Rozdział 17
D***
Gdzie ja jestem? – pomyślałem. – Co się w ogóle dzieje? Przed chwilą walczyłem, chyba dostałem. Tylko dlaczego teraz jestem w jakimś innym miejscu i mam zamknięte oczy. Co ja robę? Coś miękkiego, ciepłego dotyka moje usta... Dlaczego ja się całuję? Z kim ja się w ogóle całuję? Kto to jest? Pansy? A może Astoria? Nie! To jest Granger!
Odsunęliśmy się od siebie w tej samej chwili. Przez dosłownie sekundę patrzyliśmy na siebie z przerażeniem w oczach. Nikt nie wiedział, co ma powiedzieć, nikt nie wiedział, co ma teraz zrobić. Trwaliśmy tak tylko z wyczekiwaniem na ruch drugiej ze stron.
Czy ja właśnie całowałem się ze szlamą...?
Ta jedna sekunda tak szybko minęła. Granger ocknęła się pierwsza i z zawrotną prędkością strzeliła mi z liścia. Tak mocno, że aż głowa odskoczyła mi w bok.
- Kurwa, Granger, co ty odpierdalasz?! – wrzasnąłem i złapałem się za policzek. Jednak po chwili musiałem uścisnąć sobie skronie, ponieważ przez moją czaszkę przeszedł niewyobrażalny ból, tak mocny jak jeszcze nigdy.
- Co ja odpierdalam, Malfoy?! Wiedziałeś o wszystkim, omamiłeś mnie, a teraz masz jeszcze czelność mnie oskarżać? – prychnęła. – Twoje niedoczekanie, ty pieprzony dupku.
- Ja nic nie zrobiłem! Skąd mam wiedzieć, że to ty mnie nie omamiłaś? W końcu jakimś cudem to ty mieszkałaś przez cały czas w Londynie, a nie ja! Może to teraz ty współpracujesz ze śmierciożercami, co?
- Jeszcze raz coś powiesz i obiecuję, że tak cię obsmaruję w ministerstwie, że się po tym nie pozbierasz – spojrzała na mnie z nienawiścią. Jednak następnie na jej twarz wypłynął wyraz zdziwienia, zaskoczenia i ekscytacji. Zrobiła swoją typową minę z lekcji, gdy do jej umysłu przypływało rozwiązanie zadania. – Wychodzę – powiedziała i ruszyła do drzwi. Podtrzymała się ściany, najwidoczniej walcząc z tak samo silnym bólem głowy co ja. Po chwili się wyprostowała i, już znacznie wolniej, zaczęła iść do przodu.
- Zaczekaj, Granger, teraz musimy współpracować czy tego chcesz czy nie! Słyszysz mnie, ty zwykła szlamo?! – wrzasnąłem.
- Odpierdol się, gnido – powiedziała i wyszła.
Próbowałem ruszyć za nią, jednak poruszyłem się za szybko. Ból, który przeszedł moją czaszkę był nie do wytrzymania. Upadłem i położyłem głowę na kolanach. Wtedy przyszło wspomnienie.
Biegłem szybko po schodach, mijając kolejnych zamaskowanych ludzi. Nie mieściło mi się w głowie to, co właśnie widziałem na własne oczy. Cały mój dom był wypchany po brzegi śmierciożercami. To musi być jakiś głupi żart. A jeśli nie to... to... to nie wiem, co zrobię.
Minąłem kolejny hol i zapukałem do drzwi. Usłyszałem tylko ciche „proszę", dochodzącę z pomieszczenia. Nie czekając dłużej, wszedłem do środka.
Ujrzałem moją matkę, stojącą ze spuszczoną głową po środku pokoju. W ręce trzymała zwiędnięty bukiet białych róż, z których powolutku, raz po raz, odpadały płatki delikatne jak skrzydła motyla.
Gdy spojrzała na mnie już wtedy wiedziałem, że to wcale nie jest żart. Że to wszystko, co właśnie przed chwilą widziałem jest prawdą... Jej uśmiech mógł mylić i udawać przed obcą osobą, że wszystko jest dobrze. Jednak jej opuchnięte od szlochu oczy zdradzały całą okrutną prawdę.
Chciałem do niej podejść. Pocieszyć ją. Przytulić. Ale stchórzyłem. Jak zawsze. Bo co ja, nastoletni chłopak, mogłem poradzić w obliczu takiego okrucieństwa, nieszczęścia i odrazy, które właśnie nas dotknęły?
Teraz wiem, że powinienem mimo wszystko do niej podejść. I żałuję do dziś, że tego nie zrobiłem. Ale tamtego dnia po prostu odwróciłem się i wyszedłem, zamykając za sobą drzwi...
Ze wspomnienia wybudził mnie zapach. Początkowo byłem wdzięczny Bogu, że nie musiałem już dłużej przeżywać tej retrospekcji w mojej głowie. Jednak później bardziej wczułem się w tą dziwną woń. Spalenizna...
Przypomniałem sobie o indyku, który nadal piekł się w rozgrzanym do swoich możliwości piekarniku. Na czworaka i wyjątkowo powoli, udało mi się doczołgać do sprzętu. Wyjąłem rękawice kuchenne z dolnej szafki i otworzyłem piekarnik.
Chyba dzięki jakiemuś cudowi udało mi się wyjąć brytfankę z ptakiem i odstawić ją na podłogę. Wielkie podziękowania dla właściciela mieszkania, że postanowił założyć w kuchni płytki, a nie jakiś drewniany parkiet. Inaczej pół mieszkania właśnie poszłoby z dymem, a na to wygląda, że nie miałem przy sobie żadnej różdżki.
Właśnie... różdżka...
Nie zastanawiając się już więcej, wciąż na czworaka ruszyłem do wyjścia z mieszkania. Jak to mówią, fortuna kołem się toczy, raz jesteś na górze, a raz na dole. Ja jednak w obliczu mojego nieszczęścia chyba zostałem na górze, ponieważ winda została na moim piętrze i mogłem spokojnie do niej wsiąść.
Przyczołgałem się do niej, wcisnąłem guzik na sam dół i oklapłem z wyczerpania. Co się ze mną stało i najlepsze pytanie... kim ja właściwie jestem?
H***
Wolnym, naprawdę wolnym krokiem wyszłam z budynku i ruszyłam przed siebie przez park. Było mi przeraźliwie zimno, miałam na sobie tylko zwiewną sukienkę i nic poza tym. Nie zamierzałam jednak się tym szczególnie przejmować i dalej parłam do przodu.
Kingsley. Znaczy się ten kelner. Muszę do niego dotrzeć. Muszę się z nim zobaczyć. On na pewno wszystko wie i będzie umiał odpowiedzieć na moje pytania.
