Rozdział 20


Oskar

Ten kto twierdzi, że przeznaczenie jest nieomylne, jest największym głupcem na świecie i tak naprawdę gówno wie!

Przeznaczenie to cholerstwo, działające według własnego popierdolonego widzimisię, testujące naszą wytrzymałość. Co więcej ono, w żadnym razie nie kieruje się naszym dobrem, bo po prostu ma je w chuju. Cóż pewnie znalazłby się nie jeden który powie, że przecież nie zarzuca nas samymi złymi doświadczeniami, bo przytrafia nam się też ogrom zajebiście wyjątkowych i dobrych rzeczy... Owszem, nie neguję tego, ale prawda jest taka, że są to ochłapy litości jakie przeznaczanie łaskawie zsyła nam od czasu do czasu, byśmy mimo wszystko pragnęli dalej brnąć jego krętymi ścieżkami, stwarzając więcej okazji do zadawania nam bezwzględnych ciosów. Poza tym tak szybko jak ześle nam coś wartościowego i dobrego, to tak samo szybko zbruka to swoim mrokiem i drwiną. A my jak te marionetki w podrzędnym teatrzyku jesteśmy zmuszeni stawiać czoła zrządzeniom losu, przyjmując kolejne pomyje jakie na nas wylewa. Jednocześnie pilnując się by się nie potknąć, a następnie nie upaść pod naporem jego bezdusznych wymysłów.

Jednak mimo tego, że wielokrotnie podejmujemy się tej nierównej walki, licząc na to, że uda nam się wyjść cało z każdej następnej opresji, z jaką zostajemy skonfrontowani, to często bywa tak że nasze marne próby z góry są skazane na porażkę, bo przeznaczenie już knuje, jak nam dowalić byśmy nie byli już w stanie się podnieść. A to sprawia, że nawet najsilniejszy człowiek ze stalową wolą, miewa czasami dość. Tym bardziej gdy jego głowę zalewają niekończące się litry szamba, osłabiające jego waleczność.

Brzmi ponuro? A może myślicie, że zaczynam już świrować, skoro mi się na filozofowanie ze brało?

Nie, ja po prostu zbliżam się do krytycznego punktu własnej wytrzymałości na takie chujowe zagrywki losu, bo stają się one coraz bardziej popieprzone. Chociaż z drugiej strony wiem, że nie mogę przekroczyć tej niepisanej granicy i to choćby nie wiem co, bo nie mogę się poddać. Muszę mimo wszystko trwać z podniesioną głową i przyjmować kolejne ciosy na klatę niczym niezniszczalny gladiator. I to wcale nie ze względu na siebie...

Jednak nic nie poradzę na to, że moja frustracja i wściekłość skierowana ku czemuś co nawet nie ma fizycznej postaci, a czemu z rozkoszą nie tylko rozkwasiłbym mordę, ale i skopałbym dupę tak mocno, że nigdy więcej nie odważyłoby się rzucić mi w twarz jakąkolwiek nową komplikacją, nawarstwia się w ekspresowym tempie.

W końcu, ile to popierdolone przeznaczenie może mną poniewierać! Tym bardziej że wciągnęło w tą swoją pojebaną spiralę również moją kobietę! Co więcej ta najbardziej dramatyczna komplikacja, która może przynieść nam ogrom tragedii, chyba ma stanowić jakiś pojebany odpowiednik wiśniaki na torcie złożonym z problemów z jakimi się borykam od kilku miesięcy, a o których moja żona nie ma nawet bladego pojęcia!

Ale to wszystko upewnia mnie tylko w tym, że dobrze zrobiłem od samego początku postanawiając trzymać Paole w nieświadomości, bo dodatkowe zmartwienia są dla niej obecnie czymś całkowicie zbędnym. Wystarczy, że ja sam muszę się martwić nie tylko o to co los przyniesie naszemu dziecku, ale i bezpieczeństwem mojej żony. A co za tym idzie zachowywać ciągłą czujność oraz mieć oczy dookoła głowy...

