pod członkiem. – Aksamitne.

Jest prawiczkiem – Dowódca Zwiadowców powtarzał sobie w myślach jak mantrę. – Uspokój się, Smith! Powoli. Krok po kroku. Weź się w garść, do diabła!

- Zawsze chciałem zobaczyć penisa z bliska – wyznał kapitan. – Ale nigdy nie miałem...

Nagle wydał sfrustrowany jęk, a jego twarz wykrzywiła się w grymas.

- Ja pierdolę... co ja, kurwa, wyprawiam? Nie wierzę, że powiedziałem to na głos!

Zrobił taki ruch, jakby chciał zabrać rękę od genitaliów dowódcy. Erwin powstrzymał go błyskawicznie przykrywając jego dłoń swoją własną.

- Nie czuję się urażony – zapewnił ukochanego.

- Ale ja tak – burknął Levi. – To było po prostu żałosne!

- Dlaczego? To zupełnie naturalne. Na pewnym etapie wszyscy ludzie mają obsesję na punkcie genitaliów. A zwłaszcza tych, których...

Erwin zdał sobie sprawę ze swojego błędu, gdy było już za późno.

- Nie mają? – dokończył za niego Levi.

Wyglądał na załamanego. Jednak Smith nie zamierzał pozwolić mu pogrążyć się w rozpaczy.

- Ciebie to akurat nie dotyczy – powiedział łagodnie. – Przecież masz penisa, Levi.

- Co ty chrzanisz? – Kapitan szarpnął głową w jego stronę. – Dobrze wiesz, że...

- Oczywiście, że go masz.

Wolna ręka Erwina ujęła podbródek ukochanego. Natomiast ta, którą wcześniej zakrył dłoń Leviego, chwyciła palce kapitana i zachęciła je do przesuwania się po powierzchni coraz twardszego członka.

- Może nie jest tak namacalny jak ten – wydyszał Erwin, pochylając się, by złożyć na ustach partnera szybki pocałunek. – Ale nie mam wątpliwości, że go masz.

- Erwin... - westchnął Levi, patrząc na dowódcę zamglonym wzrokiem.

- I wiesz, co? – Dowódca obdarzył kapitana jeszcze jednym namiętnym pocałunkiem. – Jest cholernie wielki.

Palce Leviego zacisnęły się na drżącym członku tak mocno, że Erwinowi zabrakło powietrza w płucach. Smith oderwał się od warg ukochanego, by wziąć głęboki oddech, jednak rozochocony kapitan szybko wciągnął go w kolejny pocałunek.

On mnie kiedyś wykończy – wywnioskował Dowódca Zwiadowców.

Dłoń Leviego śmiało przesuwała się po twardej męskości, więc Erwin zdjął z niej swoją rękę i przytrzymał się biodra partnera, by utrzymać równowagę. Rozkosz sprawiała, że drżał na całym ciele. Ledwo mógł utrzymać się na nogach.

- Levi – wydyszał między pocałunkami. – Muszę usiąść.

Kapitan nie odpowiedział, jednak położył wolną dłoń na owłosionym mostku dowódcy i popchnął go w stronę łóżka. Lądując pośladkami w chłodnej pościeli, Erwin pozwolił sobie na dyskretny uśmiech. Wcześniej był pewien, że to on popchnie Leviego na łóżko, nie na odwrót.

Nie pomylił się, twierdząc, że jego partner szybko nabierze pewności siebie.

Levi może i nie miał doświadczenia, ale był bardzo dobry w odczytywaniu języka ciała i nie potrzebował dużo czasu, by ustalić, jak najefektywniej sprawić Erwinowi przyjemność.

Smith siedział na środku łóżka z wyciągniętymi przed siebie lekko zgiętymi nogami. Levi umościł się tuż obok niego i nawet na moment nie wypuszczał z uścisku twardego członka. Erwin mrużył oczy, obserwując szczupłą dłoń, która zręcznie przesuwała się po jego męskości.

- Jeszcze nigdy nie widziałem, byś miał na twarzy tyle emocji – wyszeptał Levi.

- Nic dziwnego... - Smith starał się przemawiać miarowym tonem, jednak było to diabelnie trudne. – Nigdy przedtem nie dotykałeś mojego penisa.

Kapitan wyglądał na niezwykle z siebie zadowolonego. Coraz pewniej gładził twardego członka, uciskając kciukiem wszystkie wrażliwe miejsca. Do tego kręcił nadgarstkiem w bardzo podniecający sposób.

- Wiesz... - Erwin wziął kilka uspokajających oddechów, by brzmieć w miarę normalnie. – Jeśli będziesz dalej tak robił, wkrótce dojdę.

- Właśnie o to chodzi, prawda? – Levi uniósł brew.

- Może powinniśmy trochę to odwlec? – ostrożnie zaproponował Smith. – Na przykład...Gdyby trzymał cię w ramionach i...

- Chcę zobaczyć, jak dochodzisz.

Erwin zamknął oczy i cicho westchnął.

- Rozumiem. W takim razie postaram się wytrzymać jak najdłużej.

- Nie chcę, żebyś się powstrzymywał. Zrób to teraz!

Cóż za cudownie władczy ton. Wkraczające w świat intymności dziewice nie powinny tak się rządzić. Jednak między innymi dlatego Erwin tak pragnął Leviego – niski kapitan od zawsze wymykał się schematom.

Smith postanowił spełnić żądanie ukochanego i choć raz pozwolić swojemu zdyscyplinowanemu ciału zrobić to, do czego samo się wyrywało.

- Jeśli przykryjesz główkę kciukiem, być może uda się uniknąć poplamienia pościeli – powiedział słabym głosem. – Wiem, jak nie znosisz bałaganu.

Levi posłuchał sugestii. Kilka ruchów nadgarstków później Erwin doszedł, zalewając palce kapitana gęstym nasieniem. Najchętniej padłby plecami na pościel, lecz nie chciał sprawiać wrażenie wycieńczonego słabeusza, którego orgazm całkowicie pozbawił sił, więc jedynie oparł się na przedramionach. Jego ukochany przyglądał się lepiącej mazi na swojej dłoni zaintrygowanym wzrokiem.

- Sporo tego – stwierdził. – O dziwo nie jest tak paskudna, jak zakładałem.

- To miłe, że tak uważasz – Erwin chwycił nadgarstek ukochanego, zbliżył upaćkaną dłoń do swojej twarzy i wessał zabarwiony bielą palec wskazujący.

- Zgłupiałeś?! – Levi wytrzeszczył na niego oczy. – Po cholerę to zrobiłeś?

- Nie lubisz mieć brudnych rąk, więc pomogę ci je wyczyścić – odparł Smith, z rozbawieniem patrząc na ukochanego. – Nie miej takiej zbulwersowanej miny – dodał, sunąc wargami po wewnętrznej części dłoni i zlizując swoją spermę. - Nie jest trująca.

Kapitan zmierzył go nieufnym spojrzeniem, jednak po krótkiej chwili wahania ostrożnie objął wargami swój najmniejszy palec. Odrobinę zmarszczył nos, ale nie wyglądał na jakoś specjalnie obrzydzonego.

- Smakuje dziwnie – stwierdził po chwili. – Słonawo. Próbowałeś kiedyś cudzej?

- Nie, tylko własnej.

- Po co?

- Z ciekawości – Erwin wzruszył ramionami.

- Ja pierdolę... - Mina Leviego była po prostu bezcenna.

- Słyszałem, że... nie, nieważne.

Hanji twierdzi, że kluczową rolę odgrywa dieta. Zanim uciekłem przed naszą ulubioną badaczką tytanów, podała mi długą listę potraw, które poprawiają smak nasienia.

Jednak Erwin postanowił nie mówić tego na głos, bo wtedy Levi mógłby stąd uciec.

- No co? – dopytywał zaintrygowany kapitan.

- Powiem ci później – z błyskiem w oku odparł dowódca.

Objął partnera w pasie i bez ostrzeżenia przewrócił go na plecy. Levi popatrzył na niego ze zdumieniem, ale zanim zdążył się zestresować, został namiętnie pocałowany w usta i pogładzony po biodrze.

Erwin częściowo leżał na ukochanym, kroczem przylegając do uda Leviego. Dopiero co doszedł, jednak biorąc pod uwagę bliski kontakt pomiędzy jego członkiem i aksamitną skórą, nie powinien zbyt długo czekać na ponowny wzwód.

Już nie wspominając o tym, że nareszcie miał ukochanego pod sobą, przez co całe jego ciało płonęło z podniecenia. Przejęcie inicjatywy przez Leviego ucieszyło go, ale teraz chciał zrobić to, o czym marzył przez ostatnie tygodnie, gdy fantazjował o tej nocy. Zaopiekować się partnerem. Posiąść go. Sprawić, by rozpadł się na kawałki, a potem go poskładać. Samemu rozpaść się i zostać poskładanym.

