Rozdział 16
Paola
Następnego dnia rano, jak tylko rozdzwonił się alarm w komórce Oskara, byłam przekonana, że mój mężczyzna odwoła plany jakie miał dla nas na dziś i po prostu przekręci się na drugi bok odsypiając wczorajsze pijaństwo. Jednak ku mojemu zaskoczeniu on ciężko, bo ciężko, ale zwlekł tyłek z łóżka. Po czym zapewnił, że doprowadzi się do ładu i ruszamy na wycieczkę. Kazał mi założyć wygodne ciuchy na wędrówkę górską i zniknął w łazience, a później przykleił się do ekspresu z kawą, jakby to było życiodajne źródełko.
Muszę przyznać, że ja sama również nie byłam w szczytowej formie, po tym szaleństwie z martini, ale dłuższy prysznic wystarczył by mnie orzeźwić. Poza tym w dużej mierze nakręcał mnie entuzjazm, wypierając dyskomfort fizyczny. Prawda jest taka, że wprost uwielbiam chodzić po górach. Zamiłowanie do górskich krajobrazów zaszczepiła we mnie moja mama i to właśnie z nimi wiążą się moje jedne z najlepszych wspomnień o niej. Kochała góry, przez co często wyciągała mnie i tatę na weekend z domu, by się nimi cieszyć i dzielić tę radość z nami. Niestety po jej śmierci ojciec nigdy więcej nie zabierał mnie na podobne wycieczki. Dlatego gdy dorosłam od czasu do czasu zapuszczałam się na takie wypady z Delią. Jednak jak się można domyślić dorosłe życie zweryfikowało te luksusy i najzwyczajniej w świecie nie miałyśmy na do wystarczająco dużo czasu. W związku z czym nie było mowy by cokolwiek powstrzymało mnie dziś przed tą wyprawą, tym bardziej, że Rossi był gotów podjąć to wyzwanie wraz ze swoim skacowanym tyłkiem.
Wyruszyliśmy dwie godziny później niż pierwotnie zakładał Oskar, ale mi to w żadnym razie nie przeszkadzało. Zapakowaliśmy plecaki do wynajętego jeepa, po czym ruszyliśmy w kierunku Monte Nieddu, zostawiając za sobą pogrążoną w słońcu i ciszy willę, bo pozostali nadal wegetowali w swoich sypialniach. Pogoda była piękna, a widoki zapierające dech w piersiach.
Jednak prawdziwa euforia wstępuje we mnie dopiero teraz, gdy zostawiając samochód na parkingu, ruszamy na pieszą wędrówkę. Nie macie pojęcia jak bardzo tęskniłam za tym uczuciem, będącym połączeniem relaksu, radości i wolności na łonie natury, które dopada mnie już zaledwie po przejściu kilku metrów. Na co dzień człowiek zapomina jak wiele piękna go otocza, ale w górach to wszystko nabiera zupełnie innej perspektywy. To tam zatrzymuje się czas a ty doceniasz to co świat ma do zaoferowania.
Przez cały czas uśmiech nie schodzi mi z twarzy, a kanion rzeki Rio Pitrisconi i utworzone naturalne baseny, zachwycają. Dodatkowo na szlaku panuje niewielki ruch, bo mamy już końcówkę września, a co za tym idzie największy bum turystów zdążył już opuścić Sardynię. Całą sobą chłonę otaczające mnie piękno, ciesząc się słońcem rozgrzewającym moją skórę. Mam wrażenie, że mój nastrój udziela się również Rossiemu, a może to po prostu kwestia tych widoków, wobec których nie można pozostać obojętnym.
