Rozdział 26
Paola
Gdy unoszę ciężkie powieki, okazuje się, że leżę związana jak cielak, na podłodze w jakiejś obcej sypialni.
Ze znużeniem rozglądam się wokół. Nie żeby to miało znaczenie, ale na pierwszy rzut oka, jest tu całkiem schludnie, choć wystrój jest raczej minimalistyczny. Nie rozumiem co się dzieje, ani jaką motywację ma ten kto mnie porwał, ale jeśli spodziewa się, że będę spanikowaną panną w opałach, to się rozczaruje. Ta nowa i niespodziewana sytuacja w żaden sposób mnie nie rusza, ani nie wywołuje we mnie najmniejszych emocji.
A wszystko dlatego, że nie mam już sił na kolejną odsłonę dramaturgii, w jaką w ostatnim czasie przemieniło się moje życie wbrew mojej woli. Niekończące się pasmo dramatów, jest czymś wysoce wyniszczającym i wykańczającym od środka, a ja w końcu przekroczyłam ostateczną granicę swoje wytrzymałości, która dotychczas była nieustanie i uparcie przesuwana w górę swojej skali. Skali, która osiągnęła swój limit, za którym już nic nie ma - jedynie kompletna pustka.
Co wiąże się z tym, że nie mam zamiaru ani błagać o litość ani walczyć ze swoim oprawcą. Dotychczas przeszłam przez zbyt dużo bestialności losu, by przejmować się tym co może mnie jeszcze czekać z rąk tego kto mnie tu przywlekł. Cokolwiek dla mnie szykuje, nie może się równać z niczym co przeżyłam w ostatnim czasie, a także z tym z czym musiałabym się mierzyć, jeśli jakimś cudem darowałby mi życie.
Jasne, ktoś mógłby powiedzieć, że przesadzam i jestem żałosnym słabeuszem, bo w końcu macierzyństwo to nie wszystko, a poza tym istnieje wiele metod wspomaganego rozrodu i tak dalej, ale by zrozumieć moje podejście do tego wszystkiego ten ktoś najpierw musiałby znaleźć się na moim miejscu i przejść przez to co ja. Wczorajsza wizyta u ginekologa, wiele mi uświadomiła – ale przede wszystkim to, że nie mam w sobie tyle sił czy stawiać czoła kolejnym problemom, jakie bez końca stają mi na drodze do osiągnięcia tego czego tak bardzo pragnę, a co jest tak cholernie poza moim zasięgiem. Dzięki czemu utwierdziłam się w tym, że jestem beznadziejnym przypadkiem nie zasługującym już na nic dobrego, a co za tym idzie straciłam resztki wszelkiej motywacji do dalszego życia.
Dlatego też możliwość, że jakiś psychol z mniej lub bardziej pojebanych powodów, postanowił nagle zakończyć mój żywot nie robi na mnie najmniejszego wrażenia. Co więcej, być może jest to wreszcie jakiś akt łaski ze strony przeznaczenia, które postanowiło się nade mną w końcu zlitować, stawiając na mojej drodze, osobę która raz na zawsze uwolni mnie od niekończących się dramatów i bezwzględnie je ukróci. A ja mam nadzieję, że zrobi to czym prędzej, bez zabawy w jakieś popieprzone gierki, bo śmierć wydaje mi się czymś na kształt wybawienia, które pozwoli mi całkiem odciąć się od wszystkiego, co każdego dnia rujnuje mnie z nową mocą.
Jedyne co jeszcze mnie tak naprawdę martwi w całej tej sytuacji to, to jak mój mąż poradzi sobie z moim zniknięciem i śmiercią, bo ostatnie czego chcę to dokładać mu kolejnych zmartwień... Choć z drugiej strony wierzę, że Oskar szybko zrozumie, że taka a nie inna zagrywka losu będzie dla niego szansą na coś lepszego. O wiele lepszego, bo ja nie jestem w stanie dać nam oboju szczęścia, jakiego byśmy chcieli...
I oby właśnie tak było.
Ja zniknę z jego życia, a przeznaczenie za jakiś czas połączy go z inną kobietą, która będzie w stanie dać mu dziecko, bez całej tej dramatycznej otoczki jaka snuje się za mną i tylko niszczy nasze wspólne życie. Jest to najlepszy scenariusz na przyszłość mojego męża i w duchu modlę się by się ziścił, wynagradzając mu wszystko czego doświadczył przy moim boku. A doświadczył dużo, zbyt dużo.
Dobrze wiem, że choć on o tym nie mówi, chce być rodzicem równie mocno co ja, a przy kimś innym będzie miał wreszcie na to szansę... Bo ja nie tylko nie mogę mu dać dziecka, ale i jestem obarczona zbyt wielkim bagażem emocjonalnym, spod którego za cholerę nie potrafię się wygrzebać, by mimo wszystko postarać się być dla niego partnerką na jaką zasługuje.
Moje rozmyślenia i snucie pięknych wizji na dalsze życie Oskara, bez tej odwiecznej, poprzecznej zmarszczki znaczącej jego czoło z mojego powodu, przerywa mi zgrzyt otwierających się niespodziewanie drzwi. Jednak nawet nie silę się na to by skierować na nie swoje spojrzenie. W końcu ten zwrot akcji, nie jest niczym niezwykłym, bo przecież nie znalazłam się tu po to by odbyć sesję zabiegów spa.
A to czy nawiążę kontakt wzrokowy z moim zabójcą nim ten przystawi mi lufę do skroni, czy też po prostu strzeli mi w plecy, nie ma żadnego znaczenia. Jest mi obojętne to co mnie spotka i to jak on zamierza skończyć mój żywot. Jestem odrętwiała od środka i nic się już przez to nie przebije. Tym bardziej, iż jestem przekonana, że moja śmierć będzie najlepszym rozwiązaniem zarówno dla mnie samej jak i dla Oskara, który nigdy nie dałby mi od siebie odejść i tkwiłby wiernie przy mnie, niezależnie od tego, że najlepszą opcją dla niego byłoby wymienienie żony na inny model.
Moja śmierć będzie wybawieniem dla nas obojga.
-Jedzenie- dobiega mnie od tyłu jakiś męski głos, ale nie reaguje.
Nie komentuję również tego, że jakim to niby cudem mam jeść, skoro związano mi nadgarstki z kostkami nóg, bo po co. Gdy drzwi ponownie się zamykają, ja dalej leżę spokojnie na boku tak jak dotychczas, z policzkiem opartym o dywan pode mną. Kiedy rozlega się odgłos oddalających się kroków, zamykam oczy, żałując, że mężczyzna najwidoczniej odkłada w czasie moje zabójstwo.
Oby tylko nie przeciągał tego w nieskończoność, bo im szybciej to zrobi, tym lepiej, bo dzięki temu uwolni mnie od tego upodlenia jakim jest dla mnie świadomość, że nie potrafię być dla mojego ukochanego męża stu procentową partnerką, taką jaką być powinnam.
Nie wiem, ile czasu spędzam wegetując na podłodze, ale w którymś momencie drzwi ponownie się otwierają, a od ścian pokoju odbijają się ciężkie kroki osoby zbliżającej się do mojego ciała. Ale ja pozostaję niewzruszona i w pełni pogodzona z tym co nam nadzieję nastąpi lada chwila. Gdy kroki ustają, jakiś osiłek, podnosi mnie z ziemi i bez słowa wynosi z sypialni podążając w tylko jemu znanym kierunku.
Przez to, że się nie odzywa nawet nie wiem, czy to on przyniósł mi wcześniej jedzenie. Zwisając pokornie na jego ramieniu, obojętnie omiatam wzrokiem, mijaną przestrzeń i zauważam, że musi mnie przetrzymywać w jakimś zwykłym, niepozornym domu.
Mężczyzna po przemierzeniu korytarza, dochodzi do drewnianych schodów i znosi mnie po nich, a następnie kieruje się do przestronnej kuchni, w której rzuca mnie na zwykłe metalowe krzesło, ustawione na grubej foli malarskiej, pośrodku tego dużego niemal sterylnego pomieszczenia.
Oprócz nas dwojga, nie ma tu nikogo innego.
