Rozdział 20
Nikt się nie spodziewał, że rozdział wbije dzisiaj - wliczając w to mnie haha
Mam jednak nadzieję, że Ci najwytrwalsi są z tego powodu szczęśliwi.
Zapraszam do miłej lektury - obiecałam, że kiedyś to skończę i dotrzymuję obietnicy
*****
H***
- Panie i panowie, tutaj kapitan dzisiejszego lotu, serdecznie ogłaszam, że wylądowaliśmy na lotnisku w Luton. Temperatura na zewnątrz wynosi 4°C. Prosimy o tymczasowe pozostanie na swoich miejscach do momentu zatrzymania się samolotu. Dziękuję.
Męski głos, dochodzący z głośników, obudził mnie z kilku godzinnego snu. Rozciągnęłam obolałam szyję i przetarłam zaspaną twarz.
Rozejrzałam się po kabinie – Draco również się obudził i dał mi przelotnego buziaka na powitanie.
- Cześć – szepnął.
- Hej – odpowiedziałam.
Przyglądaliśmy się sobie przez chwilę, po czym każde z nas zaczęło zakładać wierzchnie okrycie. W końcu nie da się ukryć, że w naszych rodzinnych stronach jest dużo zimniej niż w słonecznej Australii. Tym bardziej, że tu jest środek zimy, a tam pełnia lata.
Szczęśliwym trafem, z pomocą Narcyzy, udało nam się znaleźć lot do Anglii, który natychmiast wykupiliśmy. Nie obyło się bez przesiadek, jednak nie miało to większego znaczenia przy zakupie. Po prostu chciałam jak najszybciej z powrotem znaleźć się w Londynie i raz na zawsze zamknąć ten pokręcony rozdział mojego życia.
Zdawałam sobie sprawę, że była to ryzykowna decyzja. Sam Bill próbował nas przekonać, że pakujemy się w sam środek zagrożenia. Proponował nam, żebyśmy ukryli się na jakiś czas w jednym z magazynów nieopodal jego miejsca zamieszkania. Odmówiłam natychmiast. Nie zamierzam ukrywać się do końca świata.
Obydwoje wzięliśmy nasze podręczne bagaże i już mogliśmy ruszać w kierunku wyjścia z lotniska. Nie mieliśmy ze sobą żadnego większego bagażu, dzięki czemu nie traciliśmy cennego czasu w oczekiwaniu na jego odbiór.
- Wejdę jeszcze tylko na chwilę do łazienki, możesz w między czasie zadzwonić po taksówkę – rzuciłam do Draco i weszłam do wspomnianej toalety.
O dziwo nie było kolejki, więc szybko załatwiłam potrzebę i chwilę później stałam już przy umywalkach, wpatrując się w swoją tymczasową twarz. Eliksir miał podziałać jeszcze przez jakiś czas, więc w odbiciu wciąż jeszcze widziałam Samanthę zamiast samej siebie. Bezpieczeństwo przede wszystkim.
Ułożyłam lekko moje krótkie, czarne włosy i przemyłam całą twarz wodą, żeby się trochę pobudzić i spróbować przegonić zmęczenie. Ponownie zerknęłam w lustro i...
Serce mi stanęło.
Z prędkością światła odwróciłam się ku rudowłosej dziewczynie, która wychodziła z jednej z kabin.
- Ginny...?
Już miałam jej się rzucić w ramiona, gdy na jej ustach wykwitł wredny uśmieszek.
- Nott miał rację, że bardzo łatwo będzie was tym pomysłem wykiwać – zaśmiała się głośno, a mną wstrząsnął dreszcz. – Łatwiej niż z dziećmi w piaskownicy. Scarlett, zaczynaj.
Chciałam się obrócić i pospiesznie wyjść z toalety, ale już nie zdążyłam. Poczułam mocne uderzenie w tył głowy, a później nastała już tylko i wyłącznie ciemność.
D***
Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem... w sumie to nic nie zobaczyłem, bo z każdej strony otaczał mnie mrok. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, język był suchy jak pustynia, a na domiar złego wszystkie kończyny miałem skrepowane i przywiązane do krzesła.
- Zajebiście – mruknąłem tylko i próbowałem dostrzec jakąkolwiek rzecz wokół mnie, która mogłaby mi pomóc w ucieczce. Nic jednak nie widziałem.
Przeklęta toaleta na lotnisku. Ledwie zdążyłem zapiąć spodnie, gdy zobaczyłem Blaise'a i wrzasnąłem z przerażenia. Potem dostałem jakimś tępym przedmiotem w ten mój głupi łeb i oto jestem w jakiejś zapchlonej dziurze. Należy jednak docenić porywaczy za to, że udało im się tutaj dotransportować to wielkie cielsko Henry'ego, bo zapewne nie było to łatwe zadanie. Aktualnie znajdowałem się już w MOIM ciele i musiałem przyznać, że niezmiernie mnie to cieszyło. Chociaż ta jedna rzecz była na swoim miejscu.
- Hej ho! Jest tu ktoś? – krzyknąłem. – Chłopaki, albo też dziewczyny, lekko mi się spieszy, więc wolałbym nasz problem rozwiązać dość sprawnie. Muszę...
Gardło zacisnęło mi się w połowie zdania.
Muszę jechać wraz z Hermioną do mieszkania Alice i Kate, żeby się z nimi pożegnać i czym prędzej wrócić do Australii.
No właśnie. Gdzie, kurwa, jest Hermiona?
Poziom adrenaliny, który płynął w moich żyłach, znacząco podskoczył i zacząłem szamotać się na wszystkie strony. Nie było to zbyt mądrym posunięciem, bo finalnie wylądowałem na podłodze. Ciągle przywiązany do krzesła.