Być może głupio to zabrzmi, ale już za sam pomysł tej wycieczki kocham Oskara jeszcze bardziej. Tylko raz wspomniałam mu jak bardzo cieszyły mnie wypady z rodzicami w góry i jak mi tego brakuje, ale jak widać to wystarczyło by zrobił mi najlepszą z najlepszych niespodzianek. Ten facet zmienia się na moich oczach, z każdym dniem coraz bardziej wczuwając się w moje potrzeby i marzenia, a ja to cholernie doceniam. Dlatego też teraz gdy nasze plecaki lądują ponownie w bagażniku, pochodzę do niego i uwieszam mu się na szyi, a jego ramiona od razu oplatają moją talię.
-Dziękuję- mówię uśmiechając się, a radość aż we mnie buzuje - nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że mnie tu zabrałeś. To naprawdę wiele dla mnie znaczy- wyznaję, a on odpowiada mi czułem uśmiechem.
-Koniczynko chce byś była szczęśliwa i jestem gotów zrobić dla ciebie o wiele więcej- wyznaje z pełną powagą, muskając palcami mój rozgrzany policzek- a skoro tak bardzo lubisz chodzić po górach, to będziemy robić to częściej. Ja sam nigdy nie robiłem tego dla rozrywki, ale z tobą chętnie będę zdobywały szczyty. - oznajmia.
-Nie muszą być od razu szczyty – śmieje się – wystarczy mi wędrówka pośród górskiego krajobrazu. – stwierdzam.
-Cokolwiek będziesz chciała – zapewnia, po czym całuje mnie delikatnie w usta – A teraz czas na ciąg dalszy dzisiejszych atrakcji- oznajmia zachrypniętym tonem, odrywając ode mnie wargi.
Oszołomiona pozwalam mu się zaprowadzić na miejsce pasażera i z ciekawością wyczekuje co takiego mam na myśli. Jak dla mnie już sama ta wycieczka tu to jedno wielkie WOW, ale jak widać Oskar ma jeszcze inne niespodzianki w zanadrzu.
Wracając z naszej wyprawy zatrzymujemy się w miasteczku, a Rossi zabiera mnie do uroczej knajpki, gdzie zajadamy się owocami morza. Czuję się jakbyśmy żyli we własnej bajce, a beztroska jaka nam towarzyszy jest czymś co chce zatrzymać na zawsze. Po posiłku, zwiedzamy lokalne uliczki i placyki. Zachwycam się rękodziełami na znajdujących się tam straganikach, a gdy w ręce wpada mi niezwykła bransoletka z czerwonego korala, w mojej głowie rodzi się pomysł by wpleść taką biżuterię do kolekcji, nad którą nadal pracuję. Jestem tak pochłonięta podziwianiem tej błyskotki, że nawet nie zauważam, kiedy Rossi za nią płaci, a następnie wyjmuje mi ją z dłoni i zapina na nadgarstku.
-Nie musiałeś- mówię podrywając na niego spojrzenie.
-Widząc jak ci się oczy świecą na jej widok musiałem- stwierdza bezdyskusyjnie, a ja podążam za nim patrząc jak promienie popołudniowego słońca odbijają się od misternie połączonych kamieni.
Okrężną drogą wracamy do jeepa i jedziemy na słynną plaże La Cinta. Początkowo wędrujemy piaszczystym brzegiem, ale już po chwili Oskar ciągnie mnie na szlak spacerowy w kierunku stawu Stagno di San Teodoro, położonego na tyłach plaży.
To właśnie tam, kiedy stoję pośrodku pejzażu natury, przyglądając się flamingom w promieniach chylącego się ku końcowi dnia słońca, Rossi niespodziewanie przyciąga mnie do siebie, sprawiając, że wpadam na jego tors. Jedną ręką przyciska mnie do swojego ciała, a drugą ujmuje za szyję i całuje mnie zachłannie jakby świat miał przestać istnieć zaraz po tym jak oderwie ode mnie wargi. Poddaje się ochoczo władczej pieszczocie jego języka, uważając ten moment za cudowną puentę naszego wspólnie spędzonego dnia. Jednak, gdy tylko Rossi uwalnia moje usta, okazuje się, że ma w zanadrzu coś dużo bardziej wyjątkowego.