Próbowałam przypomnieć sobie, co mówił do mnie ostatnim razem, jednak wszystko wyleciało z mojej głowy. Byłam wtedy zbyt zszokowana i oburzona tym, co mówił i postarałam się wyrzucić to z mojej pamięci. Konsekwencje są takie, że zostałam teraz z ręką w nocniku.
Kolejny silny ból głowy kazał oprzeć mi się o pobliskie drzewo. Ledwo stałam i w takim stanie na pewno nie doszłabym na miejsce. Postanowiłam usiąść na ławce, która stała niedaleko. Jakimś cudem doszłam do niej i od razu opadłam na siedzenie.
Właśnie w tym momencie zaczęły przelatywać mi przed oczami twarze wszystkich osób, które kochałam, a o których zapomniałam na tak długi czas.
Jak wytłumaczę Ginny, że zniknęłam na tyle lat? Jak wytłumaczę Harry'emu, że to wszystko nie moja wina i nie wiem, jak to się stało? I jak spojrzę Ronowi w oczy po tym, jak właśnie przed chwilą z własnej woli całowałam się z Malfoyem? Jak powiem, że w jakimś stopniu poczułam coś do niego i że on nawet nie jest taki zły? Przecież oni wszyscy zaśmieją mi się prosto w twarz i nie uwierzą w ani jedno moje słowo...
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Jak to możliwe, że przez kilka lat żyłam w tak wielkiej amnezji? Że nie pamiętałam nic? Ale to zupełnie nic? Przez to zostawiłam ludzi, których kocham, na pastwę losu bez najmniejszej wiedzy, co się u mnie dzieje. Pewnie już nawet opłakali mo... moją śmie... śmierć. Ale dla... dlaczego mnie nie... nie szukali, skoro... skoro wiedzieli, że zni... zniknęłam...?
- Już spokojnie, Hermiona – usłyszałam słowa i poczułam objęcie silnych ramion. Nie zastanawiałam się za bardzo, do kogo należą, chciałam w tym momencie tylko mieć kogoś bliskiego obok siebie.
Jednak po chwili połączyłam głos z twarzą i odsunęłam się od tego człowieka. A precyzując od Johna, który o dziwo miał zatroskany wyraz twarzy.
- Nie bój się mnie – powiedział lekko. – Nic ci nie zrobię. Po prostu zauważyłem, że siedzisz sama, roztrzęsiona na ławce i to w dodatku bez żadnej kurtki, więc podszedłem.
- Tak, bo ci jeszcze uwierzę – odburknęłam, nadal próbując uspokoić drżenie rąk. – Co ty tutaj robisz? Powinieneś być teraz na świątecznym obiedzie z Kate i swoja narzeczoną – ostatnie słowo wypowiedziałam z zauważalną ironią. – Śledzisz mnie czy co?
- Nie, nic z tych rzeczy. Wyszedłem tylko wyrzucić śmieci...
- I doszedłeś aż tutaj? – przerwałam mu.
- Nie chcę cię martwić, ale nie odeszłaś za daleko od budynku. Najwyżej dwadzieścia metrów, więc z łatwością cię poznałem.
Rozejrzałam się i faktycznie: siedziałam na najbliższej ławce, za najbliższymi drzewami. Za daleko to ja nie odeszłam. Ale co mogłam na to poradzić, gdy taki przeraźliwy ból przechodził przez moją czaszkę, że chwilami myślałam, że zwymiotuję?
- Choć, pójdziemy do środka – złapał mnie za rękę, którą od razu wyrwałam.
- Odbiło ci? Nigdzie z tobą nie idę – odpowiedziałam stanowczo. Nie na wiele to się jednak zdało, ponieważ John po chwili znów złapał mnie za rękę, tym razem na tyle mocno, że nie byłam w stanie jej wyrwać.
- Myślisz, że coś ci zrobię? Chcę cię tylko zaprowadzić do Kate. Przecież ja mam narzeczoną, kobieto...
- Wtedy też miałeś, a nie powstrzymało cię to od złożenia mi takiej sprośnej propozycji.
- Wiem, ale...
Jestem w pułapce – pomyślałam. – Malfoy, tak jak przed chwilą nie chciałam cię już nigdy więcej widzieć, tak teraz błagam, zjaw się tu jak rycerz na białym koniu.
- John! Wypierdalaj od mojej... dziewczyny – usłyszałam ten głos i natychmiast się rozluźniłam.
- A ty co, blondasku, myślisz, że możesz mi rozkazywać? Za kogo się uważasz? – odwarknął brunet. – Niby ja jestem jakimś zboczeńcem, a to ty doprowadzasz ją do prawdziwego płaczu. No, co jej zrobiłeś? Przyznaj się.
- Ja akurat nic jej nie zrobiłem. To nie moja wina, że wylali ją z pracy w święta.
- To prawda, Hermiona?
- Ja... – nie byłam pewna, co odpowiedzieć. Nie była to prawda, jednak grała na moją korzyść.
- A czemu niby miałbym kłamać, gościu? Myślisz, że sam wywaliłbym MOJĄ dziewczynę z mieszkania w środku zimy?
John spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym powoli wstał i ruszył z powrotem do mieszkania.
Malfoy postał jeszcze trochę, żeby pokazać mu swoją wyższość, po czym wyczerpany oklapł na drugim końcu ławki i oparł głowę na rękach. Wtedy zdałam sobie sprawę, że dolegliwości bólowe, związane z odzyskaniem pamięci, doskwierały nie tylko mnie. Naprawdę podziwiam, że ustał tyle w pionie.
- Granger, chwilę czekamy jak odzyskam siły i wracamy na górę. Nie będziesz mi tu marznąć, do lekarza się teraz trudno dostać przez te święta, nie będę się wysilać.
- Nie będziesz mi rozkazywać, Malfoy – odburknęłam. – Muszę się dostać...
- Tak, wiem, też na to wpadłem – przerwał mi. – Musisz się dostać do Kingsleya, żeby dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, bo inaczej eksplodujesz z ciekawości. Zapomniałaś tylko, że ten facet to nie jest książka, która stoi spokojnie na półce w bibliotece i czeka na twoje przyjście. To jest zwykły człowiek, jak my przed chwilą. Nawet nie wiemy czy on coś w ogóle pamięta...
- Pamięta– przerwałam mu. – Ja wiem, że on pamięta. Wtedy, w tej restauracji za pierwszym razem, on nas rozpoznał. Dlatego tak się na nas dziwnie patrzył. A w piątek, przed wyjściem do tego klubu, wziął mnie na bok i zaczął mi o wszystkim mówić.
- Naprawdę? – zapytał zaskoczony. – Co mówił?
- Nie wiem, bo uznałam to za jakąś herezję i wypchnęłam wszystko ze swojego umysłu.