Zatem całował i pieścił, napawając się wydawanymi przez kapitana cichutkimi jękami. Obdarzył ukochanego serią delikatnych jak muśnięcie piórka pocałunków, w międzyczasie sunąc dłonią po zgrabnym udzie, docierając najpierw do kolana, potem do umięśnionej łydki. Gdy zawędrował do kostki, ostrożnie zgiął nogę Leviego, po czym zaczął masować jego stopę. Podobnie jak sam kapitan była dość drobna, więc Erwin mógł bez problemu objąć ją swoją dużą dłonią. Powoli ugniatał wszystkie wrażliwe miejsca od miękkiej podeszwy po czubki palców. Levi zareagował na to cichych kwileniem. Zarzucił ręce na szyję dowódcy i ścisnął jego kark, jakby to była tratwa ratunkowa.

Smith na chwilę przerwał pocałunki, by spojrzeć ukochanemu w oczy. Kiedy upewnił się, że kapitan jest odprężony, zaczął wodzić wargami po jego ciele. Najpierw po skroni i policzku, potem po szyi, wreszcie po klatce piersiowej, która unosiła się i opadała w rytm płytkiego oddechu. Erwin poświęcił szczególnie dużo uwagi sutkom, jednego pieszcząc ustami, a drugiego okrążając czubkami palców. W międzyczasie Levi gładził go po krótko zgolonych włoskach na karku.

Gdy Smith ponownie poczuł między nogami pulsującą twardość, poprosił ukochanego, by ten położył się na brzuchu. Kapitan spełnił prośbę znacznie szybciej, niż można by się spodziewać. Zrobił to błyskawicznie. Niemal nerwowo. Erwinowi przyszło do głowy, że może wynikało to z odruchu chronienia znienawidzonych genitaliów zarówno przez wzrokiem jak i penetracją. Wcale nie byłoby to dziwne. Chociaż jasno określili zasady i darzyli siebie nawzajem zaufaniem, Levi nie mógł tak po prostu pozbyć się wyuczonych przez lata nawyków. Zresztą, dowódca wcale nie miał do niego pretensji.

Wysmarował palce znalezionym na szafce lubrykantem i zbliżył je do wrażliwego miejsca między pośladkami partnera.

- Nie jesteś do tego przyzwyczajony, więc możesz poczuć się dziwnie – wyszeptał, podczas gdy kłykcie jego wolnej dłoni gładziły Leviego po plecach. – Spróbuj się rozluźnić. Powiedz mi, gdyby coś było nie tak.

- Wychowywałem się w burdelu – mruknął lekko zirytowany kapitan. - Wiem, na czym polega rżnięcie kogoś od tyłu. Nie musisz traktować mnie jak przedszkolaka.

Erwin miał ochotę powiedzieć, że za żadne skarby nie pozwoli, by ich zbliżenie w jakikolwiek sposób przypominało scenę z burdelu. Jednak po namyśle uznał, że mogłoby to zostać źle odebrane, więc zamiast tego szepnął:

- Wybacz.

Pocałował płatek ucha partnera i kontynuował rozciąganie wąskiej szczeliny. Jak na kogoś bez doświadczenia, Levi reagował dość dobrze. Erwin miał nadzieję, że nie wynikało to z jego świetnej umiejętności ukrywania dyskomfortu. Najlepszy żołnierz Korpusu Zwiadowczego był nie tylko najsilniejszy, ale też niezwykle odporny na ból, co w oczach towarzyszy było zarówno zaletą jak i przekleństwem. Kiedy zranił się albo doznawał jakiejś kontuzji, zazwyczaj nie dowiadywał się o tym nikt poza nim. A przynajmniej kiedyś, bo odkąd zostali parą, Erwin uważnie obserwował kapitana i nie pozwalał mu cierpieć w milczeniu.

Teraz też nie zamierzał patrzeć, jak jego ukochany dzielnie znosi ból.

Żadnego pośpiechu. Żadnych agresywnych ruchów. Żadnego spełniania zachcianek pulsującego między nogami członka. Choćby jego penis miał eksplodować z wyczekiwania, Erwin był zdeterminowany przygotować Leviego, jak trzeba.

Nie zależało mu jedynie na braku dyskomfortu – przede wszystkim chciał dać najdroższemu mężczyźnie rozkosz.

Dopiero kiedy pośladki Leviego zaczęły ochoczo odpowiadać na ruchy zanurzonych w ciasnej szczelinie palców, a z ust kapitana dobiegły zadowolone westchnienia, Erwin uznał, że czas na kolejny krok.

Chciał wejść w ukochanego od tyłu, jednak gdy ukląkł z nogami po obu stronach szczupłych ud, Levi przekręcił głowę, zerknął na niego zza łokcia, na którym opierał policzek i zaskakująco nieśmiałym głosem oznajmił:

- Chcę cię widzieć.

Erwin pochylił się i oparł przedramiona po obu stronach głowy partnera.

- Na pewno? – zapytał, chwytając podbródek Leviego i delikatnie gładząc go kciukiem. – Pierwszy raz jest trudny. Na brzuchu będzie ci...

- Mam to gdzieś – drżącym głosem uciął kapitan. – Chcę... P-potrzebuję...

Smith jeszcze nigdy nie czuł w sobie takich pokładów czułości.

- Ja chyba też tego potrzebuję – przyznał się, składając na ustach ukochanego delikatny pocałunek.

Odsunął się, by Levi mógł przekręcić się na plecy, po czym delikatnie popchnął rozchylone uda partnera, by ułatwić mu uniesienie pośladków.

Kiedy wreszcie zaczęli się kochać, to było jak przekroczenie bram innego świata. Zupełnie nieporównywalne do wcześniejszych doznań łóżkowych Smitha.

Erwin leżał między nogami Leviego, opierając ciężar ciała na przedramionach. Zamiast zachłannie wciskać się w ciasną szczelinę, jak miał to w zwyczaju za młodu, poruszał biodrami powoli, niemal leniwie, z każdym pchnięciem wchodząc najgłębiej, jak mógł. Jego członek pozostawał zanurzony w wąskim wnętrzu, lecz nie tylko on przyprawiał Dowódcę Zwiadowców o szybsze bicie serca. Smith był tak samo przejęty ściskiem wokół penisa jak i puszkiem czarnych włosów, który z każdym pchnięciem ocierał się o jego brzuch.

Jakaś część Erwina wciąż nie mogła uwierzyć, że naprawdę tego dokonał... Że tak bardzo zbliżył się do tego dzikiego i nieposkromionego mężczyzny, tak przewrażliwionego na punkcie swoich kobiecych rejonów, że nigdy nikogo do siebie nie dopuścił.

Twarz Leviego była w tej chwili tak pełna emocji, że wydawała się należeć do zupełnie nowej osoby, a nie burkliwego kapitana, z którym Erwin walczył o przyszłość ludzkości.

Smith nie mógł oderwać od niej wzroku. Patrzył na zaczerwienione policzki, lekko rozchylone wargi i przepełnione tęsknotą oczy, zastanawiając się, czy jego własna twarz też tak wyglądała. Czy on też sprawiał wrażenie odartego z maski człowieka, z którego prawdziwe uczucia wylewały się razem z potem?

- Szlag – wydukał Levi, nerwowo wodząc dłońmi po rozgrzanych barkach partnera. – Czuję się tak cholernie bezbronny.

Erwin pochylił się i złożył na jego ustach przepraszający pocałunek.

- Może to głupie, ale... - wyszeptał kapitan, wpatrując się w ukochanego zmrużonymi oczami. – Jesteś tak cholernie wielki... W dodatku pieprzysz mnie... Masz nade mną tak wielką władzę... Więc dlaczego wydaje mi się, że jesteś jeszcze bardziej bezbronny niż ja?

Erwin roześmiał się jak pogodzony z losem aktor, którego ktoś przyłapał bez przebrania.

- Bo tak właśnie jest, Levi – wydyszał, nieco zwalniając tempa.

- Czemu? – cicho spytał kapitan, ze zdumieniem marszcząc brwi.

Erwin odgarnął z czoła ukochanego lepiące się od potu włosy.

- Nie wiem – przyznał szczerze. – Seks to piękne i tajemniczego zjawisko, którego nie umiemy wyjaśnić. Sprawia, że czujesz się silny a zarazem słaby. Lecisz, ale nie możesz oderwać się od ziemi.

Levi zawsze ganił dowódcę za wyrażanie się w poetycki sposób. Tym razem jednak nie powiedział ani słowa. Wyglądał na poruszonego.

Erwin wyobraził sobie wychudzonego chłopca z Podziemia, który stał przy uchylonych drzwiach i obserwował, jak brudny facet wciska penisa w jego mamę przy akompaniamencie głośnych jęków i trzeszczącego łóżka.

Jednak w tym pokoju panowała atmosfera bezpieczeństwa i spokoju. Słychać było jedynie urywane oddechy dwóch mężczyzn, dobiegające z oddali wybuchy petard i delikatne kołysanie się drewnianego mebla.

- N-nie wiedziałem, że może tak być – wyjąkał Levi.

Oczy miał szkliste. Jednak zanim łzy zdążyły popłynąć, Erwin trącił nos kapitana swoim własnym.