Nie dość, że nasz pocałunek pozostawił mnie bez tchu, to oddech całkiem więźnie mi w gardle, gdy Oskar patrząc mi intensywnie w oczy, puszcza mój kark i wsuwa dłoń do kieszeni swoich bojówek by wyciągnąć czarne aksamitne pudełeczko. Moje oszołomienie zaczyna osiągać coraz wyższe poziomy i aż mi się w głowie kręci od zachodu jaki mój mężczyzna włożył w organizację całego tego dnia oraz prezentów jakimi mnie zasypuje.
-Ostatnio zachowałem się jak nieokrzesany prymityw, dlatego teraz chcę zrobić to właściwie- mówi cichu nie spuszczając poważnego i pełnego uczuć spojrzenia z moich tęczówek, a ja marszczę brwi nie bardzo wiedząc o co mu chodzi.
Wówczas nadal trzymając mnie blisko siebie, otwiera małe pudełeczko, by moim oczom ukazał się platynowy krążek z dużym brylantem centralnym i kilkoma mniejszymi z każdej jego strony, a to wszystko otoczone wianuszkiem małych opali. Promienie słońca odbijają się w pierścionku sprawiając, że wygląda niemal magicznie.
-Czy mimo tego, że czasami jestem durniem i podnoszę ci ciśnienie, uszczęśliwisz mnie na resztę życia i za mnie wyjdziesz? - pyta, a ja odrywam wzrok od biżuterii, która w moim przekonaniu miała być zwykłym prezentem i przenoszę spojrzenie na twarz mojego narzeczonego.
Z zaskoczenia, aż brak mi słów. Jestem jedynie zdolna do wpatrywania się w mojego ukochanego jak oniemiała i myślenia o tym jakie to szczęście, że taki facet trafił się akurat mi.
-Paola? - Oskar niepewnie wymawia moje imię, a ja mrugam.
-Tak? - odpowiadam cichym pytaniem.
- To jest twoja odpowiedź na moje pytanie? - unosi brwi, marszcząc czoło, a mi kolejną chwilę zajmuje połapanie się w tym o co mu chodzi.
-Nie- mówię natychmiast.
-Nie? - Rossi pyta z konsternacją.
Jego ciało się spina, a on odruchowo zaciska dłoń na mojej tali.
-To znaczy tak- zapewniam, a on wydaje się zagubiony – oj, tam nie ważne. Zapytaj mnie jeszcze raz- ponaglam go z entuzjazmem i pospieszam poklepując go po piersi.
Przez kilka sekund skanuje uważnie mój szeroki uśmiech, po czym rozluźnia mięśnie.
-Wyjdziesz za mnie koniczynko? - pyta chrząkając, a ja z prędkością strusia pędziwiatra podskakuję, obejmując go nogami w pasie i zarzucając mu ręce na szyję, jednocześnie krzycząc głośne i radosne „TAK".
Oskar momentalnie przenosi ręce na mój tyłek i dolną część pleców, przytrzymując mnie podczas gdy on zatacza się lekko do tyłu, pod wpływem impetu z jakimi się na niego rzuciłam. Jednak ja nawet nie zwracając na to uwagi, wpija się w jego usta, przez cały czas się uśmiechając.
Gdy Rossi odzyskuje równowagę, oddaje mi pocałunek i wślizguje się językiem pomiędzy moje rozchylone wargi. I wiecie co? To jest mój ulubiony pocałunek z tych wszystkich jakie dotąd razem przeżyliśmy. Jak tylko odrywamy od siebie wargi, ponownie uśmiecham się szeroko do niego i nic innego nie ma dla mnie znaczenia poza nami w tym momencie.
-Już myślałem, że nic z tego nie będzie- bąka Oskar, a po jego ustach błąka się krzywy uśmieszek.
-Wszystko przez to, że dzisiaj z każdą chwilą zaskakujesz mnie coraz bardziej- stwierdzam śmiejąc się i szturchając go żartobliwie w ramie.