- To już nie jest śmieszne! Jeśli mnie stąd za chwilę nie wypuścicie to wam wszystkim nogi z dupy powyrywam!
- Zamknij ten głupi ryj i się tak nie wydzieraj – drzwi się otworzyły, światło rozproszyło wszechobecną ciemność, a moim oczom ukazała się młoda kobieta ubrana cała na czarno. Charakterystyczną częścią jej ubioru był gruby, błyszczący się pas, do którego przymocowany miała pistolet. – Obudziłeś się szybciej niż podejrzewaliśmy. Przepraszam za moje spóźnienie.
- Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co tu się, do jasnej cholery, właściwie dzieje? – wycharczałem.
- Myślę, kochaniutki, że mi po głowie chodzi dokładnie to samo pytanie, a ty za chwilę śpiewająco opowiesz mi całą prawdę.
- Ale jaką prawdę? Dotyczącą czego?
- Frank! – zawołała kobieta, a po chwili do pomieszczenia wszedł pokaźnych rozmiarów mężczyzna. – Czy mógłbyś ustawić naszego gościa w pozycji pionowej? – zaszczebiotała. – Aktualnie dość ciężko mi się z nim rozmawia. Mu pewnie też nie jest za wygodnie.
Frank podszedł do mnie, a następnie jednym gładkim ruchem postawił krzesło na nogi wraz ze mną. Następnie przysunął mnie do drewnianego stołu, znajdującego się na środku. Czy właśnie znajdowałem się w jakiejś dziwnej sali przesłuchań?
Rozejrzałem się ponownie – oprócz wspomnianego wcześniej stołu, dwóch krzeseł i kamery w rogu nic więcej nie znajdowało się w pomieszczeniu. Żarówki świeciły tak jasno, że ich światło odbijające się od trupiobladych ścian raziło moje oczy.
- Dziękuję, możesz już odejść, Frank – kobieta rzuciła podziękowanie i rozsiadła się wygodnie na drugim krześle. Gdy drzwi się zamknęły i zostaliśmy sami, podjęła rozmowę na nowo. – Witaj, Draco.
- Dzień dobry? Choć w sumie może nie taki dobry, patrząc na to, że jestem związany – próbowałem odpowiadać pewnie, ale zeschnięte gardło mi to uniemożliwiało. Byłem dosłownie moment od utraty głosu.
- Może wody? – postawiła na stole szklankę ze słomką, którą od samego początku trzymała w ręce i pchnęła ją w moim kierunku.
Z jednej strony rozum podpowiadał mi, żeby nie brać niczego od nieznajomej kobiety. Kto wie, czego mogła dodać do napoju? Z drugiej strony cały czas pamiętałem pewną zasadę, wiele razy powtarzaną mi w szkole i na uniwerku podczas zajęć dotyczących postępowania w razie uprowadzenia – kiedy porywacz daje ci jedzenie lub picie to należy się nie sprzeciwiać i je przyjąć. W większości przypadków nie ma on na celu zakończenia twojego życia, więc nie będzie próbował cię otruć, a nigdy nie wiesz, kiedy po raz kolejny ujrzysz posiłek.
Idąc więc za głosem serca – i pragnienia – nachyliłem się nad szklanką. Wstępnie obwąchałem napój, a gdy nie wyczułem żadnej niepokojącej substancji, wziąłem w usta słomkę i pociągnąłem pokaźny łyk.
- Dziękuję – odpowiedziałem po chwili już pewniejszym głosem.
– Zacznijmy od początku. Nazywam się Scarlett i tylko taka wiedza o mnie jest ci potrzebna. Aktualnie znajdujesz się w tymczasowej siedzibie głównej Ministerstwa Magii. Zostałeś zatrzymany...
- A to niby za co? – przerwałem, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Złapali mnie pieprzeni śmierciożercy! Było zostać w tej Australii i już nigdy nie wracać. Chciałem dobrze, chciałem pomóc Hermionie, a wyszło jak zwykle. Właśnie, Hermiona... tak bardzo pragnąłem zapytać, czy z nią wszystko dobrze, czy nic jej się nie stało. Jednak jeśli jej nie złapali... nie, nie mogłem wyjawić, że ona też wróciła do Anglii.
- Gdybyś mi nie przerwał to byś wiedział, za co – parsknęła, po czym kontynuowała. – Zostałeś zatrzymany, ponieważ jesteś podejrzany o chęć wszczęcia zamieszek na terenie Wielkiej Brytanii, które miałby być związane z niezadowoleniem dotyczącym nowego ustroju Rządu Magicznego.
- Przepraszam bardzo, ale sama na to wpadłaś, czy ten kark, który przed chwilą stąd wyszedł wyczytał to w jakimś kolorowym czasopiśmie?
- Drogi Draco. Ja, tak jak i pozostali doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że ty, podobnie jak panna Granger odzyskaliście pamięć w niewyjaśnionych okolicznościach.
Czyli też tu jest – pomyślałem, a zimy dreszcz przebiegł mi po plecach.
- Jesteśmy bardzo ciekawi, jak do tego doszło – ciągnęła dalej – ale na szczęście ty za chwilę rozwiejesz nasze wszystkie wątpliwości.
- Niby dlaczego miałbym wam cokolwiek powiedzieć?
- Bo po pierwsze, to my tutaj jesteśmy porywaczami, a ty tylko nędzną ofiarą. Po drugie, mamy Granger...
- Wypuśćcie ją – warknąłem.