- Ja też nie.

Powiedział to, ponieważ taka była prawda. A poza tym nie chciał, by czuli się od siebie różni.

A zwłaszcza teraz, gdy byli sobie bliscy niż kiedykolwiek wcześniej.

Pocałował najpierw brew Leviego, potem skórę tuż pod okiem, a na koniec kącik warg. Gdy oderwał usta od rozpalonej skóry, kapitan wyglądał na znacznie spokojniejszego. W jego oczach nie był już śladów nieszczęśliwego chłopca z Podziemia.

- Zawsze tak jest? – zapytał Levi, przesuwając dłonie z barków na kark partnera. – Zawsze czujesz się taki bezbronny?

- Nie – szepnął Erwin. – Tylko przy tobie.

Został schwycony za policzki i wciągnięty w kolejny pocałunek, tym razem tak długi, że zdawał się nie mieć końca.

Torsy obu mężczyzn złączyły się w ciasnym uścisku. Erin i Levi nieco przekręcili się na bok, by otrzeć się o siebie również udami i łydkami. To było prawie tak, jakby stopili się w jedno. Dopiero wtedy biodra Smitha przyśpieszyły tempa, a twardy członek znikał między pośladkami kapitana coraz szybciej i szybciej.

Ani się obejrzeli, a powolne uprawianie miłości przeobraziło się w chaotyczną plątaninę ciał. Szamotali się w pościeli, szaleńczo się dotykając i co chwilę zmieniając pozycję. W pewnym momencie Levi przewrócił Erwina na plecy i przez chwilę go ujeżdżał, ale po chwili stracił chęć dominacji i wylądował z nogami w górze, pozwalając, by dowódca wbijał go w materac. Jedyną stałością w tej intensywnej wymianie pieszczot były pocałunki, które trwałyby cały czas, gdyby nie przerwy na zaczerpnięcie oddechu.

W tej chwili Erwin czuł, że to Levi jest jego powietrzem.

Zdobyczą. Panem. Uzależnieniem. Prywatnym narkotykiem.

Miękki, a zarazem twardy. Uległy, ale na swój sposób wolny.

Levi nie był już dziki. Przynależał. Do Erwina.

Tak jak wcześniej czarna kotka, Węgielka, a po niej narowisty biały ogier, Piorun. Tylko że tym razem był inaczej. Erwin również przynależał. Oddał Leviemu więcej siebie niż jakiejkolwiek innej istocie, zwierzęciu czy człowiekowi. I wcale nie czuł się zniewolony. Należał do kogoś i było mu z tym dobrze.

Kiedy jeszcze myślał w miarę jasno, zdołał sformułować w głowie jeden wniosek:

Nie miał bladego pojęcia, jak wcześniej mógł żyć bez tego mężczyzny.

XXX

Z nich dwóch to Levi był tym, który budził się w środku nocy, a Erwin spał do rana. Choć czasem zdarzały się wyjątki od tej reguły.

Na przykład po ich pierwszym seksie.

Zupełnie nagi Levi leżał zwinięty w kłębek, przykryty do pasa jasno-niebieską kołdrą i miał tak spokojną twarz, jakby nic nie mogło go obudzić.

Jednak Erwin z jakiegoś powodu nie mógł zasnąć. Być może odezwał się jego stary nawyk z czasów młodości?

Kiedy wcześniej bywał w związkach, nigdy nie spędzał całej nocy z partnerem czy partnerką – zawsze znalazła się jakaś ważna dla Zwiadowców sprawa, która kazała mu wyplątać się z pościeli, ubrać się i wrócić do Kwatery Głównej. Albo po prostu szukał powodów, by wyjść, bo ukochana osoba nie była dla niego tak ważna jak walka z tytanami.

A kiedy przeżywał jednorazowe przygody, nie zostawał, bo... cóż... nie zostawał. Wydawało mu się, że to zupełnie normalne podejście.

W każdym razie, nie był typem mężczyzny, który zostałby w łóżku do rana, a potem pytał leżącą obok osobę, co chce na śniadanie.

Zapewne jego ciało jeszcze nie przyzwyczaiło się do nowej sytuacji. Mimo to Erwin był dobrej myśli. Coś mu mówiło, że okres przejściowy nie potrwa długo. To prawda, że czuł się trochę dziwnie, jednak leżenie obok Leviego wydawało mu się nieprawdopodobnie... właściwe.

Niby taka drobna zmiana, a wprowadzi w jego życiu tyle ułatwień!

Jak choćby fakt, że gdy wstanie rano, już nie będzie musiał zastanawiać się, gdzie jest Levi, bo najzwyczajniej w świecie będzie to wiedział.

Nie będzie musiał uganiać się za swoim ulubionym kapitanem, by poznać jego plany na dany dzień, tylko ustali to z nim w łóżku, gdy się obudzą.

Już nigdy więcej nie poczuje się zazdrosny, bo Farlan i Isabel mieli okazję spać w tym samym pomieszczeniu co Levi, a on nie.

No i zyska doskonałe warunki do kontrolowania długości snu swojego najlepszego człowieka – najwyższy czas, by ten uparciuch zaczął przesypiać przynajmniej sześć godzin! Nareszcie skończy się wymyślanie wymówek i kłamanie Erwinowi w żywe oczy.

„Tak, kurwa, jestem wypoczęty! A co, nie wyglądam?"

Szczerze? Smith tylko raz widział swojego kapitana wypoczętego i ta historyczna chwila miała miejsce teraz.

Przekręcił się na bok, oparł policzek na dłoni i zapatrzył się na sylwetkę śpiącego mężczyzny. Levi leżał tyłem do dowódcy, dając mu świetny widok na swoje pięknie wyrzeźbione plecy.

Uśmiechając się, Erwin wyciągnął palec wskazujący i obrysował nim krawędź ucha Leviego, potem bark, ramię i wreszcie biodro. Gdy uchwycił wzrokiem wyłaniające się spod kołdry pośladki, zmarszczył brwi.

Cholera. Zostawił w tamtym miejscu całkiem sporo nasienia. W normalnym wypadku zaproponowałby ukochanemu, że natychmiast go umyje, ale tym razem nie miał okazji. Gdy skończyli serię pieszczot, Smith dosłownie na moment zamknął oczy, by chwilę później je otworzyć i uświadomić sobie, że Levi śpi jak zabity. Świeżo rozdziewiczony kapitan zapewne odpłynął od natłoku emocji. Erwin musiałby być potworem, by obudzić go tylko po to, by oczyścić jego intymne rejony.

Choć wcale nie miał pewności, czy rano nie pożałuje tej decyzji.

Levi podchodził do kwestii higieny z taką samą obsesją, co księża do nietykalności murów. Gdy obudzi się z tyłkiem pełnym spermy, z pewnością dostanie szału. No, chyba że będzie w niezwykle dobrym humorze i postanowi odpuścić. Cuda czasem się zdarzają, prawda? A poza tym, po tak wspaniałej nocy Erwinowi chyba należała się jakaś taryfa ulgowa?

Jeśli Levi miał z ich pierwszego seksu równie pozytywne wrażenia co partner – a warto podkreślić, że zdaniem Smitha był to seks wprost nieziemski! – to może nie było się czym martwić?

Ale z drugiej strony... czy na pewno? Mimo wszystko Dowódca Zwiadowców czuł się trochę głupio. Teraz, gdy tak o tym rozmyślał, to chyba pierwszy raz doszedł w drugim mężczyźnie bez uprzedniego spytania o zgodę.

Znaczy... to nie tak, że pytał za każdym razem, jednak gdy rozpoczynał nową relację intymną, uważał to za rzecz wartą ustalenia. Podobnie, zresztą, jak kwestię zabezpieczania się.

Tymczasem on i Levi tak zatracili się w namiętności, że zupełnie nie pomyśleli o prezerwatywie. Mało tego – Erwin nawet jej przy sobie nie miał!

Z przyzwyczajenia zawsze nosił przy sobie lubrykant, bo używał go do naoliwiania sprzętu do trójwymiarowego manewru, ale kondoma już od dawna nie wkładał do kieszeni, bo... cóż. Od lat nie uprawiał seksu.

Jednak to wcale go nie usprawiedliwiało, bo przecież od miesięcy wiedział, na co się zanosi. Czekał na to. Jako przezorny, gotowy na każdą ewentualność człowiek powinien umieścić prezerwatywy w kieszeniach wszystkich swoich płaszczy, by zawsze mieć przy sobie przynajmniej jedną. Tak właśnie postępował, gdy był jurnym dwudziestolatkiem.

Czemu tym razem tego nie zrobił?

Może dlatego że... nie miało to aż takiego znaczenia?

Zarówno on jak i Levi byli przebadani, a seks analny nie niósł ze sobą ryzyka ciąży. A zresztą, nawet gdyby zrobili to w „tradycyjny" sposób i spłodzili dziecko, to czy byłaby to aż taka tragedia? Przecież nie byli dwójką obcych ludzi, którzy wpadli na siebie w barze i zdecydowali się na niezobowiązujący seks. Kochali się. Poznali się od najgorszej strony i nadal nie mogli oderwać od siebie wzroku.

