Rozdział 18

Paola

Ten charakterystyczny rodzaj strachu, jaki czułam jeszcze sekundy temu, jest tego typu emocją, jakiej nigdy więcej nie chce czuć i której nikomu nie życzę.

Potrafi zryć psychikę w naprawdę zastraszającym tempie...

Ale na szczęście odchodzi właśnie w zapomnienie, a mnie opuszcza całe to nieprzyjemne napięcie.

I musze przyznać, że jest to cudowne uczucie! Tak samo jak spokój wewnętrzy jaki temu towarzyszy.

Zbyt pochłonięta wszechogarniającą mnie ulgą, dopiero po chwili orientuję się, że cisza w gabinecie przedłuża się coraz bardziej. Jednak nim uda mi się zmarszczyć brwi i poczęstować lekarza niecierpliwym spojrzeniem, on wypowiada słowa, za sprawą których mój świat wali się w gruzy. Choć ja sama w to niedowierzam...

-Przykro mi, ale wygląda na to, że ciążą niestety przestała się rozwijać krótko po naszej ostatniej wizycie. - stwierdza ginekolog, a ja podrywam na niego zdezorientowany wzrok.

Co on pierzy?! Potrzebne mu okulary, czy jak do cholery?! Przecież sama widziałam, że pojawiła się mała kropka, której nie było...

-Co prawda echo dziecka się pojawiło- dodaje, jakby czytał mi w myślach, a ja mam ochotę krzyczeć, „NO WŁAŚNIE! Więc co ty bredzisz?!" - ale na tym etapie powinno też pojawić się serduszko, którego niestety nie ma- oznajmia siląc się na wersję swojego łagodnego tonu.

Porażona tą bezlitosną informacją i ciężarem nieszczęścia jaki za sobą niesie zamykam oczy. Puls mi przyspiesza, a w uszach szumi, choć ja sama czuję zalewające moje ciało otępienie. Nie mam nawet świadomość, że wbija paznokcie aż do krwi, w dłoń Rossiego który przez cały czas trzyma moją rękę w stanowczym uścisku.

Jednak ja tego nie czuję, bo jestem... jestem... nawet nie mam słów by określić to co teraz czuję...

Ogrom rozpaczy czai się by wciągnąć mnie w otchłań beznadziei jakiej jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłam, lecz ja go jakimś cudem blokuję, zbyt zszokowana by dopuść do siebie rzeczywistość.

Zaciskam mocno powieki, a i tak mam wrażenie, że wszystko wokół mnie wiruje.

Ten lekarz się myli! To nie może być prawda! Po prostu nie może!

Przecież tak bardzo wierzyłam, że będzie dobrze! Tak bardzo tego pragnęłam! A on powtarzał mi, że ból piersi to prawidłowe objawy, więc nie muszę się martwić! Do tego miałam nudności, więc jakim cudem on teraz wylewa z siebie ten druzgoczący bełkot! Jak on śmie stawiać tak bezduszny wyrok, skoro jeszcze na samym początku tej przeklętej wizyty zapewniał, że wszystko prawidłowo rokuje!

Moje myśli zderzają się ze sobą z zawrotną prędkością próbując zmusić mnie do uświadomienia sobie, że moje życie właśnie zmieniło się w tragedię, której nie podołam. Jednak te wszystko wydaje mi się cholernie nierealne! Tak jakby nie mogło dotyczy mnie. A może tak po prostu działa mój instynkt obronny, który mimo wszystko w jakimś stopniu hamuje zdolność przyswojenia sadystycznej prawdy? Nie wiem, ale to wszystko wydaje mi się tak bardzo abstrakcyjne, jakby nie dotyczyło mnie samej, a słowa, które usłyszałam były skierowane do innej kobiety, ale nie do mnie.

I jebać fakt, że żadnej innej oprócz mnie, nie ma w tym pierdolonym gabinecie!

Po prostu nie chcę wierzyć, że to wszystko jest czymś z czym będę musiała się zmierzyć..., bo to przecież nie wykonalne by temu sprostać..., poza tym ja już tak wiele łez wylałam czekając na tę ciąże, więc to niemożliwe by teraz gdy wreszcie się jej doczekałam los mi ją tak brutalnie odebrał!

Przecież to byłoby istne bestialstwo ze strony przeznaczenia!

Choć z drugiej strony..., skoro moje ciało tak długo mnie zawodziło utrudniając zajście w ciąże, to czemu i tym razem nie miałoby zawieść...