Moja koniczynka choć o tym nie wie już tydzień po naszym powrocie z Sardynii dostała dodatkową ochronę, która jeździ wszędzie w ślad za nią i jej osobisty ochroniarzem. Nie mówiąc już o zwiększonych środkach bezpieczeństwa w naszej posiadłości czy też o monitoringu, który został zmontowany w siedzibie jej firmy, przez moich ludzi... Krótko mówiąc strzegłem i strzegę mojej kobiety jak tylko mogę, jednocześnie stając przy tym niemal na rzęsach by o niczym nie miała pojęcia. Niestety komplikacje cholernie mnie lubię i co chwilę utrudniają mi życie. To właśnie przez ich ponowny odzew nie mogłem pojechać z Paolą na tą pierwszą cholerną wizytę, od której zaczął się dramat naszego maleństwa...

Wtedy akurat były to dwa samochody firmowe opatrzone logiem marki mojej żony, pod które podłożono ładunki wybuchowe, a które płonęły jak pochodnie, nim pojawiła się straż pożarna. Nikomu nic się wtedy nie stało, bo mimo że był to zwykły dzień roboczy, to auta stały w wystarczającej odległości od budynku, z tego względu, że pracownicy korzystali z nich sporadycznie. Jednak ten incydent był czymś czym musiałem się niezwłocznie zainteresować, choć wewnętrznie czułem się rozdarty jak cholera. Jedyne szczęście było takie, że moi ludzie zajęli się tematem jeszcze zanim sam się tam pojawiłem i wyciszyli sprawę, na tyle że uwinąłem się w miarę szybko, wydając odpowiednie rozkazy.

Ale to nie zmienia faktu, że takich podobnych zdarzeń podnoszących mi ciśnienie na przestrzeni ostatnich miesięcy było o wiele więcej. Anonimy z pogróżkami przysyłane do firmy Paoli, powybijane kamieniami szyby, włamania między innymi do składu z materiałami, które zostały zniszczone, próby podpalenia, hakowania firmowego konta, witryny internetowej... było tego pełno, a osoba odpowiedzialna za to, była cholernie sprytna i w moim przekonaniu nie działa sama... co oczywiście tylko pogarszało sytuacje.

W dodatku nie byłem pewien czy to w jakikolwiek sposób wiązało się z tą pierwszą paczką jaką otrzymała Paola, a którą przesłano do naszego do domu tuż po przeprowadzce, bo teraz to wszystko wydawało się mieć zupełnie inny charakter... o ile wtedy był to jakiś prezencik z insynuacją, to teraz to wszystko niosło za sobą piętno hejtu i groźby. Skupiało się też na razie, jedynie na firmowej części życia mojej kobiety. Co wydawało się jeszcze dziwniejsze...

W każdym razie tak jak wspomniałem, dbałem o to by Paola nie miała o niczym pojęcia, a pomagała mi w tym managerka zajmująca się jej biznesem, bo była ona na tyle mądra, że jak tylko wyłapała pierwsze takie ekscesy od razu zwróciła się z tym do mnie, a ja zabroniłem jej o czymkolwiek informować swoją szefową.

Od tamtej chwili jej zadanie polegało na tuszowaniu takich spraw przed moją żoną, dawanie mi cynka o każdym kolejnym problemie oraz odwiedzenie mojej ukochanej na jakiś czas od planów zmiany siedziby na nową. Pomocne było też to, że Paola skupiała się przede wszystkim na artystycznej stronie swojej pracy, często wymieniając swoją firmową pracownię na tę w naszym domu, a inne kwestie w pełni pozostawiała Jo. Ja również starałem się pracować więcej z domu, by mieć ją osobiście na oku.

To dzięki temu udawało mi się stworzyć wokół mojej żony swoistą bańką błogiej nieświadomości i uchronić od zmartwień. Ale i tak nie ważne jak bardzo się przez cały ten czas dwoiłem i troiłem, bo pierdolone przeznaczenie i tak w końcu znalazło coś przed czym uchronić jej nie mogłem i dowaliło nam ze zdwojoną mocą. Choć tu jeszcze nic do końca nie jest pewne...

