Rozdział 10 - Wybór Erwina cz.1

Erwin doskonale pamiętał dzień, gdy pierwszy raz zetknął się z prokreacją.

Miał sześć lat i zabijał czas w ogródku, czekając, aż jego ojciec wróci z pracy. To był środek wiosny, więc łąki roiły się od kwiatów, a powracające z migracji ptaki budowały gniazda w gałęziach drzew. Gdzie nie spojrzeć, rozkwitało nowe życie.

Również przed skromną rezydencją Smithów.

Gdy syn miejscowego nauczyciela usłyszał dobiegające z oddali przeraźliwe miauknięcia, natychmiast odłożył książkę, zeskoczył z ławki i pobiegł szukać swojej kotki.

Dwa lata wcześniej wyciągnął ją ze znalezionego w lesie worka i namówił ojca, by ją zatrzymali. Miała czarne futerko z białym krawacikiem na szyi, więc nazwali ją „Węgielką". Z początku była bardzo agresywna i odwdzięczała się za opiekę, zostawiając na rękach nowych właścicieli głębokie ślady po pazurach, jednak Erwin był cierpliwy i z czasem zdobył jej miłość.

Węgielka wciąż okazjonalnie drapała ludzi i wdawała się w bójki ze wszystkimi zwierzętami w okolicy, jednak jej młody właściciel nie uważał tego za problem. Prawdę mówiąc cieszył się, że nie straciła swojego walecznego charakteru.

I kiedy zobaczył ją tamtego dnia z burym kocurem, w pierwszym odruchu uznał, że jest świadkiem kolejnego konfliktu. Jego dzielna kotka wyczuła intruza na swoim terenie i postanowiła stanąć do walki!

Tylko że tym razem było inaczej, niż zwykle.

Więgielka leżała na brzuchu, a bury kocur siedział jej na plecach, przytrzymując jej kark zębami. Był od niej dwa razy większy, a mimo to nie powinien tak łatwo jej zdominować.

Pomimo drobnego ciałka kotka Erwina zawsze z łatwością pokonywała bardziej imponujące zwierzęta. Szopy, które były znacznie większe od tego burasa, uciekały przed nią z podkulonymi ogonami. Jak to możliwe, że teraz przegrywała?

Erwin przykucnął i zacisnął pulchne dłonie w piąstki.

- Dasz radę! – szepnął zachęcająco. – Nie poddawaj się!

Węgielka nie zwracała na niego uwagi. Chłopiec zastanawiał się, czy nie powinien jej pomóc.

Po chwili uznał, że mimo wszystko nie chce tego robić. Gdy on miał kłopoty z większymi od siebie, wolał radzić sobie z tym na własną rękę. Nawet jeśli kończyło się to dla niego powrotem do domu z paroma siniakami. Może i był tylko dzieckiem, ale rozumiał znaczenie dumy.

Węgielka z pewnością nie chciałaby, żeby wtrącał się do jej spraw.

A poza tym, z jakiegoś powodu nie umiał oderwać wzroku od rozgrywającej się sceny. Było w niej coś dziwnie... fascynującego.

Bury kocur przebierał swoimi masywnymi tylnymi łapami, dumnie prężąc grzbiet. W pewnym momencie podwinął ogon, prezentując jądra wielkości przepiórczych jajek. Erwin jeszcze nigdy nie widział tak „hojnie wyposażonego kota", więc jego błękitne oczy rozszerzyły się w zdumieniu.

Buras popatrzył na małego człowieka i ostrzegawczo zawarczał. Chłopiec mógłby przysiąc, że dostrzega w ciemnych tęczówkach tą samą wyższość, którym raczyli go dobrze zbudowani mężczyźni z baru, gdy rzucali w jego stronę chłodne:

„Zjeżdżaj, gówniarzu!"

Zza płotu dobiegł znajomy głos:

- Dzień dobry, pani Bach.

- Już po pracy, Kasimirze? – zapytała mieszkająca po sąsiedzku kobieta. – Zajrzałam wcześniej do twojego syna. Dopilnowałam, żeby zjadł obiad.

- Jeszcze raz dziękuję za pomoc! – zmęczonym tonem odparł pan Smith.

- Znalazłby sobie jakąś babę... - niezbyt dyskretnie wymamrotała pani Bach. – Żeby mały chłopiec wychowywał się bez matki... Po prostu skandal!

Kasimir taktownie powstrzymał się od odpowiedzi.

- Erwin?

Rozległ się szczęk otwieranej furtki i chłopiec ujrzał wyłaniającego się spomiędzy krzaków ojca. Pan Smith jak zawsze miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie. Pod pachą niósł aktówkę wypełnioną wypracowaniami uczniów. Nad okrągłymi okularami było już sporo zmarszczek. Szczupłe palce bezwiednie gładziły gęstą brodę i wąsy.

- Erwin, jesteś w domu czy na podwórku? – szczupły mężczyzna zawołał swoim charakterystycznym, niezwykle łagodnym głosem. - Przyniosłem ci... Na Marię i Shinę!

Kasimir podbiegł do pary kotów i błyskawicznie zerwał burasa z Węgielki.

- Tato, nie przeszkadzaj im! – jęknął Erwin. – Węgielka jest silna. Sama może z nim wygrać.

- Och, Erwin... - Ojciec chłopca z rezygnacją rozmasował czoło. – One nie walczyły!

Buras wciąż intensywnie wpatrywał się w Węgielkę.

- Sio! – Kasimir zamachał rękami w jego stronę. – Uciekaj! Sio!

Wielki kocur nie wydawał się szczególnie przejęty faktem, że jest przepłaszany przez chuderlawego człowieka w okularach. Wskoczył na murek, zmierzył ojca Erwina chłodnym spojrzeniem i cicho zasyczał.

- Chodźmy do domu – westchnął Kasimir, biorąc kotkę na ręce.

- Ale Węgielka jeszcze chce zostać – chłopiec zwrócił ojcu uwagę. – Ona go chyba lubi – podsumował, gdy kotka popatrzyła na burasa i zaczęła tęsknie miauczeć.

- Nie zarabiam aż tak dobrze – z rezygnacją odparł pan Smith. – Nie możemy mieć więcej kotków.

- Ale przecież mamy tylko jednego? – zdziwił się Erwin.

XXX

Dwa miesiące później mieli aż cztery koty.

W kominku skwierczał ogień, oświetlając Węgielkę, która leżała na poduszce w swoim koszyku, mrucząc z satysfakcją. Trzy maleńkie kotki przylgnęły drobnymi pyszczkami do sutków na jej brzuchu. Wszystkie były czarne, ale miały biało-bure łaty w różnych miejscach, dzięki czemu dawało się je odróżnić.

Jeden z maluchów znudził się jedzeniem i próbował przeczołgać się na drugą stronę koszyka, jednak mama zagarnęła go łapą i delikatnie polizała go po maleńkich uszkach.

Erwin siedział na dywaniku przed kominkiem i obserwował kocią rodzinę oczarowanym wzrokiem. Chwilę wcześniej czytał książkę, ale teraz leżała zapomniana na jego kolanach.

Żywe zwierzęta były o wiele ciekawsze od tych na obrazkach.