Dokładnie tak, jeśli to prawda co mówi ten wykuty z lodu doktorek, to zawiodłam...

Zawiodłam siebie... zawiodłam moją dziecinkę, którą powinnam była chronić...

Moje emocje buzują coraz intensywniej, choć ja ma wrażenie, że w jakiś sposób mimo wszystko są jeszcze odseparowane od mojego ciała. Jednak i tak nie mam ani odwagi, ani siły unieś powiek, a już tym bardziej by spojrzeć mojemu mężowi w oczy. Bo to wszystko dowodzi, że jego też zawiodłam.

Był taki pewien, że będzie dobrze, a moje ciało wbrew naszym nadzieją, nie sprostało tym oczekiwaniom...

-Może się pani ubrać- jak zza szyby dobiegają mnie słowa lekarza, przez co automatycznie otwieram oczy.

Na nikogo nie patrząc puszczam dłoń Rossiego i w grobowej ciszy wstaję z fotela.

Chowając się za parawanem, mechanicznie się ubieram, a mój rozum robi sobie pauzę, nie dopuszczając do siebie reali jakie czekają na mnie za tym pieprzonym kawałkiem materiału. Przecież to co zostało mi powiedziane, jest czymś nie do przyswojenia dla normalnego człowieka, bo oznacza, że..., że...

Kurwa mać!

Jak to ma być prawda, skoro wszystko miało być dobrze! A moje cholerne cycki bolą mnie przez cały czas! Nawet teraz!

Potrząsam gwałtownie głową, pragnąc zostać tu, za tą pozorną barierą odgradzającą mnie od dramatu, przed którym bronię się w każdy możliwy sposób, nie chcąc i nie mogąc w niego uwierzyć! Najchętniej zostałabym tu i udawała, że rzeczywistości, która czeka by mnie bezlitośnie pożreć, po prostu nie istnieje... Nie chcę stawiać jej czoła... nie jestem w stanie...

Już teraz zaczyna mnie wypełniać brutalna pustka, choć jeszcze do końca nie przyjęłam do świadomości tego co się wokół mnie dzieje.

A co dopiero mówić o agonii, która rozora mnie swoimi bezwzględnymi pazurami, gdy wyjdę za tego parawanu, pozwalając by lekarz przekręcił nóż, który wbił mi w serce swoją diagnozą, a realność jego słów zacznie stopniowo rozsadzać blokadę jaką wokół siebie postawiłam, by nie stały się one moją nieodwracalną rzeczywistością.

Przecież to mnie całkowicie zniszczy...

Po dłuższym czasie niechętnie wychodzę zza parawanu, czując się otumaniona na świat zewnętrzny. Unikając wzorku Oskara siadam na krześle przy biurku lekarza, a moje ruchy są niczym czynności wykonywane przez bezosobowego robota.

Wbijam martwe spojrzenie w blat, a mój ginekolog notuje swoje uwagi w mojej kartotece. Nie wiem czy to normalne, ale nie jestem w stanie pogodzić się z rozgrywającą się wokół mnie tragedią, jednocześnie zawzięcie zaprzeczając jej nieodwracalnym realiom.

-Spotkamy się za tydzień by potwierdzić nierozwijającą się ciążę, ale do tego czasu proszę przyjmować przepisane leki bez zmian. Nie może ich pani odstawić, dopóki ostatecznie nie przekreślimy tej ciąży. - oświadcza lekarz, a ze mnie wydobywa się cichy, bolesny jęk, który jest początkiem procesu uwalniania się z głębi mojej duszy fali rozpaczy, która wzbiera we mnie, mimo że cały czas odnoszę wrażenie, iż ta sytuacja to jakiś wymysł mojego umysłu, który próbuje mi zadać cios poniżej pasa.

Jednak określenia „nierozwijająca się ciążą" i „ostatecznie nie przekreślimy" stanowią dodatkowe ostrza wbijające się w moje serce, jakby było ich tam jeszcze za mało, by uświadomić mi brutalną rzeczywistość. Stanowią też częściowo kubeł zimnej wody dla mojego umysłu, który wbrew mojej woli powolutku zaczyna odbierać bodźce zewnętrzne i marność egzystencji.