A poza tym, Levi był wyjątkowy. On nigdy nie zażądałby od partnera odejścia z Korpusu Zwiadowczego – nawet w razie wpadki! Sam też nie zrezygnowałby z walki o ludzkość.

Ciekawe, jak wyglądałby z malutkim dzieckiem na rękach? Czy karmiłby swoje maleństwo piersią, mając w oczach ten sam spokój i odprężenie, jaki miała kotka Erwina, gdy mruczała na swoje kocięta? Levi był tak niesamowicie podobny do Węgielki – wychowany w trudnych warunkach, agresywny, nieustępliwy, nie dający nikomu sobą pomiatać... Co jednak nie oznaczało, że nie miał łagodniejszej strony. Kiedy dzisiaj oddał się ukochanemu, pokazał, że potrafi być wrażliwy, czuły i delikatny. Gdyby zaszedł w ciążę, te cechy zapewne uwydatniłyby się jeszcze bardziej. Oczywiście z całą resztą „macierzyńskiego pakietu" czyli napadami złości, zachciankami i syczeniem na wszystkich dookoła.

Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości, postrach tytanów, słaby i niezdarny, podtrzymujący rękami okrągły brzuszek – Erwin zapłaciłby, żeby to zobaczyć. By znowu być świadkiem magicznego zjawiska, które miał zaszczyt obserwować jako mały chłopiec. Tylko że tym razem nie patrzyłby na kota, lecz na pięknego mężczyznę, który leżał obok niego na łóżku.

A zresztą, Erwin nie ograniczyłby się tylko do patrzenia. Zaopiekowałby się swoim ukochanym i owocem ich miłości. I, do licha, cholernie by się z tego cieszył! Przy kimś tak twardym jak Levi rzadko miał okazję zachowywać jak troskliwy samiec broniący terytorium. Kiedy pewien sukinsyn z Żandamerii ośmielił się zaatakować to, co należało do Niego, Smith musiał uciec się do podstępu, by złamać mu szczękę. Nie powiedział o tym Leviemu, ale najchętniej tłukłby takich „Craigów" codziennie. Lepiej, by dumny kapitan o tym nie wiedział, bo zapewne by się obraził.

Ale gdyby zaszedł w ciążę, przynajmniej na trochę musiałby zaakceptować czułą opiekę partnera. Pogodzenie rodzicielstwa i służby wojskowej byłoby niesamowicie trudne, ale przecież Levi i Erwin dokonywali już pozornie niemożliwych rzeczy i z pewnością znaleźliby jakiś sposób, by...

Boże.

Dowódca Zwiadowców wytrzeszczył oczy i gwałtownie poderwał się do pozycji siedzącej. Zaciskał dłonie na skraju kołdry tak jak wtedy, gdy był dzieckiem i budził się zlany potem po nocnym koszmarze.

Tylko że tym razem nie śnił i musiał stawić czoło znacznie poważniejszemu problemowi, niż potwory będące wytworem chłopięcej wyobraźni. Prawda uderzyła w niego tak niespodziewanie, jak wyłaniająca się z lasu pięść tytana.

Kochał Leviego. I to najwyraźniej na tyle mocno, by fantazjować o założeniu z nim rodziny. Kiedy to się stało? Jak to się stało?!

Erwin usiadł na krawędzi łóżka i wplótł palce we włosy, starając się uspokoić oddech.

Nie – pomyślał rozpaczliwie. – To niemożliwe! Nie tak miało być!

Przecież wyjaśnił ze sobą tę kwestię już lata temu, gdy zerwał z Marie. Był żołnierzem, który oddał serce za sprawę. Już i tak źle się czuł ze świadomością, że zapewne zginie podczas ekspedycji i złamie Leviemu serce. Nie potrzebował dodatkowego ciężaru w postaci dziecka, które mógłby zawieść, tak jak zrobił to ojciec Nile'a.

Przecież nie był egoistycznym draniem, który dla zaspokojenia swoich głupich fantazji sprowadziłby na świat nowe życie, nie przejmując się, co stanie się z maluchem po jego śmierci. Wcale czegoś takiego nie chciał! Tylko że...

O cholera. Czyżby jednak chciał?

Wstał, zakrył sobie twarz dłońmi i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.

Nie miał prawa marzyć o zakładaniu z Levim rodziny. To byłoby nieuczciwe wobec tak wielu osób! Nie tylko ewentualnego dziecka. Również samego Leviego, który wiele razy dawał otoczeniu do zrozumienia, jak bardzo brzydzi się macierzyństwem, „wychowywaniem bachorów" i w ogóle seksem waginalnym. Już nie wspominając o zmarłym ojcu, wobec którego Erwin czuł się zobowiązany!

„Przyrzekam, że odpokutuję za to, co się z tobą stało, odkrywając tajemnicę tytanów."

„Nie składasz nowych obietnic, dopóki nie wywiążesz się z poprzednich."

Wcześniej Smith nie uważał, by jego związek z czarnowłosym kapitanem stanowił problem. Obaj byli żołnierzami i rozumieli, czego się od nich oczekiwało. A poza tym to nie tak, że tylko Erwin chciał pokonać tytanów – Levi pragnął tego równie mocno. Od początku wiedzieli, że w każdej chwili mogą zostać rozdzieleni przez śmierć i akceptowali ten stan rzeczy.

Jednak tej nocy coś się zmieniło.

W sercu Erwina pojawiło się cos nowego. Marzenie.

Marzenia były niebezpieczne, ponieważ ludzie oddawali za nie wszystko! Co w zasadzie nie stanowiło aż takiego problemu, pod warunkiem, że ktoś miał tylko jedno marzenie.

Rzecz w tym, że teraz Erwin miał dwa.

Było jego pierwotne marzenie, jeszcze z czasów dzieciństwa – rozsądne, przemyślane i szczegółowo zaplanowane.

Odkryć tajemnicę tytanów. Udowodnić, że za murami żyli ludzie. Zasłużyć na przebaczenie ojca!

No a teraz było jeszcze drugie marzenie, które pojawiło się znikąd, szturmem wdarło się do serca i zaczęło rozpychać się łokciami, z każdą chwilą zajmując coraz więcej miejsca.

A co jeśli zawładnie Erwinem do tego stopnia, że nie będzie już potrafił sprawnie zarządzać Korpusem Zwiadowczym? Zapomni o ojcu, którego zabił swoją głupotą. Przestanie stawiać przyszłość ludzkości na pierwszym miejscu i zamiast tego zacznie myśleć tylko o sobie i o Levim. Oraz o dziecku, które być może zaadoptują. Lub spłodzą, choć prawdopodobieństwo podobnego scenariusza wydawało się bliskie zeru.

Nie... Erwin nie może do tego dopuścić. Musi natychmiast stąd wyjść!

Jeszcze nie jest za późno – powiedział sobie, błyskawicznie wciągając spodnie.

Nie kłopotał się zakładaniem reszty ubrań – zrobi to na korytarzu. Jedynie zarzucił na szyję krawat bolo, który dostał od ojca, a wszystkie inne rzeczy wziął pod pachę. Schylił się po buty i energicznym krokiem ruszył w stronę drzwi.

To jego jedyna szansa na wyplątanie się z tej koszmarnej sytuacji – będzie musiał zachować się jak dupek. Dyskretnie opuści gospodę, zostawiając Leviego samego w łóżku z lepkim nasieniem jako jedyną pamiątką minionej nocy. Wyjdzie na wyrachowanego drania, który chciał jedynie przelecieć lojalnego kapitana, a gdy wreszcie dopiął swego, uciekł jak przystało na zaspokojonego samca.

Levi nigdy mu tego nie podaruje. Po scenach, jakich naoglądał się w burdelu, obudzenie się nago w zimnej pościeli z pewnością było uosobieniem jego najgorszych koszmarów. Znienawidzi Erwina. Może nawet wypełni swoją pierwotną misję i poderżnie jasnowłosemu dowódcy gardło? Na swój sposób okazałby mu litość – Smith byłby wdzięczny za taki obrót spraw.

Wolał zginąć niż żyć ze świadomością, że nie potrafił uszczęśliwić najdroższego sobie mężczyzny. A właśnie to czekało go za tymi drzwiami. W tym pokoju zresztą też. Nawet jeśli zostanie, pewnie i tak rozczaruje Leviego, więc jaki miał wybór?

Musiał stąd wyjść. Musiał zrobić, co trzeba. Teraz. Natychmiast!

Jego palce musnęły klamkę, ale z jakiegoś powodu nie potrafiły jej chwycić.

Erwin nie rozumiał, co się z nim dzieje. Przecież już zdecydował! Dokładnie wszystko przeanalizował i podjął decyzje, która ze strategicznego punktu widzenia wydała mu się najwłaściwsza.

Więc dlaczego stał jak sparaliżowany, nie mogąc zrobić ruchu. Czemu nie umiał przejść przez te drzwi?

- Erwin...

