Rozdział 13
H***
- Na pewno wzięłaś paszport? – spytałam po raz setny przyjaciółkę. – Bo wiesz, jak zapomnisz czegokolwiek innego to nic takiego się tak naprawdę nie stanie, ale jak zapomnisz dokumentów to kaplica i...
- Zluzuj stringi, Hermiona, czy co ty tam nosisz – przerwała mi Alice. – Wszystko spakowałam. Będzie dobrze.
- A zadzwoniłaś do rodziców, że przyjedziesz wcześniej? Mówiłaś, że zawsze lubią być o wszystkim wcześniej poinformowani i w ogóle.
- Kochana, ja rozumiem, że się o mnie martwisz, ale jak już mówiłam: wszystko będzie dobrze. Moi rodzice są surowi i bardzo poważni, ale kochają swoje dzieci.
- No dobrze. Przepraszam, po prostu chcę, żeby wszystko było w jak najlepszym porządku.
- I będzie – Alice położyła swoją rękę na moim kolanie. – To tylko świąteczny wyjazd w rodzinne strony. Jak co roku.
- Wiem, ale nigdy tak wcześnie nie wylatywałaś. Dopiero co wróciłaś z Australii, a teraz znów wylatujesz. Będzie mi ciebie brakować.
- Ojeju, pomponiku, co to za smuteczki? Słuchaj, mnie też będzie ciebie strasznie brakować, moja ty wariatko, ale muszę trochę odetchnąć od tego Londynu i pojechać w bezpieczne miejsce do mojej rodzinki. Znów stać się tą spokojną i ułożoną córką prawników, państwa Bennet. Spotkać się ze starymi znajomymi i na chwilę przestawić się na trochę bardziej Irlandzką mentalność. Poza tym nie zostawiam cię tu samej, a wręcz przeciwnie w dobrych rękach i silnych ramionach. A mój wyjazd to idealna okazja, żeby się przekonać jak silnych – poruszyła sugestywnie brwiami.
- Alice, nie wygłupiaj się.
- Ale kiedy ja nie żartuję! Jestem poważna jak szczur na otwarciu nowego kanału osiedlowego! Już mówiłam ostatnio Draco, że czekam na chrześniaków i mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Fakt, on mógłby się bardziej postarać, ale ty też nie poprawiasz sytuacji... czasy się zmieniają, kobieta też może, a nawet powinna zabiegać, a nie tylko facet.
- Niestety muszę cię rozczarować, bo jak na razie nic z tego nie wyjdzie i nie masz na co liczyć – Alice zrobiła minę naburmuszonego dziecka. – No nie dąsaj się. Poznajemy się dopiero...
- A później ślub i dzieci? – zapytała podekscytowana. Patrzyłam na nią przez chwilę.
- A później ślub i dzieci.
- AAAAA!!!! TAK! ZAJEBIŚCIE! Nareszcie kamień spadł mi z nerki i mogę wyjechać w spokoju – moja przyjaciółka podskoczyła pod sufit.
- Stuknięta... przecież nie powiedziałam, że z nim – uśmiechnęłam się wrednie.
- No wiesz co – dziewczyna ponownie usiadła. – Wstydziłabyś się takie psikusy robić, w dodatku nieśmieszne. Jeszcze bym wylewu czaszki dostała i co wtedy? Ty nie jesteś lekarzem i wie to każdy, który widział w jak tępy sposób naklejasz plasterek, żenada... A Draco to tylko dentysta, więc wyzionęłabym ducha w tym mieszkaniu. I to nawet bez porządnego makijażu!
- Oj już dobrze, nie użalaj się nad sobą, zadbam o twój wygląd na twoim pogrzebie.
- No na to liczę, inaczej wyjdę zza grobu, będę gnębić do końca życia w koszmarach i przypominać wszystkie najbardziej żenujące sytuacje!
- Nie, proszę nie – zaśmiałam się i spojrzałam na zegar. Dochodziła dwunasta. – Na pewno nie jesteś zła, że nie pojadę z tobą na lotnisko?
- Nie, no coś ty! Twoja terapia jest najważniejsza! Pamiętaj o tym – spojrzała mi prosto w oczy. – I to nie twoja wina, że ta fujara, znaczy się kochana pani terapeutka, musiała przełożyć twoje dzisiejsze spotkanie na wcześniejsza godzinę. Pojadę z Draco. Niech się facet przygotuje na twoje wszystkie walizki, które będzie musiał w przyszłości nosić – zaśmiała się.
- Ja wcale nie pakuje dużo rzeczy – oburzyłam się.
- Jeszcze tego nie wiesz, bo nie byłaś na żadnym porządnym wyjeździe. Ale wiesz mi, gdy dochodzi do wyboru między różowym szlafrokiem, a niebieskim to jest naprawdę ciężko i na końcu zawsze bierzesz dwa... Plus papcie oczywiście też dwie pary, bo jedne z wiewiórką, a drugie z króliczkiem. Dobra, mniejsza z tym, kiedyś nauczę cię sztuki pakowania by Alice Bennet, a teraz leć już, kochana – ucałowała mnie w policzki i ruszyłyśmy do drzwi.
- No dobrze, w przyszłości w kwestii pakowania się zaufam tobie – poprawiłam torebkę na moim ramieniu. – Życzę ci bezpiecznej podróży i miłego pobytu w domu, wesołych świąt oraz żebyś oczyściła głowę z niepotrzebnych problemów.
- Laska, nie będę miała nawet czasu myśleć o problemach, bo będę musiała sobie przypomnieć, którym widelcem je się rybę, a którym sałatkę – zaśmiała się i przytuliła mnie ostatni raz na pożegnanie. – Pa, bądź grzeczna, fujaro!
- Ty też, wariatko! Do zobaczenia! Dzwoń! – wyszłam z mieszkania, a następnie z wieżowca i ruszyłam na przystanek autobusowy.
D***
Zapukałem do drzwi dziewczyn. Chwilkę poczekałam, a następnie ze środka wyszła Alice.
- Cześć – przytuliłem ją na powitanie. – Co u ciebie? Jesteś gotowa?
- Jestem gotowa jak Święty Mikołaj na Boże Narodzenie czyli perfekcyjnie! Musisz mi tylko pomóc z walizkami – cofnęła się z powrotem, najprawdopodobniej po wspomniane bagaże.
- Oczywiście, po to tu jestem... Matko, kobieto, po co ci tyle tego wszystkiego? – zapytałem zaskoczony, kiedy dziewczyna wyjechała z mieszkania z dwoma, wielkimi walizkami i dodatkowym kuferkiem.