- A po trzecie zapomniałeś, że veritaserum nie ma ani smaku, ani zapachu, ani nawet barwy i właśnie wypiłeś je wraz z wodą, którą ci podałam. Więc nawet gdybyś nie chciał to i tak wyśpiewasz mi caluteńką prawdę – uśmiechnęła się złośliwie. – Dobrze, więc zaczynając od początku...
Byłem w czarnej dupie.
H***
Nie musiałam nawet otwierać oczu, żeby zdać sobie sprawę z tego, że znajdowałam się na terenie nowej siedziby ministerstwa. Innej opcji po prostu nie było – jako zwykła bibliotekarka nigdy nie miałam żadnych wrogów.
Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo daliśmy się podejść. Że myśleliśmy, że jesteśmy w stanie przechytrzyć całą ogromną organizację i umknąć ich szpiegom. My?! Dwójka czarodziejów, która właśnie odzyskała pamięć i od lat nie miała najmniejszego kontaktu z magią? Byliśmy idiotami, po prostu cholernymi idiotami. Inaczej nie dało się tego opisać.
W końcu otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zwykła, najprostsza sala przesłuchań. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, wyglądała jak każda inna na mugolskim komisariacie policji.
Świetnie – pomyślałam. – Nie ma lepszego sposobu na zabicie czasu niż przesłuchanie.
Drzwi gwałtownie się otworzyły, a do środka wszedł sam we własnej osobie – Nott senior. Wyglądał dużo starzej niż ostatnim razem, gdy go widziałam. Nie ma jednak co się dziwić – było to prawię dekadę temu i w takim czasie każdy by się postarzał. Jego twarz przecinały głębokie zmarszczki, a wśród włosów wyróżniała się postępująca siwizna.
- Witaj, Hermiono – uśmiechnął się cynicznie i zajął miejsce przy stole, sadowiąc się naprzeciwko mnie. – Mam nadzieję, że stęskniłaś się trochę za naszym magicznym światem, bo dzisiaj dostaniesz kolejną szansę, by go zasmakować. Wody? – posunął w mym kierunku szklankę.
- Nie, dziękuję, nie jestem spragniona – spojrzałam podejrzliwie na naczynie. Na pewno czegoś tam dodali i chcą mnie tym otumanić. Nie jestem taka głupia, nie przyjmę żadnej ich pomocy.
- Dobrze, dobrze... główka jednak jeszcze pracuje – złączył dłonie i oprał na nich podbródek. – I co ja mam z tobą zrobić, Granger? Widzisz, gdybyś została razem z Malfoyem w Australii to byśmy cię w życiu nie aresztowali. Nie mamy tam aż tylu ludzi, żeby zajmować się takimi bzdurami. Natomiast tutaj, na naszej rodzimej ziemi – westchnął teatralnie i spojrzał mi prosto w oczy. – Wiemy wszystko. O tym, jakie życie przez ostatnie osiem lat prowadziłaś zarówno ty, jak i Draco, jak ponownie się poznaliście, jak odzyskaliście pamięć. Dostarczyło nam to bardzo wiele cennych wskazówek; powinniśmy przykładać większą wagę do tego, z kim zapoznają się nasi... nazwijmy was podopiecznymi rządowego projektu. Wiemy też, że ty i Draco nie poczyniliście jak na razie żadnych postępów w przypomnieniu sobie jakichkolwiek magicznych zdolności, co bardzo dobrze wpływa na waszą korzyść w tej sprawie.
- Ale skąd wy to wszystko wiecie? – udało mi się wydukać pytanie, choć zupełnie inna kwestia interesowała mnie bardziej.
- Widzisz – wyciągnął z kieszeni plik zdjęć i rozłożył na stole. Na każdym z nich znajdował się Draco. Siedział w sali przesłuchań, podobnie jak ja, przywiązany do krzesła i rozmawiał z jakąś kobietą.
Napięcie zeszło z moich ramion i powoli zaczęłam się rozluźniać. Przynajmniej nic poważnego mu się nie stało.
- Twój szanowny kolega, a może raczej powinien powiedzieć wybranek serca?
- Stul pysk i przejdź do konkretów. Co z nim?
- Nie śmieszy cię to, jak los potrafi płatać figle? Gdybym dziesięć lat temu powiedział komuś, że Granger wyląduje w jednym łóżku z Malfoyem to trafiłbym do wariatkowa. Lub na cmentarz, zależy jak szybko dorwałby mnie Lucjusz i zabił za zniewagę jedynego i pierworodnego syna.
- Czy mógłbyś, do jasnej cholery, wrócić do przewodniego tematu swojej wypowiedzi? – starałam się panować nad własnym głosem, ale ledwo mi się to udawało. Co za dupek, specjalnie próbuje mnie wyprowadzić z równowagi, żebym straciła czujność.
- No już dobrze, nie gotuj się tak, bo ci żyłka pęknie i stracimy ten twój genialny – przeciągle wypowiedział każdą sylabę ostatniego słowa – umysł. O ile w ogóle coś z niego pozostało.
- Zapewniam cię, że czuję się obecnie lepiej niż może to wyglądać.
- Bardzo się z tego powodu cieszę. Jeśli chodzi o naszego informatora... Draconowi zapomniało się przez te kilka lat, że veritaserum jest bezwonne i bezbarwne. Wszystko sam nam opowiedział. Z najdrobniejszymi szczegółami.
Co za głąb! – czułam, że zbliżała się potężna migrena. – Istny jełop!
- Czego od nas chcesz? – zapytałam go wprost. – Sam już wiesz, że nic nie ukrywamy. Przyznaję, że nie mam teraz siły na żadne zbawianie świata. Moi najlepsi przyjaciele nie żyją. Nawet gdybym chciała to nie mam jak przeprowadzić jakiekolwiek rewolucji. Chciałabym... – odetchnęłam głęboko, żeby zebrać myśli – chciałbym tylko teraz wrócić do domu. Do moich bliskich.