Nigdy wcześniej nie widziałam, tego kręcącego się wokół mnie, ubranego na czarno faceta, więc nie mam pojęcia, co może do mnie mieć, ale nad wyraz spokojnie siedzę w miejscu, podczas gdy on przecina węzeł, łączący ze sobą moje unieruchomione ręce i nogi. Następnie przywiązuje mi kończyny do metalowych rurek krzesła, a ja ani nie drgnę. Nie krzywię się nawet, kiedy brutalnym szarpnięciem odciąga mi ramiona do tyłu, by zacieśnić supeł szorstkiego sznurka, wokół mojej skóry. Z całkowitą uległością znoszę to co ze mną robi, wyczekując ostatecznego wybawienia.
Kiedy się w końcu ode mnie odsuwa, wydaje się zadowolony ze swojej roboty i mierzy mnie zimnym spojrzeniem, a wtedy na płytkach, którymi wyłożona jest podłoga na parterze, roznosi się echo czyiś kroków. Przez co osiłek jak na niemą komendę, staje po mojej lewej stronie, odwracając się przodem do wejścia do kuchni. Tym samym zapewnia mi doskonały widok na niespiesznie zbliżającą się do nas postać w czarnych jeansach i bluzie.
Początkowo nie wzbudza ona we mnie żadnego zainteresowania, tak samo jak cała ta sytuacja. Jednak już chwilę później pojawia się uczucie dezorientacji. A po upływie kolejnych paru sekundach jestem zmuszona przyznać sama przed sobą, że choć nie sądziłam, że jeszcze cokolwiek będzie w stanie się przebić przez moje wszechobecne odrętwienie i obojętność, czy też mnie zaskoczyć, to to wszystko udaje się osobie, która zatrzymuje się tuż przede mną z wrednym uśmieszkiem wykrzywiającym jej wargi.
Momentalnie w moim ociężałym umyśle, wiele szczegółów układa się w całość, choć nadal nie rozumiem puenty jaka z nich wynika.
W każdym razie w życiu nie przewidziałabym, że spotkam tę osobę w takich okolicznościach.
Jednak dobrze pamiętam uczucie zagrożenia jakie od samego początku wyczuła w tym skrytym obliczu, a które ostatecznie zlekceważyłam...
........
Oskar
Otumaniony, wpatruję się natarczywie w coraz gęstsze obłoki dymu, choćby nie wiem co, nie będąc w stanie oderwać spojrzenia od katastrofy rujnującej doszczętnie i nieodwracalnie moje życie. Katastrofy wydzierającej mi nie tylko wszelką nadzieję, ale dosłownie wszystko. Wszystko co miało jakiekolwiek znaczenie.
Zamrożony w pętli bezlitosnej rzeczywistości, która niszczy mnie bezwzględnie kawałek po kawałeczku, umieram od środka, bo bez Paoli, nie ma mnie samego. Bez niej nie mam po co żyć, bo to ona i jej miłość dały mi życie, którego wcześniej nie mogłem nazwać nawet jego namiastką. To dzięki niej zyskałem, to co dla innych ludzi jest codziennością.
Porażony agonią, która rozrywa moje ciało i duszę, nieświadomie zaciskam z całej siły zęby i wpijam palce boleśnie w kierownicę, choć wcale tego nie czuję. Nie czuję, bo nic nie może się równać z bólem jaki towarzyszy tej bestialskiej dewastacji zachodzącej w moim wnętrzu, która wyrywa mi serce.
Z intensywnie rodzącą się i przybierającą gwałtownie na mocy nienawiścią przewiercam gniewnym wzrokiem unoszące się w powietrzu kłęby ciemnego dymu, które odebrały mi istotę mojego jestestwa i skupiam się jedynie na nich, wyłączając się na wszelkie inne bodźce zewnętrze.
Nie docierają do mnie żadne słowa Carlosa ani odgłosy w tle jego monologu. Nie dostrzegam też mijających mnie samochodów. Jestem tylko ja i moja nienawiść do losu, a wszystko inne to jedynie biały szum, wytłumiający otoczenie.
Podczas gdy moje oczy lustrują najgorszą z możliwych rzeczy jaką mogło mi zrobić przeznaczenie, a mój umysł przetwarza fakt, że straciłem żonę, za którą sam oddałbym życie, zachodzi we mnie coś bezlitosnego.
Jednocześnie choć nawet nie jestem tego świadom, z kącików moich oczu niespodziewanie spływają słone krople, a wraz z nimi wszelkie inne emocje jakie obudziła we mnie Paola. Łzy drążą bezwzględne ścieżki na moich policzkach, a we mnie zachodzi okrutna zmiana, przez którą staję się jeszcze gorszą wersją samego siebie, sprzed tego nim los połączył mnie z moją ukochaną. Z każdą kroplą, opuszczają mnie kolejne pokłady autoempatii - znikając bezpowrotnie, tak samo jak uczucia, których odczuwania i rozumienia nauczyła mnie Paola. Co za tym idzie moje jestestwo dąży do autodestrukcji, wyrzekając się człowieczeństwa, bezlitośniej niż kiedykolwiek.
Łzy płyną, do momentu aż już kompletnie nic we mnie nie zostaje. A dzieje się to w ciągu kilkudziesięciu sekund, po których jestem wypaloną, jałową i bezosobową namiastką człowieka, który jedynie oddech, nic przy tym nie czując. Co oznacza również, że nic, dosłownie nic nie ma dla mnie już znaczenia, ani życie, ani robota, nic.
Przeznaczenie w swojej nieomylności posunęło się o jeden, bezlitosny krok za daleko, zadając mi cios, który wszystko zmienił, a po którym nie jestem w stanie być nawet tym kim byłem nim Paola wywróciła moje życie do góry nogami.
Teraz jestem tworem, obcym nawet dla samego siebie. I choć gdzieś w zakątkach mojego umysłu mimo wszystko błąka się myśl, że powinienem ruszyć przed siebie by pojawić się na miejscu wypadku, który odebrał mojej żonie ostatni oddech, to tego nie robię. Nowa wersja mnie, blokuje wszelkie prawidłowe odruchy i nakazuje mi bezwzględnie się od tego wszystkiego odciąć.
W końcu już nic nie ma znaczenia...
Dlatego też nadal nie słuchając tego co mówi do mnie Carlosa, niczym robot automatycznie ocieram mokre policzki i przyciskiem na kierownicy zrywam połącznie. Po czym wrzucając jedynkę, ruszam z piskiem opon, wzbudzając na poboczu tabuny kurzu. Następnie będąc w swoim wyzutym ze wszystkiego świecie, wjeżdżam na jezdnie nawet nie patrząc na to, że zajeżdżam komuś drogę. Zaraz po tym zaciągam gwałtownie ręczny, by orając kołami pasa zieleni, zawrócić w przeciwnym kierunku niż płonące szczątki samochodu, w którym znajdowała się moja ukochana. Z wielką pustką w miejscu, gdzie powinna znajdować się moja dusza dociskam, impulsywnie gazu, a silnik buzując na najwyższych obrotach, mruczy wściekle pod maską, wyrzucając mój samochód do przodu z zawrotną prędkością. Ja natomiast polegając jedynie na swoim instynkcie wymijam automatycznie kolejne auta, pojawiające się na mojej drodze, gnając przed siebie. Nie mam żadnego celu, po prostu jadę przed siebie, jakbym chciał uciec przed czającymi się z tyłu demonami.
Zdając się w pełni na brawurę, nie przywiązuję żadnej wagi do tego co się wokół mnie dzieje. Wyłączam się całkowicie. Jest tylko moja czarna, bezosobowa dusza i asfalt pod buzującymi kołami mojego samochód. Nic więcej, a ja nie dostrzegam mijanych kilometrów, czy też niebezpiecznych sytuacji, jakie sam stwarzam.
Nie mówiąc już o nieustanie rozbrzmiewających sygnałach kolejnych połączeń, non stop roznoszących się po wnętrzu samochodu. Dźwięki te zaczynają do mnie docierać dopiero po naprawdę długim czasie, kiedy to odruchowo staję na hamulcu, by w ostatniej chwili uniknąć wkomponowania się w tył tira przede mną, który od tak niespodziewanie wyrósł przede mną.
Wówczas przeklinając w myślach instynktowne reakcje mojego ciała, które niechcący uchroniły mnie przed dołączeniem do mojej żony w wiecznej nicości, odruchowo odbieram połącznie przyciskiem na kierownicy.
-Czego- rzucam beznamiętnie, jednocześnie ruszając z miejsca, gwałtownie zmieniając pas, a obroty silnika zwiększą się do kresu swoich możliwości w ułamku sekundy.