- No jak to po co? Kobieta musi być zawsze przygotowana! Sukienki na wszystkie okazje, te do klubu i te bardziej balowe, gdyby mnie jakiś książę z bajki odwiedził – wsiedliśmy do windy i zaczęliśmy zjeżdżać na dół. – Poza tym jeszcze ubrania po domu, po domu ale wyjściowe, gdyby sąsiedzi przyszli po cukier, po domu, ale takie, żeby poderwać przystojnego listonosza... Poza tym buty, dodatki... I TOREBKI! Kocham torebki! Małe, duże, czarne, białe, kolorowe, pstrokate. Błyszczące, matowe, gładkie, z ciekawym wzorem, np. w panterkę... No po prostu uwielbiam i ubóstwiam. Gdybym mogła to bym przeszła na torebeczkanizm! – wyszliśmy z budynku i zaczęliśmy kierować się w stronę pojazdu dziewczyny. – No niestety w takim wypadku rodzice do końca by mnie wydziedziczyli, więc wolę nie ryzykować. Teraz rozumiesz, dlaczego mam tyle bagażu?
- Uznajmy, że tak.
- Świetnie! W takim razie wsiadamy do samochodu i jedziemy!
- Ale wiesz, że i tak nie będę mógł nim pojechać z powrotem tutaj?
- A to niby dlaczego nie? – zapytała zaskoczona. – Przecież potrafisz prowadzić. Przynajmniej tak twierdziłeś.
- Bo umiem, tylko że w Stanach jeździ się po prawej stronie jezdni, a tutaj po lewej i nie chcę spowodować żadnego wypadku.
- Oj, nie pleć bzdur, myślałam, że jest jakiś poważniejszy powód... Dasz radę! Bo jak nie ty to kto? Jestem przekonana, że nie takie rzeczy robiłeś. A teraz pakuj się do samochodu.
Nie miałem już więcej siły się z nią wykłócać, więc tylko zapakowałem walizki i pokornie usiadłem na siedzeniu pasażera.
- W drogę! – krzyknęła dziewczyna. Odpaliła samochód, włączyła latynoską muzykę i zaczęliśmy naszą podróż na lotnisko.
D***
W rytmach piosenek pokonywaliśmy zatłoczone ulice Londynu. Całą swoją uwagę skupiałem na tym, by jak najlepiej uzmysłowić sobie jazdę z drugiej strony. Prawdziwa jazda to się zacznie dopiero za kółkiem.
Po dwudziestu minutach byliśmy ma miejscu. Zaparkowaliśmy i już mieliśmy wysiadać, gdy:
- Alice, wiesz, bo mam do ciebie takie jedno pytanie... - zacząłem niepewnie.
- No jakie, panie dentysto? Wal – zaśmiała się. – Nic mnie nie zaskoczy.
- Nie żałujesz czasami, że przez Hermionę rozstałaś się z Marcusem? – dziewczyna natychmiast spoważniała. – Rozmawiałem z nią trochę o was i wiem, jak mieliście ciężko.
- Okej, cofam to... jednak mnie zaskoczyłeś – powiedziała. Na jakąś minutę, zapadła między nami cisza, aż Alice wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić. – Wiesz... jakby ci to dobrze wytłumaczyć? – chwila pauzy. – Nigdy nie żałowałam tego, że poznałam Hermionę, że wzięłam ją pod swój dach, że pomogłam jej stanąć na nogi. Jest najlepszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam i mówię to całkiem szczerze – popatrzyła na mnie. – Jest moją najlepszą przyjaciółką, jest dla mnie jak siostra i, mimo że znam ją tylko kilka lat, to mam z nią lepszy kontakt niż z moim rodzonym bratem bliźniakiem, którego znam całe życie.
Nie mówię, że na początku nie było ciężko, bo było i to cholernie. Bałam się o nią każdego dnia. Doglądałam czy nic jej się nie stało. Wstawałam w środku nocy zobaczyć, czy spokojnie śpi. Brałam szybkie prysznice o trzeciej nad ranem i to tylko wtedy, gdy miałam pewność, że się nie obudzi. Miałam szafki zamykane na klucz, gdzie chowałam wszystkie ostre, niebezpieczne przedmioty oraz różne leki. Studiowałam, pracowałam i ledwo wiązałam koniec z końcem. Pokłóciłam się z rodzicami, którzy nie rozumieli i nie popierali mojej decyzji, a wręcz potępiali ją. Rozstałam się z miłością mojego życia. Było mi niesamowicie trudno i niejednokrotnie chciałam rzucić to wszystko i dać sobie spokój.
Jednak mimo wszystko nie żałuję, bo jestem świadoma, jak wspaniałą osobę uratowałam od śmierci. Hermiona jest niesamowita i teraz, gdy w końcu zaczyna żyć w pełni normalnie to mogę to dostrzec. Najpiękniejsza chwila mojego życia była wtedy, gdy usłyszałam jej śmiech. Zrozumiałam, że wszystko powoli idzie w dobrą stronę.
Hermiona jedynie potrzebowała odrobiny miłości. Nie wyobrażam sobie, jak można nie pamiętać swojego życia. Nic a nic. To musi być przerażające. Zero wspomnień z czegokolwiek. I to co innego, gdy masz wokół siebie ludzi, którzy dobrze cię znają i pomogą wrócić do normalności. W takim wypadku jeszcze nie jest najgorzej. Natomiast ona nie ma nikogo, kto mógłby jej powiedzieć kim była, co lubiła, gdzie mieszkała. Totalna pustka i tysiące pytań, na które nikt nie potrafi udzielić jej sensownej odpowiedzi. To okropnie i nie dziwię się jej, że wpadła w depresję, bo sama nie wiem jak bym się czuła i jak bym skończyła w takiej sytuacji.
Jak już mówiłam, Hermiona jedynie potrzebowała miłości. Tą przyjacielską dostała ode mnie, co pozwoliło jej początkowo przeżyć. Matczyną miłość dostała od Kate. To dzięki niej poradziła sobie w najtrudniejszym momencie i zrozumiała, że ma dla kogo żyć. Kate zastąpiła jej matkę, której tak bardzo potrzebowała. Teraz jedynie do szczęścia brakuje jej miłości w szczęśliwym związku. Dlatego mam nadzieję, że się postarasz – uderzyła mnie lekko pięścią w ramię.
- Postaram się, jeśli tylko będę miał szansę – odpowiedziałem szczerze.