- I myślisz, że tak po prostu cię wypuszczę? Żebyś mogła polecieć do tej swojej trajkoczącej przyjaciółeczki i wygadać jej wszystko o naszym świecie? Za mało mnie cenisz, Granger.
Nott wstał od stołu i zaczął powoli przechadzać się po pomieszczeniu.
- Powiedz mi – ponownie podjął rozmowę – jaki był twój plan? Chciałaś tu wrócić i co dalej? Udawać, że nic się nie wydarzyło? Wciąż żyć swoim nowym, może i nawet lepszym życiem? Malfoy może sobie mówić co chce, ale ja wiem, że ty nie przyleciałaś tu tylko, żeby pożegnać się ze swoją nową rodziną. Nie, nie oddałabyś ich ponownie tak łatwo. Tylko wiesz – nachylił się nade mną, a jego gorący, obrzydliwy oddech owiał moje ucho – ta opcja nigdy nie istniała.
Nie mogłam zaprzeczyć, bo miał stu procentową rację. Nie chciałam tu wrócić tylko na chwilę. Chciałam zostać, z całego serca chciałam ponownie rzucić się w ramiona Kate oraz Alice i wyznać im, jak bardzo je kocham. Może wmówiłam Draco, że miało to być jedynie pożegnanie, może przez chwilę sama w to uwierzyłam, ale w głębi sera wiedziałam, że nie tak to się może potoczyć.
- Aktualnie pozostały ci już tylko dwie opcje...
- Po co to wszystko? – przerwałam mu w połowie zdania. Chciałam zyskać więcej czasu, bo... bo przerażała mnie wizja podejmowania teraz jakiejkolwiek decyzji. – Dlaczego wymazaliście nam pamięć? Po co było to wszystko? Przecież byśmy wam pomogli, spróbowali jakoś naprawić nasz rozpadający się świat i...
- Nic byście nie zrobili – tym razem to on mi przerwał. Znów zasiadł przy stole i spojrzał mi głęboko w oczy. – To był popieprzony czas. Dla każdego. I nie, nikt nie miał siły ani ochoty zajmować się poszkodowanymi. Trzeba było zacząć wszystko stabilizować – sytuację polityczną, gospodarczą i inne tego typu kwestie. Myślisz, że ktoś w tamtej chwili miał czas, żeby wysłuchiwać lamentów matek, których dzieci nie zostały jeszcze odnalezione? Albo żon, które nalegały, żeby ich mężowie zostali przeniesieni na sale z lepszymi łóżkami, bo „oni byli ci dobrzy, zasługują na to, co najlepsze, pomogli wygrać w bitwie" – powiedział wysokim głosem, przedrzeźniając wspomniane kobiety. – To był horror i ja, wraz z resztą zarządu mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie.
- I właśnie wtedy wpadłeś na genialny pomysł usunięcia wspomnieć wszystkim poszkodowanym i ich rodzinom?
- A wiesz, że właśnie tak było? Pomysł podsunąłem chyba ja, ale też mogę się mylić. Przez kilka pierwszych minut podchodziliśmy do niego sceptycznie, ale później? To było rozwiązanie wszystkich naszych problemów.
- Świetnie wam to wyszło. Jestem ciekawa, która rodzina zgodziła się na oddanie swojego dziecka w obcy świat na resztę życia!
- Żadna. Bo na początku miało to potrwać kilka miesięcy. Powiedzieliśmy wprost, że nie jesteśmy w stanie wszystkich uzdrowić sami, ale mamy inne rozwiązanie. Mugoli. Większość obrażeń, jak zapewnili mnie o tym twoi mugolscy przyjaciele, bez problemu dałoby się zaleczyć w zwykłych szpitalach. Więc zapytaliśmy ich wprost – wolicie, żeby wasz bliski umarł, czy żeby na pewien czas wyjechał, a później wrócił zdrowy jak ryba? Oczywiście, chodziło nam o kwestię fizyczną. Jednak ludzie bardzo chętnie godzili się na to rozwiązanie – wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że łatwiej jest uleczyć zranioną duszę, gdy dodatkowo nie boli cię kolano, łokieć lub jakaś inna część ciała. Tak więc zaczęliśmy usuwać pamięć wszystkim sierotom, najciężej poszkodowanym i też tym, których rodziny zgodziły się bez wahania. Nie da się ukryć, że było z tym dużo roboty, bo samych ludzi było od groma.
- I później wasz program wymknął się spod kontroli.
- Może nie „wymknął się spod kontroli". Po prostu w tej kupie obowiązków zapomnieliśmy o tym. Zajęliśmy się innymi sprawami, odbudowywaliśmy Brytyjski magiczny świat, powołaliśmy nowe ministerstwo magii, a miesiące mijały. Dopiero po pół roku przyszła do nas pierwsza kobieta z zapytaniem, kiedy jej syn będzie mógł wrócić do domu. Wraz z zarządem zaczęliśmy się nad tym zastanawiać i doszliśmy do wniosku, że taka sytuacja... nigdy nie może się wydarzyć.
Nigdy... nigdy, nigdy, nigdy, nigdy – to słowo zaszumiało mi w głowie i nie mogłam się go pozbyć.
- I ludzie się temu nie sprzeciwiali? Nie wybuchły bunty, protesty? Przepraszam, ale takiemu obrotowi spraw na pewno nie uwierzę – prychnęłam z dezaprobatą.