-Gdzie ty kurwa jesteś?! – w głośnikach grzmi wkurwiony głos Fabiano, który nie robi na mnie żadnego wrażenia.
-Nigdzie. – odpowiadam tonem wypranym z emocji, dalej gnając na łeb na szyję przed siebie i patrząc w dal.
- To nie jest kurwa odpowiedź – warczy rozjuszony – Twoi ludzie dobijają się do ciebie od dobrej godziny, a ty lecisz w chuja! – opierdala mnie zajadle, choć ja nie zwracam na to uwagi - Co się z tobą dzieje?! I dlaczego do cholery jasnej, to dopiero od twoich ludzi dowiaduję, że o tym, że ktoś śmiał porwać twoją żonę?! Nie mówiąc już od tym, że od dłuższego czasu ktoś obrał sobie ją za cel! – Fabio unosi się coraz impulsywniej, ale jego głos to dla mnie zaledwie pomruki odbijające się od mojego nowego solidnego muru obojętności.
- Paoli już nie ma – odpowiadam mu krótko, zimny wyzutym z uczuć głosem, z jeszcze większą zawziętością wbijając wzrok w horyzont przed sobą.
- Nie pierdol, kurwa, tylko słuchaj! – próbuje ustawić mnie do pionu, ale nawet mi to koło dupy nie lata. – Gdybyś z łaski swojej odbierał połączenia, od swoich pracowników, to byś kurwa wiedział, że jesteś potrzeby tu na miejscu a nie chuj wie, gdzie! Zawijaj dupę i przyjeżdżaj do firmy, bo trzeba ustalić plan działania i odbić Paolę. – wrzeszczy wściekle - Ja już jestem na miejscu, tak samo jak Emilio – zaznacza ostro, ale jego nadpobudliwość nie robi na mnie żadnego wrażenia.
-Paoli już nie ma. Ogłuchłeś? – zwracam mu obojętnie uwagę, jeszcze mocnej dociskając pedał gazu, aż silnik warczy w proteście.
- Oskar, do kurwy nędzy, gdybym mógł ujebałbym ci łeb przy samej dupie! – mój brat wydziera się furiacko – Twoja kobieta cię potrzebuje! Albo pojawisz się na miejscu tak jak ci każe albo sam zajmę się wszystkim!- wykrzykuje surowo, a jego ton przepełnia frustracja, której ja osobiści nawet nie wychwytuję – Dobra, zacznijmy od początku, a ty mnie uważnie posłuchaj – syczy, wzdychając gniewnie – Matt razem z kilkoma chłopakami, przebrnął przez monitoring parkingu tego centrum handlowego i wyłapał moment, w którym ktoś przeniósł Paolę, pomiędzy stojącymi obok siebie samochodami, a ona została wciągnięta do jednego z aut. Paola żyje! - brat wykrzykuje kolejne słowa, które początkowo nie bardzo przebijają się przez moje otumanienie. – Rozumiesz?! Twoja żona żyje do cholery! – powtarza, a jego słowa w końcu zwracają moją uwagę.
-Co ty powiedziałeś? – warczę.
Mogę być kurwa obojętny na rzeczywistość, ale kpienie sobie ze mnie w ten sposób jest w stanie obudzić we mnie przynajmniej jedną jedyną emocję, którą jest gniew.
- To, że Paola żyje i trzeba ją uratować, a ty w chuja lecisz w najmniej odpowiednim momencie – ruga mnie srogo, a ja marszcząc brwi, wykonuję nieprzemyślany manewr i zjeżdżając nagle na pobocze.
-Wyjaśnij – żądam, nadal pozostając w tym bezosobowym stanie sprzed jego wypowiedzi, jedynie balansując obecnie na granicy agresji.
- Po pierwsze, Carlos czekał aż straż pożarna się uwinie i nadzorował ich działania. Po czym okazało się, że w szczątkach busa było jedynie ciało kierowcy, a po Paoli, nie było ani śladu. Chciał cię bezzwłocznie o tym poinformować, ale oczywiście miałeś w dupie jego telefony, dlatego też skontaktował się ze mną. Jak tylko przejąłem dowodzenie okazało się też, że Matt zdąży się przekopać przez monitoring i choć początkowo, nic nie zwróciło jego uwagi, to gdy dostał cynk od Carlosa, że nadal trzeba szukać Paoli, przyczepił się do fragmentu nagrania, gdzie poszukiwany przez nas bus, niespodziewanie zajechał na wolne miejsce parkingowe, po czym dosłownie po chwili z niego wyjechał. Samochód stał przodem do kamery, a wysokość jego paki skrzętnie ukryła to co działo się za autem, jednak po prześledzeniu całego fragmentu klatka po klatce, Matt dostrzegł, moment, w którym najprawdopodobniej Paola została przeniesiona do innego stojącego obok kombi. Tablice oczywiście są fałszywe, ale chłopacy już pracują nad prześledzeniem, dokąd się udał. Sprawdzają też cały czas tamten samochód z nocy pokazu. Póki co to nasze jedyne punkty zaczepienia – wyrzuca z siebie, wzbudzając we mnie dezorientację, czy powinienem wierzyć jego słowom - a ja potrzebuję cię w siedzibie twojego zespołu z przytomnym umysłem, a nie pierdolącego od rzeczy – warczy – co więcej to rozkaz, a jeśli nie pojawisz się tu w ciągu kilkunastu minut wyślę za tobą naszych ludzi. – syczy wściekle.
-Jesteś pewien? – pytam ostro, nadal niedowierzając w jego informacje.
-Tak – odpowiada pewnie, doskonale wiedząc o co mi chodzi, a we mnie budzi się, póki co tylko potrzeba działania, bo jak na razie nic więcej nie jest wstanie przebić się przez wypełniającą mnie pustkę - tak samo jak tego, że ściągnę na miejsce choćby siłą twoją nieogarniętą dupę, jeśli sam się nie pojawisz- dodaje stanowczo.
-Zaraz będę- mówię z przekonaniem, bo choćby nie wiem co, muszę sprawdzić czy w tym co twierdzi mój brat jest choćby źdźbło prawdy.
-Mam nadzieję – warczy jeszcze Fabio, po czym się rozłącza, a ja robię kolejny brawurowy manewr, zawracając w kierunku prowadzącym z powrotem do Palermo.
Nie zważając na nic dociskam gazu, by jak najszybciej dowiedzieć się co dzieje i czy istnienie jeszcze szansa na to bym zobaczył moją żonę oraz ogarnął się z tego dziwnego bezosobowego stanu, który mnie pochłoną.
..........................
Paola
Choć mój umysł reaguje zaskakująco szybko przywołując wspomnienia i wiążąc je z obecną sytuacją, moje ciało mimo wszystko pozostaje odrętwiałe i nie okazuje żadnych zewnętrznych reakcji na to co się dzieje. Po prostu patrząc beznamiętnie na postać przede mną, utwierdzam się w tym, że to ta sama osoba, której wspomnienie podsuwa mi pamięć.
Choć tak naprawdę nie mam pojęcia kim ona w rzeczywistości jest.
Jednak nie mogę zaprzeczyć temu, że rozpoznaję sposób w jaki przekrzywia głowę patrząc na mnie spod obszernego kaptura okrywającego jej twarz. Czy też wysuwających się spod niego ciemnych włosów, a także linii wąskich ust.
Wszystko w niej jest takie same jak tamtego wieczora. Tym razem również stoi w bezruchu wpatrując się we mnie w milczeniu.
- Jaka ty się nagle spokojna zrobiłaś – odzywa się w końcu kobieta, drwiąc ze mnie i jednym ruchem zsuwając z głowy kaptur.
Odnoszę dziwne wrażenie, że już gdzieś słyszałam jej głos, choć nie przypominam sobie by odezwała się do mnie choćby słowem podczas naszego dawnego dziwacznego spotkania na ulicy.
- Ostatnim razem wyglądałaś jak przerażona sarenka złapana w zasadzę myśliwego, chociaż ja tak naprawdę chciała cię wtedy jedynie zobaczyć z bliska i dopiero zaczynałam pracować nad tym, co doprowadziło nas tu – mruczy, lustrując mnie oceniająco z wyraźną pogardą.
Jej słowa potwierdzają jedynie, że dobrze ją skojarzyła i że mój umysł nie płata mi figli, choć cała reszta stanowi dla mnie niezrozumiały bełkot.
- A teraz kiedy rzeczywiście masz się czego bać, zachowujesz się nad wyraz obojętnie – sakra, kpiąc z mojej potencjalnej głupoty i nie zdając sobie sprawy, że moje zachowanie wynika z czegoś zgoła innego.