Natomiast wracając do wcześniejszych akcji, to moi ludzie cały czas pracują nad rozgryzieniem tego kto stoi za tymi wybrykami, a ja rwę sobie z wściekłości włosy z głowy, jednocześnie mając na karku inne zobowiązania zawodowe, które tyczą się prześwietlenia ponad połowy funkcjonariuszy policji w Palermo i okolicach. Już nie wspominając o niektórych pchlarzach, którzy pozostają pod naszą ścisłą obserwacją, a to wszystko w związku ze sprawą, którą powierzyłem Luce... tu też problem okazał się być dużo bardziej złożony niż można by zakładać. Co chwilę wynikało coś nowego, a on choć wyłapał już kilkadziesiąt istotniejszych płotek i zbierał namiary na inne, to główny odpowiedzialny za to, Dario Contisotre, obecnie działający w światku przestępczym pod pseudonimem, nadal pozostawał nie uchwytny ku frustracji mojej i moich braci. Natomiast Luca gania za tym chujem od kilku miesięcy.

W tym samym czasie ja i reszta moich współpracowników zajmowaliśmy się psami podejrzanymi o cichą współpracę bądź też układy z ich dawnym kolegą po fachu. Na dokładkę komisarz Betito okazał się stracić wszelką kontrolę nad swoją psiarnią, przez co Fabiano łagodnie mówiąc nakłaniał jego przełożonych by przekazali to stanowisko komuś bardziej zaradnemu niż ten łysy grubas, który nie potrafił już nad tym wszystkim zapanować. Brat oczywiście dbał też o to by wybór owego następcy by zgodny z jego wolą, by nie pojawiło się kolejne bagno, w które przyjdzie nam w wdepnąć, bo trwająca przez cały czas akcja z byłym już funkcjonariuszem Contisotre jest wystarczająco upierdliwa. A jeszcze nie wiemy do końca ilu kudli macza czy też maczało w tym palce...

Ale to wszystko są kwestie, które ponad dwa tygodnie temu odsunąłem na dalszy plan. W związku z czym sprawę bezpieczeństwa Paoli w pełni powierzyłem Borysowi i musiałem wierzyć, że całkowicie sprosta temu zadaniu. Natomiast bałagan związany z Dario Contisotre pozostawiłem innym moim współpracownikom oraz moim braciom. Wszyscy oni musieli ogarnąć te tematy beze mnie, przynajmniej na razie, bo ja nie miałem wyjścia i musiałem stawić czoła czemuś zgoła innemu i dużo gorszemu, co wymagało mojej pełnej uwagi.

Musiałem się skupić na tym co mogło się stać zagładą moją i mojej kobiety, na zupełnie innym poziomie, bo jak widać przeznaczenie stwierdziło, że za mało jeszcze dram w moim życiu i postanowiło zrzucić na mnie bombę kalibru nuklearnego, by wyjebała mnie i mój świat w pizdu. I pomyśleć, że kiedyś nie byłem zdolny do odczuwania tych wszystkich emocji jakie targają mną od kilku tygodni, w związku z wizją tragedii jaka zawisła nade mną i moją ukochaną...

A dziś nastała dzień, kiedy ostatecznie przekonamy się czy przeznaczenie da nam upragnione szczęście, czy też je nam całkowicie odbierze...

Chyba nie muszę wspominać o tym, że oczekiwanie na ten werdykt losu i wisząca w powietrzu niepewność, wzbudza we mnie napięcie zarówno fizyczne jak i psychiczne, które narasta z każdą godziną, odkąd nasza radość z ciąży zaczęła się sypać... Jednak pilnuje się, by w pełni kamuflować się z tą nerwówką przed Paolą, bo nie chcę potęgować jej mętliku emocjonalnego.

Owszem, nadal wierzę, że będzie dobrze, bo przecież musi... w końcu oboje tak bardzo pragnęliśmy tego dziecka... a Paola tak bardzo przeżywała kolejne nie udane próby... W dodatku to jak bardzo się zmieniła, odkąd z ust pierwszego lekarza padł wyrok na nasze maleństwo... a także jej reakcje po każdej z tych dwóch wizyt jakie odbyliśmy w tym tygodniu u różnych specjalistów, wstrząsnęły mną równie mocno co sama informacja, że ciąża może się nie rozwijać, a my nie doczekamy się upragnionego dziecka.