- Gratuluję! – zaczął klaskać, jednak po chwili przerwał, bo dźwięk był bardzo drażniący dla naszych obolałych głów. – Teraz zostaliśmy w kropce.
- Dlatego chcę tam teraz do niego iść...
- A mi się wydaję, że „panna wiem wszystko" powinna zarejestrować, że nie będzie go w restauracji w świąteczny dzień około osiemnastej, więc nie ma sensu tam iść. Szczególnie teraz, gdy ledwo idziemy i zaraz wylądujemy na ziemi jak jacyś menele.
- Masz rację, nie przemyślałam tego – niechętne się z nim zgodziłam.
- No widzisz, potrzebujesz takiego genialnego umysłu jak ja. A teraz wracamy na górę i nie ma żadnego „ale". Nie zamierzam się później uganiać w poszukiwaniach za jakimiś nieprzemyślanymi działaniami gryfonki. Spróbujemy go znaleźć jutro rano, może będzie się kręcił gdzieś w okolicy.
Nie mówiąc już nic więcej, weszliśmy do budynku. Wsiedliśmy do windy i, odsuwając się od siebie jak najdalej to było możliwe na tej małej przestrzeni, wjechaliśmy na górę.
- Wezmę tylko moje klucze do domu i spadam – powiedziałam, wchodząc do mieszkania chłopaka.
- Granger, nie wygłupiaj się. Możemy się nie lubić i mieć nawzajem do siebie pretensje, ale nie będę ci kazał wracać, kiedy obydwoje ledwo chodzimy. Jeszcze spadniesz ze schodów i tylko kłopot będzie. Mam pokój gościnny w miejscu, gdzie u was jest sypialnia Alice. Możesz się tam położyć.
- Ale... – chciałam zaprotestować, ale nie było mi to dane.
- Mówiłem, że ma być bez żadnych „ale". Dobranoc, He... Granger – powiedział i zamknął za sobą drzwi do swojego pokoju.
Moja duma kazała mi wrócić do siebie. Nie będę na łasce jakiegoś śmierciożercy. Jednak ostatecznie rozum wygrał, bo ledwo stałam na nogach. Byłam tym wszystkim wyczerpana, nie miałam siły przejść z pokoju do pokoju, a co dopiero schodzić na niższe piętro.
Otworzyłam drzwi do gościnnej sypialni i rozejrzałam się po niej. Wyglądała prosto i schludnie. Idealnie na przenocowanie gościa przez kilka dni. Ściany były białe, na jednej z nich była tapeta w czarno-białe wzory. Pod oknem stało zwykłe, drewniane łóżko. Oprócz tego w pokoju znajdowała się jeszcze szafa, szafka nocna i krzesło.
Otworzyłam szafę i tam znalazłam kilka dużych, męskich koszulek. Zapewne należały do Malfoya, jednak jakoś średnio interesowało mnie jego zdanie na temat czy mogę z nich skorzystać czy nie. Nie zamierzałam spać w tej koronkowej sukience, dlatego też zdjęłam ją, zostając w samej bieliźnie, a następnie założyłam zwykłą, czarna koszulkę na krótki rękaw, która idealnie sięgała mi do połowy ud.
Wsunęłam się delikatnie do łóżka, przykryłam kołdrą i zamknęłam oczy. Myślałam, że ciężko mi będzie zasnąć. Tyle się dzisiaj wydarzyło, że nie potrafiłam jeszcze do końca objąć tego umysłem. Jednak po chwili mój oddech się wyregulował, a ja zapadłam w spokojny, o dziwo nie dręczony żadnymi koszmarami, sen.
D***
Obudziłem się chwilę przed ósmą rano, co oznaczało, że przespałem aż trzynaście godzin. Niczym jakiś noworodek. W sumie nie ma co się temu dziwić, przez wczorajszy dzień byłem wyczerpany.
Wczorajszy dzień...
Nie mogłem uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Tak w sumie nie potrafiłem określić, co znaczy „naprawdę". Bo kim ja właściwie byłem? Draco Malfoyem, czarodziejem czystej krwi, jedynym dziedzicem wielkiego rodu? Nastolatkiem, którego przytłoczyła zbyt duża presja, który nie potrafił wykonać swojego zadania?
Czy może jednak byłem Draco Malfoyem, dobrze zarabiającym dentystą, którego wychowała babcia? Który ma złamane serce przez jakąś zwykłą dziewczynę? A może lepiej powiedzieć szlamę...
W każdym razie nie wiedziałem, którym z nich tak naprawdę jestem. Może dwoma na raz? Może, gdy już znajdę się z powrotem w domu, prawdziwym domu, uścisnę Blaise i zobaczę się z Astorią... Moją ukochaną, najlepszą na świecie Astorią... Może wtedy odkryję, kim tak naprawdę jestem.
Nie chcąc się dłużej nad tym zastanawiać, bo pewnie i tak nic z tego nie będzie, wstałem i ruszyłem do kuchni. Byłem głodny jak wilk, w końcu jakby nie patrzeć ominęła mnie cała świąteczna kolacja. Najlepszy posiłek w roku stracony.
Na miejscu zastałem Granger, stojącą jedynie w jednym z moich czarnych podkoszulków, odgrzewającą upieczonego wcześniej indyka i jakieś potrawy od Kate.
Zlustrowałem ją od góry do dołu i od dołu do góry. Czy ja naprawdę wczoraj całowałem się z tym czymś? Czy to w ogóle było możliwe, że nie odrzuciło mnie, gdy ją dotknąłem? W sumie to byłem w kilkuletnim związku z jakąś zwykłą mugolaczką... Chyba czas najwyższy porządnie się wykąpać i spróbować zmyć z siebie te nieprzyjemne doznania.
- Nie musisz się wpatrywać we mnie z takim zachwytem – burknęła, nie racząc nawet na mnie spojrzeć. Pfff... idiotka.
- Nie musisz się niczym przejmować. Właśnie przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia. W sumie to przechodził mnie chyba za każdym razem, gdy cię dotykałem – spojrzała na mnie piorunującym wzrokiem, w którym można było jednak wychwycić oznakę bólu. Nic dziwnego, musiało ją to zaboleć. Taki był mój cel. – Nie martw się. Dzięki temu bez problemu zwrócę cię twojemu rudzielcowi i wrócę do Astorii. Nikt z nas nie będzie cierpiał przez „złamane serce" – powiedziałem ironicznie.
- Wierz mi, że z przyjemnością do niego wrócę – uśmiechnęła się wrednie. – I nie będziemy się już musieli widywać, bo nie zamierzam odwiedzać cię w Azkabanie. A teraz wybacz, muszę iść się wykąpać i ubrać, żeby spotkać się z MOIM „rudzielcem". – postawiła przede mną miskę z jedzeniem po czym ruszyła w stronę łazienki.
- Po co to dla mnie zrobiłaś? Myślisz, że jestem taki nieporadny, że sam sobie nie poradzę?