Gdy dostrzega, że jej słowa w dalszym ciągu nie robią na mnie wrażenia, z wyraźnym niezadowoleniem okrąża mnie niczym drapieżna puma, by znienacka chwycić w garść moje włosy i odchylić moją głowę ku swojej twarzy.
- Jestem cholernie ciekawa, czy chociaż mnie rozpoznałaś – syczy, przewiercając mnie brązowymi tęczówkami, w których iskrzy wściekłość i irytacja.
Ale ja dalej nie reaguje, bo jeśli los chciałby właśnie ta zupełnie obca mi kobieta odebrała mi życie, odcinając mnie tym samym od moich problemów osobistych które nieustannie się mnożą, to zdaje się na jego wolę, wiedząc, że już niedługo zaznam spokoju, który wyciszy raz na zawsze moją rozpacz.
- Odpowiedz! – poleca mi, wydzierając się w szale.
-Tak, pamiętam nasze spotkanie – ostatecznie ulegam jej woli, odzywając się tonem bez emocji.
- Tylko jedno? – pyta, wybuchając wyniosłym śmiechem – I pomyśleć, że bałam się, że zaczniesz coś podejrzewać, gdy jeszcze tego samego wieczora wpadłyśmy na siebie w tym kurwidołku jaki prowadzi twój mężulek. – rzuca szyderczo, kręcąc na siebie głową, a do mnie nagle dociera skąd znam jej głos.
Mimo tego, że moje wspomnienia z jednej jedynej wizyty w klubie Oskara są nieco rozmyte, przypominam sobie kelnerkę, którą zaczepiłam w długim korytarzu chwilę przed tym nim dotarłam do tamtej okropnej sali, na której straciłam przytomność...
-Keshia, powinniśmy się pospieszyć – odzywa się niespodziewanie dotychczas milczący osiłek, który mnie tu przyniósł.
Zwraca tym samym na siebie uwagę kobiety, która się ode mnie odsuwa mierząc go gniewnym spojrzeniem. Natomiast ja siedzę spokojnie ze znużeniem obserwując ich.
- I tak musimy zaczekać za Eduardo – warczy na niego.
- On już jest w drodze. Dał mi cynka, że zdetonował ładunek i razem z Dantem oraz Tomasso wracają do nas. Samolot jaki wynajął też jest już w gotowości – mężczyzna nie ustępuje, a do jego tonu wkrada się nerwowość.
-Mimo to mamy czas. – syczy kobieta, podchodząc do niego – a teraz zostaw nas same – nakazuje mu, patrząc surowo w jego tęczówki.
- Po co chcesz to przedłużać?! – wcieka się jej wspólnik.
- Nie po to tak długo czekałam na ten moment, by teraz się spieszyć. Mam jej jeszcze do powiedzenia kilka rzeczy – odwarkuje, a ten kręci głową – Idź lepiej sprawdź, czy inni są gotowi do wyjazdu i wszystko przygotuj, by nie było niespodzianek – dodaje, a ten w końcu kręcąc głową, opuszcza posłusznie kuchnię.
Jak tylko jego kroki cichną, Keshia odwraca się przodem do mnie z lodowatym wyrazem twarzy.
- Dalej masz zamiar być oazą obojętności? – rzuca wyzywająco, wyciągając broń za paska spodni.
Jednak to też nie robi na mnie wrażenia. Mam nadzieję, że pociągnie za spust możliwie jak najszybciej.
- Ciekawe, czy jak zabijałaś mojego ojca też byłaś taka niewzruszona- dodaje mrużąc oczy, a jej słowa sprawiają, że unoszę na nią znudzone spojrzenie.
Nie mam pojęcia o czym ona pierdoli. Chce mnie zabić to niech to zrobi, a nie pieprzy jak potłuczona, przedłużając to wszystko.
-Nie nadążasz? A może zabiłaś w swoim życiu więcej niż tylko jednego mężczyznę? - dopytuje ku mojej dezorientacji- Jesteś taka tępa czy może cierpisz na amnezje? - szydzi.
-Nie wiem o czym mówisz. Ale jak chcesz mnie zabić to zrób to i nie marudź- polecam jej obojętnie.
- O nie. Nic z tego. - warczy furiacko, wyprowadzona z równowagi moim zachowaniem – Mówi ci coś Malta i potentat sieci markowych butików ...? - pyta, wrogo pochylając się nade mną, a jej oczy płoną tłumioną agresją.
Jej niespodziewane pytanie, sprawia, że moje ciało w końcu reaguje, choć to jedynie moje oczy rozszerzają się z zaskoczenia.
-O, widzę, że w końcu udało mi się złamać twoje opanowanie – kpi surowo, unosząc broń i przejeżdżając lufą po moim policzku - Zajebałaś mojego ojca ty pierdolona dziwko! - wybucha, gwałtownie mnie policzkując. – Odebrałaś mi szansę na życie jakie od zawsze mi się należało! Po latach zaniedbań, udało mi się w końcu zaszantażować ojca by przekazał mi część udziałów w swojej firmie, a ty go kurwa zabiłaś zanim dobiłam z nim targu! – wydziera się na mnie szaleńczo, wylewając z siebie potok pretensji.
Pretensji, które szczerze mówiąc wcale mnie nie interesują. Nie mam pojęcia, jak tamta sytuacja na Malcie doprowadziła do tej chwili, ale oprócz zdziwienia wywołanego takim obrotem zdarzeń, nie ma we mnie żadnych innych emocji. A ona niech nie marnuje czasu, tylko jeśli jej zamieram jest odegrać się na mnie za to, że zabiłam jej ojca w obronie własnej, to niech w końcu do mnie strzeli.
I tak zrobi mi tym jedynie przysługę.
- Poprzysięgłam stanąć choćby na rzęsach, bylebyś zapłaciła za to co zrobiłaś i w końcu dopięłam swego. – oznajmia z satysfakcją - Chciałam żebyś zobaczyła, jak to jest, gdy traci się kontrolę nad własnym życiem, ale ten twój cholerny mężulek musiał uparcie trzymać cię pod kloszem, spod którego nie można było cię wyciągnąć. – krzywi się z niesmakiem – choć los w końcu i tak się na tobie zemścił – dodaje uszczypliwie, a szpila zawarta w jej słowach wbija się w mojej zmrożone przez ostatnie doświadczenia serce – można by pomyśleć, że utrata ciąży, powinna być dla ciebie wystarczającą karą za to co mi zrobiłaś, ale ja posunęłam się już za daleko by nagle odpuścić – oświadcza, a moje ciało się spina, gdy drąży temat mojego poronienia.
Choć nie mam pojęcia skąd posiada wiedzę na ten temat...
Kobieta dostrzegając z satysfakcją, wyraz mojej twarz, uśmiecha się szaleńczo.
-Nadal cię to boli, co? - szydzi, a ja zaciskam zęby – Nawet nie wiesz jak łatwo jest włamać się na twoje konto pacjenta i pozyskać informacje, jeśli tylko ktoś zna się na robocie – wyjaśnia wyniośle, uśmiechając się do mnie pogardliwie – Ale nie musisz się martwić, jak wszystko pójdzie po mojej myśli, to za parę miesięcy wrócę i chętnie zajmę się twoim mężem i kto wiem, może to ja dam mu to czego ty nie potrafiłaś i na co nie będziesz już miała szansy. – mruczy pogardliwie, a w jej oczach błyszczy psychotyczny obłęd - Przystojny z niego skurwiel i muszę przyznać, że choć maczał palce w zatuszowaniu twojej zbrodni to z chęcią dam mu dziecko, którego ty nie mogłaś – mówi z zawziętością, precyzyjnie celując w moje słabości.
I choć nie zależy mi już na tym by kontynuować moje życie, które wiecznie kopie mnie po dupie, to nawet nie chce sobie wyobrażać tego, że ta wariatka mogłaby zmanipulować Oskara i znaleźć się w jego pobliżu. On zasługuje na kobietę, która będzie go warta, a nie na taką dwulicową szmatę jak ona! Pragnę by moja śmieć przyniosła mu zmianę na lepsze, a nie dała jakiejś popieprzonej harpi pole do popisu.
- On nawet na ciebie nie spojrzy- wyrzucam z siebie, bo insynuacją pod adresem mojego męża udało się jej naruszyć skorupę obojętności, która mnie pochłonęła.