- I bardzo dobrze, liczę na ciebie, a szansę już masz, tylko najwidoczniej nie umiesz jej wykorzystać – zaśmiała się, po czym kolejny raz zamilkła na chwilę. Najwyraźniej musiała zebrać myśli. – Co do Marcusa... – zaczęła – wiem, że w tamtym momencie nasze zerwanie było jedyną prawidłową opcją. Staliśmy się dla siebie nawzajem zbyt toksyczni. Wciąż siebie raniliśmy, nie potrafiliśmy rozmawiać inaczej niż poprzez ciągłe kłótnie. Nie dawałam już rady z nim wytrzymać, mimo tego, że był moim ukochanym.
I też, żeby było jasne, nie mam mu absolutnie za złe, że nie chciał, nie mógł lub nie potrafił pomóc mi w uratowaniu Hermiony. Jego brat... zabił się jak miał szesnaście lat. Nikt się tego nie spodziewał, był zawsze radosnym i pełnym chęci do życia chłopakiem. Miał wielkie plany i marzenia. Chciał pojechać do Azji, poznać tamtejsze kultury, które tak bardzo go interesowały. Nikt nie miał pojęcia, jak okropne myśli siedzą w jego głowie. Nikt nie spodziewał się takiej tragedii. A na pewno nie Marcus, który znalazł swojego, nieżywego już brata na podłodze po przedawkowaniu tabletek.
- Kurwa... masakra – tylko tyle byłem w stanie powiedzieć.
- Tragedia, o której pamięta całe nasze miasteczko – ponownie wzięła głęboki wdech. – W szczególności Marcus, bo dla dwunastoletniego chłopca była do niewyobrażalna trauma. I dlatego nie mogę mieć za złe, że nie był w stanie przebywać w towarzystwie Hermiony. To było dla niego zbyt ciężkie, zbyt dużo ran musiał rozdrapywać. Jestem przekonana, że on po dziś dzień rozmyśla, co robiłyby jego brat i jak żył, jeśli byłby tu teraz z nami. Ja sama o tym myślę, bo bardzo go lubiłam. Jednak mimo wszystko ja chciałam pomóc Hermionie dojść do normalności. Za misję wzięłam sobie nie dopuszczenie do śmierci kolejnej, bezbronnej osoby. I udało to mi się, jednak drogi moje i Marcusa musiały się rozejść.
I to też nie jest tak, że ja nie myślę o naszym związku, bo myślę. I to bardzo często. Zastanawiam się, jakby to było ponownie obudzić się obok jego boku, znaleźć w jego ramionach. Każdego faceta porównuje do Marcusa, bo jest on moim ideałem. I nadal mnie to cholernie boli, ale wiem, że nasze rozstanie w tamtym czasie było najlepszą opcją dla nas obojga i mimo że było ciężko, to niczego nie żałuję.
Ale wiesz – uśmiechnęła się szeroko – ja ciągle wierzę, że my w przyszłości jeszcze będziemy razem, że jeszcze się zejdziemy. Bo nasza relacja to nie była tylko głupia, szczeniacka miłość, a wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że to było takie prawdziwe True Love, taka miłość, która trafia ci się raz w życiu. To uczucie nadal się we mnie gdzieś tam tli. W nim też. Ja nie mogę znaleźć sobie nikogo na stałe, on też. Jestem pewna, że gdybyśmy odnowili kontakt to wszystko poszłoby ponownie w dobrym kierunku.
Powtórzę jeszcze raz na zakończenie. Nic nie żałuję, bo to była najlepsza decyzja w moim życiu, dzięki której poznałam najlepszą osobę na świecie. Koniec i dwie kropki.
- To ja mam jeszcze tylko dwa pytania.
- A miało być jedno – zaśmiała się. – Żartuję, mów.
- Jakim cudem wiesz, że Marcusowi nie układa się w sprawach życia miłosnego, skoro nie masz z nim kontaktu i dlaczego umawiasz się z innymi facetami, skoro w jakimś stopniu nadal go kochasz?
- Jestem młoda i seksowna, więc dlaczego niby mam siedzieć sama i czekać na księcia na białym koniu? – zaśmiała się. – A tak na poważnie to wiem, że Marcusowi się nie układa w sprawach sercowych, ponieważ on i mój brat są najlepszymi przyjaciółmi. Dzięki temu dostaję strzępy informacji na rodzinnych obiadkach i przy rozmowach telefonicznych.
A czemu umawiam się z innymi? Bo wiesz... ja najnormalniej w świecie chciałabym zapomnieć. O nim. O nas, bo ciągle mnie to boli i ciągle się za mną ciągnie. Ciągle wszystkich porównuję do niego i czasem myślę, że byłoby lepiej o tym zapomnieć, jednak jest to niemożliwe.
I myślę, że sam na własnym przykładzie możesz to potwierdzić.
- W jakim sensie?
- Nie chciałbyś zapomnieć o tej swojej Bricie czy jak jej tam? Nie czuć bólu na każdą myśl o niej, na każde wspomnienie, które już nigdy nie wróci, na każdą piosenkę, potrawę lub miejsce, w którym uwielbialiście spędzać czas. Nie chciałbyś wymazać sobie pamięci?
- Z jednej strony tak, żeby nie czuć tego bólu, ale z drugiej strony nie, bo czemu mam zapomnieć osobę, która dała mi tyle szczęścia? – odpowiedziałem po chwili.
- Aaaa, jak ja cię uwielbiam! Powiedziałeś dokładnie to, co ja myślę, co czuję! My się normalnie rozumiemy bez słów. Znamy się jak dwa łyse słonie.
- Konie... chciałaś powiedzieć konie, tak? – podpowiedziałem.
- No dobra, pseudo humanisto, jak dwie łyse zebry! Pasi? I sawanna i zwierzęta kopytne – obydwoje wybuchliśmy śmiechem. – A teraz już dosyć tych pogaduszek, idziemy na to lotnisko, bo inaczej mi samolot ucieknie. Na podbój Irlandii! Żebym tylko nie przewróciła choinki jak dwa lata temu – i w takich dobrych humorach ruszyliśmy przed siebie.
H***
Siedziałam wygodnie na kanapie, opatulona kocem i czytałam dobry kryminał. Popijałam herbatkę i jadłam babeczkę, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Ruszyłam i otworzyłam je, a w wejściu stanęła Kate.
- Hej – powiedziałam niemrawo.
- Witaj, kochana, przyniosłam ci więcej babeczek – przytuliła mnie na powitanie i weszła do środka.
- O nie, Kate, ja nie mogę tyle jeść, będę gruba jak serdelek.
- A masz dla kogo być szczupluteńka jak makaron do rosołu? – Kate zmierzyła mnie wzrokiem, a ja szybko czmychnęłam z powrotem na sofę. – Zaufaj mi, że mężczyźni lubią trochę ciałka, więc bez problemu możesz zjeść.