- Draco dentysta umiał świetnie gotować, ale nie jestem pewna czy Malfoy, wielki arystokrata czystej krwi, potrafi się sam obsłużyć, gdy nie ma w jego pobliżu żadnego skrzata domowego. Dlatego też uznałam, że poświęcę moje zwykłe, mugolskie dłonie i podgrzeje ci jedzenie. Lepiej, żebyś nie puścił tej chałupy z dymem – mrugnęła i zamknęła za sobą drzwi.
Powinnienem jej coś odpowiedzieć, ale szczerze mówiąc trochę mnie zamurowało. To było nawet miłe z jej strony... Tylko, żebym się jakimś mugolskim gównem nie zaraził, kiedy to wszystko zjem. Chyba nie podłożyła tam trucizny... Nie, nie jest tak wyrachowana. Prędzej przyłożyłaby mi patelnią.
Piętnaście minut później, gdy zdążyłem zjeść, przyszła Granger już w pełni ubrana w swoją wczorajszą sukienkę. Jak mogła mnie wczoraj zachwycić? Przecież to nie jest nic pięknego... no może trochę... podoba mi się ten kolor... ona podoba mi się w tym kolorze... Nie! Malfoy, wystarczy! Co ty w ogóle pieprzysz?! Weź się w garść, idioto!
- Już wyszła księżnisia z łazienki? – powiedziałem. – To świetnie. Teraz możesz się sama obsłużyć, bo ja niestety nic w kuchni nie potrafię zrobić, co z resztą sama przed chwilą stwierdziłaś – rozłożyłem tylko ręce i tym razem to ja udałem się do łazienki.
Gorąca woda, spływająca po moim ciele, była niezwykle kojąca. Pomogła mi się odprężyć i ułożyć szczegółowy plan działania w głowie. Nie zapomniałem jednak o porządnym wyszorowaniu całego ciała. Gdybyśmy poszli o krok dalej... Na samą myśl o mało nie zwróciłem całego śniadania.
Ubrałem się w czyste, świeże ubrania i ruszyłem z powrotem do salonu.
- Ooo, księciunio już się wykąpał? – powiedziała sarkastycznie, trzymając kubek z kawą. Zapamiętać – należy wyrzucić ten kubek przez okno. – To świetnie, możemy jechać do Kingsleya i dowiedzieć się, co tu się dzieje...
- Nie musisz być taka grzeczna. Możesz przy mnie powiedzieć „co tu się odpierdala do jasnej cholery". Obiecuję, że nikomu na ciebie nie naskarżę i jeszcze zostaniesz ministrem magii – tym razem to ja uśmiechnąłem się wrednie.
- Nie obchodzą mnie rekomendacje lub ich brak od takiego zera jak ty. Jedziemy tam i koniec kropka.
Wyszliśmy z budynku i tu zaczął się kłopot. Żadnemu z nas nie uśmiechało się stać na zimnie i czekać na autobus, który może przyjedzie, a może nie. Jednak oboje też uznaliśmy, że nie wytrzymamy siedząc obok siebie w taksówce. A o teleportacji... no cóż, nie ma co o niej wspominać po tak długim czasie, tym bardziej bez różdżek.
I dzięki temu ostatecznie wylądowaliśmy w obskurnym autobusie. Ułomni mugole, mogliby się bardziej postarać, a nie. Ile mi zajmie dojazd z jednego miejsca na drugie? Piętnaście minut czy godzinę? Taka wielka tajemnica autobusu, że tego nigdy nie wiesz.
Siedzieliśmy w ciszy, nie zamieniając ze sobą ani jednego zdania. Praktycznie udając, że się nie znamy. To dało mi ponownie dużo czasu na rozmyślania.
Jak to możliwe, że ja przyzwyczaiłem się do takiego życia? Że nic mi tutaj nie przeszkadzało, nie brakowało? I jak to możliwe, że niczego się nie domyśliłem? Miałem przecież te moje dziwne sny. Czytałem dużo o tym w książkach. Ha! Nawet spotkałem Parvati Patil dwa razy i wydawała mi się ona znajoma.
Są dwa wytłumaczenia tej całej chorej sytuacji. Albo jestem tępy jak noga od stołu i mózg mi wyparował przez te wszystkie lata albo ktoś rzucił na nas naprawdę silne zaklęcie. I niestety albo i stety, obstawiam tą drugą opcję. Tylko kto to mógł być...?
Z zamyślenia wyrwał mnie brzęczący telefon. To chyba jedyne przydatne urządzenie, które wymyślili mugole. Sowy były dość... kłopotliwe i nie do końca użyteczne. A dzięki komórce mogę porozumieć się z każdym w każdej chwili. Niesamowite, prawda?
Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Alice. Może i bym odebrał w innych okolicznościach, bo tę dziewczynę, pomimo brudnej krwi naprawdę polubiłem. Dzisiaj jednak nie miałem ochoty z nią rozmawiać. Zapewne pytałaby się, jak poszła mi wczorajsza randka z Granger. I co miałbym jej powiedzieć? Chujowo, bo się dowiedziałem, że jestem czarodziejem. No normalnie niczym Potter w swoje urodzony.
- Wysiadamy – rzuciła tylko i wyszła przez drzwi.
Schowałem telefon do kieszeni spodni i ruszyłem za nią.
- Mam nadzieję, że szanowny Kingsley Schacklebolt zaszczyci nas swoja obecnością – zacząłem. – Bo nikt z nas nie przemyślał tego, że w Drugi Dzień Świąt raczej nikt nie obsługuje gości w restauracji...
- Przestań klepać tym swoim jęzorem i się po prostu zamknij – warknęła na mnie.
- A to niby dlaczego? Już się nawet odzywać w twojej obecności nie mogę?
- Chciałabym tylko zauważyć, że twój szanowny pan Schacklebolt, którego tak pragniesz dzisiaj zobaczyć, właśnie idzie po drugiej stronie ulicy i jeśli go za chwilę nie zatrzymamy to nam zniknie z oczu.
Zacząłem rozglądać się po ulicy i faktycznie zobaczyłem mężczyznę, który kilka dni temu obsługiwał nas w restauracji. Nie wiele myśląc, wrzasnąłem na cały głos:
- Schacklebolt!!! SHACKLEBOLT!!! Zatrzymaj się natychmiast!
Spojrzałem czy nic nie jedzie i przebiegłem na drugą stronę ulicy. Granger postąpiła tak samo jak ja i po chwili stanąłem twarzą twarz z Kinglseyem.
- Pamiętacie? – zapytał, cały drżąc z ekscytacji.
- Właśnie wczoraj wszystko sobie przypomnieliśmy i chcielibyśmy się od ciebie dowiedzieć, co tu się właściwie odpierdala...