W związku z czym ta moja nadzieje na to, że będzie dobrze w ciągu ostatnich dwóch dni poniekąd zmieniła swoją motywację.

Na początku poczułem ból i furię na taki, a nie inny zwrot w naszym życiu. Z kolei później za wszelką ceną nie chciałem dać wiary w to, że naszemu pierwszemu dziecku może nie być dane przyjść na ten świat. Pragnąłem trzymać się nadziei, która przyniesie mu szansę na życie, jednak patrząc na moją ukochaną i widząc jak bardzo to wszystko przeżywa..., że wychodzi z siebie by być silną, że zachowuje spokój, choć jej oczy rozświetla strach. Nasza wspólna niewiadoma, w połączeniu z niemal namacalną obawą Paoli, uświadomiły mi, że to ona w obecnej chwili musi być dla mnie najważniejsza. Ważniejsza niż moje własne chaotyczne emocje i wszystko inne.

Bo dla mojej żony zaprzedałbym duszę, by tylko była szczęśliwa i nie cierpiała. Jednak co ma zrobić facet, kiedy żadną siłą, pieniędzmi ani niczym co jest w jego mocy nie może zapewnić ukochanej tego czego ona pragnie czy potrzebuje. Czego on sam pragnie... W dodatku powiem Wam, że uczucie niemocy, jest kurewsko chujowe, zwłaszcza kiedy tak bardzo ci na czymś zależy, a ty nie jesteś w stanie nic zdziałać, bo o tym czy wasze życie się posypie decyduje już jedynie siła wyższa, a ty stajesz się tylko biernym pionkiem przeznaczenia.

Co ci w takiej sytuacji po pieniądzach i koneksjach, które możesz sobie w dupę włożyć, bo one nic w tym przypadku nie zdziałają. One nie odmienią waszego losu. A ty czujesz się jak ... trudno to określi, ale bezradne patrzenie na to jak twoja ukochana, miota się w całym tym dramacie, choć ty pragniesz dać jej ukojenie, to chujówka nie z tej ziemi...

Dlatego ostatecznie robisz wszystko by jakoś wesprzeć swoją kobietę w tak trudnej dla was sytuacji, bo tylko to ci pozostaje...

Paola stała się moim priorytetem, a ja pragnąłem by to wszystko skończyło się dobrze już głównie ze względu na nią. Bo tu już nie chodzi o mnie i o to jak ja sobie z tym wszystkim poradzę... choć równie mocno pragnąłem tego dziecka jak ona. Ja jakoś to przetrwam, ale moja żona nie zasługuje na to, żeby być zmuszoną do mierzenia się ze stratą naszego pierwszego dziecka, na które tak bardzo czekaliśmy. Sam jestem załamany możliwością, że jednak z tej ciąży może nic nie wyjść, ale patrzenie na zdruzgotaną Paolę, jest czymś ponad moje siły i czymś co rani mnie jeszcze mocniej.

Ona nigdy nie wydawała się tak pokonana, jak obecnie. Ogień, który od zawsze płonął w jej oczach, nagle zacząć gasnąć w zastraszającym tempie i przeraża mnie to, że może zgasnąć całkowicie. Już teraz nie potrafię doszukać się w niej tej iskry i entuzjazmu do życia, jakie zawsze jej towarzyszyły, a co będzie, jeśli...

O ile z utratą nadziei jaką pokładaliśmy w tej ciąży jestem wstanie sobie jakoś poradzić, to za nic nie będę w stanie znieść utraty mojej ukochanej, którą wiem, że złamie tak okrutne doświadczenie...

Już ostatnie dni były ciężkie dla nas obojga, a to może być zalewie czubek góry lodowej która się na nas zawali, bądź nie... W każdym razie po wizycie u drugiego lekarza i mojej jakby nie patrzeć kłótni z żoną, wiele sobie uświadomiłem. A może po prostu dotarło do mnie jak ona postrzega to wszystko i że tak naprawdę największy ciężar spoczywa na niej, bo to w końcu ona nosi w sobie naszą kruszynkę. Nie mówiąc już o tym z czym pod względem fizycznym może się wiązać nie powodzenie tej ciąży...