Moja impulsywna reakcja, wywołuje jedynie jej nieprzyjemny rechot.
-Oj kochana – mlaska z rozmysłem - zdziwiłabyś się jak łatwo zakręcić facetem, by tańczył tak jak tego zechcesz. Trzeba tylko wiedzieć jak odpowiednio zarzucić mu dupą przed gębą. – stwierdza z przekonaniem, patrząc na mnie z pobłażaniem – Myślisz, że jak udało mi się dotrzeć tu, gdzie teraz jesteśmy? – prycha – seks to potęga, a każdy mężczyzna ma do niego słabość. A już tym bardziej gdy uwodząc go, poudaje się przed nim zagubioną owieczkę, potrzebującą opieki, ale też taką które umie się pieprzyć. – informuje mnie z wyrachowaniem – gdybyśmy były w lepszych układach, zdradziłabym ci więcej, bo co jak co, ale możesz mi wierzyć, że mam w tym wprawę. – chwali się, jakby sądziła, że ma czym - Najpierw zmanipulowałam w ten sposób jednego z ludzi, których Rossi zostawił na Malcie by po tobie posprzątali, a kiedy dzięki niemu dowiedziałam się co i jak, przybyłam na Sycylię. Co więcej na moją prośbę załatwił mi pracę w klubie, a nawet udostępnił swoje mieszkanie w mieście. Niestety prosto z Malty został oddelegowany do jakiejś innej akcji, a ja nie mogłam czekać w nieskończoność, aż wróci by nakłonić go do udział w moim planie. Dlatego też byłam zmuszona poszukać wsparcia gdzie indziej. – wyjawia – Jednak Eduardo okazał się strzałem w dziesiątkę. – stwierdza, a ja nie mam pojęcia o kim mówi - Jest dużo bardziej uległy w stosunku do mnie niż jego poprzednik, a do tego seks z nim to przyjemność, więc nie musiałam się wcale wielce wysilać. – paple, jakbyśmy odbywały pogawędkę przy herbatce - Do tego bez mrugnięcia okiem łyknął ściemę, że jako zdruzgotana córeczka chce pomścić zabójstwo ojca i jeszcze uznał to za kwestię honoru. Nawet nie musiałam go za bardzo nakłaniać do tego by mi pomógł. Bez wahania postanowił się przeciwstawić Cosa Nostrze dla mnie – dodaje dumna z siebie – Ostatecznie to on rozegrał za mnie te wszystkie akcje przeciw tobie, werbując odpowiednie osoby. Nawet do głowy by mi nie przyszło, że można zorganizować ataki na twoją firmę i całą resztę tak by nikt nie był w stanie zorientować się kto za tym stoi. – stwierdza z podziwem, a ja przygląda się jej nie bardzo nadążając za tym co mówi. Chyba coś sobie ubzdurała, bo moja firma ma się bardzo dobrze... – Do tego jeszcze te wymyśle przesyłki – bąka pod nosem, puchnąc z zadowolenia, co przykuwa moją uwagę.
-To od ciebie był ten oleander – oznajmiam odruchowo, niespodziewanie wychwytując jedyną logiczną rzecz w tym jej bełkocie.
Jak tylko wypowiadam te słowa, ona spogląda na mnie z pogardą.
-Czy ja ci wyglądam na kogoś kto za zabójstwo ojca przesyłałby ci urocze kwiatki? – szydzi, patrząc na mnie jak na naiwną idiotkę, a ja już całkiem nic nie rozumiem z tego co mi wyjawiła.
- W każdym razie nie ważne – stwierdza machając lekceważąco dłonią, w której trzyma broń - liczy się tylko to, że jesteś tu, by zapłacić za to co mi zrobiłaś. A to co dalej zrobię i jak planuję zająć się twoim mężulkiem po wyciszeniu się sprawy twojej śmierci i oczywiście już po pozbyciu się Edwardo, to już mój problem. – oświadcza, a ja jeżą się na wzmiankę o Oskarze.
-Mój mąż nie ma nic wspólnego z tym co zrobiłam na Malcie, więc się od niego odpierdol! Twój ojciec chciał mnie zgwałcić, a ja się tylko broniłam! – odzywam się, bo te farmazony jakie się z niej wylewają naruszają moją obojętność na świat.
Ta wariatka nie może się zbliżyć do Oskara! Moja śmieć ma mu dać lepsze życie, a nie wciągać w wir jakiegoś pojebanego gówna!
-Mam w głębokim poważaniu to co tatulek zamierzał z tobą zrobić- odparowuje natychmiast – Był skurwielem, który pieprzył co tylko się dało mając mnie i moją matkę w dupie, więc jedna kurwa taka jak ty, więcej nie robi na mnie wrażenia- warczy. – gdybyś mu się dała zerżnąć tak jak wszystkie inne cichodajki przed tobą, oszczędziłabyś nam obu obecnej sytuacji. – dorzuca oskarżycielsko.
Po czym przeładowuje energicznie broń, a w jej oczach błyszczy coś na kształt obłędu. Jednak jej impulsywne działanie przerywa niespodziewane pojawienie się trzech mężczyzn. Do kuchni wchodzi najpierw facet odstawiony w jasne jeansy i koszulę, a za nim dwóch nowych mięśniaków, ubranych na czarno, z ponurymi i z nieprzystępnymi minami.
-Kochanie, jeszcze jej nie załatwiłaś – mruczy z przyganą do kobiety ten pierwszy, ale kiedy ona odwraca się do niego posyłając mu słodki uśmiech, facet od razu spuszcza z tonu i wciąga ją w swoje objęcia, wpijając się wygłodniale w jej wargi.
To musi być ten cały Eduardo, o którym tyle gadała. Nie znam gościa, więc nie mam pojęcia, co takiego mam on wspólnego z Cosa Nostrą. I nie mam też zamiaru jakoś wielce tego roztrząsać, bo tak naprawdę to bez znaczenia. Prędzej czy później jego zdrada wyjdzie na jaw. Dlatego też zniesmaczona ich mało dyskretnymi pieszczotami odwracam wzrok, modląc się by cały ten teatrzyk jak najszybciej się zakończył. W tym samym czasie, ponure osiołki bez słowa, usuwają się w kąt pomieszczenia.
- Wiem, że długo na to czekałaś, ale nie powinniśmy zbyt długo zwlekać. – mężczyzna odzywa się łagodnym zachrypniętym głosem odrywają wargi od kobiety - Nie należy lekceważyć Rossich. Udało się nam ich zmylić, ale nie ma co przeceniać naszego szczęścia. Tym bardziej że musimy jeszcze pozbyć się jej ciała przed wylotem. – dodaje, ale nawet nie unoszę spojrzenia, bo nie czuję takiej konieczności.
Jeśli moje przeznaczenie ma się lada moment dokonać to niech tak się stanie.
-Zakończ swoje porachunki z nią i się zmywamy. – oświadcza, ale ona zaczyna się z nim przekomarzać, szepcząc coś na ucho.
......
Oskar
Na pełnej mocy silnika podjeżdżam pod siedzibę naszej rodzinnej korporacji i gwałtownie zatrzymuję się przy krawężników przed wejściem. Już wyciągam kluczyki ze stacyjki, kiedy po aucie rozchodzi się dźwięk kolejnego połączenia.
Widząc, że to ponowie Fabiano, natychmiast odbieram.
- Gdzie jesteś? – pyta nie czekając nawet aż się odezwę.
- Podjechałem, zaraz będą. – odpowiadam ściskając kluczyki w dłoni i już chcę wysiąść, ale jego kolejne słowa zatrzymują mnie w miejscu.
-To świetnie, bo wiemy już mniej więcej, dokąd zabrano Paolę. Teraz pracujemy tylko nad dokładnym adresem – wyrzuca z siebie, a ja zamieram, podczas gdy adrenalina zaczyna rozbudzać moje ciało, rozpędzając się po moim krwioobiegu.
Przez to wszystko nawet nie zauważam, że kręcący się przed budynkiem i palący papierosa Emilio, podszedł do mojego samochodu i otworzył sobie drzwi od strony pasażera.
-Czyli gdzie ona jest?! – pytam, żądając natychmiastowej odpowiedzi i ponownie wkładając kluczyki do stacyjki.
-Według ustaleń Matta, samochód, do którego przeniesiono Paolę ostatecznie udał się w tym samym kierunku co ten z noc po pokazie... - zaczyna, ale szybko urywa – resztę powiem ci jak przytargasz tu swoje dupsko. - ucina stanowczo, wyczuwając zapewne moje zamiary.