Nie dane mi był dokończyć mojego zdania, ponieważ mężczyzna zacisnął Granger w żelaznym uścisku i najwyraźniej nie zamierzał jej puszczać.
- Matko, dzięki Bogu za was! Teraz wszystko pójdzie dobrze! Teraz odzyskamy wszystko i wszystkich!
- Kingsley, też się cieszę, że cię widzę, ale musisz nas natychmiast zabrać do reszty! Chcę ich zobaczyć. Ginny, Rona, Harry'ego. Nie mogę się doczekać, żeby wpaść w ich ramiona.
- Nie mogę – powiedział mężczyzna, rozluźniając uścisk.
- Jak nie możesz? – zapytała zaskoczona. – Możesz! Ucieszą się na mój widok! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak za nimi tęsknię!
- Nie mogę...
- Możesz – wtedy wtrąciłem się do rozmowy. I zbiegiem czasu tego żałuję. Po co ja się w ogóle odzywałem? Przecież miałem zamknąć mordę. – Masz nas tam zabrać. Słyszałeś, co mówiła Granger. Jazda albo inaczej pogadamy.
Spojrzał na nas jakimś pustym, bolącym wzrokiem. Już wtedy pomyślałem, że coś jest nie tak. Ale jak mogłem przewidzieć to, co stanie się za chwilę?
- Dobrze, zabiorę was – nareszcie się zgodził. – Podajcie mi swoje dłonie. Musimy się deportować – złapaliśmy go za ręce i zamknęliśmy oczy. – Tylko nie mówcie potem, że was nie ostrzegałem.
Poczułem silne szarpnięcie, jak na rollercosterze. Brakowało mi gruntu pod nogami, jednak poczułem go w następnej sekundzie. Stałem wyprostowany, próbując powstrzymać mdłości, a następnie otworzyłem oczy.
Rozejrzałem się dookoła. Staliśmy na zielonej polanie. Słońce, niezatrzymywane przez jakiekolwiek chmury, przyjemnie ogrzewało mi twarz, ptaki cicho ćwierkały.
Później jednak spojrzałem niżej. Wszędzie stały małe, białe... nagrobki.
- Co do kurwy... – zacząłem.
- Ja już tu kiedyś byłam – przerwała mi Granger. Spojrzałem na nią. Krew odpłynęła jej z twarzy, a oddech znacznie przyspieszył. – Ja... ja... ja... RON!
Puściła się biegiem przed siebie. Zerknąłem na zdruzgotanego Kingsleya i pobiegłem za nią. Nie było łatwe jej dogonić, osiągnęła niesamowitą prędkość. W przelocie patrzyłem na nazwiska na grobach. Wszystkie należały do znanych mi ludzi. Wszyscy umarli w dzień Bitwy o Hogwart. Co tu się stało...?
- NIEEE!!!
Usłyszałem krzyk, który zapamiętam do końca życia. Tyle bólu, cierpienia i żalu na raz nie słyszałem jeszcze nigdy. Włosy stanęły mi dęba na całym ciele, a ja zacząłem ponownie biec w kierunku byłej gryfonki.
Stała przy grobie. Nie potrwało to jednak długo, ponieważ po chwili opadła na kolana.
Spojrzałem na napis. Ośmiu Weasleyów. Rudzi, co wy odpierdoliliście...
W tym momencie Granger wpadła w histerię. Taką, której jeszcze w życiu nie widziałem. I gdybym tylko mógł, od razu wymazałbym ją z pamięci.
- NIE! NIE! NIE! TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! KŁAMIESZ, KINGSLEY, TO TYLKO JAKAŚ WIZUALIZACJA! – krzyczała jak zarzynane żywcem zwierzę. – PRZYJDŹ TU I POWIEDZ, ŻE TO NIEPRAWDA! SŁYSZYSZ?! POWIEDZ...
Zaczęła z całej siły uderzać piąstkami o nagrobek. Słyszałem odgłos trzaskających kości. A po mleczno-białym marmurze zaczęły spływać czerwone strużki krwi...
- To... to... nie może... może być pra... prawda – jej krzyk przemienił się w przeraźliwy szloch. – Nie zdążyłam po... pogodzić się z... z Ronem. Miałam po... pomóc Ginny w orga... organizacji jej urodzin... W zdo... zdobyciu Harry'ego... Błagam... NIE!
Zmierzałem w jej kierunku. Chciałem ją przytulić. To, co teraz przeżywała... tego nie życzyłem najgorszemu wrogowi. Cała moja niechęć do niej zniknęła jak za dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Nie widziałem już tej dziewczyny z Hogwartu, tylko Hermionę, moją Herm, która po przeżyciu tylu okropnych rzeczy znów trafiła na minę.
Gdy byłem już bardzo blisko jej, spojrzałem w bok. I to wtedy pode mną samym ugięły się kolana. W tym momencie zobaczyłem coś, czego nigdy nie chciałem widzieć...
Blaise Zabini
Nie, nie, nie, nie, nie, nie...
Złapałem się za głowę, potrzęsłem ją, uszczypnąłem się w ramię i jeszcze raz spojrzałem. Mój najlepszy przyjaciel od prawie dekady leżał w grobie, kiedy ja bawiłem się w najlepsze niczego nieświadomy.
Powiedz mi, stary, kto wepchnął cię w tę mogiłę, a obiecuję, że rozerwę go na strzępy. Nieważne, jaka będzie tego cena...
Do Hermiony podszedł Kingsley, któremu nareszcie udało się odciągnąć ją od grobu Weasleyów. Całe dłonie opływały jej krwią. Wyobrażałem sobie, jak okropny to musi być ból. Choć najprawdopodobniej w tym przypływie adrenaliny i emocji nawet go nie poczuła.
Mężczyzna wziął ją na ręce i powiedział do mnie:
- Chodź, Malfoy, wracamy.
Posłusznie załapałem go za jedną dłoń, żeby móc dokonać razem z nim deportacji.
- Kingsley, mam jeszcze tylko jedno pytanie – zacząłem.
- Tak?
- Co z Astorią?
Nastała między nami chwila ciszy i już zacząłem szykować się na najgorsze.
- Draco, powiem ci szczerze, że nie wiem. Zrobiłem co w mojej mocy, żeby była bezpieczna. Jednak myślałem, że tak samo postąpiłem w stosunku do Hermiony, a było inaczej. Wiem, że żyła. Teraz nie wiem o niej nic.
- Dziękuję.
Chwilę później zniknęliśmy z tego miejsca.
H***
Nie mam pojęcia, jak znalazłam się w mieszkaniu Kingsleya. Pamiętam jedynie, jak stałam przy grobie... przy Ronie i Ginny.