Chłopiec nie mógł uwierzyć, że jego twarda i nieustraszona Węgielka miała w sobie tyle delikatności. Nawet przy nim rzadko bywała taka spokojna. A teraz opiekowała się swoimi kociętami z tak wielką troską...

Erwin nie umiał tego wyjaśnić, ale czuł, że patrzy na coś niezwykle pięknego i rzadko spotykanego. Chciał znaleźć dla tego odpowiednią nazwę, ale nic nie przychodziło mu do głowy.

- Erwin – zza jego pleców dobiegł łagodny głos.

Chłopiec odwrócił się, by spojrzeć na ojca. Kasimir Smith stał z dłonią opartą o stół, na którym leżało kilka książek.

Erwin zauważył, że policzki jego ojca są lekko zaróżowione – zupełnie tak jak w tych rzadkich chwilach, gdy Kasimir świętował coś, pijąc kieliszek likieru.

- Synu. – Pan Smith zbliżył dłoń do ust i cicho odchrząknął. – Możesz tu na chwilę przyjść? Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać. Zamierzałem to zrobić w dniu, gdy przyłapaliśmy Węgielkę z tamtym kocurem, ale prawdę powiedziawszy trochę się wstydziłem. Choć nie powinienem, bo to w sumie nic strasznego. No i zauważyłem, że ostatnio bardzo interesujesz się tematem prokreacji, więc chyba nie ma na co czekać.

Erwin skinął głową i posłusznie poszedł do stołu.

Trzy godziny później nareszcie zrozumiał, dlaczego jego wyprawa do bocianiego gniazda zakończyła się porażką. Niepotrzebnie wdrapał się na dach stodoły i obił sobie pupę, gdy stopa ześlizgnęła mu się z dachówki. Powinien już wcześniej domyślić się, że Raul go okłamał.

Białe ptaki z długimi dziobami wcale nie przynosiły dzieci. Tamta absurdalna opowieść o kapuście też pewnie była zmyślona!

Erwin zawsze podejrzewał, że Raul jest tylko wiejskim głupkiem!

- Więc... - Kasimir zsunął okulary, by wytrzeć oczy. – Masz jakieś pytania?

- Tak – chłopiec energicznie przytaknął. – Ten cały seks naprawdę jest taki przyjemny?

Nie rozumiał, czemu twarz jego taty zrobiła się taka czerwona. Przecież rozmawiali na zupełnie normalny temat!

- Tak. – Pan Smith powoli przytaknął. – Jest... niezwykle przyjemny.

- Tak przyjemny jak czytanie? – dopytywał Erwin.

- Tak.

- Tak przyjemny jak picie kakao?

- Według niektórych jeszcze przyjemniejszy. Ale pamiętaj, że jesteś o wiele za mały, by to sprawdzać. Seks to zajęcie dorosłych, tak jak picie alkoholu i palenie papierosów.

Chłopiec zgodnie przytaknął.

- A ty uprawiasz seks, tato? – zapytał rzeczowym tonem.

Jego ojciec zakrztusił się własną śliną. Kiedy wreszcie uspokoił oddech, był jeszcze bardziej czerwony niż przedtem.

- Teraz już nie – wyznał zawstydzonym głosem. – Nie robiłem tego, odkąd się urodziłeś.

- Czyli nie uprawiasz seksu przeze mnie? – zmartwił się Erwin.

- Nie, oczywiście, że nie – szybko odparł Kasimir, kładąc synowi dłoń na ramieniu. – Po prostu... W pewnym momencie seks stracił dla mnie smak. Tak jak kakao, które zbyt długo stało na powietrzu. Czasem tak się dzieje. Choć w niektórych przypadkach jest tak, że seks staje się coraz lepszy, zupełnie jak wino.

- Na przykład kiedy?

Pan Smith spuścił wzrok.

- Najczęściej wtedy, gdy robisz to z właściwą osobą – oznajmił cicho.

- Jak rozpoznać właściwą osobę?

- Niestety nie ma na to sprawdzonego sposobu. Kiedyś myślałem, że taką osobą jest dla mnie twoja mama, ale pomyliłem się. To nie jest coś, czego możesz się nauczyć tak łatwo jak alfabetu, Erwin. To raczej...

Położył dłoń na drobnej piersi syna i cicho dokończył:

- Uczucie.

- Jakie? – nie ustępował chłopiec.

- Nie wiem, czy potrafię ci je opisać – westchnął Kasimir. – Jednak mój przyjaciel, który od lat jest w szczęśliwym związku, twierdzi, że przy swojej żonie czuje mieszaninę ekscytacji i spokoju.

- A czy ekscytacja i spokój nie są antonimami? – Erwin uniósł brew.

Słysząc tak trudne słowo z ust swojego sześcioletniego syna, pan Smith uśmiechnął się z czułością.

- Jak mówiłem, to nie alfabet – powiedział, gładząc chłopca po głowie. - Tego nie da się... tak po prostu zrozumieć.

Splótł dłonie na blacie i o wiele poważniejszym tonem oznajmił:

- Całkiem możliwe, że nigdy nie spotkasz wyjątkowej osoby. Ale to jeszcze nie znaczy, że nie będziesz uprawiał seksu. Nie będę się teraz wdawał w szczegóły... N-niektóre rzeczy omówimy, gdy będziesz starszy, ale na razie chcę, byś zapamiętał to, co najważniejsze. Seks jest oparty na szacunku do drugiego człowieka, synu. Jest wiele sposobów na odczuwanie przyjemności, ale zawsze trzeba się upewnić, że partnerka chce tego samego, co ty. Trzeba też pamiętać, że nie powinno się uprawiać seksu, jeśli wcześniej wypiło się dużo alkoholu.

- Bo pod wpływem procentów ludziom odbija? – zgadł Erwin, powtarzając słowa zasłyszane u pani Bach.

Kasimir ponuro przytaknął.

- Kiedy mężczyzna za dużo wypije, staje się bardziej natarczywy i nie może mieć do siebie pełnego zaufania. Łatwo wtedy kogoś skrzywdzić. Albo...

Pan Smith nieoczekiwanie urwał.

- Albo? – spytał Erwin.

- Zrobić komuś dziecko – cicho dokończył jego ojciec.

- A nie o to w tym chodzi? – Chłopiec przekrzywił głowę i zmierzył tatę zdezorientowanym wzrokiem. – Mówiłeś, że jak wkłada się penisa do waginy, to właśnie po to, by zrobić dziecko.

- Taaak... - pocierając skroń potwierdził Kasimir. – Ale mówiłem też, że seks jest niezwykle przyjemny. Tak jak picie kakao. Chciałbyś, żeby w twoim domu pojawiało się malutkie dziecko za każdym razem, gdy pijesz kakao?

Sześciolatek wzdrygnął się. Niewiele wiedział o zupełnie małych dzieciach – takich, co jeszcze nie umiały chodzić i nosiły pieluchy - ale po wizytach u pani Bach zdążył się przekonać, że były niezwykle głośne, jadły znacznie więcej od kotów i przeszkadzały w czytaniu.

- Już nigdy więcej nie wypiję kakao – twardym głosem zadeklarował Erwin. – Nigdy!