- Oczywiście, że wybuchnął bunt. Były zamachy stanu. Próbowaliśmy łagodnie im zaradzać, ale nic to nie dało. I wiesz, Granger, w końcu doszliśmy do tego, że jeśli chcemy utrzymać się przy władzy i jakoś zachować względny porządek w tym nowym, bardzo kruchym świecie musimy... użyć brutalnej siły.
Przed moimi oczami ukazały się obrazy. Aurorzy atakujący niewinnych obywateli, którzy po prostu chcieli odzyskać utraconych bliskich. Azkaban wypełniony po brzegi. Cele dzielone przez prawdziwych kryminalistów i młodych, zlęknionych mężów szukających własnych żony. Matki, zbierające się grupami w domach, żeby wspólnie opłakiwać zaginione dzieci.
I narodziło mi się pytanie – czy moje życie na pewno było koszmarem?
- Jakieś pytania, Granger? – próbowałam wydusić z siebie choć słowo, ale natłok nowych informacji mnie przygniatał. Z moich ust wyszedł tylko niski jęk. – Skoro nie, a ty znasz już całą historię to powróćmy do tych dwóch opcji, które mogą zadecydować o twojej przyszłości. Pierwsza z nich to ponowne usunięcie pamięci...
- Jak śmiesz oferować mi coś takiego?!
- Nie oburzaj się tak, to nie jest wcale taka zła opcja. Mogłabyś wrócić do swojego nudnego życia bibliotekarki, swojej przyjaciółki i przybranej matki. Nie wiemy, jaką opcję wybierze Malfoy, więc powrotu do waszego kiełkującego związku nie mogę ci zagwarantować, ale myślę, że i tak nie będzie źle. Na zawsze jednak zostałabyś odcięta od magicznego świata i jakichkolwiek wspomnień o nim. Ponownie zmieniłabyś się w najzwyczajniejszą mugolkę. Czyli w sumie wiodłabyś życie, które od samego początku było ci przeznaczone.
Miał rację, nie brzmiało to wcale tak źle. Tylko... czy jestem wstanie ponownie zapomnieć o Ronie, Harrym i Ginny?
- A ta druga opcja? – spytałam cicho.
- Widzę, że nie jesteś jeszcze zdecydowana. Ciekawy obrót spraw, nie powiem, że nie... Ale w końcu opcje są dwie, więc nic dziwnego, że chcesz poznać drugą. Dobrze, więc kolejnym i ostatnim sposobem na rozwiązanie twojej obecnej sytuacji jest...
D***
- Powiedz mi czy dobrze rozumiem – zebrałem wszystkie myśli do kupy i ponownie spojrzałem na Scarlett. – Albo ponownie wymazujecie mi wspomnienia i zostaję Draco dentystą albo moje wspomnienia zostają nienaruszone, jednak będę musiał porzucić dotychczasowe życie i zamieszkać w Australii w areszcie domowym?
- Pięknie ująłeś w dwóch zdaniach to, o czym ja mówiłam przez ostatnie dziesięć minut – twarz miała surową jak kamień. – Ale de facto można powiedzieć, że masz racje. Tak wyglądają twoje dwie opcje.
- Dobrze, że są tylko dwie, bo nie potrafiłbym się zdecydować – spróbowałem zażartować, ale najwyraźniej kobieta i ja mieliśmy odmienne poczucia humoru. – Ile mam czasu na decyzję i kiedy będę mógł przedyskutować to z Hermioną?
Podczas naszej rozmowy – a raczej przesłuchania z veritaserum – Scarlett nie kryła się z tym, że Herm również padła ofiarą porwania. Nie zamierzałem więc udawać, że o tym nie wiem i jasno wyrażałem chęć jak najszybszego zobaczenia się z nią. Chciałem sprawdzić czy nic jej nie jest.
Wybuch śmiechu kobiety wytrącił mnie z równowagi. Nie, zdecydowanie nie mamy tego samego poczucia humoru.
- To był żart prawda? – otarła łzy z oczu.
- Nie rozumiem...
- Te twoje pytania. Żart? Bo jeśli nie to naprawdę się dziwię, że wyżyłeś na tym świecie dłużej niż dwa dni. Nie masz żadnego czasu – rozwlekła ostatnie słowo najbardziej, jak się dało. – Musisz zadecydować tu i teraz. W tej minucie.
- Słucham?!
- To, co słyszysz. Nie jesteście z Granger związani żadnym oficjalnym związkiem. Nikt, nawet jeśli by chciał, nie będzie szukać żadnych powiazań w urzędach, bądź czymś takim, bo nie jest to nigdzie zarejestrowane. W związku z tym twój wybór może zupełnie różnić się od Granger. I nikogo z nas, ani mnie, ani pana Notta, ani jakiegokolwiek innego ministra to nie obchodzi.
- Ale mnie obchodzi!
- No to masz zły dzień. Odpowiadaj. Natychmiast. A w przypadku, gdy będziesz się za długo zastanawiał to ja wybiorę za ciebie i nie będzie już odwrotu.
Tic.
Słyszałem, jak zegarek na ręku kobiety odmierza ostateczne sekundy.
Tac.
Z jednej strony Draco Malfoy, młody lekarz stomatolog, mężczyzna o nie najłatwiejszej przeszłości, który kilka miesięcy temu przeprowadził się do Anglii ze Stanów.
Tic.
Z drugiej strony ten Draco Malfoy, czarodziej, który dopiero co odzyskał wspomnienia o swoim prawdziwym życiu.
Tac.
Z jednej strony Hermiona Granger, młoda bibliotekarka, w której właśnie się zakochuje, z którą mógłby spędzić spokojne życie.
Tic.