-Nie wkurwiaj mnie, tylko mów. - warczę na niego.
-Mowy nie ma! Trzeba było przyjechać szybciej. – zaznacza – A tak już się wszystkim sam zająłem. Jak tylko dostaniem potwierdzenie lokalizacji ruszamy do akcji. A ty nie pojedziesz tam sam. – oświadcza surowo, ale ja mam w dupie jego pieprzenie.
-Pierdole twoje wymysły! Twierdzisz, że gdzieś tam jest moja żona, a ja chcę się o tym samemu przekonać! – wybucham gniewnie, uderzając impulsywnie w kierownicę i mając ochotę roznieść wnętrze samochodu.
-Zaczekaj przynajmniej za mną – syczy, a w tle słychać, że się przemieszcza.
-Ja z nim jestem. – odzywa się niespodziewanie Emilio, nawet nie wiem, kiedy wskakując na miejsce pasażera i zatrzaskując drzwi – Mów.
-Dobra- Fabio wzdycha gniewnie – kojarzycie to nowe strzeżone osiedle pod Palermo? „Sycylijska sielanka"? – wyrzuca w końcu z siebie, a ja już odpalam silnik i ruszam z miejsca, wyjeżdżając na drogę i obierając odpowiedni kierunek.
-Tak. Już tam jadę – mówię zwięźle, skupiony na zadaniu jakie mnie czeka.
- Masz zaczekać za wsparciem i się kurwa nie ujawniać, rozumiesz? – warczy, a ja nic na to nie odpowiadam – Wysłałem już tam zwiadowców, a reszta naszych ludzi też się organizuje i ma się stawić na miejscu. Z koeli Matt razem z chłopakami próbuje się przebić do monitoringu wewnętrznego tego osiedla, żeby ustalić dokładny adres. Nie możesz tam wpaść i wszystkich sterroryzować, bo to tylko wszystko zaprzepaści – wydziera się, a ja zupełnie nie zwracam uwagi na jego paplaninę. – Chcesz tam jechać, ok, ale tylko pod warunkiem, że przyczaicie się w jakimś ustroniu. A ty Emilio znokautuj go kurwa, jeśli będzie trzeba, bylebyście nie ruszali tyłów z auta, dopóki wszyscy nie będą na miejscu! Ja też zaraz jadę za wami! Macie c z e k a ć! - wrzeszczy Fabiano, ale ukrócam jego wrzaski, zrywając połączenie.
Wyjebane mam na jego farmazony.
Ignorując również drugiego brata, pokonuję drogę w zawrotnym tempie. Nawet nie próbuję wydzwaniać do Matta, by dowiedzieć się czegoś więcej, bo wiem, że jeśli Fabio wydał mu rozkaz to gość nie puści farby z gęby. A mogę się założyć, że mój braciszek zadbał o to by nikt nie przekazał mi informacji, które pozwolą mi podjąć samowolkę.
Po kilkunastu minutach dojeżdżam na wzgórze, z którego roztacza się widok na wspominane przez Fabio osiedle domków jednorodzinnych. Zatrzymuje się gwałtownie, lustrując uważnie spokojną, ustronną okolicę. Po czym jak tylko dostrzegam, po lewej stronie polną dróżką, prowadząc do lasu, otaczającego w dużej części mury osiedla, ruszam nią, a Emilio w tym czasie stuka coś w swojej komórce. Zapewne przekazuje Fabiono gdzie jesteśmy, ale nie ma to dla mnie znaczenia.
Po wyboistej drodze leśnej, zajeżdżam na niewielką polankę pośrodku drzew. Hamuję gwałtownie, gaszę silnik i już mam wyskoczyć z samochodu, gdy na moim ramieniu ląduję ciężka ręka brata, która zatrzymuje mnie na miejscu.
-Emilio- warczę ostrzegawczo, gotów mu przyłożyć - nawet nie próbuj- dodaję, ale wówczas znowu w głośnikach rozlega się dźwięk mojej komórki.
-Masz adres? – pytam nagląco, odbierając.
-Mam, ale podam ci go dopiero jak dojadę- Fabio odpowiada nieustępliwe, a ja zaciskam zęby, mając w tej chwili ochotę ukręcił łeb moim bracią i koło chuja lata mi to, że jednej z nich jest capo di tutti capi.
-Mów- cedzę, tracąc cierpliwość i będąc bliskim wybuchowi.
- Nic z tego. Zaraz będę na miejscu i tyle musisz zaczekać. Nasi żołnierze są tuż za mną. – ucina moje pieklenie się. – ale powiem ci za to co innego. – oświadcza, a ja wbijam wściekły wzrok w głośnik przed sobą. Jeśli sobie ze mną pogrywał wmawiając mi, że Paola żyje, źle się to dla nas wszystkich skończy – okazuje się, że dom, pod adresem który ustaliliśmy należy do nie jakiej Keshi Sattanro.
- Nic mi to nie mówi – burczę furiacko.
- A powinno, bo okazuje się, że to kobieta, która dla nas pracowała. - mówi, a ja marszczę odruchowo brwi.
- Fabio marnujesz mój czas. Co niby ona ma z tym wspólnego? – zaczyna mnie ogarniać coraz większa irytacja.
- Nie wiem – przyznaje - ale właśnie odbyłem interesującą rozmowę z Martinem – informuje mnie wspominając naszego barmana – to jakaś laska, która pojawiła się w sumie znikąd, a później równie cicho zniknęła. Chciałem pogadać o niej na szybko z naszym menagerem, ale o nim też dowiedziałem się kilku ciekawostek. Okazuje się, że nie tylko nie pojawił się w pracy od wczoraj, ale i wcześniej wdał się w romans z tą tajemniczą kelnereczką, jak jeszcze widniała na naszej liście płac. Niby się z tym kryli, ale nie umknęło to uważnemu oku Martina. Później, po kilku tygodniach trwania ich relacji, dziewczyna przestała się pojawiać w klubie, a manager mgliście tłumaczył, że musiała wyjechać w sprawach rodzinnych. Jednak wychodzi na to, że zamiast opuścić miasto, kupiła sobie tu dom. – informuje mnie – Nie sądziłem, że aż tak dobrze płacimy kelnerką, by było je stać na takie miejscówki - dodaje z przekąsem.
-Jaśniej, bo gówno mnie obchodzi z kim się pieprzy mój personel i co robi prywatnie.
- Zmierzam do tego, że za tym wszystkim musi się kryć jakaś pojebana sprawa, bo poleciłem Mattowi sprawdzić dokładnie tą całą Keshie i szybko wyszło na jaw, że ta jej tożsamość jest fałszywką – wyjaśnia, a ja marszczę brwi – Z drugiej strony ciężko mi uwierzyć, by ta baba sama stała za tym wszystkim, więc nie wykluczam, że to może być robota naszego managera.
Nie mam pojęcia, dlaczego Paola miałaby się znaleźć w domu mojej pracownicy, ani co takiego oni do niej mają, ale w tej chwili mam na to wyjebane. Liczy się tylko to bym zobaczył na własne oczy, że moja żona żyje, a następnie ją uwolnił.
- Za chuja nie wiem o co w tym chodzi i zaczynam się zastanawiać jaka jest możliwość, by były w to zamieszane macki Dario. – odzywa się jeszcze Fabio – Luca się do ciebie odzywał? – pyta.
-Tak, kilka dni temu, dostałem od niego raport. Dario zaczyna robić błędy i coraz mocniej pali mu się za dupą, a Luca siedzi mu na ogonie. Jest teraz na terenie Rumunii. – odzywam się mechanicznie – A ty mnie nie zagaduj tylko podaj mi numer tego domu - syczę, a Emilio cały czas próbuje przygwoździć mnie do siedzenia.
-Nie – pada krótka ostra odpowiedź.
-Fabio- warczę, a agresja przepełnia moje ciało.
Ma szczęście, że nie stoi przede mną.
- Mówiłem, że wszystkim się zająłem i mam to pod kontrolą – odpowiada autorytarnie, a ja zaciskam dłonie tak mocno na kierownicy, że jeszcze trochę a jej kawałki zostaną mi w palcach. - Masz czekać. To rozkaz. – powtarza się jak zdarta płyta i się rozłącza.
-Kurwa!!!- wrzeszczę po czym szarpiąc się z bratem, uwalniam się spod jego chwytu i wyskakuję pospiesznie z auta.