- Dobrze, zaufam. A tak w ogóle to po co przyszłaś? Mówiłaś, że musisz posprzątać dom na dzisiejsze zebranie klubu książki.
- No muszę, ale jeszcze zdążę. A przyszłam w kilku sprawach. Po pierwsze zobaczyć, jak się czujesz, bo po wyjazdach Alice zawsze masz gorszy humor.
- Na razie czuję się w miarę dobrze, jeszcze mnie to nie załamało.
- To bardzo dobrze. Miejmy nadzieję, że tak pozostanie. Druga sprawa dotyczy świąt. John przyjeżdża do mnie z narzeczoną i naprawdę chętnie bym cię przyjęła, gdyby nie wasze... ostatnio napięte stosunki. A nie mogę odmówić spotkania z przyszłą synową, jaka by ona nie była.
- Kate – zaczęłam – mną się nie przejmuj, ja sobie radę dam. Podrzucisz mi jakieś słoiki z dobrym jedzonkiem i będzie dobrze. Sama dobrze wiesz, że ja preferuję samotne spędzanie świąt. Nie myślę o rodzinie, tradycjach...
- Tak, wiem i doskonale to rozumiem, nie namawiam cię na nic. Poza tym sama bym cię teraz do Johna nie puściła, takiego świństwa to ja się po własnym synu nie spodziewałam. I teraz jeszcze trzecia sprawa.
- Jaka?
- Muszę poruszyć temat ważny jaki porusza każda matka ze swoim dzieckiem – spojrzałam na nią zdezorientowana. W końcu jednak po chwili zrozumiałam i spłonęłam żywym rumieńcem.
- Kate, chyba nie zamierzasz mi tłumaczyć, że dzieci nie biorą się z kapusty i nie przynosi ich bocian? Ja doskonale o tym wiem. Ty pewnie myślisz, że ja cały czas oglądam kreskówki i nawet nie wiem, co to penis – zażartowałam – ale wierz mi, ja jestem ze wszystkim bardzo dobrze obeznana.
- Ale jednak praktyka to co innego i...
- Mam dwadzieścia siedem lat. Dam sobie radę, okej? Nie zamierzam zachodzić w nieplanowaną ciążę, a nawet jeśli by się tak stało to jestem już na tyle dorosła, że dam sobie radę.
- Dla mnie nadal jesteś taka malutka – popatrzyła na mnie z troską. – Taka zagubiona we mgle dwudziestolatka, która nie potrafi poradzić sobie z życiem – łzy wzruszenia pojawiły się w jej oczach. – Dlatego nie odciągniesz mnie od tego pomysłu. Teraz należy porozmawiać o antykoncepcji.
- Kateeeee - w tym momencie ponownie zadzwonił domofon. – Ja otworzę – powiedziałam i z prędkością światła pobiegłam w stronę drzwi. Chwilę później do pokoju weszłam razem z Draco.
- Dzień dobry, pani Lopez – przywitał się z kobietą.
- O dzień dobry, panie Malfoy, przybył pan w samą porę!
- W samą porę na co? – popatrzył na nią pytająco.
- Siadaj pan. Właśnie razem z Hermioną rozmawiamy na poważne tematy, które mają zapobiec niechcianej ciąży – kolejny raz oblałam się krwistym rumieńcem. Spojrzałam na twarz mężczyzny, jednak on zachował całkowite opanowanie.
- Ach tak, to naprawdę ważny temat.
- Cieszę się, że pan rozumie. A teraz kontynuujmy.
D***
Po jakże ciekawym i edukującym wykładzie pani Lopez i jej upewnieniu się chyba z tysiąc razy, że nigdy nie zaliczyłem wpadki z Bridgette, kobieta nareszcie wyszła.
- No, Herm, jak teraz zajdziesz w nieplanowaną ciążę to powiem, że jesteś wyjątkowo oporna na wiedzę – zaśmiałem się.
- Lepiej nic nie mów – ukryła twarz w dłoniach. – To była chyba najbardziej żenująca rozmowa w moim życiu.
- A już nie przesadzaj, ja rozmawiałem o tym z moją babcią, to był dopiero wysoki stopień zażenowania. Trzeba myśleć w ten sposób, że to ważny temat i tyle. Nikt nie chce zaliczyć wpadki. Choć Alice w sumie chciałaby mieć już chrześniaków.
- To jeszcze sobie trochę poczeka.
- A właśnie, co u niej, wszystko okej po ostatnim? Wyglądała dobrze, ale nie wiem, nie miałem czasu z nią o tym porozmawiać od tamtego czasu.
- W miarę dobrze. W środę z nią o tym rozmawiałam i stwierdziła, że w tym roku wyjątkowo wcześniej pojedzie do swojego rodzinnego domu na święta. Uznała, że nie ma ochoty spotkać tego obrzydliwego typa i lepiej będzie, jak wyjedzie na trochę dłużej i na chwilę przełączy się na swoją Irlandzką wersję.
- Czyli jaką?
- Jej rodzice są bardzo surowi i konserwatywni, więc musi zachowywać się przy nich nieco... normalniej? Być mniej szalona niż zwykle. W każdym bądź razie uważam, że wyjdzie jej to na dobre, trochę odetchnie.
- Nie lubisz, jak wyjeżdża, prawda? – przyjrzałem się z uwagą dziewczynie.
- Nienawidzę. Za dużo mam wtedy wolnego czasu, Kate próbuję go wypełnić swoimi odwiedzinami...
- Tak jak dzisiaj? – przerwałem jej i szczerze się uśmiechnąłem.
- Tak, tak jak dzisiaj – zaśmiała się. – Bardzo doceniam jej starania, ale nie może siedzieć ze mną całymi dniami. A ja, gdy jestem sama, zaczynam za dużo myśleć, analizować, zastanawiać się, co by było gdyby wszystko potoczyło się inaczej. Co z moimi dawnymi przyjaciółmi, gdzie są, dlaczego się nie odzywają? Gdzie reszta mojej rodziny, która na pewno gdzieś jest? A może wszyscy nie żyją albo my przed kimś uciekliśmy? Takie moje codzienne smęty – spojrzała na mnie. W jej oczach można było zauważyć ból, który skutecznie próbowała zamaskować.
I właśnie w tym momencie wpadłem na świetny pomysł.
- Czy biblioteka, w której pracujesz, jest jeszcze otwarta? – zapytałem.
- Tak, jeszcze przez jakieś trzy godziny. A o co chodzi?
- To chodź, zakładamy buty i jedziemy na wycieczkę – wstałem i zacząłem kierować się do wyjścia.