Z drugiej strony ta Hermiona Granger, najbłyskotliwsza czarownica swojego pokolenia, która nigdy się nie poddała, pomimo niesprzyjających okoliczności. Która normalnie nigdy by nawet na mnie nie spojrzała, ale teraz było inaczej.
Tac.
Z jednej strony Brigette, Clarissa, Mary, Chris, Eric, Eleonora, Trevor i Tessa. Ludzie, których obdarzyłem miłością, czasami niełatwą i wątpliwą. Ludzie, którzy będą za mną tęsknić aż do końca świata.
Tic.
Z drugiej strony Blaise, Pansy, moja matka, Astoria... ludzie, którzy pierwsi tą miłość otrzymali.
Tac.
- Czas się kończy, kolego. Zdecydowałeś już?
- Tak – przekonanie wypełniło moje serce po brzegi i pierwszy raz od dłuższego czasu byłem pewien swojej decyzji. W końcu nie ma nic ważniejszego niż wspomnienia.
D***
Z niecierpliwością czekałem na Herm przed budynkiem ministerstwa. Zasady były proste: miałem pięć godzin – w głębi duszy liczyłem, że mamy – żeby spakować wszystkie swoje rzeczy, pozamykać naglące sprawy i dojechać na lotnisko. Bilety zostały już zakupione; wystarczyło, że wsiądę w samolot do Australii, a moje życie zmieni się na zawsze. Miałem też nadzieję, że na lepsze.
Postanowiłem zamieszkać z matką. Nie mogłem sobie wyobrazić ponownego urwania kontaktu. Poza tym moja matka miała duży dom i byłem pewien, że znajdzie się tam dla mnie – dla nas– trochę miejsca choć na pewien czas.
- Do widzenia – trzasnęły drzwi, a ja odwróciłem się w stronę Hermiony, która właśnie wychodziła z budynku.
Nic jej się nie stało – pomyślałem. – Jest cała i zdrowa.
To mi w zupełności wystarczało. Jeszcze nie wiedziałem, jaką decyzję podjęła, a kolejne sekundy oczekiwania ciągnęły się w nieskończoność. Ale tak długo, jak byłem pewien, że jest zdrowa i szczęśliwa byłem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
- Hermiona? – rzuciłem niepewnie, a to jedno słowo zawisło między nami.
Odpowiedź na to jedno pytanie miała rozwiać wątpliwości.
- Jesteś cholernym idiotą, że tak łatwo dałeś sobie podać veritaserum – uśmiechnęła się lekko i pociągnęła nosem.
A więc wybrała drugą opcję. I pamiętała.
Złapałem ją w ramiona i nie puszczałem. Wdychałem jej zapach, jakbym rozkoszował się najdroższymi perfumami. Gładziłem włosy, jakby to był jedwab. A przede wszystkim ściskałem z taką siłą, jakby ktoś próbował ją wyrwać z moich objęć.
Będzie ciężko. Będzie cholernie ciężko żyć dalej z rzeczywistością, która właśnie nas uderzyła. Ale zrobimy to. Razem.
H***
Złapaliśmy z Draco taksówkę i podjechaliśmy najpierw pod bibliotekę, gdzie szybko złożyłam wypowiedzenie, a następnie podobną akcję przeprowadziliśmy w pracy Malfoya. Teraz szybko jechaliśmy w kierunku naszego wieżowca, żeby spakować nasze rzeczy.
Czekała mnie najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. I choć wiedziałam, że nie może się ona dobrze potoczyć to gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że może Alice mnie zrozumie. Albo chociaż nie znienawidzi.
Wysiedliśmy z samochodu, zapłaciliśmy kierowcy, a następnie ruszyliśmy do wejścia.
- Jesteś pewna, że dasz sobie radę sama? – spytał Draco, gdy wsiedliśmy do windy.
- Tak. Muszę to zrobić sama. Gdy się spakujesz, poczekaj pod drzwiami. Wezmę swoje rzeczy i będziemy mogli jeszcze pójść do właściciela i oddać twoje mieszkanie.
Dał mi szybkiego buziaka w policzek, a później każde z nas poszło w swoją stronę. Wzięłam głęboki wdech i przekręciłam klucz w zamku. Drzwi otworzyły się bez najmniejszego problemu. Zdjęłam buty i ruszyłam w głąb mieszkania, gdzie słyszałam głos... nie, nie jeden głos a dwa.
O nie... – pomyślałam.
- Hermiona! – Alice rzuciła mi się na szyję i zmiażdżyła w niesamowicie mocnym uścisku. – Tak się cieszę, że jesteś! Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale nie odbierałaś. Już miałam powiadomić policję, żeby zaczęli cię szukać, ale później pomyślałam, że na pewno spędzasz romantyczne i pikantne dni ze swoim doktorkiem i postanowiłam cię nie kłopotać. W końcu ja też miałam się kim zająć – posłała najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałam w stronę chłopaka, który siedział na kanapie.
- Cześć – powiedział Marcus.
Marcus. Wielka miłość Alice. Związek, który rozpadł się przeze mnie, bo przyjaciółka wolała ratować moje życie niż swoje szczęście.
I ja właśnie teraz miałam jej powiedzieć, że wyjeżdżam nie wiadomo gdzie i już nigdy się nie zobaczymy?
Było gorzej niż przewidywałam.
- Hej – wydusiłam z siebie i usiadłam na krześle, stojącym naprzeciwko kanapy.
- Słabo wyglądasz, kochana? To przez naszego doktorka? Właśnie, a gdzie on jest?
- Ali, nie zarzucaj jej tak od razu tyloma pytaniami – zaśmiał się Marcus. – Dopiero co przyszła, na pewno jest zmęczona. Daj jej trochę odpocząć.