Może to dziwne czy też głupie z mojej strony, że dopiero wtedy nad wyraz dosadnie nabrałem niepodważalnego przekonania, że choć już wcześniej wspierałem moją kobietę, to to i tak było za mało, bo moim nadrzędnym celem musi być dbanie o to by Paola nie zapadła się w sobie i się nie poddawała. I też dlatego robię wszystko by temu zapobiec.

Jak tylko jestem w stanie, pokazuje jej, że najważniejsze jest to, że jesteśmy razem i wspólnie przetrwamy wszystko. Tak by nigdy w to nie wątpiła i była pewna, że ja zawsze będą z nią i przy niej.

Tak jak teraz, kiedy wybija nasza godzina zero.

Jak tylko dostaje smsem powiadomienie, że jej wyniki badań są już dostępne na stronie laboratorium, moje ciało zalewa adrenalina, a serce dziko przyspiesza. Ale nie okazując tego na zewnątrz, biorę laptopa do ręki i układam się bok mojej żony na kanapie. Bez słów obejmuję ją jednym ramieniem, przyciskając mocno do swojego bok, a ona przywiera do mnie desperacko, jednak również milczy. Atmosfera wokół nas robi się napięta jak cholera, bo oboje wiem, że jest to moment, który zmieni nasze życie...

Loguję się na odpowiedniej stronie, a gdy zerkam na Paole i dostrzegam jej spłoszenie, ściska mnie w gardle i mam ochotę wyjebać pięścią w pierwszą lepszą ścianę, za niesprawiedliwość losu przez którą ona wygląda tak jak wygląda... Ale zamiast tego przyciskam ją jeszcze mocniej do siebie, bo nic innego zrobić nie mogę. Po czym, kiedy już większość jej ciała leży rozpłaszczona na mnie, a my wgapiamy się nerwowo w komputer, naciskam enter, by pobrać dane, które rozstrzygną naszą sytuację...

Po chwili na monitorze pokazują się wyniki... a sekundę później moja żona gwałtownie wybucha płaczem pełnym żałości i trwogi. Odgłosy jej agonii, sprawiają, że aż się wzdrygam choć mnie samego paraliżuje udręka, która właśnie sprzedała mi bezlitosny nokaut.

A świadomość, że nie jestem wstanie zrobić nic innego oprócz tulenia Paoli z całych sił, podczas gdy ona zaciskając kurczowo palce na mojej koszule, krzyczy i płacze w moją pierś, dobija mnie tak kurewsko mocno, że palce samoistnie zaciskają mi się w pięści, pragnąc rozjebać cały otaczający nas świata, który się na nas bezwzględnie wypiął.

Paola zatapia się w ogromnie cierpienia, które właśnie stało się częścią naszego życia. Żałość mojej żony z każdą sekundą przybiera na sile, a mi samemu oczy się szklą, już nie tylko z powodu straconej szansy na ojcostwo, tylko z powodu mojej ukochanej, której bólu nie jestem w stanie złagodzić, a który potęguje mój własny.

Rozmazanym wzrokiem zerkam na monitor laptopa, który leży porzucony na moich kolanach. Jebane liczby, które właśnie rozpierdoliły nam życie. Każda wartość poniżej czterech tysięcy jednostek. Widniejąca na początku każdej z tych dwóch linijek trójka wwierca się w mój mózg. Bo ta sam cyfra na początku każdego z dwóch ciągów cyfr mówi o tym, że zbadany hormon nie przyrasta tak jak powinien, co z kolei oznacza, że wszelka nadzieja poszła się jebać, razem z pierdolonym przeznaczeniem, które postanowiło nas pogrążyć w odmętach najgorszej gehenny znanej ludzkości.

Bez zastanowienia odrzucam gwałtownie komputer na bok, nawet nie patrząc, gdzie leci i wciągam trzęsącą się od płaczu Paolę na siebie, tulę ją z całych sił jakie tylko mam. Zatapiam głowę w jej włosach, pragnąc przejąć na siebie całą jej udrękę i ten rozdzierający ból. Mimo że mnie samego przygniata ciężar cierpienia związanego z tym koszmar jaki stał się naszą rzeczywistością, to nie polegnę. Nie poddam się własnej agonii i będę silny za nas oboje.