- Ależ, nie, nie musisz z tego rezygnować! – jęknął Kasimir. – Ani z kakao ani z seksu. Miałem na myśli to, że seks jest przyjemnością, która czasem doprowadza do tego, że rodzi się dziecko. Ale nie musi tak być. Są pewne sposoby, by mieć samą przyjemność bez dzieci. Rzecz w tym, że nawet jeśli ktoś jest bardzo ostrożny, zawsze istnieje mniejsza bądź większa szansa, że dojdzie do zapłodnienia. No a wtedy musi zostać podjęta trudna decyzja. Taka, po której będziesz mógł powiedzieć...

Pan Smith popatrzył na syna. Na dobrze odżywionego chłopca, który odziedziczył po nim duże brwi i ciekawość świata. Na dziecko, które może nie żyło w takich luksusach jak niektórzy jego rówieśnicy ze wsi, ale nie ulegało wątpliwości, że było szczęśliwe i wyrastało na dobrego człowieka.

- Niczego nie żałuję – po chwili dokończył Kasimir.

Erwin na ogół był dość spostrzegawczy, ale tym razem wzruszone spojrzenie ojca mu umknęło. Z pouczającego wywodu wychwycił tylko jedną informację.

- Co muszę zrobić, by móc pić kakao i nie mieć małych dzieci?

W tym momencie pan Smith zrozumiał, że jego elokwentny i oczytany sześciolatek to jednak wciąż niewinny brzdąc.

- Tę kwestię omówimy kiedy indziej, Erwin – oświadczył z pobłażliwym uśmiechem.

- W piątek, gdy wrócisz z pracy? – z nadzieją spytał chłopiec.

- Nie, za kilka lat. Porozmawiamy o tym, gdy obudzisz się rano z poplamioną bielizną.

Coś mówiło Erwinowi, że nie chodziło o zwykłe zsikanie się w majtki. Już nie mógł się doczekać, by on i jego tata mogli kontynuować tę niezwykle ciekawą rozmowę!

XXX

Nigdy więcej nie porozmawiali o seksie.

Kiedy Erwin obudził się z poplamioną bielizną, jego ojca nie było już na świecie. Brak jedynego rodzica jeszcze nigdy nie doskwierał czternastoletniemu Smithowi tak bardzo, jak teraz.

Kasimir powinien być świadkiem tej ważnej chwili. Zasługiwał na to, żeby zobaczyć, jak jego syn robi pierwszy krok do stania się mężczyzną. To okrutne, że zostali pozbawieni czegoś tak wyjątkowego z powodu jednego głupiego błędu.

Mimo to Erwin lubił myśleć, że jego ojciec nie odszedł tak definitywnie. Jak mawiał autor ich ulubionej książki, „człowiek żył w pozostawionych po sobie mądrościach". Kasimir może i nie mógł już porozmawiać z synem, ale przynajmniej zdążył udzielić mu paru ważnych lekcji.

Na przykład nauczył go, że nie należało się bać intymnych rozmów i jeżeli miało się wątpliwości, to najlepiej rozwiać je zadając bezpośrednie pytania.

Dlatego kilka dni po swoim pierwszym wytrysku młody Erwin zrobił dokładnie to, co każdy rozsądny młodzieniec w jego wieku powinien uczynić – poszedł do swojego instruktora w wojsku.

- Sir, niedawno doświadczyłem moich pierwszych nocnych polucji i istnieje duże prawdopodobieństwo, że w najbliższym czasie przestanę być prawiczkiem. Nie mam ojca, z którym mógłbym porozmawiać, więc czy mógłby mi pan opowiedzieć o najskuteczniejszych metodach antykoncepcji?

Po namyśle, chyba jednak trzeba było poczekać, aż instruktor odłoży szklankę z wodą. Erwin jeszcze nigdy nie widział, by ktoś za jednym zamachem zapluł tak dużą powierzchnię biurka.

Siwy mężczyzna w okularach z początku wyglądał na zawstydzonego, ale kiedy wreszcie otrząsnął się z szoku, pochwalił Erwina za tak odważne i dojrzałe posunięcie.

- Dobrze, że przyszedłeś z tym do mnie – skwitował, kiwając głową. – Gdybyś zapytał kolegów, nie miałbyś tu życia. Młodzi mężczyźni uważają, że mocna pozycja w grupie jest uzależniona od liczby „zaliczonych panienek". Są absolutnie bezlitośni dla swoich niedoświadczonych rówieśników. A zwłaszcza w wojsku!

- Sir, to oczywiste, że nie mogłem zapytać kolegów – odparł Erwin. – Część z nich uważa, że jeśli kobieta weźmie prysznic po stosunku, wówczas zmyje z siebie nasienie i nie zajdzie w ciążę.

Oczy instruktora omal nie wyszły z orbit.

- Naprawdę tak powiedzieli?!

I wtedy Erwin uświadomił sobie, że jest skończonym idiotą.

Śmierć ojca niczego go nie nauczyła. Zapłacił za bezmyślną paplaninę utratą najdroższego rodzica i wciąż nie wyciągnął wniosków.

Powinien już wcześniej zdać sobie sprawę ze swojej największej wady i spróbować ją utemperować. Należało spojrzeć prawdzie w oczy:

Był zarozumiałym małolatem, który nie umiał trzymać gęby na kłódkę.

Jeszcze tego samego dnia instruktor zwołał uroczysty apel, podczas którego zmusił wszystkich kadetów do wysłuchania kilkugodzinnego wykładu z edukacji seksualnej. Kiedy zaczął mówić, wywołał jeszcze większą panikę niż wtedy, gdy ogłosił początek dwudniowego interwału w lesie. Rekruci podejmowali liczne próby uciszenia dowódcy, ale zbywał ich słowami, że „nie chce mieć tutaj plagi nieplanowanych ciąż".

Poczta pantoflowa potrzebowała zaledwie dwóch godzin, by ustalić, kogo należało obwinić za organizację zawstydzającego wydarzenia.

Kiedy Erwin wrócił wieczorem do baraku, okazało się, że połowa kolegów chce mu spuścić wpierdol, a druga połowa zamierza się temu przyglądać, wymachując rękami i wykrzykując wulgarne obelgi.

Dobrze, że nie był już takim popychadłem jak za czasów szkoły i potrafił się bić lepiej niż którykolwiek z rekrutów.

Tylko jeden kolega stanął po jego stronie – nadęty chudzielec, z którym nikt nie chciał się zadawać, bo prawił wszystkim dookoła wykłady moralne. Nile Dok. Kiedy było już po bójce (którą, zresztą, wygrali) został pierwszym prawdziwym przyjacielem Erwina.

Przez resztę szkolenia trzymali się razem, wspólnie wkraczając w dorosłość. Erwin mówił Nile'owi wszystkie rzeczy, których nie mógł powiedzieć ojcu, przez co zaczął go traktować jak członka rodziny. A konkretniej brata. Młodszego lub starszego, w zależności od tego, który z nich w danym momencie robił z siebie większego głupka.

A, nie da się ukryć, że przeżyli ze sobą całkiem sporo upokarzających momentów.

Jak wtedy, gdy pierwszy raz spróbowali piwa, upili się do nieprzytomności i kilka godzin później obudzili się na drzewie.