- Czy ty sobie żartujesz? Ja nigdzie nie jadę. Muszę jeszcze wybrać jakąś książkę na dzisiejsze spotkanie, bo ostatnio zaoferowałam, że je poprowadzę. Poza tym, nie mam dzisiaj ochoty na wychodzenie z domu.
- A co, jeśli to ja bym opowiedział dzisiaj o jakiejś książce? – Hermiona spojrzała na mnie i wybałuszyła oczy. – No dajesz, Herm, będzie super! Pojedziemy teraz do twojej pracy, znajdziemy jakąś w miarę ciekawą i krótką pozycję, ja szybko ją przeczytam albo tradycyjnie oblecę jakieś streszczenie.
- Jesteś pewien?
- Jak najbardziej! Nie chcę, żebyś się smuciła wyjazdem Alice. Poza tym zabiorę ci trochę czasu na rozmyślanie o smętach. To jak, zgadzasz się?
Dziewczyna patrzyła na mnie i coś zażyle analizowała w swojej głowie, aż w końcu wstała i ruszyła do swojego pokoju.
- Dobrze, niech będzie, tylko daj mi się przebrać, bo w tym dresie wyglądam jak jakiś bezdomny.
- A co powiesz na to, że uważam, że wyglądasz w nim pięknie jak zawsze?
- Powiem, że za bardzo mi dzisiaj słodzisz, ale chociaż dzięki temu nie muszę się przebierać, więc dziękuję – zaśmiała się szczerze. – A teraz już serio się szykujmy, bo czeka nas jeszcze długa i żmudna podróż autobusem – zaczęła zakładać buty i kurtkę.
- Nie bierzemy taksówki?
- Nie, bo jeśli chcesz poznać moją pracę to musimy zrobić wszystko po mojemu – uśmiechnęła się złośliwie, po czym oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Dobrze, będzie tak jak sobie życzysz. Prowadź – wyszliśmy z mieszkania, zamknęliśmy drzwi i ruszyliśmy na przystanek autobusowy.
H***
Po dwudziestu minutach byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy z komunikacji miejskiej i weszliśmy do starej kamienicy, w której znajdowała się biblioteka.
Miejsce było naprawdę duże, podzielone regałami na różne strefy: z miejscem do czytania, możliwością posurfowania w internecie, jak i oczywiście działy z książkami. Ściany pomalowane były na jasnozielony kolor, który ma na celu odprężenie naszych oczu.
- Hej Lottie – ruszyłam w stronę koleżanki z pracy, razem z Draco. – Dużo dzisiaj ludzi przyszło?
- Hej Hermiona – przywitała się ze mną zaskoczona. Spojrzała na chłopaka, który stał obok mnie – Dzień dobry – i wróciła do mnie. – Powiem ci, że bywało gorzej, więc nie jest źle. Ale wiesz, jak wyglądają soboty w pracy. Nic specjalnego.
- Dzień dobry – odpowiedział Draco. – Herm, ja już pójdę czegoś poszukać.
- Jasne, idź, później cię znajdę – powiedziałam, a chłopak ruszył na poszukiwanie książki. Ja natomiast kontynuowałam rozmowę z koleżanką. – Wiem, wiem, obiecuję, że kiedyś się zrewanżuję.
- Nie ma za co, lubię mieć wolne w tygodniu – spojrzała w stronę, w którą odszedł Draco. – No to opowiadaj, kim jest ten przystojniak, z którym przyjechałaś?
- A to ten mój nowy sąsiad, który mieszka nade mną. Uznał, że on dzisiaj poprowadzi spotkanie naszego sąsiedzkiego klubu książki, o którym ci opowiadałam, i chciał przyjechać do biblioteki znaleźć coś ciekawego, więc oto jesteśmy – zaśmiałam się.
- To twój chłopak? – zapytała mnie.
- Co... nie, nie. Tylko się kumplujemy, choć znamy się od niedawna. Dlaczego tak pomyślałaś?
- No wiesz, tak słodko zdrobnił twoje imię, myślałam, że coś jest na rzeczy. Ale nie ważne. W takim razie mam inny pytanie. Wolny jest? Ma kogoś? – spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
Przez chwilę patrzyłam się na nią i nie wiedziałam, co powiedzieć. Niby nie ma nikogo i nie powinnam mieć nic przeciwko, żeby zaczął się z kimś umawiać, jednak...
- Ma dziewczynę, a właściwie to narzeczoną. W przyszłym roku planują ślub na Hawajach. Zresztą ona też niedługo przyjeżdża z USA i razem będą tu mieszkać – odpowiedziałam. Nie pozwolę, żeby jakaś kolejna lafirynda złamała mu serce. Lubię Lottie, natomiast ona zmienia chłopaków jak Alice torebki (czyli bardzo często), a Draco dopiero co dowiedział się tych wszystkich okropności o swojej byłej. Nie powinien znowu cierpieć.
- Ach, to wielka szkoda, bo wygląda bosko, a ja ostatnio zerwałam z moim chłopakiem i szukam kogoś innego.
- Ty Lottie i te twoje wszystkie związki. Jesteś szalona i szybka pod tym względem.
- Hermiona, jestem młoda, w miarę atrakcyjna, faceci na mnie lecą. Dlaczego mam nie korzystać? Ja naprawdę dziwię się dziewczynom, które mają ze dwadzieścia lat i nigdy nie były w żadnym związku albo nigdy się nie całowały! Przecież to jest dramat, nie wyobrażam sobie tego. Nawet ty, pomimo swojej depresji, byłaś w trzech związkach.
Tak, tak – pomyślałam. – W trzech wymyślonych związkach z trzema wymyślonymi chłopakami. Już nawet nie pamiętam, jak oni niby mieli na imię. Lottie wie to lepiej ode mnie. Czasami to się nawet cieszę, że nie mówię jej wszystkiego o moim życiu, bo chyba nie darzyłaby mnie tak dużą sympatią i źle by nam się pracowało.
- Ja nie wiem, czy te laski są jakieś strasznie brzydkie czy o co chodzi? – kontynuowała. – W każdym razie serdecznie im współczuję.
- Ale wiesz, może po prostu nie znalazły jeszcze tego jedynego – próbowałam ją przekonać.
- Ja też jeszcze nie znalazłam, ale to nie oznacza, że mam być nadal święta niczym Maryja, o to to nie – podeszła do nas klientka i przerwała naszą rozmowę.
- Lottie, to ja już pójdę do tego mojego kolegi i mu pomogę.
- Okej, to pa!
- Pa! – odpowiedział i ruszyłam na poszukiwanie Draco.