Paola potrzebuje mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebuje bym przy niej trwał i dawał oparcie, a ja muszę zmierzyć się z tym wyzwaniem. Muszę mu sprostać, bo już teraz mimo tego, że tak mocno przyciskam ją do swojego ciała, czuję, jak ona przecieka mi przez palce zatracając samą siebie, na poczet gehenny jak ją miażdży żywcem. A to przeraża mnie jeszcze bardziej niż utrata nienarodzonego dziecka..., bo nie chce stracić również jej...

Trwam przy żonie, przez długi czas. Moje dłonie wędrują po jej drżącym ciele, a usta przyciskają się do skroni. Jednak wiem że to na nic. Że to nie pomoże na jej ból, bo nasz świat właśnie rozpada się w drobny mak.

W końcu po ponad godzinie jej skowyt żałości przechodzi w lamentliwy szloch, a jej ciałem wstrząsają już mniej intensywne dreszcze. To moment, w którym postanawiam wykonać telefon do lekarki, tak jak się z nią umawialiśmy.

Wysuwam z kieszeni komórkę i wybieram numer. Zwięźle informuje ją, o wynikach i o tym, że drugi pomiar jest nieco niższy, niż pierwszy, a ona potwierdza tragiczną wiadomość, jaką to za sobą niesie. Mówi, że jej niezmiernie przykro, po czym prosi o rozmowę z Paolę. Odsuwam telefon od ucha, odchylam zapłakaną twarz żony i przekazuję prośbę lekarki. Na co ona skina głową i chwyta komórkę drżącą dłonią. Mi natomiast jeszcze bardziej rozrywa się serce, gdy patrzę na cieknące z jej oczu łzy, których końca nie widać.

Ponieważ rozmawia wsparta o mnie, słyszę, całą konwersację...

-Wiem kochana, że nie takiego wyniku chciałaś, a to wszystko wygląda zupełnie inaczej niż miało, ale musisz być silna. Poronienie jest tragedią dla wszystkich przyszły rodziców, którzy tego doświadczają, ale nie można się poddawać. Musisz to przetrwać by zajść w następną ciążę i być matką tak jak tego pragniesz. Musicie razem z mężem przez to przejść. Wiem, że ciężko ci tego słuchać, ale takie sytuacje zdarzają się naprawdę często, nie jesteś jedyną która jest zmuszona do zmierzenia się z tak przykrym doświadczeniem, ale jeśli chcesz mieć w końcu upragnione dziecko, to musisz być silna i to przeżyć. Skup się na tym, że możesz mieć dzieci, a jedynie czas, kiedy to nastąpi będzie dłuższy. Musisz swoje wypłakać, ale nie pozwól by to cię złamało. Pozwól sobie na smutek, na opłakanie swojej straty, a następnie z podniesionym czołem rusz do przodu, by dać życie dziecku które chcesz urodzić. - lekarka przemawia łagodnie do mojej żony, a ja przez cały czas trzymam ukochaną w swoich objęciach, podczas gdy ona stara się pohamować płacz.

Paola markotnie potakuje, wymienia z nią jeszcze kilka z zdań po czym kończy połączenie.

Oddając mi telefon, podnosi na mnie wzrok, a ja z wielką ulgą dostrzegam, że mimo tego, że jej twarz wyraża rozpacz, tak samo jak jej oczy, to w jej tęczówkach błyszczy również namiastka pewnej twardości, której wcześniej tam mnie było. A to daje mi nadzieję, że moja Paola jednak gdzieś tam jeszcze jest i że jakoś to przetrwamy...

Jednak po chwili zamyka oczy i opada na moją pierś wylewając kolejne łzy. Trwamy tak, ja leżąc na plecach, ona na mnie i uczepieni siebie na wzajemnie oddajemy się swojej żałości. Spędzamy tak wiele godzin. Dopiero gdy za oknami zapada zmrok, postanawiam się odezwać.