Albo wtedy, gdy pojechali na przepustkę do Karanes i każdy z nich stracił dziewictwo zupełnie nie tak, jak to zaplanował. Pierwsza partnerka Nile'a okazała się złodziejką, która ograbiła go do ostatniego centa, zaś dziewczyna Erwina okazała się... facetem. Kiedy jakiś czas później podnosili siebie nawzajem na duchu, Smith stwierdził, że mimo wszystko nie ma powodów do narzekania, bo przynajmniej dowiedział się, że mężczyźni kręcą go tak samo jak kobiety. Dok nie podzielał jego optymistycznego nastroju, bo stracił kupę pieniędzy.

Kiedy skończyli siedemnaście lat i zbliżali się do końca szkolenia, wszystko już mieli zaplanowane – obaj wstąpią do Zwiadowców, będą chronić siebie nawzajem podczas walk z tytanami i oczywiście na zawsze pozostaną najlepszymi przyjaciółmi. Byli pewni, że nic nie stanie im na drodze!

Ale wtedy pojawiła się Marie.

Była nieco starsza od nich i pracowała jako kelnerka w ich ulubionym barze. Wyróżniała się na tle innych dziewcząt nie tylko ponadprzeciętną urodą, ale przede wszystkim błyskotliwością i inteligencją.

Nile i Erwin zobaczyli ją po raz pierwszy, gdy z wielkim ożywieniem dyskutowała z ich kolegą na temat równouprawnienia w wojsku. Podawała tak celne argumenty, że Tony, słynący w barakach jako największy seksista w Korpusie Kadetów, zupełnie zapomniał języka w gębie. Erwin wysłuchał tej dyskusji, a gdy spojrzał na stojącą na stole butelkę, ujrzał w niej odbicie dwóch oczarowanych twarzy – swojej i Nile'a.

To oznaczało jedną z najpoważniejszych prób, jakiej mogła zostać poddana męska przyjaźń – zakochali się w tej samej dziewczynie.

Czy raczej, Nile się zakochał. Na zabój. Natomiast Erwin...

Cóż. On podchodził do swojej fascynacji Marie z większą ostrożnością, bo w przeciwieństwie do przyjaciela nigdy wcześniej się nie zadurzył. Nie potrafił z całą pewnością stwierdzić, czy to, co czuje do złotowłosej piękności to rzeczywiście... TO.

Kiedy wreszcie zdecydował, przez krótki moment obawiał się, że jednak zrobił to za późno – w końcu nie był jedynym młodzieńcem zabiegającym o zainteresowanie wyjątkowej kelnerki. Wystartował do tego wyścigu z przyjacielem. Chociaż on i Nile nie powiedzieli sobie nawzajem o uczuciach wobec Marie, ślepy by się zorientował, że wzdychali do tej samej dziewczyny.

Erwin miał jednak pewną przewagę. I to wcale nie dlatego że był wyższy lub przystojniejszy.

Otóż, Nile cierpiał na pewną uciążliwą dolegliwość – kiedy poważnie się zadurzył, przez pewien czas skutecznie sabotował samego siebie, zamieniając się w rozdygotaną kukłę, ilekroć obiekt westchnień pojawiał się w zasięgu wzroku. W praktyce oznaczało to, że w pierwszych tygodniach kompletnie nie miał u Marie szans, bo... no... po prostu się do niej nie odzywał.

A Erwin doskonale o tym wiedział. I zamierzał wykorzystać to na swoją korzyść. Co prawda cichutki głosik w głowie ostrzegał, że to na swój sposób oszukiwanie – uczciwiej byłoby zaczekać, aż Nile otrząśnie się na tyle, by zachowywać się przy Marie w normalny sposób. Wtedy piękna kelnerka sama zadecyduje, który z młodzieńców bardziej ją pociąga. Jednak z drugiej strony...

Zwlekanie było zbyt ryzykowne. Do złotowłosej piękności zalecała się przynajmniej połowa pubu. Jeśli Erwin nie wykonałby żadnego ruchu, z pewnością zrobiłby to ktoś inny. A poza tym to nie jego wina, że Nile miał kłopoty z kontrolowaniem nerwów. Jak okrutnie by to nie brzmiało, w tej sytuacji należało olać przyjaciela i pójść po swoje.

Zupełnie jak w znanym powiedzeniu:

„W miłości i na wojnie wszystko jest dozwolone".

XXX

- Żadne z nas nigdy nikogo nie uderzyło – powiedziała Marie.

Ona i Erwin siedzieli na kocu, który rozłożyli na skraju lasu, by mieć dobry widok na kwiecistą łąkę. Tuż obok stał kosz piknikowy i kilka butelek piwa. Zdecydowana większość była opróżniona.

- Ja kogoś uderzyłem – oznajmił Erwin. – I to wiele razy.

- Ty kogoś uderzyłeś? – zdziwiła się Marie. – Ty? Nie wierzę! Znosisz obelgi lepiej niż kamienna rzeźba. Raz słyszałam, jak facet w barze nazwał cię „synem heretyka" i nawet nie mrugnąłeś.

- Moja droga, jestem żołnierzem. – Smith wzruszył ramionami. – To oczywiste, że zdarzało mi się bić ludzi.

- Sparingi się nie liczą.

- Wiem. Ale miej na uwadze, że dzielę barak z kilkunastoma młodzieńcami przeżywającymi rozkwit wieku dojrzewania. Czy tego chciałem czy nie, raz na jakiś czas musiałem dać komuś w twarz. Jeśli nie w samoobronie, to ze zdrowego rozsądku. Żeby ludzie dali ci spokój, musisz pokazać, że nie jestem popychadłem.

- Nie znałam cię od tej strony – zaśmiała się Marie. – No dobrze, w takim razie się napiję.

Pociągnęła łyk piwa z butelki. Na tym polegała gra – na zmianę próbowali odgadnąć coś, co ich ze sobą łączyło. Osoba, która się pomyliła, musiała napić się alkoholu.

Erwin niezbyt przepadał za tego typu zabawami – o wiele bardziej przekonywało go poznawanie się w naturalny sposób, krok po kroku, na przestrzeni kilku miesięcy, jeśli nie lat. Jednak postanowił przystać na propozycję Marie, ponieważ był w niej zakochany.

Spotykali się od niedawna, ale miał przeczucie, że znalazł tą jedyną. Uwielbiał patrzeć, jak słońce oświetlało jej piękne złote włosy. A kiedy nie zgadzała się z nim, wprawiając go w osłupienie zuchwałymi odpowiedziami, czuł w piersi przyjemne łaskotanie, tak jak wtedy, gdy czytał ekscytujący fragment książki.

- Twoja kolej! – powiedziała Marie.

- No dobrze, a zatem... oboje lubimy jeździć konno.

- Pij!

Oczy młodego żołnierza rozszerzyły się w zdumieniu.

- Naprawdę nie lubisz jeździć konno? – z niedowierzaniem spytał Erwin. – Byłem pewien, że trafiłem. Masz takie zgrabne nogi...

- Dzięki! – Chichocząc, lekko trzepnęła go pięścią w tors. – W sukience jeździ się niewygodnie, a nie przepadam za noszeniem spodni. A poza tym, sama bliskość koni mnie odrzuca. Kiedy prychają mi w twarz, od razu mam skojarzenia z niektórymi klientami w barze. Do tego ten ich zapach.