Nieprzytomny głos i szelest pościeli sprawiły, że zapomniał, jak się oddycha. Gwałtownie spojrzał za siebie.

Levi nie otworzył oczu, ale chyba coś mu się śniło, bo przekręcił się na drugi bok i wyciągnął dłoń w kierunku drugiej połowy łóżka. Pustej połowy. Czoło kapitana zmarszczyło się od niezrozumienia i dezorientacji. Palce nerwowo wodziły po prześcieradle, szukając najdroższego ciała.

Dowódca Zwiadowców zamknął oczy, zmarszczył brwi i zacisnął. Dłoń, którą wyciągał w stronę klamki, bezwładnie opadła do boku.

Nie mogę – z mieszaniną ulgi i rozpaczy uświadomił sobie Erwin. – Nie umiem tego zrobić.

Źle ocenił sytuację. Za bardzo kochał Leviego. Już od dawna było dla niego za późno...

Wypuścił ubrania i buty, pozwalając im upaść na podłogę. Nie założył paska, więc zdjęcie spodni zajęło mu tylko chwilę. Wkrótce pochylał się nad łóżkiem, wyciągając rękę, by chwycić dłoń Leviego.

- Erwin... - wymamrotał kapitan, przyciągając do siebie palce dowódcy i wtulając się w nie policzkiem. – Gdzie byłeś?

- Szukałem mojego krawatu bolo – skłamał Erwin, dotykając zielonego kamienia, który wciąż spoczywał na jego mostku. – Bałem się, że go zgubiłem.

Ostrożnie wsunął się pod kołdrę obok ukochanego. Levi natychmiast zrobił sobie poduszkę z ramienia dowódcy i podciągnął kolana nieco wyżej, zarzucając jedną nogę na udo partnera.

- Masz go tutaj – mruknął, zaciskając palce na krawacie bolo.

Ciężko stwierdzić, czy częściowo się obudził, czy wciąż mówił przez sen. Jego oczy pozostawały ciasno zamknięte.

Erwin chwycił ściskającą kamień dłoń i złożył na kłykciach delikatny pocałunek.

Cała ta sytuacja wydawała mu się jedną wielką metaforą. Zawsze cenił swój krawat bolo – ten wyjątkowy zielony kamień kiedyś należał do jego ojca, a jeszcze wcześniej do dziadka. Symbolizował oddanie sprawie. Miłość do najdroższego rodzica.

Jednak teraz wydawał się Erwinowi ciężarem. Zaciskał się wokół szyi niczym łańcuch, przypominając właścicielowi, że nie jest wolnym mężczyzną tylko więźniem złożonej przed laty obietnicy. Uciskał mostek zimny niczym wyrzut sumienia.

Erwin nagle zaczął rozumieć, dlaczego żonaci mężczyźni zdejmowali obrączki, zanim szli na spotkanie z kochankami. On też nie powinien kłaść się do łóżka w swoim krawacie bolo. To tylko skomplikowało mu życie. Sprawiło, że czuł się absolutnie podle. Jak zdrajca.

- Wiesz... - usłyszał senny bełkot Leviego.

Nie chcą obciążać ukochanego kapitana swoimi wewnętrznymi rozterkami, Erwin przywołał na twarz łagodny uśmiech.

- Tak? – zapytał, delikatnie odgarniając z czoła drugiego mężczyzny kilka czarnych kosmyków.

- Mama mówiła mi, że pierwsze razy nie bywają idealne. – wymamrotał Levi.

Wtulił się w ramię ukochanego i cicho dokończył:

- Ale ten był.

Erwin nigdy nie czuł w sobie tak wielkich pokładów miłości. A zarazem nigdy nie był tak zagubiony.

Tamtej nocy nie zmrużył oka, do bladego świtu zadając sobie to samo pytanie:

Jak, u licha, zdoła pomieścić w sercu dwa tak silnie kolidujące ze sobą marzenia?

Po wielu godzinach doszedł do jednego sensownego wniosku: nikomu nie powie o tym, co dzisiaj odkrył. Będzie utrzymywał swoje nowe marzenie w tajemnicy, tak jak rycerze z dawnych lat nosili pod zbrojami chusty należące do ukochanych.

Jeśli nie powie na głos o swoich pragnieniach, być może nie będzie odczuwał aż takich wyrzutów sumienia? Jedyną osobą, która się dowie, pozostanie jego zmarły ojciec, nawiedzający czasem Erwina w snach.

Sekret pozostanie prywatnym problemem Smitha, a życie będzie się toczyło swoim zwykłym biegiem.

Jeśli Bogowie będą łaskawi, może Erwin zdoła uporządkować kłębiące się w sercu emocje, nie krzywdząc przy tym Leviego?

A jeśli będą jeszcze łaskawsi, może jakimś cudem spełni marzenie o odkryciu tajemnicy tytanów i będzie mógł zerwać z szyi założony przed laty łańcuch...

XXX

Aż wreszcie przyszedł ten dzień – Erwin dotrzymał obietnicy, którą złożył ojcu. Dotarł do piwnicy. Odkrył tajemnicę tytanów. Zyskał namacalny dowód na to, że za murami żyli ludzie!

Szkoda tylko, że to wcale nie rozwiązało jego problemów...

- To co, Erwin? Kufel grzańca na miłe zakończenie wieczoru?

Wybacz, ale nie. Pilnie potrzebuję rady w sprawie Leviego, a ponieważ jestem żałosnym desperatem, któremu skończyły się pomysły, idę z tym do Pixisa.

Ciekawe, jaką Nile miałby minę, gdyby Erwin rzeczywiście tak mu odpowiedział? Zapewne dość zabawną. Mimo to Smith wolał nie mówić prawdy – jego przyjaciel nie zawsze umiał utrzymać język za zębami, a w Korpusie Zwiadowczym krążyło już dość plotek o „rozwodzie" kapitana z generałem. Lepiej rzucić tę samą wymówkę co zwykle.

- Wybacz, Nile. Jestem zajęty ratowaniem ludzkości. Może kiedy indziej?

Dok gniewnie wpakował papiery do torby i z obrażoną miną opuścił salę konferencyjną.

Gabinet Pixisa znajdował się w drugiej części Fortecy. Erwin poszedł do Generała Oddziałów Stacjonarnych pod pretekstem zaniesienia mu paru dokumentów, ale gdy tylko wymienili się uprzejmościami, wyjawił prawdziwy powód swojej wizyty.

- Proszę wybaczyć śmiałość, ale... chciałem się pana poradzić w kwestii osobistej.

- Dlaczego akurat mnie? – spytał starszy mężczyzna.

Siedzieli naprzeciwko siebie przy biurku Pixisa. Przez okno widać było zachodzące za Murem Róży słońce. Łysy generał jak zawsze miał pod ręką butelkę wina, z której co jakiś czas pociągał łyk. Wcześniej zaproponował gościowi kieliszek, jednak spotkał się z uprzejmą odmową.

- Słyszałem plotkę, że miał pan... kochanka – ostrożnie oznajmił Erwin.

- Na Mury Róży! – parsknął Pixis, przypatrując się splecionym palcom swoich dłoni. - A któż to rozpowiada o mnie takie rzeczy?

Zakłopotany, Smith cicho odchrząknął i po krótkiej chwili wahania odparł:

- Marie Dok.

- Ach, no tak – starszy z generałów pokiwał głową. - Ona mogłaby o tym wiedzieć. Kiedy jeszcze pracowała, często bywałem w jej barze. Po dobrej whisky mogłem jej się przyznać do tego i owego.

- Więc to prawda?

Pixis rozłożył ręce w pokonanym geście.

- Nieprawdopodobne, że jednak mnie wydała! – podsumował z żalem.

- Proszę nie oceniać jej zbyt surowo – poprosił Erwin. - Zdradziła pański sekret pod wpływem emocji. Ona i ja...

Na wspomnienie zerwania z byłą dziewczyną nieznacznie się wzdrygnął. Odruchowo podrapał się po policzku, w który uderzyła go Marie.

- Dawno temu kłóciliśmy się i powiedziała, że mężczyzna, który nie stawia rodziny na pierwszym miejscu jest niedojrzały – wytłumaczył zrezygnowanym tonem. - Podałem pana i Keitha Shadisa jako przykład dojrzałych kawalerów. Jakiś czas później Marie wytknęła mi, że się pomyliłem, bo wcale nie był pan... samotny.

- Nie byłem – Pixis twierdząco skinął głową. - Ja i Ronald byliśmy razem przez czterdzieści lat.

- Czterdzieści?! – Erwin aż wytrzeszczył oczy z wrażenia.

Wiedział, że Marie nie należała do osób, które wymyśliłyby sobie jakąś historyjkę tylko i wyłącznie po to, by wykazać swoje racje, ale mimo wszystko... Gdy powiedziała mu o Pixisie, Smith był pewien, że zaszła jakaś pomyłka. W końcu obracał się w wojskowych kręgach już szmat czasu i nigdy nie słyszał o żadnym Ronaldzie. A przynajmniej w kontekście Pixisa.