-Ona ma rację.- rzucam niespodziewanie, przebijając mroczną ciszę wokół nas, dotychczas rozpraszaną jedynie rwącym oddechem mojej żony - Musimy razem przez to przejść i być silni, a później jak już będziemy gotowi to po prostu podejmiemy starania o kolejną ciąże. Wiem, że chcesz być matką, tak samo jak ja tatą, ale to, że tym razem zakończyło się to w ten sposób całkiem tego nie przekreśla. W końcu doczekamy się rodzicielstwa. - mówię do Paoli, a ona kiwa słabo głową na znak, że się ze mną zgadza, choć łzy cały czas spływają jej po policzkach, a oddech jest spazmatyczny – musimy to przeboleć, a później ruszyć dalej. - na te słowa, w oczach mojej żony pojawia się jeszcze więcej łez- wiem, że to jest i będzie cholernie trudne, ale będę przy tobie. Choćby nie wiem co zawsze będziemy mieć siebie nawzajem. – zapewniam, a ona ponownie kiwa głowę, zagryzając drgające wargi. – a to maleństwo na zawsze pozostanie w naszych sercach. - dodaję, a ona jeszcze mocniej zaciska usta.

-Tak- wydusza z siebie Paola – na zawsze – szepcze, a ja przyciągam ją do swojej piersi, by jej łzy wsiąkały w moją koszulę.

-Dokładnie. – potwierdzam, wypuszczając długi oddech, bo niestety ta tragedia nie kończy się na samej informacji, że ciąża przestała się rozwijać...- jesteś pewna, że nie chcesz zmienić ginekologa prowadzącego tak jak ci proponowała pani doktor? – pytam odgarniając kosmyki jej splątanych wokół twarzy włosów.

-Nie – odpowiada natychmiast, niemal spanikowana – Nie chcę. Jej samej nie będzie w mieście jeszcze przez kilka miesięcy, z powodu spraw rodzinnych, a ja nie chcę iść do kolejnego specjalisty by ponowie wywlekać cała swoją ponurą historię – duka, jednocześnie potrząsając głowę – nie wyobrażam sobie znowu wałkować tego wszystkiego od początku. -stwierdza wpadając w coraz większa panikę.

-Dobrze – uspokajam ją - zrobimy, jak zechcesz – zapewniam.

-Skoro ona nie może mi teraz zapewnić opieki, to zostanę u tamtego lekarza. Poza tym mimo wszystko trzeba przyznać, że od samego początku miał racje – wyrzuca z siebie żałosnym tonem, a jej drżące palce zaciskają się w pięści, podczas gdy oczy wylewają kolejne fale łez.

Średnio podoba mi się wizja tego by ona nadal chodziła do tamtego doktorka, bo odnoszę wrażenie, że facet nie tylko od samego początku przekreślił jej ciąże, ale i ma specyficzne podejście, tak jakby nie liczyła się dla niego pacjentka sama w sobie, a jedynie jej przypadłość. Nie wiem może to źle interpretuję, ale nawet ja widziałem różnice w sposobie w jaki rozmawiał z nami on, a druga pani doktor.

Jednak, jeśli Paola chce kontynuować wizyty u niego, to nie będę się sprzeciwiał. Ale będę miał tego chujka na oku i jeżeli coś mi się nie spodoba w jego dalszym postępowaniu to, się tym zajmę... po swojemu...

-W takim razie, pojedziemy do niego na wizytę, tak jak ją pierwotnie zaplanował. – zgadzam się, a po chwili dodaję - A jak będzie już po wszystkim to zabiorę cię i gdzieś wyjedziemy. Zmienimy otoczenie, może to pomoże nam nabrać sił. - przekonuje ją, bo tak naprawdę najchętniej już dziś zabrałbym ją stąd, gdzieś daleko, tak jakby ilość kilometrów które będą nas oddzielać od Palermo, była wprost proporcjonalna do szansy na to, że to ułatwiłoby nam pogodzenie się z całym tym dramatem.

Domyślam się, że to pewnie trywialne z mojej strony, ale chciałbym sprawić, że Paola oderwie się od tragedii naszego życia, zostawiając całe to nieszczęście za sobą, a wyjazd za miasto wydaje się szansą na to.