Kiedy tylko wszystko sobie przypomniałam, chciałam ich zobaczyć. Nie wiedziałam, co się dzieje, jak, dlaczego i po co. Ale chciałam ich zobaczyć. Wpaść w ich ramiona. Poczuć ciepło bijące od ich ciał. Chciałam jeszcze raz usłyszeć ich głosy, których nagle tak bardzo mi brakowało... Ale jedyne, co mogłam zrobić to zobaczyć ich imiona wyryte na marmurowym nagrobku. Nie zostało z nich nic więcej...
Nie miałam pojęcia, jak to się stało, że tyle osób nie żyło. Co się stało podczas tej bitwy? Dlaczego tyle ludzi poległo? Pamiętam strzępy, ale na pewno nie było tak źle.
To, co teraz czułam, było nieskończenie razy gorszym uczuciem niż to, które poczułam po moim rzekomym wypadku. Bo wtedy nie wiedziałam, za kim tęsknię. A teraz tak. Teraz byłam w pełni świadoma, kogo brakuje w moim życiu. Kto pozostał już jedynie wspomnieniem w moim sercu. Po raz kolejny złamanym sercu. I to nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- Hermiona – usłyszałam jakby zza światów dochodzący do mnie głos. Podniosłam wzrok w stronę lekko uśmiechniętego mężczyzny. – Nareszcie zaczynasz powoli kontaktować. Czy mogłabyś mi podać swoje dłonie? Proszę, bardzo je sobie poraniłaś...
- Po co mam je leczyć? – zapytałam.
- Hermiona, to sprawi ci ogromny ból.
- A może ja chcę, żeby w tej chwili bolało mnie coś innego niż serce?
- Hermiona, naprawdę, proszę cię – ponowił prośbę Schacklebolt.
Ujął delikatnie moje ręce i dopiero wtedy poczułam przechodzący przez nie ból. Był nie do wytrzymania. Jednak warty tego, co zrobiłam.
Kingsley machnął kilka razy nad moimi dłońmi, a one natychmiast zaczęły się regenerować. Rany i pęknięcia na skórze natychmiast się zasklepiły, jakby nic się przed chwilą nie wydarzyło. Jakbym nie walczyła o Rona. Nie walczyła o Ginny. O Rona i Ginny. O Rona i Ginny. O Rona i Ginny i...
- Gdzie jest Harry? – moje spojrzenie spotkało się z zaskoczonym wzrokiem Malfoya. Niemal natychmiast przeniosłam wzrok na Kingsleya. – Jak ja mogłam zapomnieć o Harrym... Gdzie jest Harry? Słyszysz? Mówię, gdzie jest Harry?!
- Hermiona, uspokój się, muszę najpierw dla pewności zabandażować ci ręce...
- Nie obchodzą mnie jakieś ręce! Powtarzam, GDZIE JEST HARRY?!
Popadłam w histerię. Naprawdę nie pamiętam, co się wtedy działo. Wiem tylko, że praktycznie rzuciłam się na Kingsleya, chcą uzyskać od niego jakikolwiek skrawek informacji.
W ostatniej chwili, zanim wymierzyłabym cios w mężczyznę, Malfoy złapał mnie w talii i podniósł do góry. Próbowałam mu się wyrwać, wierzgałam i kopałam, ale to na nic się nie zdało.
- Masz mnie natychmiast puścić, Malfoy! Rozumiesz, co ja do ciebie mówię?! Puszczaj! Zostaw mnie, ty pieprzony arystokrato. Postaw mnie!
- Nie puszczę cię dopóki się nie uspokoisz, Granger – powiedział, nie zważając na moje wszystkie uderzenia. – Jesteś przepełniona emocjami...
- Przepełniona emocjami?! Czy ty siebie słyszysz? Ja jestem wkurwiona! Wściekła na cały wszechświat! Ktoś zamordował połowę moich przyjaciół! Mojego chłopaka! I to najprawdopodobniej twoi najlepsi przyjaciele, którzy...
- Nie waż się obrażać moich najlepszych przyjaciół, bo oni tak samo jak twoi leżą martwi w zimnej ziemi! – wrzasnął, a mnie przeszedł zimny dreszcz przerażenia. – Ale to nie jest, kurwa, powód, żeby zajebać jedynego informatora, który nam pozostał. Dlatego masz się uspokoić albo nie ręczę za siebie.
Po chwili puścił mnie, a ja stanęłam przed nim i spojrzałam mu w oczy. Widziałam ten ból, który go przeszywał, ale ta złość...
- Nie jesteś tym samym człowiekiem, którego pokochałam całym swoim sercem.
Nie czekając na jego reakcję, obróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Następnie zamknęłam się, pogrążając się w kolejnym szlochu.
Bo chyba na tym polega pierwszy element żałoby, prawda? Trzeba się wypłakać...
D***
- Czyli już wiemy jakim cudem o wszystkim sobie przypomnieliście – zaczął Kingsley po minucie ciszy i usiadł na jednym z krzeseł.
- To znaczy?
- Przez dziwne zrządzenie losu jakimś cudem się spotkaliście, zaczęliście spędzać ze sobą więcej czasu, a później wybuchło uczucie...
- Nic do niej nie czuję – przerwałem.
- Malfoy...
- Powiedziałem, że nic do niej nie czuję, okej? To zwykła szlama, a ja mam swoją dziewczynę.
- Całowaliście się? Z takiego szczerego uczucia?
- Nie będę odpowiadał na takie pytania.
- Tak czy nie?
- Powiedziałem...
- Nie obchodzi mnie, co powiedziałeś – tym razem to on mi przerwał. – Rozmawiasz ze starszym więc zachowuj się przyzwoicie, jak na „arystokratę" przystało. Chcę mieć dowód w swojej sprawie. Ty odpowiesz na moje pytanie, ja odpowiem na twoje. Więc tak czy nie?
- Tak.
- Odzyskaliście pamięć od razu, gdy zetknęliście swoje wargi czy musiało dojść do czegoś więcej?
- Co ty mi sugerujesz...
- Od razu czy nie? – ponowił pytanie, a ja jedynie westchnąłem.
- Początkowy pocałunek był bardzo delikatny, dopiero gdy go pogłębiliśmy, pamięć zaczęła nam wracać.
- Czyli tak jak myślałem... miałem rację – mruczał pod nosem. – Gratuluję, Malfoy, właśnie się zakochałeś szczera miłością.
- Mówiłem, że nic do niej nie czuję. Co najwyżej odrazę.
- Możesz sobie wmawiać, ale to, że siedzimy razem w moim mieszkaniu i rozmawiamy mówi samo za siebie. Teraz twoja kolej. Co chcesz wiedzieć?
- Jak zginął Blaise? – wypaliłem bez żadnego zastanowienia. To pytanie nie dawało mi spokoju, odkąd zobaczyłem imię przyjaciela wypisane na nagrobku.
- Blaise...
- Blaise Zabini.