Ali. To słodkie zdrobnienie, którego nigdy nie odważyłam się użyć, bo wiedziałam, jak wiele emocji wzbudza w mojej przyjaciółce. I tych dobrych i tych złych.
- Po prostu – zaczęłam – jestem trochę zaskoczona, że cię tu spotykam.
- Widzisz, Herm, przypadki chodzą po zwierzętach i ludziach!
- Spotkaliśmy się ponownie, gdy Alice przyjechała na święta do Irlandii – powiedział Marcus i złapał moją przyjaciółkę za rękę. – Zaczęliśmy dużo rozmawiać i doszliśmy do wniosku, że chcemy dać sobie jeszcze jedną szansę. W końcu nasze uczucie nigdy do końca nie wygasło i nie ma sensu wdawać się w nie przyszłościowe związki, gdy ciągnie nas do siebie.
- Odezwał się ten mądrzejszy z naszej dwójki i wszystko streścił w trzech zdaniach. Tak, policzyłam! – wycisnęła mu buziaka na policzku. – Zrobię ci herbatkę, Herm, to na pewno poczujesz się lepiej. I dodam tam trochę czegoś specjalnego na odstresowanie – mrugnęła do mnie, ale ja zaprotestowałam.
- Nie, Alice, proszę, usiądź wygodnie. Mu... muszę z tobą porozmawiać.
- O matko i córko, co się stało? W ciąży jesteś? Tak szybko?
- Alice, proszę cię. To nie chwila na żarty.
- Dobrze, ale czy w takim razie ja mogłabym zacząć? My również mamy ci coś bardzo ważnego do powiedzenia.
- Proszę, zaczynajcie.
- Ustaliliśmy z Marcusem, że chcemy ponownie razem zamieszkać. Genialnie, prawda? – uśmiechnęła się od ucha do ucha. Była taka szczęśliwa... – Chcielibyśmy mieszkać tutaj. Wiem, że powinnam cię najpierw zapytać o zdanie, ale patrząc na to, że zaczynasz coraz mocniej kręcić z naszym doktorkiem to pewnie lada moment wyprowadzisz się do niego na górę. A w ostateczności przeżyjesz z naszą dwójką, prawda? Najwyżej kupię ci zatyczki do uszu – uśmiechnęła się łobuzersko.
Świetnie – pomyślałam. – Ta sytuacja wbrew pozorom jest na moją korzyść. Może Marcus jakoś załagodzi jej ból.
- W takim razie bardzo gratuluję i cieszę się waszym szczęściem. Naprawdę.
- A w takim razie my bardzo dziękujemy – oparła się o tors chłopaka, a ten objął ją w tali. – A co takiego ty chciałaś nam powiedzieć?
- Właściwie to wolałabym porozmawiać w cztery oczy...
- Nie zgadzam się – przerwała mi. – Nie ma to sensu. I tak mu za chwilę wszystko wy ćwierkam. Wal prosto z mostu.
- Dobrze, więc – przetarłam twarz dłońmi i spróbowałam zebrać wszystkie myśli w sensowne zdania. – Wyprowadzam się.
- JEJ! WIEDZIAŁAM! – krzyknęła z podekscytowania. – Mówiłam Marcusowi tysiące razy, że pomieszkamy z tobą góra tydzień, a ty już zbiegniesz do Draco. To co, kiedy przeprowadzka?
- Dzisiaj, ale... ja nie przenoszę się do jego mieszkania.
- Kupiliście coś nowego? Z dala ode mnie? No to już jest czyste chamstwo.
- Ali – odezwał się Marcus i spojrzał mi prosto w oczy. Wyczuwał, że coś mnie gryzie. Miałam wrażenie, że widzi rosnącą mi gule w gardle. – Daj jej powiedzieć.
- Dziękuję. Ja... wyprowadzam się do Australii.
Powiedziałam to. Naprawdę to zrobiłam.
- Słucham? – twarz Alice spoważniała.
- Wyprowadzam się do Australii. Dzisiaj. Za kilka godzin mam samolot i...
- Ale co to jest za pomysł? Gonisz za pracą czy za czym? – napięcie w głosie Alice złamało mi serce.
- Nie, po prostu... po prostu muszę wyjechać. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
- Ale jak to nie możesz...
- Ali, spokojnie – Marcus próbował załagodzić sytuację, ale mu się nie udało.
- Jak, kurwa, spokojnie. Masz mi natychmiast powiedzieć, o co chodzi.
- Alice, bardzo bym chciała, ale nie mogę – łzy cisnęły mi się do oczu. – Wiedz, że cię kocham najbardziej na świecie...
- Nie pierdol mi tu głupstw – przez jej twarz również zaczęły płynąć rzeki łez. – Co, nagle wpadłaś na pomysł wyjazdu na pierdolony drugi koniec świata? Czy może po tym, jak przelizałaś się z jednym facetem, poczułaś nastoletnie motyle w brzuchu i uznałaś, że jest on dobrą partią, bo zarabia kupę szmalu? Bo jedziesz z nim, prawda?
- Tak, jadę z Draco, ale...
- Popatrzcie na to – przerwała mi i wstała. – Trzymasz kogoś takiego pod swoim dachem, dosłownie ratujesz mu życie jednocześnie rozpierdalając swoje szczęście i co w zamian dostajesz? Kosę prosto w brzuch. Znalazłaś sobie kogoś lepszego i postanawiasz nagle porzucić naszą wieloletnią przyjaźń, żeby móc ruchać się z jakimś nieznajomym.