- Rozumiem. – Erwin wziął łyk piwa i zapatrzył się na butelkę ponurym wzrokiem. – To pewien... problem. Nie wyobrażam sobie życia bez koni.

- Cóż... ty możesz jeździć na koniu, a ja mogę ujeżdżać inne stworzenia – zażartowała Marie, patrząc na młodego żołnierza wzrokiem pełnym pożądania.

Te dwuznaczna deklaracja nieznacznie poprawiła Smithowi humor.

On i jego wybranka może i nie mieli ze sobą tyle wspólnego, ile z początku założył, ale czy zakochani ludzie koniecznie muszą lubić te same rzeczy? Erwin znał wiele par, które miały zupełnie różne zainteresowania, a mimo to świetnie się dogadywały.

A poza tym, to nie tak, że on i jego dziewczyna w ogóle nie mieli wspólnych hobby.

- Teraz ja – oznajmiła Marie. - Oboje lubimy czytać książki.

- Już to wiedziałaś – Erwin zwrócił jej uwagę.

- A zatem się nie liczy?

- Jak dla mnie zdecydowanie się liczy.

Kolejna zasada gry – kiedy udawało im się trafić, całowali się. A zatem to właśnie zrobili.

Przez chwilę ich wargi ocierały się o siebie. Potem przyszła kolej Erwina.

- Ani z tobą ani ze mną nikt nigdy nie zerwał – powiedział.

Tym razem to Marie wyglądała na zaskoczoną.

- Nikt z tobą nie zerwał, Erwin? – zapytała uważnie mu się przypatrując.

- Zawsze to ja kończyłem związek – potwierdził. - Coś mi mówi, że ty też.

- Nie mylisz się – oczy dziewczyny zaszły mgłą. - Byłoby wspaniale, gdybyśmy już nigdy nie musieli z nikim zrywać.

W domyśle:

„Powinniśmy już zawsze być razem i pewnego dnia się pobrać."

- Zgadzam się – szepnął Erwin.

Kolejny pocałunek był równie przyjemny co poprzedni.

Do czasu aż Marie wsunęła dłoń pod żołnierską kurtkę i zaczęła gładzić zasłonięte białym materiałem mięśnie na brzuchu młodego mężczyzny. Schodziła coraz niżej i niżej. Gdy mały palec zahaczył o pasek spodni, zaalarmowany Erwin chwycił partnerkę za nadgarstek, powstrzymując dalszą eksplorację.

Usta oderwały się od siebie z głośnym cmoknięciem.

- Może... poprzestańmy na całowaniu? – taktownie zaproponował Smith.

Delikatnie, lecz stanowczo, odsunął szczupłą dłoń od swojego ciała.

Marie wyglądała na zdezorientowaną.

- Dlaczego? – wykrztusiła po chwili.

- Piliśmy alkohol – z prostotą odparł Erwin.

- Niskoprocentowe piwo.

- Ale w dużych ilościach. Zresztą, liczba wypitych butelek nie ma znaczenia. Alkohol zaburza osąd.

Marie patrzyła na niego z takim niedowierzaniem, jakby nagle zamienił się w tytana. Miała tak zabawną minę, że Erwin zaśmiał się pod nosem. Kiedy jednak zobaczył jej urażone spojrzenie, odchrząknął i zupełnie poważnym tonem oznajmił:

- To była jedna z zasad mojego taty. Gdy byłem mały, kazał mi przysiąc, że nie pójdę z nikim do łóżka pod wpływem alkoholu.

To powinno zakończyć temat. Marie wiedziała, ile ojciec dla niego znaczył. Z pewnością zrozumie i nie będzie naciskać.

A jednak naciskała.

- Tu... nie ma łóżka – powiedziała ostrożnie. - I nie musimy iść na całość.

- W namiętności łatwo się zatracić – argumentował Erwin. - Jeśli zaczniemy się dotykać, nie sądzę, żebym był w stanie przestać.

Marie wyglądała na nadąsaną. Marszcząc brwi, strzepnęła z koca samotny liść. Smith uznał to za dziwne.

Czy nie powinna się cieszyć, że jej chłopak zachowywał się odpowiedzialnie? A poza tym byli zupełnie nieprzygotowani do ewentualnego zbliżenia - nawet nie mieli przy sobie prezerwatyw!

Zresztą, tu nawet nie chodziło o rozsądek. Może i było to z jego strony trochę „babskie", ale Erwin nie lubił się śpieszyć.

Jednorazowe przygody to jedno. Ale dziewczyna, wobec której miał poważne plany? Gdyby wzięła go na tak zwane „przetrzymanie" i kazała mu trzymać się z dala od swoich majtek jeszcze przez kilka tygodni, nie tylko by się nie obraził, ale wręcz uznałby to za plus. Niektórzy faceci nie lubili, gdy odmawiano im cielesnych przyjemności, ale dla Erwina bardziej liczyły się inne rzeczy.

Najwyżej cenił kobiety... cóż... osoby, które znały swoją wartość i nie chciały zbyt szybko wyskakiwać z bielizny, bo wychodziły z założenia, że kochający partner i tak zaczeka.

To nie tak, że Marie była łatwa. W końcu została dziewczyną Erwina już dobre trzy miesiące temu, więc miała prawo oczekiwać pewnych rzeczy. Mimo to powinna uszanować jego zasady. Przecież to nie tak, że nigdy nie pójdzie z nią do łóżka.

- Erwin, czy ty... jesteś prawiczkiem? – padło nieoczekiwane pytanie.

- Słucham? – Smith odruchowo parsknął śmiechem. - Oczywiście, że nie.

Gdyby wciąż był, w żadnym wypadku by się tego nie wstydził. Ale tak się złożyło, że nie był.

Marie wpatrywała się w niego sceptycznym wzrokiem. Nagle przestało mu być do śmiechu.

Czy tak właśnie jego partnerka postrzegała mężczyzn? Jak gromadę napalonych zwierząt, spośród których każdy z odrobiną doświadczenia rzucał się na kobietę przy pierwszej dostępnej okazji? A skoro Erwin nie zamierzał się tak zachowywać, to nie był prawdziwym mężczyzną?

Gdyby rzeczywiście tak myślała, to byłoby cholernie przykre.

Po chwili niezręcznej ciszy, Marie uniosła podbródek i dumnie oznajmiła:

- Cóż... ja nie jestem dziewicą.

Patrzyła na partnera wyzywająco, a zarazem niepewnie.

Może myślała, że był jednym z tych zacofanych tradycjonalistów, którzy oczekiwali od dziewczyny zachowania dziewictwa do ślubu? Jeśli tak, to martwiła się niepotrzebnie.

- Wygląda na to, że znaleźliśmy kolejną wspólną cechę – z uśmiechem zaanonsował Erwin. – Skoro oboje mamy doświadczenie, powinniśmy się pocałować.

Nerwowe oczekiwanie w oczach Marie zostało zastąpione radością i ulgą.

- Celna uwaga – powiedziała złotowłosa kelnerka.