-Najpierw to wszystko musi się dokonać...- wydusza z siebie Paola, wprost w moją szyję, a ja ściskam ją mocniej doskonale wiedząc co ma namyśli. Poronienie to niejedynie, tragicznie wybrzmiewająco słowo, to coś co ma również skutki fizyczne...

-Wiem kochanie. Wiem – mówię zapewniając ją, że jestem w pełni świadom tego co jeszcze przed nami, a zwłaszcza przed nią... – Stawimy się na umówionej wizycie i dowiemy się co dalej, a ja będę cały czas z tobą – obiecuję, a ona wtula się we mnie i pozwala dalej płynąc swoim rzewnym łzom.

Nasze serca zostały dziś złamane, ale ja nie pozwolę by to je zniszczyło czy też od siebie oddaliło. Czy też by to pogrążyło nas i naszą przyszłość, bo choć straciliśmy dziecko, to ja nie mogę stracić mojej żony.

..............

Dzień, kiedy odebraliśmy wyniki był początkiem ciężkiego okresu, jak zapanował w naszym związku. Pogodzenie się z tak tragicznymi faktami, to hardcor najwyższego stopnia. Gdzie uczucia takie jak radość, czy już w ogóle beztroska idą w całkowite zapomnienie, a ty odnosisz wrażenie jakby nigdy wcześniej nawet nie miały miejsca.

Jednak mój własny ból się dla mnie nie liczył. Martwiłem się coraz bardziej o moją żonę. O to co jeszcze będzie musiała przejść, bo to na niej spoczywał największy ciężar. Dni mijały, a ja byłem zmuszony patrzeć na cierpienie mojej ukochanej, które tak bardzo pragnąłem od niej zabrać. Jednak zamiast tego zamykałem ją w objęciach i dawałem wsparcie, które wydawało mi się niewiele warte, wobec tego całego ogromu tragedii.

Paola na przemian zamykała się w sobie, by za chwilę tonąć w nie pohamowanym płaczu. Starałem się ją pocieszać i koić te zatrważające ataki szlochu, wyrażającego pełnię bólu. Jednak nie podlegało wątpliwości, że zawisła nad nami gradowa chmura. A ja nie mogłem się doczekać momentu, aż zacznie zza niej wyglądać choć cień promieni słońca. I to wcale nie ze względu na siebie, lecz na nią.

Paola snuła się przez cały czas jak w marazmie, wylewając kolejne potoki łez. Niewiele też mówiła. Głównie komunikowała się ze mną półsłówkami, nawet w sytuacjach, gdy próbowałem jakoś odwrócić jej uwagę...

Jednak teraz w wieczór przed umówioną wizytą, gdy leżymy w naszym łóżku, w końcu postanawia odezwać się do mnie więcej niż jednym słowem.

- Nie chce iść do szpitala na zabieg. – przemawia, wtulona w mój bok, a jej głos choć schrypnięty i matowy, wyraża też pewną stanowczość – Mam wrażenie, że bym się tam udusiła i zupełnie spanikowała. Jeśli lekarz dalej będzie uważał, że nie muszę poddać się zabiegowi, a to wszystko dokona się samoistnie, to chyba właśnie tak wolę. - wyjaśnia zachrypnięta, a jej głos drży niebezpiecznie. Natomiast ja zacieśniam ramiona wokół niej, uświadamiając sobie, że musi to być coś nad czym od dłuższego czasu myślała, wijąc się pomiędzy swoim strachem i wątpliwościami. - Wydaje mi się, że lepiej to zniosę, będąc z tobą w domu. - wyznaje, a mi się serce zaciska, przez to, że nasz dramat musi mieć też fizyczną stronę, której będzie musiała sprostać moja kobieta.

-Popieram każdą twoją decyzję, którą uznasz za najlepszą dla siebie. Będę z tobą i będę cię wspierał. Kocham cię i twoje dobro jest dla mnie najważniejsze- oświadczam, po czym całuję ją czule w usta.

Następnie układam się wygodniej, wciągając ją jeszcze bardziej na swój tors i pozwalam by wypłakała resztę łez jakie jej pozostały.

Choć obawiam się, że ich pokłady mogę być niewyczerpane...

......................

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top