- A! Już pamiętam! To była piękna, heroiczna śmierć.
- Czyli? – ponagliłem go.
- Na początek chcę, żebyś wiedział, że większość osób poległa w obronie kogoś bliskiego. Prawie każdy, z leżących na tamtym cmentarzu, uratował życie komuś innemu. A Blaise... Blaise uratował życie Astorii.
- Co? – zaschło mi w gardle.
- Miałeś szczęście, Malfoy, bo z tego, co pamiętam, zostałeś szybko obezwładniony i nie brałeś udziału w dalszej walce. I najprawdopodobniej tylko dlatego żyjesz. Podobnie w sumie jak Hermiona. Później... to była prawdziwa rzeźnia. Śmierciożercy strzelali takimi klątwami, które zabijały w przeciągu kilku minut. Musieli wymyślić coś nowego. Do dzisiaj nie mam pojęcia, co to było. Ale nie używali już Avady. Klątwa była równie skuteczna, a wcześniej doprowadzała trafionego nią do niewyobrażalnego cierpienia. Nie udało nam się uratować nikogo, kto nią oberwał.
- Ale Blaise...
- Pamiętam to doskonale, ponieważ to był akt prawdziwej przyjaźni. Jeden śmierciożerca wycelował w Astorię. Ona była roztargniona, wzrokiem szukała ciebie. Ale nie mogła cię nigdzie znaleźć, ponieważ chwilę wcześniej zabrano cię do środka Hogwartu. Tam układano rannych, w których odratowanie nadal wierzyliśmy. Już prawie ją trafiło, brakowało dosłownie kilkudziesięciu centymetrów.
Wtedy przed nią wskoczył Blaise. Krzyknął coś, chyba „nawet teraz muszę się opiekować twoją dziewczyną, Malfoy, bo ty leżysz upity w trzy dupy udając martwego". Dostał, wrzasnął z bólu, a chwilę później wydał swój ostatni oddech...
Oczy mnie zapiekły. Nie, to nie mogła być prawda. Nie mogłem zawieść kolejnej osoby w swoim życiu. Nie jego...
- Zostawię cię samego z myślami. Ja muszę teraz wyjść, nie spodziewałem się z waszej strony takiego niespodziewanego spotkania, a aktualnie jestem umówiony z jednym znajomym na mieście. Wrócę wieczorem.
Wychodząc, zatrzasnął drzwi, a ja natychmiast poszedłem do łazienki. Hermiony już tam na szczęście nie było, więc mogłem bez problemu się w niej zatrzasnąć.
Oparłem ręce o umywalkę i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Przemyłem twarz lodowata wodą, która podziałała na mnie jak miliony drobnych igiełek wbijających mi się pod skórę . Próbowałem poukładać myśli w mojej głowie, ale nie byłem w stanie.
Ze złości zrzuciłem jednym machnięciem wszystkie przybory toaletowe z umywalki i uderzyłem pięścią w ścianę tak mocno, że poczułem ból promieniujący mi aż do łokcia.
Ponownie oparłem ręce obok kranu i spojrzałem w lustro. Kim ja byłem? Lub kim jestem? Nie ochroniłem Astorii przed całym złem bitwy, przez co dopuściłem do śmierci najlepszego przyjaciela. Nie ochroniłem Bridgette przed całym bólem, który ją spotkał. Nie udało mi się nawet zmniejszyć cierpienia Granger po tym wszystkim, co ją teraz spotkało. Potrafiłem jej tylko dogryzać, nie zważając na ból. Byłem nikim. Albo i nie. Byłem śmierciożercą. Bez uczuć.
Z obrzydzeniem spojrzałem na mój mroczny znak. Chciałem go tylko przez chwilę, żeby poczuć się lepiej. Teraz to on był moim przekleństwem.
Sięgnąłem po gąbkę spod prysznica i z całej siły zacząłem trzeć po znaku Voldemorta. Miałem gdzieś z tyłu głowy cichą nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli, że zmyję go jak plamę ze stołu. Ale to była mylna nadzieja.
Tylko jeden, żałosny szloch wyrwał się z mojego gardła, kiedy bezsilnie próbowałem zmyć z siebie swoją przeszłość, dając samemu sobie drugą szansę. Jednak nie ważne były moje chęci, bo gdybym nawet sam wymazał to ze swojej pamięci to ludzie, których zawiodłem, zostaną zranieni na zawsze. Bezpowrotnie i brutalnie.
Może i przespałem ostatniej nocy kilkanaście godzin, ale nie czułem się wyspany. Wręcz przeciwnie, czułem jak życie ze mnie ulatuje.
Położyłem się w pokoju gościnnym obok śpiącej Granger w nadziei, że sen przyniesie mi upragniony spokój i wytchnienie. Jak bardzo się myliłem...
D***
Rozejrzałem się dookoła i nie mogłem uwierzyć własnym oczom! Byłem w domu! W Malfoy Manor. Tylko co ja tu w ogóle robiłem? Bo chyba zapomniałem.
Postanowiłem rozejrzeć się trochę po domu i sprawdzić czy są w nim jacyś ludzie. Niepokojąca grobowa cisza przerażała mnie i sprawiała, że włosy stawały mi dęba. Dziwne było uczucie niepokoju we własnym, rodzinnym domu. Niemniej jednak tak się właśnie czułem i nie potrafiłem tego racjonalnie wytłumaczyć.
Zajrzałem do kilku mniejszych pokoi, biblioteki i kuchni. Nigdzie nie znalazłem nawet żywej duszy, nawet skrzata domowego. Coś musiało być nie tak.
Stanąłem przed drzwiami do jadalni i poczułem owiewający mnie niepokój. Mimo wszystko nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka.
Na ten widok wrzasnąłem z przerażenia.
W pokoju znajdowały się wszystkie osoby, które mogłem sobie wyobrazić w najgorszych koszmarach.
Pod oknem stał Snape, mój ojciec i reszta śmierciożerców. Wszyscy byli niezwykle podekscytowani tym, co działo się na środku sali. Nie zwrócili nawet uwagi na to, że wszedłem do środka.
- Witaj, mój drogi.
Z prędkością światła spojrzałem w stronę, z której dobiegał głos Voldemorta. Zmroziło mi krew w żyłach i nie wiedziałem kompletnie, co mam powiedzieć.
Na środku jadalni, gdzie kiedyś stał stół, ustawione były trzy krzesła, a do każdego z nich przywiązana była jedna z trzech dziewczyn. Astoria, Bridgette i Granger. Każda miała związane ręce oraz nogi, a taśmą zaklejone usta. Nie wiedziałem, co tu się działo przed moim przyjściem, ale na twarzy Greengrass widniało kilka siniaków i dopiero co zaschniętą strużkę krwi.
- Witam cię, Draconie, przyszedłeś w samą porę - kontynuował czarny pan.