H***
Szukałam go po całej bibliotece, aż w końcu zobaczyłam jego platynowe blond włosy na jednej z kanap w kąciku czytelniczym. Zasnął, a na stoliku obok naszykowane miał kilka książek. Od razu widać, że jest prawdziwym molem książkowym. Oczywiście, był to sarkazm. W innym przypadku by nie zasnął, tylko czytał.
Usiadłam obok niego i zaczęłam przeglądać wybrane pozycje. Faktycznie były to najkrótsze ksiązki, jakie dało się znaleźć. Co mnie jednak zaskoczyło to to, że w większości były to romanse. Pewnie nie znalazł krótszej fantastyki.
- Draco – potrząsnęłam jego ramieniem, a moje ciało przeszedł dreszcz. – Draco. Obudź się.
- Nie, nie, babciu, to nie ja obrzygałem kanapę.
- Co? – zapytałam zdezorientowana.
- No to nie ja, tylko Chris – naprawdę zaczęłam się zastanawiać, co mu się śni. – No przecież to zawsze jest on. Nie, nie mam pojęcia czyje czerwone stringi leżą w zlewie. A tym bardziej na balkonie. A skąd mam to wiedzieć, chyba nie moje, prawda? Skąd to możesz wiedzieć? Przecież ja nie noszę koronki. Pewno ty je zostawiłaś, jak lunatykowałaś.
W tym momencie zaczęłam się tak śmiać, że ledwo siedziałam na kapie. Potrząsnęłam mocniej chłopakiem, co ponownie spowodowało mrowienie na moim ciele, a on w tej chwili się obudził, jednak obrócił się w złą stronę, spadł z kanapy i gruchnął o ziemię.
- Haha – śmiałam się tak bardzo, że prawie nie mogłam oddychać i sama położyłam się na ziemi.
- Ałł – Draco rozmasowywał ramię. – Co się stało i dlaczego zrzuciłaś mnie z kanapy? I co się tak śmiejesz?
- Ja... ja nie... ty... sam spadłeś i... i.. gada...dałeś... przez s... sen – próbowałam coś z siebie wydusić.
- No nie, tylko mi nie mów, że wszystko słyszałaś.
Jedyne, co byłam w stanie zrobić, to pomachać twierdząco głową. Chłopak wstał, usiadł na kanapie i schował twarz w dłoniach.
- Tak, odpowiadając na twoje niezadane pytanie, miałem kiedyś taką imprezę, że pół domu było zarzygane i wszędzie walały się czyjeś majtki. Później cały weekend spędziłem na sprzątaniu i moja babcia stwierdziła, że już żadnego spotkania u siebie nie organizuję. I faktycznie, limit osób, które mogłem zaprosić, wynosił dwie osoby – na to wyznanie zaczęłam się jeszcze bardziej śmiać, bo dostałam jakiejś istnej głupawki, czym rozśmieszyłam samego chłopaka.
- Przepraszam, czy mogliby państwo się trochę uciszyć? Przeszkadzacie reszcie czytelników – powiedział jakiś starszy człowiek, który podszedł do nas, dość zdenerwowany. – W innym wypadku będę musiał pójść po jakiegoś kierownika.
- Tak się składa – zaczął Draco – że tutaj jest kierownik, pani Hermiona Granger.
Spojrzałam się na niego dziwnie, gdy w końcu trochę ochłonęłam. W końcu jednak uznałam, że to niewinne kłamstewko nic nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie tylko pomoże.
- Zgadza się, Hermiona Granger, w czymś panu pomóc? – podniosłam się i podałam mężczyźnie rękę.
Wiedziałam, że jest to prawdopodobne, że wyjdzie nam to małe naciągnięcie prawdy, bo moje nazwisko widniało na wizytówkach i ulotkach biblioteki razem z numerem kontaktowym. Jeśli przyjrzał się reklamie, ale nie doczytał jej uważnie do końca, to w to uwierzy.
- A nie, spokojnie, proszę tutaj robić... robić, co tam pani chce, pani kierownik, a ja już pójdę – i czmychnął za regał.
- Masz szczęście – powiedziałam – że nie poprosił mnie o pokazanie jakiegoś dokumentu, że naprawdę jestem kierowniczką. Przecież ja jestem najzwyklejszą bibliotekarką.
- No widzisz, najwidoczniej obydwoje dobrze blefujemy i mamy dar przekonywania.
- Możliwie. Ale teraz już wróćmy do książek, temat twoich ciekawych imprez omówimy kiedy indziej. Na co się ostatecznie zdecydowałeś?
- Na nic – westchnął. – Wszystko jest jakieś takie nijakie. Szukałem jak najkrótszego romansidła, bo to by zainteresowało te wszystkie starsze babcie na tych spotkaniach...
- Nie obrażaj ich. Poza tym nie każda kobieta lubi romanse – oburzyłam się.
- Może nie każda, ale panią Lopez by to zaciekawiło, prawda?
- Kontynuuj – odpowiedziałam nieugięta jego, jakże dobrym, argumentem.
- Romans by większość zainteresował, ale wszystkie znudziły mi się po czterech stronach. Na nic to wszystko.
- Czyli to jednak ja mam dzisiaj prowadzić spotkanie?
- Nie – zaprotestował. – Obiecałem to wywiążę się z obietnicy. Mam tylko problem ze znalezieniem odpowiedniego tytułu. Gdybym tylko mógł opowiedzieć o jedynej książce, która kiedykolwiek mnie zainteresowała to wszystko zmieniłoby postać rzeczy.
- A to taka książka w ogóle istnieje?
- Jasne. Za chwilę ci pokażę – wstał i ruszył do jednego z regałów. Po chwili wrócił z opasłym tomiszczem. Na jego okładce widniał tytuł „Czy magia naprawdę istnieje? Dowody i sprzeczności". Patrzyłam raz na chłopaka, raz na książkę i nie była pewna, czy mówi serio czy to jednak jakiś kolejny żart.
- Jesteś pewien, że to to? – zapytałam zdezorientowana.
- Absolutnie – odpowiedział pewnie.
- Wierzysz w te brednie, które tutaj wypisują?
- Czytałaś to? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Tak się składa, że czytałam i to była najbardziej absurdalna książka, jaką kiedykolwiek widziałam. Jakieś potwory, szkoły magii i różdżki? Przepraszam, jeśli teraz ranię twoje uczucia lub wierzenia, ale moim zdaniem to jest dobry pomysł na książkę lub film dla małych dzieci, które wierzą we wróżki. Nic poza tym.
- Czyli, gdyby to się jednak okazało prawdą to nie uwierzyłabyś w to? – zapytał dziwnie zdenerwowany.