Przylgnęli do siebie wargami. Erwin był już praktycznie pewien, że konflikt został zażegnany, ale wtedy znowu poczuł szczupłą dłoń sunącą mu po brzuchu. Już prawie wsunęła się pod pasek spodni, gdy złapał ją za nadgarstek. Tym razem zrobił to o wiele mocniej, niż zamierzał.

- AŁA! – jęknęła Marie, gwałtownie przerywając pocałunek. – Erwin, puść... To boli!

- Przepraszam.

Erwin zbliżył zaczerwieniony nadgarstek do ust i zaczął go obsypywać delikatnymi pocałunkami.

- Nadal boli? – zapytał z troską.

- Nie – wymamrotała Marie. – Po prostu mnie zaskoczyłeś.

- Widzisz? Właśnie to miałem na myśli. Kiedy się napiję, zupełnie nie kontroluję mojej siły.

Brew dziewczyny zadrżała z irytacją. Dopiero po fakcie Erwin uświadomił sobie, że jego słowa mogły zostać odebrane jako triumfalny okrzyk:

„To JA miałem rację!"

Jednak zamiast się usprawiedliwiać po prostu wzruszył ramionami.

Miał rację? Miał!

- Muszę już wracać do obozu – zaanonsował, podnosząc się z koca. – Jeśli nie stawię się na apelu, będę miał poważne kłopoty.

- Naturalnie – ponuro odparła Marie.

Wyraźnie unikała jego spojrzenia.

Erwin nie chciał rozstawać się w niezgodzie, więc postanowił poprawić ukochanej humor.

- Co powiesz na to: gdy następnym razem będę miał wolne, wynajmiemy sobie pokój w gospodzie?

- Na noc? – upewniła się Marie, zerkając na niego z nieśmiałą nadzieją.

- Naturalnie – Erwin porozumiewawczo do niej mrugnął. – Możemy wziąć ze sobą przystawki i wino. Bieliznę już niekoniecznie.

Ostatnie słowa sprawiły, że dziewczyna się rozpromieniła.

- No dobrze, ugłaskałeś mnie – stwierdziła, podnosząc się na nogi i zarzucając partnerowi ręce na szyję. – Pod warunkiem, że wino nie zrobi z ciebie impotenta.

- Ograniczę się do dwóch kieliszków – obiecał. – Nie chcę zabrzmieć arogancko, ale sądzę, że spełnię twoje oczekiwania.

- Więc... kiedy masz następne wolne?

- Po zakończeniu szkolenia.

- Po zakończeniu... - Marie wydała jęk zawodu, a jej dłonie zsunęły się z szyi chłopaka na jego ramiona. – Erwin, to dopiero za kilka miesięcy!

- Wiem, ale to moja ostatnia okazja, by nauczyć się czegoś nowego – odparł z przepraszającym uśmiechem. – Kiedy skończę szkolenie, nie będę już mógł polegać na mądrości instruktorów. Sama wiesz, co mnie potem czeka. Chcę wykorzystać moje ostatnie miesiące w Korpusie Kadetów najlepiej, jak się da.

- To frustrujące, ale rozumiem – dziewczyna obdarzyła go krótkim, pobłażliwym pocałunkiem.

Erwin miał zamiar zaproponować, że odprowadzi ukochaną do domu, ale wtedy padły znamienne słowa.

- Musisz dać z siebie wszystko, by znaleźć się w pierwszej dziesiątce – rzuciła Marie.

W pierwszej dziesiątce? – zdziwił się młody żołnierz.

Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek coś o tym wspominał.

- To... mile połechtałoby moje ego, ale nie zależy mi na tym – oznajmił niepewnie.

- Nie zależy ci?

- Dlaczego miałoby mi zależeć?

- No nie wiem. A czy nie to nie tak, że trzeba być w pierwszej dziesiątce, aby móc dołączyć do Żandamerii?

Oczy Erwina rozszerzyły się tak bardzo, że prawie zlały się z brwiami.

- Do Żandamerii? – wykrztusił z niedowierzaniem.

W domyśle: do instytucji, z której pochodzili ludzie, którzy torturowali i zabili jego ojca?!

- No wiesz... - Marie nieśmiało się do niego uśmiechnęła. – Straż Murów nie powinna być twoją jedyną alternatywą. Jesteś taki utalentowany... na pewno byś się tam marnował.

Czy to przez piwo? Czyżby Erwin coś przegapił i jego dziewczyna wypiła znacznie więcej, niż mu się zdawało?

Tyle że wcale nie wyglądała na pijaną. Patrzyła na niego zupełnie trzeźwym wzrokiem. Ale... w takim razie, dlaczego wygadywała takie rzeczy?

- Marie – odezwał się poważnym tonem. – Nie zamierzam dołączyć ani do Żandamerii ani do Straży Murów. Wiele razy podkreślałem, że chcę zostać Zwiadowcą. W dodatku dokładnie wytłumaczyłem ci powody, dla których wybrałem taką a nie inną ścieżkę kariery.

- Tak, ale zawsze możesz zmienić zdanie – odparła Marie. – Nie uważasz, że w takiej sytuacji powinieneś mieć jakieś zabezpieczenie?

- Zabezpieczenie?

- Wysokie oceny pod koniec szkolenia. Na wypadek, gdybyś chciał jednak wybrać inny Korpus.

Erwin skrzyżował ramiona.

- Dlaczego miałbym „chcieć wybrać inny Korpus"? – zadał to pytanie spokojnym tonem, jednak czuł, że narasta w nim gniew.

Marie zaczerwieniła się, odwróciła wzrok i z rozmarzonym uśmiechem szepnęła:

- No wiesz...

- Nie, nie wiem – powiedział chłodno.

Dziewczyna drgnęła, jak wyrwana z głębokiego snu. Popatrzyła Erwina jak na wolno kojarzącego wiejskiego głupka, który nie rozumiał najprostszych rzeczy.

- Chodziło mi o to, że nie jesteś już tamtym małym chłopcem, który chciał potwierdzić teorię swojego taty i podjąć się najniebezpieczniejszego zawodu na świecie – powiedziała, energicznie gestykulując. – Dorastasz. Nie możesz już myśleć wyłącznie o sobie. Masz zobowiązania...

Zobowiązania? Jakie, do licha, zobowiązania?!

- Marie, wybacz, ale nie nadążam. – Erwin uniósł brew. – Z tego, co mi wiadomo, nie jestem twoim mężem.

- Nie, ale mógłbyś być – podkreśliła Marie, patrząc mu głęboko w oczy. – A poza tym kochasz mnie. To się nie liczy? Bo kochasz mnie... prawda?

Jeszcze kilka minut temu bez wahania odpowiedziałby „tak".

Jednak teraz to słówko nie chciało przejść mu przez gardło.

- Więc twierdzisz, że jeśli kogoś kocham, to nie mogę należeć do Korpusu Zwiadowczego? – zapytał, czując tworzącą się w gardle gulę. – Mam po prostu odpuścić i zająć się czymś innym?

- Jeśli zależy ci na ukochanej osobie, to tak.

Marie nie wyglądała już na rozmarzoną. Wpatrywała się w Erwina z taką samą śmiertelną powagą, z jaką pani Bach patrzyła na męża, gdy kazała mu skończyć z hazardem.

W tym momencie Smith zdał sobie sprawę z absurdu tej sytuacji.