- Podobnie jak ja należał do Strazy Murów – powiedział starszy generał, nostalgicznym wzrokiem wpatrując się w etykietę wina. - W dniu upadku Shinganshiny...

Pociągnął łyk z gwinta i zupełnie spokojnym tonem dokończył:

- Pojechał tam załatwić jakąś drobnostkę. Stał tuż przed bramą, gdy pojawił się Kolos.

Erwin spuścił wzrok.

- Przykro mi – szepnął.

- Miał wspaniałe życie – odparł Pixis. - Chcieliśmy dożyć razem starości i dożyliśmy. Zginął tak jak chciał. Jestem pewien, że do końca niczego nie żałował.

Smith pomyślał o swoim własnym związku i z rumieńcem na policzkach wymamrotał:

- Nie mogę uwierzyć, że byliście razem tyle czasu i nikt się nie zorientował.

- Byliśmy o wiele bardziej dyskretni niż ty i kapitan Levi. – Pixis posłał drugiemu mężczyźnie znaczące spojrzenie znad butelki. - A poza tym.. myślisz, że po co znalazłem sobie piękną i młodą asystentkę, która chodziłaby za mną krok w krok?

- A więc to część pańskiej strategii? – Erwin nie krył podziwu. - Zmyłka?

- Teraz to już bardziej przyzwyczajenie, ale tak. Kiedy Ronald jeszcze żył, to była bardzo skuteczna zmyłka.

Przez moment Smith kontemplował, czy nie wziąć przykładu ze starszego generała. Szybko jednak zaczął dostrzegać wady tego pomysłu.

- Gdybym ja miał piękną asystentkę, Levi poderżnął by jej gardło – skwitował. - Po tygodniu. Albo szybciej.

- No cóż... mój luby nie był tak zaborczy – zaśmiał się Pixis. – Zresztą, nie zauważyłem, byś kiedykolwiek wstydził się waszego związku. Na balach obnosisz się ze swoim kapitanem jak ze wspaniałym trofeum. A poza tym słyszałem, że kiedyś wezwałeś do siebie Petrę Ral i Mike'a Zachariasa w bardzo tajemniczej sprawie. Coś mi się zdaje, że wiem, w jakiej.

Ten człowiek był zdecydowanie ZBYT dobrze doinformowany. Podobnie jak Hanji. Czy ci dwoje nie mogliby wykorzystać swojego dziwnego wywiadu do zebrania informacji o Marley? Jak to jest, że podczas narad wojennych wyglądali na tak samo zagubionych jak reszta, ale gdy w grę wchodziło życie prywatne Erwina, nagle wszystko wiedzieli?

- To dlatego do mnie przyszedłeś? – po chwili spytał Pixis. - Potrzebujesz rady w sprawie kapitana Leviego?

- Tak.

- Jeśli chodzi ci o powód jego dziwnego zachowania w ostatnich dniach, to ci nie pomogę – starszy mężczyzna wpatrywał się w Erwina, jakby zobaczył na jego twarzy coś intrygującego. - Za dobrze się bawię. Ale może naradź się z młodym Arlertem? Wysiłek umysłowy dobrze mu zrobi. Od nadmiernego odpoczynku zdolni żołnierze się zapuszczają.

„Dobrze się bawię"? – zdziwił się Smith. – Co ma, do licha, znaczyć, że... dobrze się bawi?

Erwin ze swojej strony wcale dobrze się NIE bawił!

Co było diabelnie przygnębiające, bo wydawałoby się, że skoro zrealizował jedno ze swoich marzeń, jego życie będzie od teraz pełne zabawy. Ale nie było.

Zamiast tego było pełne humorów Leviego, które zmieniały się szybciej niż pogoda.

Oczywiście Erwin wiedział, że zawalił sprawę, gdy dochodził do siebie po śpiączce, ale to wciąż nie wyjaśniało rozgrywającego się wokół szaleństwa..

No dobrze, Levi był wściekły. Rzucał meblami, brudnymi szmatami i przekleństwami, preferował agresywny seks i kładł się po nie-swojej stronie łóżka, by odegrać się na partnerze. To wszystko dało się zrozumieć.

Ale zupełnie nie tłumaczyło, dlaczego kilka dni temu skonfiskował Saszy kanapkę, a potem sam ją zjadł, gdy wydawało mu się, że nikt nie widzi.

- Zeżarł ją w trzech kęsach, generale! – jęczała zaaferowana dziewczyna, szarpiąc Erwina za przód munduru. – Nawet się nie brzydził, że była nadgryziona!

A jakiś czas później zasnął na drzewie, sprawiając, że połowa jego oddziału z wrażenia powpadała na gałęzie.

I jeszcze tego samego dnia przyszedł do Erwina, gdy ten brał prysznic. Wszedł pod strumień wody w ubraniu, przytulił się do pleców zaskoczonego kochanka i wykrztusił ochrypłe:

- Przepraszam, jeśli ostatnio zachowałem się jak dupek.

Zanim Smith otrząsnął się z szoku i w jakikolwiek sposób zareagował, Levi zdążył już czmychnąć z łazienki. Erwin szybko spłukał szampon z włosów, owinął się ręcznikiem i ruszył śladem ukochanego. W sypialni zastał porozrzucane na podłodze mokre ubrania i zupełnie nagiego Leviego, który leżał na łóżku zwinięty w kłębek, tak głęboko pogrążony we śnie, jakby od lat nie odpoczywał. Przykrył się używaną od tygodnia narzutą, a nie świeżo wypraną kołdrą. W dodatku spał po lewej stronie łóżka – czyli tej właściwej.

Erwin zupełnie nie rozumiał, co się wydarzyło, jednak odruchowo zrobił to, na co miał ochotę od wielu tygodni – położył się obok Leviego i objął go ramieniem. Kapitan natychmiast wtulił się w niego plecami i pośladkami, co chyba miało oznaczać, że wreszcie mu wybaczył. Zatem następnego ranka Smith postanowił pójść za ciosem – zaproponował wspólny urlop. Ale Levi jedynie popatrzył na niego rozkojarzonym wzrokiem i wypadł z sypialni, rzucając na odchodnym:

- Nie mogę teraz o tym myśleć, mam ważniejsze sprawy na głowie!

Od tygodni wypominał Erwinowi pracoholizm, ale gdy padła propozycja urlopu, nagle miał „ważniejsze sprawy na głowie"? Przecież to zupełnie nie miało sensu!

Ostatnio nic nie miało sensu.

Poza scenami z przeszłości, które Smith coraz częściej odtwarzał we własnej głowie.

„W życiu bym nie pomyślała, że okażesz się taki zimny i nieczuły!"

„Zepsujesz wszystko, co mogłoby ci przeszkodzić w misji ratowania ludzkości."

Myślał o tym tak często, że zaczął się zastanawiać... a co jeśli te straszne słowa były prawdą? Czy rzeczywiście był nieczułym draniem, który nie miał żadnych szans na zbudowanie szczęśliwego związku? A może przesadzał i niepotrzebnie dawał się ponosić pesymizmowi, bo nie umiał ustalić, co działo się z Levim?

Potrzebował kogoś, kto popatrzyłby na niego i wydał ostateczny osąd. Kogoś, kto tak jak on oddał serce ludzkości, ale w przeciwieństwie do niego nie zniszczył sobie życia osobistego. Wybór padł na Pixisa.

- Ostatnio martwię się o Leviego, ale chodzi nie tylko o to – westchnął Erwin. - Pamięta pan, co mówiłem o moim ojcu?

- Pamiętam – potwierdził starszy generał.

- Było wiele powodów, dla których koniecznie chciałem wziąć udział w odbijaniu Shinganshiny. Jednym z nich była przysięga, którą złożyłem tacie. Obiecałem mu, że kiedyś udowodnię, że za murami nadal żyją ludzie. Pomyślałem, że jeśli wypełnię tę obietnicę nareszcie będę wolny.

- I jesteś?

Erwin zawahał się.

- Kiedy obudziłem się ze śpiączki, byłem pewien, że tak – wyznał ponuro. - Ale potem... Wszystko zaczęło iść źle. Koniecznie chciałem podnieść na duchu Erena i Mikasę, przez co zlekceważyłem uczucia mojego partnera. Kiedy Levi nie chciał ze mną rozmawiać, nie umiałem znaleźć sobie miejsca, więc z przyzwyczajenia robiłem to samo, co zawsze: pracowałem. Potem okazało się, że niechcący dolałem oliwy do ognia, bo Levi odebrał moje działania jako znak, że zależy mi tylko na misji ratowania ludzkości. Może zareagowałby inaczej, gdybym zamiast tego odpoczywał... Czytał, zajmował się końmi... Rzecz w tym, że gdy jestem pokłócony z kimś, na kim mi zależy, zupełnie nie umiem czerpać przyjemności z tego, co lubię. Dlatego wolę pracować. By nie myśleć o tym, jak kiepski jestem w byciu dobrym partnerem. No a teraz, gdy patrzę na to wszystko...