W wyniku czego, oczy samoistnie zachodzą mi łzami. Mimo wszechogarniającego odrętwienia, czuję, że Oskar próbuje chwycić mnie za rękę, więc ją odtrącam. Nie chcę, żeby mnie dotykał, bo wówczas moje blokady obronne upadną całkowicie a ja rozpadnę się zupełnie, tu i teraz przy tym wypranym z emocji lekarzu. A ostatnie czego chcę to by piekło jakie mi zgotował za pośrednictwem swoich słów, dosięgnęło mnie pełnią swojego realizmu w jego obecności.

Bo doskonale zadaję sobie sprawę, że gdy już to nastąpi to nawet nie będzie co zbierać, bo mnie już nie będzie. I jeśli stałoby się to tu, to choć moje ciało nadal będzie szlochać siedząc na tym przeklętym krześle, ja przepadnę w nicości.

Dlatego zaciskając zęby i odpychając od siebie czyhającą na mnie przez cały czas udrękę, postanawiam zapytać lekarza o coś co zwróciło moją uwagę w jego wypowiedzi.

-A czy...- zaczynam cicho, poprzez łzy, po czym chrząkam, z trudem oczyszczając gardło- A czy istnieje jeszcze szansa, że ciąża jednak zacznie się rozwijać prawidłowo? – wyduszam z siebie, chwytając się nadziei, której teraz tak bardzo łaknę.

Najbardziej na świecie.

Bardziej niż kolejnego oddechu...

Choć wiem, że jeśli nie będzie miała przełożenia na rzeczywisty stan, to trzymanie się jej niczym iluzji, złamie mnie jeszcze bardziej, gdy ostateczny wyrok, jaki zapadnie nad moją ciążą, całkowicie jej zaprzeczy.

-Zawsze jest szansa - odpowiada wymijająco, uciekając spojrzeniem do kartek i kręcąc się niespokojnie na krześle, jakby czuł się nieswojo wobec kobiety, która w jego mniemaniu przeżywa załamanie nerwowe w jego gabinecie.

Możecie mi wierzyć, że jeśli on sądzi, że właśnie to się ze mną dzieje to nie ma o niczym pojęcia. Bo jeszcze nigdy nie udało mi się tak negować rzeczywistości jednocześnie w niej uczestnicząc, jak obecnie. Gdybym teraz dopuściła do siebie czyhające emocje, które dopadną mnie jak tylko opuszczę moje mury zaprzeczenia... nie jestem wstanie sobie tego wyobrazić, a co dopiero pomyśleć, że to ma stać się moją codziennością...

-Doktorze – zwracam się do niego by spojrzał mi w oczy - proszę by powiedział mi pan jakie są realne szanse, na to że mimo wszystko będzie dobrze, bo ja naprawdę nie chcę się oszukiwać- mówię łamiący się głosem, podczas gdy łzy spływają mi ciurkiem po twarzy – bo jeśli jest to praktycznie niemożliwe, a ja będę się kurczowo trzymać nadziei, to... to...- zaczynam się jąkać nie będąc w stanie dokończyć zdania, przez co jedynie potrząsam głową, bo to wszystko to jest niczym najbardziej okrutny koszmar jaki może spotkać kobietę.

W odpowiedzi na mojej słowa lekarz najpierw ciężko wzdycha, po czym łaskawie zabiera głos.

-Szansa jest bardzo niewielka – oznajmia patrząc mi w oczy – bo jak niestety wynika z mojego wieloletniego doświadczenia, na następnej wizycie będę zmuszony powiedzieć pani, że z tej ciąży nic nie będzie – dodaje, a ja zagryzam wargi, starając się zapanować nad ich niekontrolowanym drganiem.

-Rozumiem- dukam w końcu słabo, po czym biorę rwący się oddech, a moje ciało drży od powstrzymywanej agonii, która spieszy by wciągnąć mnie we swoje macki.

I gówna prawda, nic nie rozumiem! Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje! Nie rozumiem, dlaczego to musiało spotkać akurat mnie i moje dziecko! Dlaczego los to właśnie mi postanowił zabrać moje maleństwo wraz z nadzieję na macierzyństwo, którego tak bardzo pragnęłam?!

Jednak zamiast wykrzyczeć to nagłos, zadaje jeszcze jedno pytanie.