Dziewczyna, która nawet nie była jego żoną, stawiała mu ultimatum. W dodatku, sądząc po jej zdeterminowanej minie, szykowała się do tego już od jakiegoś czasu. Kto wie, czy nie od początku ich związku?

Nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.

Jedyna nadzieja w pytaniu, które miał za chwilę zadać. To było jego ostatnie światełko nadziei. Istniała szansa, że po prostu źle to wszystko interpretował – może Marie wcale nie stawiała mu warunku, a po prostu wyrażała obawy co do wybranej przez niego ścieżki kariery?

- Powiedz mi wprost – zwrócił się do niej, czując coraz szybsze bicie serca. – Chcesz, żebym odpuścił sobie dołączenie do Zwiadowców? Uważasz, że powinienem zrezygnować ze swoich planów i wybrać ciebie?

- Tak – bez wahania odparła Marie, patrząc na niego błyszczącymi od emocji oczami. – Tego właśnie chcę.

Erwin zamknął oczy, a jego twarz wykrzywiła się w grymas.

Przypomniał sobie swoje pierwsze wielkie rozczarowanie. Miał zaledwie kilka lat i właśnie ulepił swojego pierwszego bałwana. Był wtedy taki z siebie dumny – wydawało mu się, że stworzył coś solidnego. Sądził, że jego pochodzące z głębi serca dzieło będzie stać przez wiele lat, zupełnie jak posągi, które widywał w Rynku.

Tyle że następnego dnia nastąpił odwilż, a bałwan się roztopił. Tak po prostu. I chyba właśnie to bolało najbardziej – szybkość, z jaką źródło radości zamieniło się w mokrą, przezroczystą, niemożliwą do uchwycenia masę. Erwin nigdy nie zapomniał, jak bardzo był wtedy zraniony.

Teraz czuł dokładnie to samo.

Rzekoma miłość, którą darzył Marie, roztopiła się, zupełnie jak śnieg. Wystarczyła jedna wymiana zdań... jedna kluczowa informacja, a to, co powinno przetrwać długie lata... albo przynajmniej rozpadać się powoli, po prostu odeszło, pozostawiając po sobie nieprzyjemną pustkę.

Erwin otworzył oczy, by spojrzeć na Marie, a to co zobaczył, sprawiło mu jeszcze większy ból.

Ta piękna dziewczyna wpatrywała się w niego bez cienia strachu czy wątpliwości. Nie czekała na jego odpowiedź, bo była pewna, że już ją zna. Nie spodziewała się kłótni. Nawet nie brała pod uwagę scenariusza, w którym Erwin mógłby jej NIE wybrać!

W życiu by się tego po niej spodziewał. Dopiero teraz docierało do niego, że kompletnie jej nie znał. A ona nie znała jego. Jeszcze chwilę temu byli parą zakochanych młodych ludzi, ale teraz Erwin widział w nich dwie obce osoby, z czego każde wyobrażało sobie inną iluzję.

Smith zalecał się do Marie, bo dostrzegał w niej kobietę, która mogłaby czekać na niego, gdy wracał z ekspedycji. Z uwagą słuchałaby jego teorii o świecie za Murami, od czasu do czasu dodając coś od siebie. Gdyby kiedyś wrócił do domu z urwaną ręką lub nogą, przyzwyczaiłaby się do jego nowego wyglądu i opiekowała się nim bez cienia obrzydzenia. Powiedziałaby, że był odważny, bo oddał kawałek ciała za sprawę. Możliwe, że pewnego dnia powiedziałby parę słów za dużo i Żadnameria zapragnęłaby go zgładzić – wtedy Marie zgodziłaby się uciec z nim choćby na koniec świata. Albo zostać i walczyć. Właśnie tak ją widział.

A jak ona widziała jego?

Patrząc na swoje odbicie w jej oczach Erwin dostrzegał tylko dwie role:

„Oddany mąż i ojciec."

Nie musiał długo się zastanawiać, by ustalić, co o tym myśli.

- Marie, to się nie uda.

W pierwszym odruchu zamarła jak sparaliżowana.

- Co? – wykrztusiła.

- Przepraszam, jeśli cię zraniłem – ciągnął Erwin, ponuro kręcąc głową. – Sprawienie ci bólu nie było moją intencją. Mogę cię jedynie pocieszyć mówiąc, że gdybyśmy mieli to ciągnąć, ból stałby się jeszcze większy. Zarówno dla ciebie jak i dla mnie.

- „Gdybyśmy mieli to ciągnąć"? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Zaraz... ale co ty właściwie chcesz powiedzieć?

- Chcę powiedzieć, że to koniec.

- Jaki koniec?

- Między tobą i mną.

Marie wciąż miała w oczach dezorientację. Erwin zrozumiał, że przechodziła fazę wyparcia. Wiedział, że nie będzie to przyjemne, ale nie miał wyjścia – musiał to powiedzieć bardziej dobitnie.

- Nigdy nie będę twoim mężem. Nie zostanę ojcem twoich dzieci. Nie chcę „dawać nam drugiej szansy". Już nigdy nie będziemy się przytulać ani całować. Być może uda nam się pozostać przyjaciółmi, ale jeśli wolisz mnie więcej nie oglądać, to oczywiście zrozumiem. W każdym razie, to koniec naszego związku.

- Koniec? – zapytała zszokowana Marie. – Ale dlaczego?

Erwin spojrzał jej prosto w oczy i ciężkim głosem odpowiedział:

- Wiesz, dlaczego.

Od razu zrozumiała, co miał na myśli. Jej rozchylone wargi zamknęły się, a potem zacisnęły, wyrażając już nie zdumienie, lecz gniew.

- Chcę, żebyś mi to wytłumaczył – poprosiła drżącym, ale mimo wszystko opanowanym głosem.

- A czego dokładnie nie rozumiesz? – odparł, wzdychając z rezygnacją. – Powiedziałaś, że mam do wyboru dwie opcje: ciebie albo Korpus Zwiadowczy. Wybrałem Zwiadowców. Sądzę, że dalsze zagłębianie się w to nie ma żadnego sensu. Jeżeli tutaj zakończymy rozmowę, jest szansa, że zachowamy resztki sympatii, jaką się darzymy. Dlatego po prostu powiedzmy sobie „do widzenia" i niech każde z nas idzie w swoją stronę.

Po tych słowach odwrócił się i zaczął iść przez łąkę. Marie dogoniła go po kilku krokach.

- Tak po prostu powiedzieć sobie „do widzenia"? – zawołała, łapiąc go za łokieć i obracając go ku sobie. – Przecież to niedorzeczne! Na Mury Róży, Erwin... Nie możesz zrywać ze mną po jednej rozmowie!

- A co wolałabyś, żebym zrobił? – zapytał ze spokojem. - Zwodził cię przez kilka tygodni i udawał, że nadal coś do ciebie czuję?

- Chcesz powiedzieć, że już nic nie czujesz? Delikatnie zasugerowałam ci bezpieczniejszą ścieżkę kariery i nagle się odkochałeś?

Jak okrutnie by to nie brzmiało – owszem.

Zresztą, Marie wcale mu niczego nie zasugerowała, tylko postawiła mu ultimatum. I w żadnym razie nie zrobiła tego delikatnie.