Zrobił krótką przerwę na wzięcie oddechu i ze smutkiem dokończył:

- Zacząłem się zastanawiać... A co jeśli ja nie potrafię być wolny? Może taki się urodziłem? Możliwe, że Bóg stworzył mnie zepsutego i dlatego nie umiem zatroszczyć się o ukochaną osobę? Nie mam odpowiednich predyspozycji, by znaleźć równowagę między miłością i cała resztą.

- Predyspozycje nie mają tu nic do rzeczy – tonem cierpliwego nauczyciela odparł Pixis. - To, o czym mówisz, nie jest łatwe.

- Panu się udało.

- Dlaczego tobie miałoby się nie udać?

- Ostatnio zaczynam myśleć, że nie jestem dla Leviego dość dobry – Spoczywająca na balacie dłoń Erwina zacisnęła się w pięść. - Analizując jego zachowanie biorę pod uwagę również najgorszy scenariusz. Czyli taki, że w końcu stracił do mnie cierpliwość. Że chce się rozstać.

- Użalanie się nad sobą nie jest w twoim stylu, Erwin – Pixis oparł policzek na dłoni i zmierzył drugiego generała uważnym wzrokiem. - Skąd ten nagły spadek pewności siebie?

- Ponieważ rozmyślałem ostatnio nad moim życiem. Każdy, z kim kiedykolwiek byłem blisko, powiedział mi, że nie zdołam uszczęśliwić mojej drugiej połówki. Że misja ratowania ludzkości zawsze będzie dla mnie najważniejsza. Więc pomyślałem, że przyjdę do pana i po prostu zapytam wprost. Zna mnie pan dobrze, ale nie jesteśmy aż tak blisko, więc zdoła pan zachować obiektywizm. Ma pan za sobą szczęśliwy związek z długim stażem, więc z pewnością będzie pan umiał mnie ocenić.

Erwin wyprostował się, wziął głęboki oddech i drżącym głosem poprosił:

- Proszę na mnie spojrzeć i powiedzieć, ale zupełnie szczerze. Na czym bardziej mi zależy: na ludzkości czy na Levim?

Oparta na dłoni twarz Pixisa sprawiała wrażenie niemiłosiernie znudzonej. Starszy generał leniwie zamrugał, wpatrując się w Smitha z miną wyrażającą coś w stylu: „on tak na poważnie"?

- Zagrajmy w szachy – rzucił niespodziewanie.

- Słucham? – zdziwił się Erwin. – W szachy? Ale przecież... zadałem panu pytanie?

- Tak – zgodził się Pixis, rozkładając figury na szachownicy. – I dlatego zagramy.

- A nie mógłby mi pan po prostu odpowiedzieć?

- Mógłbym. Ale wtedy poszedłbyś do innych, a oni by odpowiedzieliby ci tak samo jak ja. Lub inaczej, w zależności od tego, jak dobrze cię znają. Tak czy siak miałbyś papkę zamiast mózgu. Więc lepiej będzie, jeśli po prostu ci pokażę. Zagrajmy, a sam sobie odpowiesz, Erwin.

Młodszy z generałów zmarszczył brwi. Nie wątpił w inteligencję Pixisa, jednak ciężko mu było nie odczuwać frustracji.

Przyszedł tutaj poradzić się w sprawie miłości, a kazano mu stanąć do pojedynku w najbardziej wyrachowanej, opartej na chłodnej kalkulacji grze, jaką znał.

Na litość boską, już wiem, jak być skutecznym dowódcą! – miał ochotę powiedzieć. – Teraz chciałbym się dowiedzieć, jak być dobrym mężem dla mojego zdziczałego kapitana.

- Dlaczego akurat szachy? – z szacunku dla Pixisa starał się zadać to pytanie spokojnie, bez sarkazmu.

- Bo żadna gra nie opiera się na podświadomości tak bardzo jak ta – padła tajemnicza odpowiedź.

- Nie rozumiem.

- Ludzie mówią o sobie różne rzeczy. Że są egoistyczni lub bezinteresowni. Że zależy im na tym lub na tamtym. Gdy sterują pionkami ma szachownicy, można się przekonać, na ile są w tym szczerzy. Zresztą, dlatego przez lata grywałem z arystokratami. Chciałem wiedzieć, jacy są.

- Jakie wnioski?

- Wbrew pozorom, większość ma opory przed poświęcaniem ważniejszych figur. Ale piony szybko stają się mięsem armatnim. Zupełnie jak w życiu.

Starszy generał właśnie skończył rozstawiać figury.

- Zaczynasz, Erwin – zaoferował uprzejmym tonem.

Wykonanie pierwszego ruchu w szachach oznaczało przewagę. Nadawanie tempa gry.

Mimo to Smith przegrał z kretesem. Co nieźle go zirytowało, bo chociaż nie grywał tak często jak Pixis, uważał się za nadzwyczaj inteligentnego człowieka. Niewiele było osób, które potrafiłyby pobić go w szachy i to z tak dużą przewagą.

Cierpliwie czekał, aż starszy mężczyzna wytłumaczy, jak ta upokarzająca przegrana miała się do jego problemów w życiu osobistym. Jednak wypowiedź łysego generała, wymknęła się oczekiwaniom:

- W szachach mamy różne rodzaje figur – powiedział Pixis. - Są piony, które na początku nic nie znaczą, ale jeśli dotrą do końca szachownicy, mogą odwrócić bieg gry. Są też gońce, wieże i skoczki... Mają wyjątkowe umiejętności i można na nich polegać. Jednak one się nie liczą.

Chwycił białą postać w koronie i pomachał nią przed twarzą Erwina.

- Co by się nie działo i jakich nie ponosiłbyś strat, nigdy nie powinieneś tracić z oczu najważniejszej figury. Króla. On reprezentuje cel misji.

Smith czuł się jak przedszkolak, którego zaproszono do pierwszej w życiu gry w szachy.

- Wiem to wszystko, generale – oznajmił, starając się nie pokazać po sobie irytacji.

Pixis odłożył białego króla i skrzyżował ramiona. Przez chwilę po prostu wpatrywał się w młodszego mężczyznę, jakby liczył, że ten wyciągnie jakiś wniosek. Kiedy nie doczekał się żadnej reakcji, wydał ciężkie westchnienie.

- Co ciekawe... choć tak ważny, król wcale nie jest najsilniejszą figurą na szachownicy.

- Jest nią królowa – potwierdził Erwin. - Nazywana też hetmanem.

Kącik ust Pixisa lekko uniósł się do góry.

- Ciekawe nazewnictwo, nieprawdaż? Zastanawiałeś się kiedyś, z czego to wynika? Że najsilniejsza figura w szachach czasem jest nazywana żoną króla a czasem dowódcą jego wojsk?

- Przyznaję, że nigdy nie poświęciłem temu uwagi – odparł zaintrygowany Erwin. – Zawsze koncentrowałem się na strategii. Nie zagłębiałem się w nazewnictwo.

- Zdecydowanie preferuję hetmana. A jak ty częściej nazywasz te figurę?

- Królową.

Pixis zaśmiał się pod nosem.

- Ronald mawiał, że ci, którzy używają słowa "królowa", statystycznie przegrywają częściej – stwierdził, patrząc na młodszego generała błyszczącymi rozbawieniem oczami.

- Nie zgadzam się z tym – odparował nieco urażony Smith.

- To tylko statystyki, Erwin – łagodnie stwierdził starszy mężczyzna. - Nie oznaczają, że jesteś złym graczem. Właściwie to radzisz sobie doskonale. Pamiętasz, jak byłeś młodszy i pokonywałeś mnie raz za razem?

- Byłem z siebie dumny – z nostalgicznym uśmiechem podsumował Erwin.

- Ale potem cos się stało i zacząłeś notorycznie przegrywać. Wiesz, co to było?

- Gdybym wiedział, może przestałbym przegrywać...

Pixis wciąż patrzył na niego z tym charakterystycznym wyczekiwaniem w oczach. Smith czuł się przez to jak uczeń, który notorycznie zawodził oczekiwania nauczyciela. Co takiego miał dostrzec na tej przeklętej szachownicy? Czy nie prościej byłoby powiedzieć wprost?

- Wracając do królowej – odezwał się Pixis, biorąc do ręki miniaturową wojowniczkę w bieli. - To zabójcza i wszechstronną figura, na którą można liczyć w każdej sytuacji. Gdy wyprowadzasz ją na szachownicę, przeciwnik od razu wie, że ma kłopoty. Królowa miażdży twoich wrogów. Chroni sojuszników. Rzecz w tym, że...

Postawił królową pomiędzy trzema czarnymi obiektami.

- Koniec końców to wciąż zwykła figura – ciągnął ponurym tonem. - Istnieje tylko po to, by w kluczowym momencie się poświęcić. I tak jak każda figura, prędzej czy później znajdzie się w tarapatach.

Chwycił jednego ze skoczków.

- Jeśli królowa nie potrafi sama się obronić, to znaczy, że jest słaba i trzeba pozwolić jej umrzeć – podsumował, dobitnie popychając białą damę czarnym koniem.