Niestety Emilio nie odpuszcza i dopada do mnie jak tylko wychodzę przed maskę.
- Nie świruj, Fabio ma rację. Brawurowa i nieprzemyślana akcja może jedynie zaszkodzić Paoli. – mruczy pod nosem Emilio, popychając mnie na maskę i próbując na niej usadzić.
Jednak mu to nie wychodzi, bo natychmiast go odpycham z zamiarem wyminięcia. Jego głos nawet nie przebija się przez huragan panujący w mojej głowie, bo jedyne czego chce to dostać się jak najszybciej do żony i upewnić się, że nikt nie robi mnie w chuja, a ona rzeczywiście nie zginęła. Jestem gotów splądrować wszystkie domostwa na tym cholernym osiedlu byle tylko się o tym przekonać.
Moim czynom brak jakiejkolwiek racjonalności, choć to właśnie ona zawsze cechowała moje działania operacyjne i wszystkie akcje jakie dotąd przyszło mi poprowadzić. Jednak nie jestem wstanie nic poradzić na to, że w tym jednym właśnie przypadku, przegrywa ona z kretesem z impulsywnością, która wbrew wszystkim i wszystkiemu nakazuje mi gnać przed siebie na łeb na szyję. Przez co nie jestem w stanie zdobyć się na chłodną ocenę sytuacji ani podjąć logicznego i strategicznego myślenia.
Mój cel jest jeden – zobaczyć Paolę.
W związku z czym, kiedy Emilio znowu próbuje przyszpilić mnie do maski samochodu, nawet nie wiem, kiedy, a odruchowo wyprowadzam prawy sierpowy. Brat umiejętnie blokuje mój cios, co w efekcie prowadzi do tego, że zaczynamy brutalnie tłuc się po masce. Ja chcę się go pozbyć by ruszyć do akcji, a on próbuje mnie znokautować by utrzymać mnie w miejscu. A słowa jakie do mnie wywarkuje, stanowią jedynie irytujący szum, podjudzający moją agresję.
Nie mam pojęcia jak długo to wszystko trwa, ale w pewnym momencie przez obłoki naszej całkiem wyrównanej walki przebijają się odgłosy nadjeżdżających aut. Jednak ja nie zwracam na to uwagi, a przynajmniej do czas, aż na nasze twarze nie padają światła samochodowych reflektorów. Po czym w szumie gromadzących się ludzi, przebija się ostry głos Fabiano.
-Serio?!- warczy, wyrzucając przy tym z siebie stek siarczystych przekleństw - Podnoście dupy do pionu, bo robota czeka! - w mig wyrasta w przy nas i nas rozdziela, a ja sapiąc gniewnie, łypie na niego wściekłym spojrzeniem.
-To twoja wina. Kazałeś mu mnie powstrzymać- syczę oskarżycielsko.
-Nie przesadzaj – upomina mnie surowo - co nagle to po diable. – zauważa chłodno - A że tobie brak w tej chwili opanowania, to musiałem przejąć kontrolę nad sytuacją, żebyś nie naraził ani swojego ani Paoli życia. – oświadcza stanowczo – W każdym razie przejdźmy do tego co już wiemy. – zmienia temat, gestem ręki przywołując do siebie Borysa, który przynosi wydruk z planem osiedla – to ten dom – informuje mnie Fabio, wskazując palcem na jeden z budynków usytuowanych przy samym murze, okalającym przestrzeń. A ja błyskawicznie zapamiętując rozmieszczenie zabudowań, szybko odrywam wzrok od trzymanej przez niego kartki i już chcę ruszyć przed siebie, kiedy brat ponownie mnie powstrzymuje – Nie tak szybko – warczy, blokując mi drogę.
-Chyba sobie ze mnie, kurwa, kpisz – syczę rozwścieczony, ledwie nad sobą panując.
- Jak chcesz mi przypierdolić to proszę bardzo droga wolna. Ale i tak nie wpuszczę cię tam, dopóki nie dostane raportu od zwiadowców, którzy już wykonują moje polecenia, a nasi snajperzy nie zajmą swoich miejsc – oznajmia spokojnie, jeszcze bardziej mnie rozjuszając.
Przez co nie patrząc na nic rzucam się do przodu, a furia gotuje mi się pod skórą. Jednak nie udaje mi się zrobić nawet porządnego kroku, bo moi bracia łączą siły i przypierają mnie plecami do maski samochodu. Rzucam się zaciekle, gotów ich pozabijać byle mnie puścili, kiedy to Fabio zawisa nade mną z mrocznym wyrazem twarzy, jednocześnie podduszając moje gardło swoim przedramieniem.
- Wiem, że cię nosi, ale wkroczenie tam bez kilku czujnych oczu osłaniających nasze tyłki i Paolę, może doprowadzić do tragedii. – cedzi przez zęby – dlatego weź na wstrzymanie. Lada chwila ruszymy do działania, a najważniejsze jest to, że twoja żona żyje i musimy zadbać o to by tak pozostało – oświadcza, podczas gdy ja intensyfikuję rękoczyny przeciwstawiając się mu, ale on sobie nic z tego nie robi. Tak samo jak Emilio, który z zaciętym wyrazem twarzy, z trudem utrzymuje moje ciało w miejscu - Wierz mi lub nie, ale ostatecznie podziękujesz mi za to, że nie pozwoliłem ci tam wpaść od tak i zrobić zadymy, w której Paola mogłaby ucierpieć - warczy Fabio, odpierając dalej moje zajadłe ciosy.
-Szefie, nasi ludzie są już na swoich pozycjach. - dobiega nas w końcu głos jednego z żołnierzy, a Fabio przenosi na niego wzrok, nadal się ze mną siłując. – Okna od frontu są szczelnie zasłonięte roletami zewnętrznymi, ale te od tyłu budynku już nie. Przez co wiemy, że pani Rossi jest przetrzymywana w kuchni z wejściem od ogrodu, a wraz z nią są tam jakieś cztery osoby. Do tego w dwóch oknach na piętrzę zauważyliśmy po jednym człowieku na czatach. Ale nie możemy wykluczyć, że w środku znajduje się więcej osób. Jednak mamy przewagę, bo las okalający od tej strony mur, zapewnia nam sporą dyskrecję. Ogród też do małych nie należy, więc daje nam pole do popisu. – raportuje pospiesznie.
Dopiero wówczas Fabio odsuwa się ode mnie z pełną nonszalancją. Jak tylko to robi natychmiast się prostuję i poprawiam ubranie upewniając się, że moja broń jest na swoim miejscu.
-W takim razie do dzieła. Znacie rozkazy i plan działania- oznajmia z lodowatym spokojem mój brat, ruszając do mojego samochodu od strony kierowcy, a ja patrzę na niego wkurwiony, bo wychodzi na to, że tylko ja nic nie wiem na temat tego co zaplanował – Zaraz cię we wszystko wtajemniczę – zwraca się do mnie krótko, chwytając za klamkę, a Emilio rozsiada się już na tylnym siedzeniu – Wsiadasz też czy będziesz stał i zabijał mnie wzrokiem? - syczy na mnie, przywołując mnie do porządku.
-Oby twój plan nie zawiódł – warczę, po czym zajmuję miejsce pasażera.
Fabio nie tracąc czasu uruchamia silnik.
-Borys, dowodzisz całym zespołem i macie czekać na mój znak, tak jak uzgodniliśmy. Daj też znać Umberto, że nadjeżdżamy. Niech będą w gotowości – Fabio rzuca jeszcze do mojego człowieka, przez otwartą szybę.
Po czym ruszając na pełnej piździe, kieruje się w stronę bramy wjazdowej na teren osiedla i przedstawia mi krótko swój plan. Nie daje mi szansy sprzeciwu, więc zaciskam zęby i czekam na moment, kiedy wreszcie będę mógł przystąpić do działania.
Jak tylko podjeżdżamy pod bramę, okazuje się, że kilku naszych ludzi już tam na nas czeka. Co więcej zdążyli wykazać się siłową perswazją względem ochrony obiektu, dzięki czemu nie tylko wjeżdżamy na teren bez żadnych problemów, ale i zyskujemy dodatkowe informacje. Jest dopiero południe, przez co wielu mieszkańców jest poza domem, co ułatwia nam sprawę. A tymi nie licznymi, którzy przebywają w swoich domostwach, ma się zająć Umberto wraz z pozostałymi, by nikomu nie przyszło do głowy wchodzić nam w drogę i komplikować sytuacji.