- W samą porę na co? - zapytałem, próbując zamaskować drżenie głosu.
- A wiesz, bawimy się tutaj z resztą. Chcemy zobaczyć, która z dziewczyn padnie pierwsza - momentalnie zaschło mi w gardle po usłyszeniu tych słów. - Może opowiesz nam o nich co nieco?
Pokręciłem przecząco głową, jednak na niewiele to się zdało. Gdybym tylko miał przy sobie różdżkę...
- Nalegam, chłopcze. Co powiesz nam o tej damie? - wskazał różdżką w stronę Astorii. Po chwili na jej pięknej twarzy pojawiła się kolejna rana, przez co skrzywiła się z bólu, a ja nie zamierzałem już dłużej czekać.
- Ma na imię Astoria...
- To już wiemy. Powiedz nam, co was łączyło.
- Na początku jej nie zauważałem, ale później wpadła mi w oko i się zauro...
- Dobrze, teraz o następnej.
Spojrzałem w przerażone oczy Bridgette. Ona jedyna nie miała pojęcia, co się tutaj dzieje. Wyglądała jak spłoszone zwierzę zamknięte w klatce.
- To jest Bridgette, moja była dziewczyna, z którą byłem przez kilka lat. Miałem się jej oświadczyć.
- Ale?
- Ale mnie zdradziła z moim najlepszym przyjacielem i zrezygnowałem.
- Um, nie ładnie, Bri - zadrżałem, gdy usłyszałem jak zdrabnia jej imię. - Powinnaś za to zapłacić.
Rzucił w jej stronę crucio, a srogą ciszę przeciął wrzask bólu jak z horroru. Po chwili dziewczyna zemdlała i nie było z nią już żadnego kontaktu. Głowa opadła jej do tyłu i lekko dyndała na boki.
- Dobrze - uśmiechnął się Voldemort. - Teraz przyszedł czas na naszą ostatnią kandydatkę. Co z Granger? - wskazał ją różdżką, jednak na jej twarzy nie widać było żadnego strachu. Była taka odważna...
- W szkole nigdy się nie lubiliśmy i dosłownie chcieliśmy zabić siebie nawzajem. Jednak spotkaliśmy się ponownie kilka tygodni temu. Na początku nie myślałem, że coś z tego wyjdzie, ale potem...
- Potem co? Zakochałeś się?
- Tak - odpowiedziałem po chwili ciszy.
- Ha ha ha - zaśmiał się złowieszczo. - Taka mała szlama Granger...
- Nie mów tak o niej.
- Draco - syknął na mnie ojciec. - Zamknij mordę, jeśli chcesz wyjść z tego żywy.
- Mała szlama Granger podbiła serce wielkiego arystokraty. Greengrass się nie pozbędę, tak ważne jest dzisiaj zachowanie czystej krwi. Bridgette... niby mała suka, ale chociaż w końcu się zorientowała, że ten świat to dla niej za wysokie progi. Ale mała szlama Granger... Avada Kedavra!
Zielony promień z niewyobrażalną prędkością pomknął w stronę ostatniej dziewczyny, a jej piękne, bursztynowe oczy na zawsze się zamknęły...
- NIEEE!!!
H***
Obudziłam się, kiedy Malfoy zaczął mruczeć pod nosem. Nie wiedziałam, że położył się obok mnie, jednak nie za bardzo mi to przeszkadzało. Łóżko było naprawdę duże, nie stykaliśmy się żadną częścią ciała, więc nie odczuwałam związanego z tym dyskomfortu.
Chciałam położyć się i spać dalej, żeby zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnych, a wręcz okropnych rzeczach, które mnie spotkały. Wtedy jednak chłopak zaczął coraz bardziej się wiercić, a na jego twarzy malowało się przerażenie i ból. Musiało mu się śnić coś naprawdę strasznego...
- Malfoy - chciałam złapać go za rękę, ale wtedy on nagle się obudził i wrzasnął.
- NIEEE!!!
Oddychał ciężko i zachłannie. Rozglądał się po całym pokoju, aż nasze spojrzenia się skrzyżowały.
Łzy widocznie cisnęły mu się do oczu i ledwo je powstrzymywał. Był wstrząśnięty i nie potrafił tego opanować.
Spojrzałam na jego lewę przedramię i tym razem to ja wydałam krzyk zaskoczenia. Cała skóra, na której widniał jego mroczny znak, była podrapana. Spływały po niej stróżki krwi, które pobrudziły białą pościel.
Jak mogłam pomyśleć, że on tego wszystkiego chcę i, że to on stoi za tą całą utratą pamięci? Był równie przerażony jak ja, a może nawet i bardziej.
- Draco, powinieneś to sobie oczyścić, bo inaczej może wdać ci się jakieś zakażenie.
- Nie interesuje mnie to teraz, kiedy widzę, że żyjesz.
Nie powiedzieliśmy już nic więcej. Patrzyłam tylko na niego zaskoczona, że po tych wszystkich wyzwiskach, które mi ostatnio powiedział, może nadal cieszyć się tym, że żyję.
- Naprawdę myślałem, że cię straciłem, Herm.
Wtedy, niewiele myśląc, pocałowaliśmy się drugi raz. Niespodziewanie, delikatnie, ale z uczuciem. Nic nie jest niemożliwe, skoro Hermiona Granger i Draco Malfoy całują się po odzyskaniu wszystkich wspomnień. Wierzcie mi na słowo.
Chwilę później jednak usłyszeliśmy otwierające się drzwi do mieszkania i oderwaliśmy od siebie. Uspokoiliśmy oddechy i spojrzeliśmy na ,wchodzącego do pokoju, Kingsleya.
- Wolałbym, żebyście teraz spokojnie odsypiali, a nie zadręczali się tym wszystkim. Hermiona, mam dla ciebie informację... Matko, Malfoy, co ci się stało z ręką? Dobra, nieważne, za chwilę coś z tym zrobimy.
- Jaką informację? - zapytałam i poczułam, jak bicie mojego serca przyspiesza.
- W kieszeni mam cztery z pięciu listów, które zostawił dla Ciebie Harry. Zostawił informację, że mają ci zostać dostarczone tylko jeśli będzie żył. Zgaduję, że rozumiesz, co to oznacza.
Informacja po chwili dotarła do mojego umysłu.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami i bezwładnie opadłam w ramiona Draco.
Harry żyje...
*****
Witam wszystkich serdecznie tego pięknego, czerwcowego poranka! Wyspani? Bo ja tak średnio, ale to nie przeszkadza w wstawieniu nowego rozdziału!
Pierwszy rozdział po odzyskaniu pamięci! Czy jesteście tak samo podekscytowani jak ja?
Jak podobał się Wam ten rozdział?
Miłego dnia/nocy :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top