- Alice, ja ostatnio przypomniałam sobie wiele rzeczy, znam Draco od naprawdę wielu lat...
- I myślisz, że ja ci uwierzę? Uwierzę w to, że nagle doznałaś objawienia? Nie jestem taką skończoną idiotką.
- Proszę...
- Powiedz chociaż dlaczego? – wpatrywała się na mnie z wyczekiwaniem.
- Bo muszę... I naprawdę nic więcej nie mogę powiedzieć.
- Zniszczyłaś mi życie. I nie tylko mnie, Hermiona – wypluła moje imię z pogardą. – To przez ciebie pokłóciłam się z własną rodziną. Przez ciebie rozstałam się z miłością mojego życia i od wielu, wielu lat nie mogłam zaznać spokoju. Wiesz, jak cierpiał Marcus, gdy musiał oglądać ciebie pogrążoną w depresji? Jak za każdym razem przypominał sobie swojego brata?
- Naprawdę przepraszam...
- Wypierdalaj z mojego domu. Wyjdź i nie wracaj.
- Ali, nie bądź taka ostra...
- Powiedziałam, że ta suka ma opuścić moje mieszkanie i to zaraz.
Dziewczyna poderwała się na równe nogi i ruszyła w kierunku swojego pokoju. Wzięła z niego swoją walizkę, weszła do mojej sypialni i zaczęła chaotycznie wrzucać wszystko do środka.
- Wydaję mi się, że tyle twoich rupieci ci wystarczy, żeby przetrwać w tej twojej Australii. W końcu tam jest tak gorąco, że mogłabyś chodzić nawet nago. A to – wzięła do ręki ramkę z naszym wspólnym zdjęciem, które stało na parapecie – pozwól, że sama zutylizuję już teraz – zamachnęła się i rzuciła przedmiotem o podłogę z całą siłą, jaką mogła wykrzesać.
Moje serce rozpadło się na tysiące kawałków tak, jak rozpadła się ta szklana ramka.
- Chciałabym, żebyś tylko zapamiętała, że cię kocham – powiedziałam drżącym głosem. – Kocham najbardziej na całym świecie. Gdybym miała tylko wybór zostać z tobą i pamiętać wszystko, nigdy bym cię nie opuściła. Ale takiej opcji nie było, a ta, którą wybrałam, rani mnie w równym stopniu co ciebie. I dziękuję za to, że mnie uratowałaś.
Złapałam w rękę walizkę i zaczęłam iść do wyjścia.
- Żegnaj, Marcus. I zaopiekuj się nią dla mnie.
Po raz ostatni napawałam się zapachem domu, w którym mieszkałam od tylu lat. Po raz ostatnie spoglądałam na ściany, meble i ozdoby – każda rzecz przynosiła mi tyle wspomnień.
Wspomnień, które teraz będę pamiętać do końca życia.
Za drzwiami wyjściowymi stał Draco. Nie był jednak sam. Obok niego znajdowała się kobieta, której również zawdzięczałam życie. Kobieta, która była moją matką, nie gorszą od tej biologicznej. Jej oczy ziały pustką, niezrozumieniem i przeogromnym bólem.
Nie zdołałam wykrztusić nic więcej oprócz:
- Dziękuję, Kate. Za wszystko. I przepraszam. Na zawsze będę cię kochać.
Nie dałam jej czasu na odpowiedź. Podałam Draco walizkę i razem ruszyliśmy do wyjścia.
Razem wyruszyliśmy w podróż, żeby rozpocząć nowe życie. Ostatnią przygodę.
D***
Oddaliśmy moje mieszkanie, pojechaliśmy na lotnisko. Zjedliśmy późny obiad, wsiedliśmy do samolotu. Potem był start, lot, lądowanie, przesiadka. I jeszcze raz. I jeszcze raz.
Hermiona nie odezwała się ani razu. Odpowiadała jedynie wtedy, gdy było to niezbędne podczas odprawy lub sprawdzania paszportu. Wydawała się wyzuta z jakichkolwiek emocji. I nie mogłem się temu dziwić, ponieważ to „pożegnanie" można było nazwać prawdziwym horrorem.
Spotkałem Kate, gdy czekałem na Herm pod drzwiami. Przyszła, bo usłyszała straszne krzyki Alice. Postanowiłem z grubsza nakreślić jej sytuację, ale nic to nie pomogło. Ból, kiełkujący w jej oczach, był nie do zniesienia. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie uczuć Hermiony, gdy ją zobaczyła.
Nie odezwała się, gdy wysiedliśmy już w Australii. Nie odezwała, gdy przyjechał po nas Bill i zawiózł do domu mojej matki.
Dopiero gdy stanęliśmy przed drzwiami do naszego nowego życia, osunęła się na kolana i wybuchła szlochem tak przeraźliwym, że nawet ptaki przestały ćwierkać.
H***
Nie pamiętam, kiedy ustały łzy. Nie mam pojęcia, czy minęła godzina, doba czy może miesiąc. Wiem jednak, że chłopak, którego powinnam nienawidzić z całego serca, tulił mnie do siebie przez cały ten czas. I gdyby nie on już by mnie tu nie było.
Będzie ciężko. To wiedziałam. Życie z reguły nie jest łatwe. Ale z Draco u boku będzie mi łatwiej.
Bo w końcu tylko prawdziwa miłość dwóch odwiecznych wrogów może zmienić wszystko.
*****
I to koniec mojej historii Dramione, którą chciałam Wam przedstawić. Został mi do napisania tylko epilog i ogromne podziękowania, które chciałabym Wam złożyć.
Mam nadzieję, że zobaczymy się szybciej niż za pół roku haha
Miłego dnia/nocy <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top