Pytanie, które wydaje mi się ważne, choć wypada cholernie blado na tle czekającej na mnie czarnej rozpaczy, która ma się stać moją teraźniejszością, jak tylko w pełni ją do siebie dopuszczę. Naprawdę nie wiem, dlaczego potrzebuje poznać na nie odpowiedź właśnie w tej chwili, bo przecież jest to absurdalne wobec faktu, że przeznaczenie postanowiło brutalnie wyrywać mi serce i odebrać mi szansę na okazanie mojemu dziecku miłości, która się we mnie zrodziła w tej samej sekundzie, w której dowiedziałam się o ciąży. Ale i tak pytam...

-W takim razie... - urywam, roztrzęsiona. Po czym przełykam gulę w gardle i chrząkam – co będzie dalej? - wyrzucam ostatecznie z siebie.

-Cóż... ciąża jest bardzo niska więc powinno dojść do samoistnego poronienia, ale oczywiście jeśli będzie pani chciała ustalimy sobie termin zabiegu, by to wszystko przyspieszyć. – wyjaśnia, a mi w oczach wzbiera jeszcze więcej łez i totalną abstrakcją wydaje mi się to, że siedzę tu, w tym gabinecie i rozmawiam o czymś co nie sądziłam, że kiedykolwiek stanie się moim udziałem. Słowa „poronienie" i „zabieg" przerażają mnie i jednocześnie sprawiają, że aż się wzdrygam – Natomiast później będziecie się mogli państwo starać o drugą ciążę. Jeśli zdecyduje się pani na zabieg to powinno się po nim odczekać około trzech miesięcy, z kolei, jeśli dojdzie do samoistnego poronienia, to ten okres będzie krótszy. Porobimy też odpowiednie badania, by dowiedzieć się więcej i zrobić wszystko tak by pani następna ciąża była wychuchana już od samego początku- tłumaczy, a ja automatycznie kiwam głową, zupełnie ignorując osobę Rossiego.

Nie jestem w stanie skupiać się dodatkowo na nim i na tym co on sam czuje, bo dramat jaki się wokół mnie rozgrywa, zaczyna pochłaniać mnie kawałek po kawałeczku.

-Nie wiem co mam myśleć o następnej ciąży... – bąkam, przegarniając chaotycznie włosy, drżącymi palcami – tak bardzo czekałam na tę...- mamroczę nerwowo- i przeraża mnie to, że zajście w kolejną zajmie mi tyle samo czasu albo nawet więcej – wyrzucam z siebie, werbalizują chaotyczne myśli krążące mi po głowie, zupełnie się nad nimi nie zastanawiając.

-Jedyną dobrą informacja wynikającą z tego wszystkiego jest to może pani zajść w ciążę. – oświadcza lekarz - Co prawda nie umiem powiedzieć, kiedy uda się wam doprowadzić do poczęcia, ale nie jest powiedziane, że tym razem potrwa to też tyle miesięcy. Wprowadzimy u pani monitoring cyklu, będziemy obserwować owulację, by skrócić ten czas i będzie dobrze. - zapewnia, po czym dodaje jeszcze, że gdybym zaczęła krwawić przed ustaloną wizytą w przyszłym tygodniu to mam bezzwłocznie do niego zadzwonić.

Po tych słowach podnoszę się z miejsca, nie wiedząc do końca jak się z tym wszystkim czuję. W moim wnętrzu panuje dziwna apatyczność i mam wrażenie, że moje zmysły są jakieś przytłumione. A może po prostu zaczęła mnie już wciągać pustka nicości, z którą wiąże się przyswojenie tego, że los odbiera mi szansę na spełnione macierzyństwa? Nie wiem, ale przez ten oszołomiony stan, jedynie kątem oka zauważam, że Oskar zabiera moją torebkę, dokumenty i receptę, a także wymienia z lekarze jeszcze kilka zdań. Ich słowa nawet nie docierają do moich uszu...

Stanowiąc wzór apatii wychodzę na korytarz, nie będąc nawet pewną tego czy wypowiedziałam jakiekolwiek słowa pożegnania do ginekologa. Wzrok mam zamazany łzami, ale mimo to dostrzegam w poczekalni kilka kobiet radośnie szczebioczących między sobą i pocierających swoje wydane brzuszki. Brzuszki, w których noszą swoje maleństwa, podczas gdy mi nie będzie dane nosić pod serce rosnącego dzieciątka, bo moja ciąża przestałą się rozwijać...

Wraz z tą sadystyczną i nad wyraz racjonalną myślą, wypadam z budynku mając wrażenie jakbym miała się zaraz udusić.