- Nie mógłbym związać się z kimś, kto próbował wykastrować mnie z marzeń – oznajmił lodowatym tonem.

- Wykastrować? – gniewnie powtórzyła dziewczyna. - No tak, powinnam domyślić się, że o to tu chodzi! Kiedy mężczyzna zachowuje się irracjonalnie, to zwykle próbuje pokazać, że jest takim silnym i nieustraszonym samcem. A nie, przepraszam, ciebie nie powinno nazywać się „mężczyzną". Jesteś tylko chłopcem! I co, myślisz, że jak pójdziesz walczyć z tytanami, urosną ci jaja?

- Ta nieudolna próba prowokacji tylko upewnia mnie w przekonaniu, że kompletnie mnie nie rozumiesz. Moja chęć wyjścia za mury nie ma nic wspólnego z genitaliami. Mówiłem ci, dlaczego tak mi zależy, by zostać Zwiadowcą! Najwyraźniej nie słuchałaś dość uważnie.

Marie wzięła głęboki oddech, by się uspokoić.

- Rozumiem, że twój ojciec był dla ciebie ważny – powiedziała po chwili. - Ale czy naprawdę warto posuwać się aż tak daleko, by uciszyć poczucie winy? Erwin... widywałam już byłych Zwiadowców. Często przychodzą do mojego pubu, by skorzystać ze zniżki dla weteranów. Większość ma przynajmniej jedną uciętą kończynę i potworną traumę! I co? Chciałbyś, żebym żegnała cię przed każdą ekspedycją, nie wiedząc, czy wrócisz w jednym kawałku, jeśli W OGÓLE wrócisz? Naprawdę zafundowałbyś mi takie tortury? Pomyślałeś, jakbym się z tym czuła?

- A ty pomyślałaś, jak JA się czuję? – odparował Erwin, czując coraz większą irytację. - Kiedy się poznaliśmy, od początku jasno dawałem ci do zrozumienia, co chcę zrobić z moim życiem. Byłem szczęśliwy, że tak cudowna kobieta jak ty zapragnęła kogoś tak skrzywionego jak ja. Nie mogłem uwierzyć, że chciałaś być z wyrachowanym egoistą, tak zdeterminowanym, by odkryć tajemnicę tytanów, że poświęciłby w tym celu niemal wszystko. Ale wiesz, co?

Zrobił krótką pauzę i z goryczą dokończył:

- Teraz widzę, że wcale nie zakochałaś się we mnie. Zakochałaś się w mężczyźnie, na którego mogłabyś mnie wychować, gdybym tylko był wystarczająco pokorny.

- Prędzej czy później będziesz musiał dorosnąć, Erwin – wyniośle skwitowała Marie. - Nie możesz do końca życia wygłupiać się i zgrywać bohatera. Pewnego dnia dojrzejesz do tego, by związać się z kimś na poważnie i założyć rodzinę. Nawet jeśli cię nie ja wychowam, to znajdzie się inna kobieta, która...

- Czy ty w ogóle siebie słyszysz? – gniewnie wszedł jej w słowo. - Sądzisz, że jedynym kryterium dojrzałości jest chęć do „założenia rodziny"? A co z legendami takimi jak Keith Shadis albo Dot Pixis? Kim oni według ciebie są? Sfrustrowanymi kawalerami, dla których misja bronienia ludzkości jest tylko głupim hobby, mającym zrekompensować im fakt, że nie znaleźli sobie kobiet, które uczyniłyby z nich „dojrzałych mężczyzn" i pokazały, że jedynym słusznym powołaniem jest założenie rodziny?

Marie miała tak skołowany wyraz twarzy, jakby przemawiano do niej obcym językiem.

- Nawet nie masz pojęcia, o kim mówię, prawda? – westchnął Erwin. - Nie obchodzą cię ludzie, których podziwiam. Ile razy bym ci o nich nie powiedział, nie będą dla ciebie warci zapamiętania.

Przez chwilę po prostu stali naprzeciwko siebie na środku łąki, nie odzywając się ani słowem. Kiedy emocje nieco opadły, Smith z rezygnacją pokręcił głową.

- Marie... my kompletnie do siebie nie pasujemy – podsumował ponuro. - Przykro mi, że zdaję sobie z tego sprawę dopiero teraz.

Dziewczyna spuściła wzrok. Erwin wyczytał z jej wyrazu twarzy, że i ona zaczęła to dostrzegać – roztaczającą się między nimi przepaść. Fakt, że byli dwojgiem ludzi stojących na brzegach dwóch różnych światów.

A skoro nareszcie się zrozumieli, to może wciąż istniała szansa, by rozstali się z klasą? Bez krzyków i bez pretensji. Jako dobrzy znajomi, a za jakiś czas może i przyjaciele? Erwin zaczął łudzić się, że tak właśnie będzie.

Ale wtedy Marie wycelowała w niego drżący palec i oznajmiła:

- M-moment! Już wiem, o co ci chodzi!

Pytająco uniósł brwi.

- T-to przez tamtą grę, prawda? – spytała, głośno przełykając ślinę. - Żadna kobieta nigdy z tobą nie zerwała i boisz się, że ja będę tą pierwszą. Dlatego postanowiłeś sam ze mną zerwać, tak? By chronić swoje uczucia. Wolisz wywiesić białą flagę, zamiast ryzykować złamanym sercem. Martwisz się, że przypadkiem stworzymy coś wyjątkowego i wtedy rozstanie zaboli cię dwa razy mocniej.

Ech, a zatem to była kwestia dumy?

Niech jej będzie. Dumę Erwin mógł zrozumieć. I nie miał nic przeciwko, by poświęcić swoją własną.

- Jeśli poczujesz się przez to lepiej, to ty możesz ze mną zerwać – zaoferował.

Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy. Niezrażony jej reakcją, Smith mówił dalej:

- Powiemy wszystkim, że zerwałaś ze mną, ponieważ byłem niedojrzałym dupkiem i nie spełniłem twoich oczekiwań. Jedyny warunek jest taki, że masz zrobić to teraz. Zerwij ze mną, Marie.

- Nie chcę z tobą zrywać – szepnęła. - Kocham cię.

- Ja ciebie nie kocham – odparł bezbarwnym głosem. - Wybacz, ale to koniec.

I tym oto sposobem pierwszy raz w życiu dostał od dziewczyny w twarz.

Kontynuacja jeszcze dziś!

Mała ciekawostka – „Kasimir" to pseudo kanoniczne imię ojca Erwina. Mówię: pseudo kanoniczne, ponieważ imię nie zostało oficjalnie podane, jednak fani przetłumaczyli tekst na nagrobku z kadru w anime i wyszło im właśnie imię „Kasimir". Innymi słowy, tatuś Erwina to... Kazik ^^ . Uroczo, czyż nie? Na początku brzmiało to dla mnie trochę dziwnie, ale z czasem się przyzwyczaiłam.

Co sądzicie o kotku Erwina i o początkach przyjaźni z Nilem?

Dalsza część już dzisiaj – poznacie wtedy ten słynny „kontekst" a propos rozmowy o dzieciach, która była wspomniana w rozdziale ósmym i dziewiątym.

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia niedługo. 

W ramach hołdu dla Papy Smitha dwa screeny z anime:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top