Erwin obserwował, jak najsilniejsza figura szachowa przewraca się i kręci smętne kółko wokół własnej osi. Z jakiegoś powodu ten widok go przygnębił, ale wciąż nie dał mu upragnionego olśnienia.

Pixis klasnął w dłonie.

- No! – zawołał dziarskim głosem, podnosząc się z krzesła. – Teraz, jak już wszystko ci wyjaśniłem, możesz nareszcie wracać do domu.

- S-słucham?

Przecież jeszcze nic mi nie wyjaśniłeś! – Smith miał ochotę zaprotestować.

- No już, nie dąsaj się, Erwin. – Pixis położył dłoń na plecach drugiego mężczyzny i praktycznie popchnął go w stronę drzwi. – Jesteś takim inteligentnym facetem... Na pewno prędzej czy później na pewno zrozumiesz, co miałem na myśli!

To tyle jeśli chodziło o pomoc Kogoś Mądrego i Doświadczonego.

Może następnym razem należało spróbować z Keithem Shadisem? Choć on mógł co najwyżej dać wyczerpujący wykład na temat „jak przez lata zalecać się do matki Erena i w widowiskowy sposób zawalić sprawę". Ewentualnie doradzić komuś, jak naprawić płaszcz Zwiadowcy po tym jak Nile Dok wgryzł się w niego zębami.

Po spotkaniu ze starszym generałem Erwin był tak sfrustrowany, że zupełnie zapomniał o zostawić mu dokumenty. Co prawda miały być tylko pretekstem do rozmowy, ale tak czy siak musiały trafić, gdzie trzeba.

Erwin zaproponował, że zajmie się nimi przed powrotem do domu, przez co niechcący rozsierdził Leviego.

- Skoro wciąż masz coś do załatwienia, to nie ma sensu, żebyśmy wracali razem! – warknął zirytowany kapitan, gdy wpadli na siebie w restauracji.

No i znowu wyszedłem na nieczułego pracoholika – wyrzucał sobie Erwin, gdy jakiś później szedł ulicą. – Dobre chociaż to, że pozwolił okryć się płaszczem.

Chłodne powietrze połaskotało jedyne przedramię generała, przyprawiając go o gęsią skórkę. Mimo to Smith nie żałował oddania dodatkowego okrycia ukochanemu. Levi wyglądał na osłabionego. Zdecydowanie powinien bardziej o siebie dbać!

Ale nad tym Erwin pomyśli później. Póki co wciąż obsesyjnie analizował słowa Pixisa. O co chodziło w tych nieszczęsnych szachach? Czy jeśli nadal tego nie rozpracował, to oznaczało, że nie nadawał się do miłości?

- Erwin! – usłyszał zza pleców znajomy głos. – Chodź tutaj do diabła!

Pod wpływem agresywnego tonu ukochanego po karku Erwina przeszedł dreszcz. Smith zamknął oczy, policzył do trzech, po czym spojrzał za siebie.

- Levi?

Na Boga, czym mu znowu podpadłem? Dlaczego jest taki...

Erwin nie dokończył myśli, bo jego uwagę przykuł ruch z prawej strony. Opierający dłonie na kolanach kapitan znajdował się prosto na trasie pędzącej z dużą prędkością dorożki. Z jakiegoś powodu Smith przypomniał sobie czarnego skoczka zbijającego białą królową.

- Musimy poważnie porozmawiać! Jestem...

- Levi!

Nie widzi jej? – pomyślał przerażony Erwin. – Ale to przecież niemożliwe!

Levi Ackermann, najgroźniejszy drapieżnik w obrębie wszystkich trzech murów, posiadający bardziej wyostrzone zmysły niż większość dzikich zwierząt nie wyczuł znajdującej się kilka metrów dalej dorożki? Co się tu, do diabła, wyprawiało?!

Erwin nie miał czasu rozmyślać nad odpowiedzią. Jego ciało wyrwało do przodu, zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję.

- Do ciężkiej cholery, nie przerywaj mi w pół zdania! – warknął kapitan. - Próbuję powiedzieć, że...

- LEVI, UWAŻAJ!

Pamiętał, jak siedział na koniu i pędził w stronę Wielkiej Małpy, będąc absolutnie pewnym, że jedzie na pewną śmierć. Nawet wtedy nie czuł takiego strachu jak teraz.

Ułamek sekundy przed tym, jak zepchnął Leviego z toru dorożki, ujrzał w wyobraźni wszystkie istotne momenty, które razem przeżyli.

Ich pierwsze spotkanie w Podziemiu. Jazda do Kwatery Głównej. Bal. Taniec. Pocałunek. Gorąca noc, po której Erwin przypomniał sobie, jak to jest marzyć o czymś zwykłym i ludzkim, zupełnie niezwiązanym z tytanami. Utrata ręki. Levi gładzący obandażowany kikut i patrzący na ukochanego nie z obrzydzeniem, lecz z czułością i szacunkiem. Poranek przed wyprawą do Shinganshiny i pościel we krwi. Bombardowanie kamieniami i propozycja Leviego:

„Odwrócę uwagę Zwierzęcego, a ty ratuj, kogo się da".

Smith nie przystał na tę propozycję i zamiast tego zaoferował własne życie. A teraz chyba wreszcie rozumiał, dlaczego.

Gdy upadł na plecy, przyciskając do siebie Najsilniejszego Człowieka Ludzkości, który w tym momencie wydawał się niezwykle bezbronny, Erwin przypomniał sobie słowa Pixisa:

„Jeśli królowa nie potrafi sama się obronić, to znaczy, że jest słaba i trzeba pozwolić jej umrzeć."

Cholera. Teraz to było takie oczywiste! Ten łysy pijak od początku miał rację – szachy rzeczywiście były grą opartą na podświadomości. Ludzie kierowali figurami w identyczny sposób, jak kierowali swoim życiem.

Erwin nareszcie to widział – zaczął przegrywać z Pixisem krótko po tym, jak poznał Leviego. A działo się tak z jednego prostego powodu:

Za żadne skarby nie chciał poświęcić królowej.

Notka autorki

Zatem skończyliśmy rozdział flashbackowy i wróciliśmy do głównej linii historii.

A skoro już mamy ten nieprzyzwoicie długi etap za sobą, pora wyjaśnić pewną kwestię. Część z was zapewne zadaje sobie pytanie – dlaczego to musiało się tutaj znaleźć? I dlaczego musiało być tego AŻ TYLE?

Już tłumaczę.

Po pierwsze, wspomnienia Erwina były potrzebne, by wyjaśnić, o co chodzi z tytułem. Jak dobrze wiemy, ten fik został nazwany „Nieplanowanym marzeniem" i część z was zapewne założyła, że chodzi o marzenie Leviego. Co jest... hm... prawdą, ale tylko częściowo. W końcu Erwin też jest tu ważny i bardzo mi zależało, by pokazać jego przemianę. Długo zastanawiałam się, jak to zrobić – brałam pod uwagę krótkie flashbacki tak jak w przypadku Leviego. Rzecz w tym, że aby flashback miał sens, musi pasować do jakieś sytuacji, odnosić się do czegoś.

Dlatego uznałam, że zamiast tego zrobię jeden wielki rozdział, podzielony na części, stanowiący spójną całość. Ma to też znaczenie praktyczne, bo jak ktoś będzie chciał jeszcze raz przeczytać całe opowiadanie (paru czytelników przyznało mi się, że tak robi), to sam zdecyduje, czy przechodzić przez ten rozdział, czy po prosto go sobie „przeskoczyć". Tak czy siak, wiadomo, o co chodzi.

Teraz może jeszcze tego nie widać, ale wszystkie sceny z tego rozdziału są ważne i w późniejszych wydarzeniach będą do nich liczne odniesienia.

Niektóre zresztą miały być wyjaśnieniem tego, co było już w poprzednich częściach – jak choćby fakt, że Levi zdecydowanie powinien ZAPYTAĆ Erwina, czy Marie rzeczywiście nosi jego wstążkę, i po co nagadał Nile'owi różnych rzeczy o dzieciach.

Jak powiedział ktoś z serialu „Modern Family", szczera rozmowa rozwiązuje dziewięćdziesiąt procent problemów w związku. I to jest coś, w czym nasi chłopcy będą musieli się podciągnąć ;)

Mam nadzieję, że ostatnie cztery rozdziały (będące w rzeczywistości jednym wielkim) mimo wszystko aż tak was nie wymęczyły i że dobrze się bawiliście podczas lektury. Ja wiem tyle, że doskonale bawiłam się w trakcie pisania.

Jeśli macie trochę czasu, dokarmcie moją Wenę komentem.

A nie ukrywam, że miłe słowa się przydadzą, bo nadszedł luty, który jest dla mnie niesamowicie pracowitym miesiącem. Będę dążyła do tego, by „Nieplanowane marzenie" ukazywało się raz w tygodniu, tak jak zwykle (podobnie jak „Puste pokoje"), jednak ze względu na moje nadchodzące obowiązki, może być różnie.

Trzymajcie się cieplutko i do miłego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top