Nie oglądając się za siebie wybiegam na chodnik. Po czym pochylam się opierając dłonie o kolana i łapczywie próbuję nabrać powietrza. Nie, to nie może się dziać... To koniecznie musi dotyczyć kogoś innego i to niemożliwe bym to ja miała przez to wszystko przechodzić!

Nie ma innej opcji, bo to dla mnie coś niewykonalnego. Ja jestem zbyt słaba by sobie z tym nie poradzić. Nie udźwignę takiej niedoli!

Błagam niech ktoś mi powie, że to koszmar, z którego zaraz się obudzę, a z moim maleństwem będzie wszystko dobrze... Błagam, bo ogrom nieszczęścia jaki kryje się za dzisiejszą diagnozą lekarza stanowczo przekracza moją wytrzymałość na każdym poziomie mojego istnienia!

Więc błagam na wszystko co mam niech ktoś mi powie, że to bestialski żart przeznaczenia!

Nagle czuję niespodziewany dotyk Rossiego na moich plecach, ale ignoruję męża, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Prostuję się i bez słowa podchodzę do jego samochodu. Zajmuję miejsce pasażera, wykonując wszystko jak na autopilocie.

-Koniczynko- zwraca się do mnie zatrwożony Oskar, siadając za kierownicą i próbuje mnie objąć, ale mu się wyrywam.

Desperacko przywieram bokiem do drzwi, zwracając głowę ku szybie.

Nie chce jego bliskości. Nie chce niczego, poza jedną jedyną rzeczą, wobec której ogarnia mnie niemoc i która jest poza moim zasięgiem. Chcę by moje dziecko rozwijało się prawidłowo, by się urodziło, bym mogła tulić je do piersi, troszczyć się o nie i zapewnić mu bezpieczeństwo.

Ale skoro przeznaczenie nie chce mi tego dać to nie chce też niczego innego.

W mojej głowie wiruje od najróżniejszych myśli, a wszystko wydaje się tak cholernie niewiarygodne. Zrzucono na mnie bombę stanowiącą moją zagładę, a ja nadal nie do końca mogę w to uwierzyć, bo przecież wszyscy mi powtarzali, że wszystko będzie dobrze. Jak ja mam spojrzeć okrutnej prawdzie w oczy, skoro mimo kilku przeplatających się w moim umyśle niepodważalnych faktów, ja cały czas łudzę się, że ten dramat jest przeznaczony dla kogoś innego.

Oszukuję się w ten sposób, bo prawda nie tylko jest zbyt cholernie bolesna i przerażająca, ale wiążę się z okrucieństwem, które nie mieści się w ludzkim pojęciu!

Jakim niby cudem mam sobie poradzić z tą katastrofą w jaką obróci się moje życie jak tylko dopuszczę do siebie realizm dzisiejszego dnia? Odpowiedź jest prosta! Nie ma możliwości by sobie z tym poradziła i tyle!

Tak bardzo pragnęłam tego dziecka! Tyle czasu na nie czekałam! Przecież po tylu miesiącach niepowodzeń, moja zasłużona radość nie może nagle przeistoczyć się w bezkres cierpienia!

Nie, nie, nie, nie! – powtarzam w myślach jakbym była w transie. Dodatkowo kręcę głową by podkreślić swoje zaprzeczenie dla tej absurdalnej i sadystycznej rzeczywistości, którą podsuwa mi rozsądek.

Trwam w tym stanie zaprzeczenia przez całą drogę do domu, a także gdy na chwiejnych nogach przekraczam próg naszej posiadłości i jak w letargu kieruję się w stronę schodów na górę.

-Paola! - woła mnie Oskar, a jak nie reaguje cały czas pochłonięta wewnętrznym otumanieniem, wyrasta niespodziewanie przy mnie, stanowczym ruchem chwytając mnie za rękę.

Przyciąga mnie gwałtownie do swojego ciała, wciągając bezdyskusyjnie w swoje umięśnione ramiona, a ja ląduje w ich bezwładnie niczym szmaciana lalka. Jak tylko jego ciało zamyka mnie w stalowym uścisku, próbuję się od niego desperacko odsunąć, ale w żadnym wypadku mi na to nie pozwala, na siłę zatrzymując mnie przy sobie i przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie, jakby chciał się ze mną stopić.