Fabio przemierza osiedlowe ulice, po czym zatrzymuje auto na jednym z identycznie wyglądających podjazdów, podczas gdy nasi ludzie postępując podobnie, rozpierzchają się po okolicy. Tylko dwóch z nich podchodzi do naszego samochodu, czekając na mnie i moich braci.
-To tam jest twoja żona- oświadcza Fabiano, wskazując ręką trzy domy dalej i jednocześnie zaciskając drugą dłoń mocno na moim przedramieniu, jakby wyczuwając, że napinam mięśnie by zerwać się z miejsca. Natomiast Emilio zakłada mi od tyłu silny chwyt na szyję, by upewnić się w tym że im się nie wyrwę i niczego nie spieprzę – W tej sekundzie ogarnij, kurwa, dupę, bo w przeciwnym razie wrzucimy cię do bagażnika i tam przeczekasz całą akcję – syczy mi w twarz Fabio, patrząc na mnie nieustępliwie – dobrze wiesz, że wykalkulowane działania w takich sytuacjach są podstawą, a każde odstępstwo od tej reguły może być tragiczne w skutkach – pospiesznie poucza mnie srogo, a ja wypuszczam długi oddech, bo mimo wszystko wiem, że ma rację.
I choć roznosi mnie obłęd, to mam świadomość, że bezpieczeństwo Paoli jest tu najważniejsze.
– A teraz przypomną ci jak wygląda plan – rzuca Fabio, widząc, że zaczynam jaśniej myśleć –
Jeszcze przez dwie długie sekundy przygląda mi się uważnie oceniając mój stan, po czym mnie puszcza.
-Świetnie. W takim razie ruszamy- oznajmia Fabio i wreszcie wraz z Emilio pozwalają mi wysiąść, a sami depczą mi po piętach.
.....
Paola
Siedzę obojętnie w wymuszonej pozycji, aż moją uwagę tak samo jak pozostałych zwraca, niespodziewany dzwonek do drzwi, z powodu którego wszyscy oprócz mnie zamierają w napięciu.
- To na pewno Abel. – chrząka kapryśnie Keshia - wysłałam go na obchód, a także by przygotował samochód do wyjazdu i mogę się założyć, że ten idiota sam sobie zatrzasnął przed mordą drzwi prowadzące do garażu. – dorzuca rozdrażniona, przewracając oczami.
Jednak ani myśli zaprzestać czułości ze swoim kochankiem, w którego objęciach cały czas stoi.
- Pewnie masz rację – stwierdza Eduardo – Pójdę go wpuścić – wzdycha, odsuwając się niechętnie od kobiety.
Rusza do drzwi, ale przystaje jeszcze w progu i omiata pomieszczenie chłodnym spojrzeniem.
- Tommaso, na wszelki wypadek zasłoń jej usta – poleca jednemu z milczących osiłków, wskazując na mnie - żeby jej do głowy nie przyszło stwarzać komplikacje, jeśli się okaże, że to nie Abel tylko któryś z tych namolnych sąsiadów. - dodaje surowo, a sekundę później na moich ustach ląduje cuchnąca, wielka łapa, która utrudnia mi oddychanie. – A ty kochanie, zaczekaj z oddaniem strzał aż się nie upewnię, że przed domem nie pojawiło się żadne nieproszone gumowe ucho. – zauważa z czułością w głosie.
Przymykając powieki, przestaję ich słuchać i skupiam się na własnych odczuciach względem tego wszystkiego co się dzieje. Mimo mojego odrętwienia, sama już nie wiem, czy powinnam z taką łatwością godzić się ze śmiercią, jeśli istnieje ryzyko, że ta szmata, spróbuje omamić Oskara i wciągnąć go w coś na co on w żadnym wypadku nie zasługuje. Tylko z drugiej strony, co innego mogę zrobić, skoro siedzę przywiązana do krzesła bez możliwości jakiegokolwiek ruchu?
Dużo proście jest się poddać zrządzeniu losu, wierząc jednocześnie, że Rossi nie nabierze się na gierki, które może chcieć zastosować wobec niego Keshia. Muszę wierzyć, że on ją zawczasu przejrzy, bo dzięki temu odejdę z tego świata ze spokojem i nadzieją, że mój ukochany odnajdzie jeszcze swoje szczęście.
- Na czym to my skończyłyśmy? – mruczy zaczepnie kobieta, ponowie przenoszą na mnie swoje zainteresowanie, a ja ospale otwieram oczy - a tak! Miałam ci jeszcze powiedzieć, że dla swojego męża już jesteś martwa, bo dzięki planowi Eduardo, sądzi, że spłonęłaś w busie, który on zdalnie wysadził w powietrze – oznajmia uśmiechając się szaleńczo – ale to bez różnicy, bo za chwilę i tak pozostaniesz jedynie wspomnieniem- stwierdza triumfalnie, z roztargnieniem oglądając się za swoim kochankiem, który jeszcze nie wrócił.
Ja też chciałabym, żeby mężczyzna już wrócił, a mój los się wreszcie dokonał, bo nie potrzebuję zgłębiać popieprzonego umysłu tej baby i jej planów wobec Rossiego. Prawda jest taka, że wszelkie jej insynuacje, odnośnie do tego, że może skrzywdzić mojego męża, ranią mnie dużo bardziej niż wpijające się w moje ciało więzły, czy też kula, która niedługo przeszyje moje ciało, odbierając mi ostatni oddech.
Jednak Eduardo po kilkudziesięciu sekundach nadal nie wraca, ale Keshia nie wydaje się zwracać na to większej uwagi, bo dzięki temu ma okazję wygadywać jeszcze więcej bzdur i napawać się swoim zwycięstwem nade mną, którego tak bardzo pragnęła. O ile ignoruję, to co do mnie mówi, jedynie pokornie śledząc jej nadpobudliwe ruchy, o tyle zwraca moją uwagę to, że w całym domu nagle zapanowała dziwna, pełna napięcie cisza, którą przerywają jedynie wylewające się z niej brednie.
- Tomaso, sprawdź co tak długo zajmuje Edwardo i pomóż mu spławić tych natrętów z naprzeciwka, bo to na pewno oni. Ich chęć integracji z nowymi sąsiadami jest kurewsko irytująca – Keshia burczy do faceta ze mną, a on z osiąganiem zabiera dłoń z moich ust, pozwalając mi wziąć głębszy oddech.
Po czym zostawia nas w towarzystwie drugiego milczącego osiłka, skrywającego się w kącie pomieszczenia i mało zainteresowanego tym co się wokół niego dzieje.
- Mówi się, że to baby się guzdrzą, ale faceci potrafią być czasem o wiele gorsi i zawsze wybierają sobie na to najgorsze z możliwych momentów – stwierdza Keshia pod nosem – w każdym razie, ja już powiedziałam ci co chciałam. – mówi pochylając się nade mną i brutalnie chwytając za moje upięte włosy.
Natomiast ja pokornie czekam, aż w końcu zakończy ten tani teatrzyk i mnie zabije.
Z kolei ona nie każe mi długo czekać. Gwałtownie szarpiąc za mój kok, odchyla moją głowę od tyłu i z błyskiem szaleństwa w brązowych tęczówkach, sięga po duży nóż kuchenny ze stojaka na blacie obok, wymieniając na niego swoją spluwę. Przygląda mu się z fascynacją i z uśmiechem chorej satysfakcji, po czym spogląda w moje obojętne oczy.
- Tak mnie poganiali, a teraz sami stwarzają sztuczne opóźnienie – szepcze, do mojego ucha – ale to nic. Poradzimy sobie same i załatwimy to po cichutku. – obiecuje.
Jej groźba nie wywołuje we mnie lęku ani strachu. Witam ją jak zapowiedź ulgi w udręce jaką stało się dla mnie moje życie. Zachowuję spokój nawet wtedy, gdy po tych słowach, kobieta przykłada zimne ostrze do mojej szyi, a drugą dłonią szybko zasłania mi usta.
Nie mam zamiaru krzyczeć ani nic z tych rzeczy. Z myślą, że Oskar poradzi sobie z Keshią cokolwiek ona wymyśli, przymykam ponownie oczy, odcinając się od otoczenia i spokojnie czekam na cios, który uwolni mnie od mojej beznadziei.
Jeden ruch jej ręki zakończy moją nierówną walkę z przeznaczeniem.
......
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top