- Nie uwierzę, bo to nie okaże się prawdą – podsumowałam. Między nami zapadł niezręczna cisza, której żadne z nas nie potrafiło przerwać.
- To zaprezentuję to jako ciekawą książkę, która może pozytywnie wpłynąć na rozwinięcie wyobraźni – pierwszy odezwał się Draco. – Treści niczego innego nie opanuję do perfekcji do wieczora. Nie mam wyboru. A tak to chociaż będę mógł odpowiedzieć na jakieś pytania.
- Dobrze. Chodźmy wypożyczyć – zaczęliśmy zmierzać w stronę wyjścia.
- Nie, nie trzeba, mam własny egzemplarz w domu – odpowiedział, po czym lekko mnie wyprzedził.
- Do zobaczenia, Lottie – pożegnałam się z koleżanką.
- Do zobaczenia, Hermiona – odpowiedziała dziewczyna. – Nic w końcu nie wypożyczacie?
- Jednak nie, ale i tak dzięki – wyszłam z biblioteki i ruszyłam za Draco. – Hej, przystanek jest w drugą stronę!
- Tak, wiem, ale muszę jeszcze coś załatwić na mieście. Zobaczymy się na spotkaniu – odpowiedział i ruszył w swoją stronę.
Nie pozostało mi nic innego jak wrócić do domu.
D***
Siedziałem w jednej z londyńskich kafejek internetowych i popijałem moją kawę z mlekiem. Już od godziny przeszukiwałem strony internetowe w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na temat magii, różdżek itp. Nie mogłem jednak znaleźć nic na ten temat. Nawet autora tej durnej książki, jego nazwisko musiało być zmyślone.
Uciekłem od Hermiony, bo wyszedłem na jakiegoś totalnego debila. Nie zamierzałem kontynuować tej rozmowy, żeby jeszcze bardziej się nie pogrążać.
Najbardziej jednak bolało mnie to, że ja gdzieś w środku wiedziałem, że to wszystko istnieje. W moich snach widziałem różdżki, dziwne stworzenia. I innych ludzi, których później spotkałem na żywo, jak np. Parvati Patli. Coś musiało być na rzeczy albo to po prostu ja byłem jakiś nienormalny i naprawdę potrzebowałem pomocy psychologicznej. Ciekawiło mnie tylko, co ja niby miałbym powiedzieć lekarzowi? Że wydaje mi się, że jestem czarodziejem, nie mam za bardzo wspomnień z młodszych lat, a jedyne, które przebijają się w moich snach to takie, kiedy trzymam w ręce jakiś drewniany patyk i wymachuję nim na wszystkie strony? Bez sensu to wszystko.
H***
- Kate! – krzyknęłam. – Gdzie postawić to ciasto? Zanieść na stół czy zostawić w kuchni?
- Przenieś na stół, kochana, jeśli byś mogła – odpowiedziała kobieta. Posłuchałam więc jej, wzięłam wypiek i poszłam do pokoju.
Kiedy wróciłam z biblioteki przebrałam się i poszłam pomóc Kate w przygotowaniach. Nie miałam nic lepszego do roboty, więc postanowiłam to wykorzystać i spędzić go produktywnie.
Gdy niosłam ciasto, nóż zaczął zsuwać się z podstawki. Miałam nadzieję, że uda mi się wszystko donieść bezpiecznie na miejsce, jednak na samej końcówce ostrze ostatecznie zsunęło się i lekko zadrasnęło mnie na nadgarstku.
- Ałł – odstawiłam wszystko na stół, odniosłam nóż do zlewu i już miała wziąć nowy, gdy do drzwi zadzwonił dzwonek.
- Coś ci się stało? – krzyknęła Kate.
- Nie, nic, tylko się nożem zacięłam. Pójdę otworzyć.
- Dobrze.
Poszłam otworzyć, a do środka wszedł Draco.
- Hej – powiedziałam.
- Cze... o ja pierdole, Herm! Coś ty zrobiła?! - urwał w pół słowa, szybko do mnie podszedł i chwycił mnie za skaleczoną wcześniej rękę, przebiegł mnie dreszcz. Spojrzałam tam, gdzie on i zobaczyłam malutką stróżkę krwi spływającą po mojej ręce.
- Uspokój się, Draco, nic się nie stało! Nie martw się. Niosłam ciasto i nóż mi się zsunął z podstawki. Nie pocięłam się – na te słowa chłopak wyraźnie odetchnął, delikatnie puścił moją dłoń i z wielką ulgą oparł się o ścianę.
- Och, Herm, błagam cię, nigdy więcej takich numerów. Aż mi się słabo zrobiło.
- Przynieść ci szklankę wody czy coś?
- Nie, dzięki – odpowiedział i ruszył do salonu. – Dzień dobry, pani Lopez, ja dzisiaj zamiast Hermiony będę prezentował książkę – ucałował kobietę w policzki na przywitanie.
- Dzień dobry, panie Malfoy. Ale dlaczego pan, coś nie tak z Hermioną? – spojrzała na mnie niepewnie, na co ja tylko przecząco pokręciłam głową, a następnie poszłam do kuchni, żeby zdezynfekować moją ranę.
- Nie, nie, z Hermioną wszystko w najlepszym porządku. Tak po prostu postanowiłem spróbować. W czymś pomóc?
- A może pan ewentualnie pomóc Hermionie w kuchni, taka z niej niezdara, że już się nożem zacięła, a jeszcze nic nawet nie zaczęła kroić – zaśmiała się kobieta.
- Dobrze, z przyjemnością – chłopak podszedł do mnie, wziął kubki i zaczął kierować się z powrotem stronę stołu, gdy złapałam go za rękę. Lekki dreszcz ponownie przebiegł po moim ciele.
- Draco, zaczekaj – powiedziałam.
- Tak? – odwrócił się do mnie przodem.
- Chciałam cię przeprosić. Trochę za mocno zareagowałam na twoje... wyznanie? Wiarę? Nie powinnam tak ostro reagować, każdy ma swoje wierzenia i...
- Herm – uśmiechnął się lekko – nic się nie stało. Nie obraziłaś mnie. Musiałem przez chwilę pobyć sam, przemyśleć wszystko, bo ja sam nie wiem, w co wierzę. Nic więcej.
- Jesteś pewien? Bo jak nie to ja...
- Jestem pewny w stu procentach.
- Okej, wierzę ci. A teraz zostaw już te naczynia, ja jakoś dam sobie radę, a ty przygotuj się.
- Dobra, dzięki – powiedział i odszedł, a ja kończyłam przygotowywania.
Dwadzieścia minut później zebrali się już wszyscy klubowicze, a Draco zaczął swój „występ".