-Kochanie proszę... nie uciekaj ode mnie. Nie odsuwaj się ode mnie. – prosi błagalnym tonem, z twarzą schowaną w moich włosach - Przejdziemy przez to razem- dodaje łamiącym się głosem, który sprawia, że wszystkie dzisiejsze wydarzenia uderzają we mnie swoją brutalną realnością, odzierając mnie z resztek niedowierzania i stawiając przed koniecznością pogodzenia się z agonią rzeczywistości.

To wszystko napiera na mnie nagle, z gwałtownością huraganu i miażdżącą rozpaczą, odbierając mi dech.

Nie jestem już w stanie dłużej blokować bezlitosnej prawdy i nie dopuszczać jej do siebie, przez co moje gardło raz za razem zaczyna rozdzierać przeraźliwy, druzgoczący skowyt bólu i udręki, a twarz zalewa ocean rzewnych łez.

Moje emocje, choć już wcześniej wydawały mi się wyniszczające, to teraz wybuchają w zupełnie niekontrolowanym ataku, uświadamiając mi jak mocno je tłumiła aż do tej chwili.

Teraz wobec całkowicie uprzytomnionego faktu, że los odebrał mi maleństwo, którego tak bardzo pragnęłam i które pokochałam w chwili, gdy tylko zobaczyłam na teście te dwie, tak wyczekiwane kreski, serce pęka mi na miliony drobinek, których już nigdy nie uda się poskładać w całość!

A wraz z nimi rozpadam się również ja...

Rossi przyciska mnie jeszcze mocniej do siebie, w niemal bolesnym uścisku, tak jakby nie chciał mi pozwolić bym się rozpadła, ale to bezcelowe. Wydaje mi się, że pragnie on też przekazać mi siłę, której mi w tej chwili tak cholernie brakuje, ale to jedynie sprawia, że mój krzyk agonii przybiera na mocy, a lamentliwy płacz wstrząsa każdą cząstką mojego ciała.

Utrata szansy na upragnione macierzyństwo niszczy ostatnie okruchy mojego jestestwa, a świadomość, że jestem bezsilna wobec tej niesprawiedliwości przeznaczenia, sprawia, że ponownie tracę oddech i nie jestem wstanie wziąć kolejnego. Atakuje mnie panika będąca połączeniem tego co już doświadczyłam i tego co jeszcze mnie w związku z tym czeka. Pożera mnie ona w zastraszającym tempie przez co zaczynam się dziko szamotać w objęciach Oskara, a gdy ten tylko lekko poluzowuje chwyt swoich ramion, uwalniam się z ich i odsuwam od niego.

Stojąc na drżących nogach, odchylam głowę do tyłu, przymykając powieki i czuję jak kolejne potoki łez spływają wzdłuż moich policzków. Gdy z trudem udaje mi się w końcu odetchnąć, otwieram zapłakane oczy i dostrzegam przed sobą Rossiego, który patrzy na mnie z wyzierającą troską i zmartwieniem, a z kącików jego oczu również spływają słone krople.

Ten widok to dla mnie już stanowczo za wiele.

Nie jestem w stanie patrzeć na jego rozpacz i mękę. Nie kiedy sama nie potrafię zapanować nad pożerającym mnie od środka dramatem i ogarniającą mnie trwogą. A już tym bardziej nie w sytuacji, gdy mam świadomość, że to moje ciało zawiodło nas oboje, fundując nam to druzgoczące doświadczenie.

Oskar powiedział kiedyś, że jestem jego szczęśliwym amuletem, ale jak się okazuje był w kurewsko wielkim błędzie. Ja nie mam nic wspólnego z jakimkolwiek szczęściem...

W zamian za to ściągnęłam na nas zagładę, która nas zniszczy!

Jestem zwykłym nieudacznikiem, który nie potrafi dać nam tego czego oboje pragnęliśmy. Jestem przekleństwem. Przez swoją nieudolność zniszczyłam nie tylko własne nadzieje, ale również mojego męża.

-Kochanie, jeszcze nic nie jest pewne. – odzywa się Rossi, a ja mam ochotę roześmiać mu się z szaleństwem w twarz. – przecież z tego co powiedział lekarz, istnieje szansa, że ciąża mimo wszystko zacznie się normalnie rozwijać, a ja wierzę, że tak będzie. - wyrzuca z siebie z przekonaniem – Musi- dodaje zachrypniętym i zdesperowanym tonem, który niczym tysiące odłamków szkła wbija się w moje ciało.

Sama nie wiem co jest gorsze, w obliczu tej tragedii, jakiej przyszło nam obecnie stawić czoła.

Być zmuszoną do zmierzania się z utratą własnych nadziei i z rozpaczą wciągającą niczym czarna dziura czy patrzenie na mojego ukochanego, któremu na moich oczach również wali się świat wraz z informacją, że nasze marzenie o rodzicielstwie obraca się w nicość...

Jedno jest pewne, widok Rossiego, takiego pokonanego, takiego rozbitego i uparcie trzymającego się tego co niemożliwe, potęguję moją trwogę, która staje się coraz większa, a ja nigdy nie sądziłam, że można czuć się tak jak ja teraz.

Ten rozrywający mnie ból jest tak wielki, że tortury fizyczne przy nim to w zasadzie przyjemne pieszczota. Jest tak dojmujący, że nie wiem jakim cudem mam go przetrwać. Każdy oddech pali mnie żywcem, a następujące po sobie sekundy coraz bardziej odbierają sens istnienia.

-Nie łudź się proszę- błagam go rozpaczliwie, poprzez szloch - Nie rób tego ani sobie, ani mi. Oboje tam byliśmy i słyszeliśmy co powiedział ginekolog - dodaję dławiąc się łzami, a gdy Oskar robi krok w moją stronę, zrywam się z miejsca i wbiegam po schodach na piętro.

Nie chce by mnie dotykał, bo przez to, to wszystko staje się jeszcze bardziej realne, bolesne i przerażające.

Dlatego też uciekam od Rossiego, zmierzając do naszej sypialni, a do moich uszu dobiega głośny trzask łamiącego się drewna i dziki zbolały ryk mojego męża, wyrażający furię i rozpacz.

To sprawia, że jeszcze więcej łez zamazuje mi wzrok, gardło jeszcze bardziej się zaciska, a ja po omacku dopadam drzwi naszej sypialni. Czując, że tracę siły, upadam przodem w poprzek naszego małżeńskiego łoża i zatapiając twarz w pościeli wyję głośniej niż ranne zwierzę, mocząc satynowy materiał. Ból i żałość niemal fizycznie orają moje ciało, a ja czuję się jakby poddawano mnie najgorszym z możliwych męczarni.

Pogrążona w odmętach własnej gehenny, nie mam świadomości, że w którymś momencie Oskar pojawia się również w sypialni, przystając z niemocą przy łóżku i przyglądając mi się z udręką. Podczas gdy z jego dłoni kapią kropelki krwi, będące efektem tego jak próbował choć w minimalnym stopniu złagodzić czy też uzewnętrznić własne cierpienie.

Dopiero ciepło jakie wyczuwam, gdy kładzie się obok mnie i zaborczo wtula się w moje plecy, uprzytomnia mi jego obecność.

Nie wiem, ile tak trwamy. On kurczowo się mnie trzymając, a ja zawodząc boleśnie, ale w pewnym momencie ląduję rozpłaszczona na jego torsie, z głową wsparta o jego pierś, a moje łzy kapią na jego koszulę. W tym samym czasie, jego ramiona mocno mnie obejmują a palce bezwiednie wędrują po moim boku.

-Jutro pojedziemy do innego lekarze. Nie będę zawierzał jednemu konowałowi. Nikt nie jest nieomylny. A jak tylko inny specjalista powie nam, że wszystko jest dobrze, a ten chuj dziś bezpodstawnie ściągnął na nas to całe piekło, to go kurwa własnoręcznie zajebie. W ciągu każdej ostatniej sekundy swojego życia będzie wiedział czym jest istota agonii – w którejś chwili Oskar oświadcza cicho, lecz z mocą, a jego postawa wyraża zdecydowanie.

Nie odzywam się, bo drążący moje ciało ból, odbiera mi siły na cokolwiek, a ja czuję się jak bezradny liść, targany wbrew własnej woli bezlitosnym wiatrem.

Po tej zapowiedzi Oskara jeszcze długo leżymy na łóżku, a czas się dla nas zatrzymuje, aż w końcu oddech mojego męża się wyrównuje, a on zasypia. Z kolei ja sama jeszcze długo nie jestem w stanie zmrużyć oka, nieustannie szlochając bezgłośnie, choć budujący się we mnie krzyk jest tak potężny, że gdyby wyrwał się na wolność usłyszałby go cały świat.

...................  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top