D***
Reakcja na moje przemówienie przeszła moje najśmielsze oczekiwania. To całe zebranie starych, spróchniałych i konserwatywnych dziadków pozytywnie, a nawet lepiej niż pozytywnie, oceniło moją wypowiedź. Zaczęli zadawać mi naprawdę ciekawe pytania, skąd u mnie zainteresowanie tym tematem, jak znalazłem tę książkę i od ilu lat interesuje się tematem magii, czy mam jakieś inne ciekawe pozycje do polecenia. Nawet ta cała pani White postanowiła pożyczyć ode mnie książkę! To jest dopiero niespodziewany sukces! Zareagowali o wiele lepiej niż Hermiona, a przecież są od niej średnio ponad dwa razy starsi. To dopiero sukces. Najwidoczniej wiek nie określa człowieka.
Zszedłem ze „sceny" i zacząłem rozmawiać z jednym sąsiadów. Był zafascynowany moją wypowiedzią.
- Naprawdę, panie Malfoy, jestem pod ogromnym wrażeniem – zachwycał się staruszek. – Czasami to przychodzę tu tylko dla towarzystwa, bo nie mam co sam w domu robić. Dzisiaj natomiast było wspaniale, naprawdę mi pan bardzo humor poprawił i zapewnił wiele rozrywki.
- Jest mi bardzo miło – zacząłem. – Na pewno pożyczę panu tę książkę, gdy już...
- Panie Taylor – zza moich pleców, jak z pod ziemi, wyrosła Hermiona – czy mogłabym zabrać Draco na chwileczkę? To nie zajmie długo, dosłownie sekundka.
- Och, kochaniutka, jak mógłbym sprzeciwić się tej malutkiej, słodziutkiej dziewczynie, która w tej chwili stoi przede mną i która dba o mnie bardziej niż moje własne wnuki? – uśmiechnął się serdecznie. – Oczywiście, proszę bardzo, pan Malfoy już jest twój nawet na cały wieczór. Jeszcze dokończymy naszą rozmowę, trzeba dać działać młodym. Do widzenia – odparł staruszek i ruszył do reszty gości.
- Do widzenia – odpowiedziałem i spojrzałem pytająco na dziewczynę. – Tak już się za mną stęskniłaś, że przerwałaś mi tę uroczą rozmowę?
- Nie gadaj głupot – powiedziała i przytuliła się do mnie. Początkowo zaskoczony, nie odwzajemniłem uścisku, jednak po chwili uścisnąłem ją z całej siły i przyciągnąłem do siebie jak najbliżej. Zapach jej kwiatowych perfum tylko spotęgował mrowienie, które przechodziło przez moje ciało. Czułem się tak, jakby świat się zatrzymał, stanął w jednym miejscu i nikogo ani niczego nie było wokół nas.
To właśnie w tym momencie lekki płomień zapłonął w moim sercu.
- Chciałam cię jeszcze raz przeprosić, Draco – szeptała mi do ucha. – Naprawdę źle zareagowałam, a to jest tylko książka, każdy może wierzyć, że rzeczy w niej opisane gdzieś tam są. Ja zareagowałam zbyt ostro, myślałam, że ci wszyscy klubowicze nie są gotowi na takie odważne i nowatorskie lektury, bo sama staram się wybierać klasyki. A tu proszę, każdy był mile zaskoczony, wykonałeś kawał dobrej roboty i jestem na serio mega dumna. Jeszcze raz przepraszam.
- Herm, ile razy mam ci powtarzać, że nic się nie stało? – odszepnąłem. – Mam nagrać płytę czy zainwestować w bilbord?
- Przekona mnie kolejne wyjście do teatru – zaśmiała się i w końcu odsunęła ode mnie.
- To bardzo się cieszę, to jestem w stanie realizować.
- Bardzo gratuluję, panie Malfoy, spisał się pan na medal i rozruszał tych starych pryków – podeszła do nas pani Lopez. – Chciałam podejść wcześniej, ale chyba nie byłam zbyt mile widziana – spojrzała sugestywnie na mnie i na Hermionę, na co dziewczyna spłonęła rumieńcem.
- Jest pani zawsze mile widziana i cieszę się, że pani się podobało, bo bardzo się stresowałem czy wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Wyszło genialnie, bezsensowny ten stres, jest pan świetnym mówcą – uścisnęła mi dłoń i powiedziała coś, czego kompletnie się nie spodziewałem. – Kate.
Chwilę nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, aż w końcu potrząsnąłem lekko naszymi rękami.
- Draco – odparłem.
- No i świetnie, w końcu skończyliśmy z tymi uprzejmościami, można się naprawdę poznać – ucieszyła się kobieta.
- Też jestem zadowolony.
- Super! Proszę mi tylko dbać o moją Hermionkę!
- Oczywiście, nawet ją do mieszkania odprowadzę – zaśmiałem się.
- Bardzo dobrze, plusujesz!
- Właśnie, Kate, ja już będę iść. Nie wyspałam się dzisiaj, bo stresowałam się tym wyjazdem Alice i w ogóle, więc chciałabym się już położyć – wtrąciła Hermiona.
- Nie ma sprawy, kochaniutka – przytuliła ją kobieta. One naprawdę były dla siebie jak matka i córka. Kate wyszeptała coś tej drugiej do ucha i w końcu ją puściła. – Dobranoc!
- Dobranoc – odpowiedziała i ruszyliśmy do wyjścia.
H***
Pół godziny później leżałam już wykąpana i przebrana w piżamę w moim łóżku. Z Draco rozstałam się przed drzwiami. Byłam już naprawdę wykończona po prawie nieprzespanej i przepłakanej, jak to zawsze przy wyjazdach Alice, nocy i jedyne, czego pragnęłam to znaleźć się w tym, cudownie miękkim, łożu. Moje chwilowe miejsce na Ziemi.
Kilka minut później zasnęłam, ze słowami Kate odbijającymi się w mojej głowie:
„Kuj żelazo póki gorące"...
*****
Cześć wszystkim! Jak tam życie u Was? U mnie okej.
Powiem Wam, że osobiście jestem przerażona, bo każdy mój rozdział wychodzi coraz dłuższy i nie wiem czy się z tego powodu cieszyć czy raczej nie. Możecie pisać tutaj w komentarzach czy podobają Wam się takie dłuższe rozdziały (ten ma ponad 6000 słów 🤯)
A teraz ja już spadam spać, bo zasypiam na siedząco, ale bardzo już chciałam wstawić dla Was rozdział.
Buziaczki i dobranoc 😴😘
Miłego dnia/nocy
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top