Jednak on nie podziela mojego śmiechu i poważnieje.
-Mam nadzieję, że tym razem się wykazałem, jak należy? - pyta.
-I to jak! - zapewniam radośnie, a on opuszcza mnie powoli na zimnie zsuwając po swoim ciele.
-W takim razie chyba powinnaś go założyć- stwierdza wyciągając ku mnie pudełeczko z pierścionkiem.
Z nieschodzącym mi z twarzy uśmiecham unoszę przed siebie rękę, a on zsuwa z mojego palca serdecznego poprzedni pierścionek zaręczynowy i nasuwa ten nowy.
-Jest cudowny- zachwycam się, podziwiając jak się mieni w promieniach słońca.
-Zanim go zamówiłem czytałem trochę o kamieniach szlachetnych i dlatego oprócz brylantów wybrałem opal- wyjaśnia ujmując moją dłoń i przejeżdżając opuszką po pierścionku – kiedyś uważano go za dar niebios, natomiast później za amulet szczęścia, a ty właśnie tym wszystkim jesteś dla mnie. – wyznaje, a moje serce fika koziołka.
-Kocham cię- mruczę sunąc dłońmi na jego kark i je tam zaplatam.
-Ja ciebie też. Jesteś moim talizmanem- stwierdza po czym pociera nosem o mój i muska moje wargi.
Początkowo niewinna pieszczota, przybiera na intensywności, a po kilku sekundach nasze języki wiją się w dzikim namiętnym tańcu. Gdy się od siebie odsuwamy, zauważam, że Oskar zamierza schować do kieszeni mój poprzedni pierścionek zaręczynowy i natychmiast go przed tym powstrzymuję.
-Nie- mówię stanowczo, chwytając jego przedramię, a on spogląda na mnie z niezrozumieniem. – Chcę go dalej nosić- stwierdzam stanowczo, a on przygląda mi się ze zdziwieniem. – Jest częścią naszej historii. Takiej czy innej, ale jednak i chcę go zachować. Nowy to nowi my, ale jaka by nie była popieprzona nasza przeszłość, to i tak jest nasza- wyjaśniam, a on z osiąganiem cofa dłoń.
Dostrzegając to, wyciągam przed siebie drugą dłoń, a Rossi niepewnym ruchem wsuwa mi mój stary pierścionek na serdeczny palec lewej ręki.
-To on dowodzi tego, że już od dawna darzyłeś mnie uczuciem, o którym nie miałam pojęcia i to on doprowadził nas tu, gdzie teraz jesteśmy - tłumaczę wygładzając jednocześnie palcem zmarszczkę na czole Oskara.
-Myślałem, że raczej kojarzy ci się z przymusem z jakim go przyjęłaś- szepcze mój narzeczony.
-Kiedyś pewnie tak, ale teraz już nie i choć kocham ten nowy to ten jest dla mnie równie ważny- oznajmiam, po czym wspinam się na palce i cmokam Rossiego w usta.
-Chyba nigdy nie udała mi się zrozumieć kobiecego punktu widzenia - stwierdza Oskar chwytając mnie za dłoń.
-I dzięki temu nigdy nie będziesz się nudzić – oznajmiam z rozbawieniem, po czym ruszamy w drogę powrotną, a ja mam wrażenie jakbym unosiła się w powietrzu z roznoszącego mnie od środka szczęścia.
Podczas jazdy jeepem do willi kręcę się niespokojnie na siedzeniu, nie mogąc się doczekać chwili aż pokaże dziewczyną mój nowy pierścionek zaręczynowy i powiem im co takiego wykombinował dziś Oskar. Jednak okazuje się, że to na mnie czeka kolejna niespodzianka.
Zaraz po wejściu do willi Delia i Bella rzucają się na mnie i ściskają za wszystkie czasu, choć nie udało mi się nawet puścić pary z ust, a następnie zaciągają mnie i Oskara do salonu tonącego w najróżniejszych kwiatach w kolorze bieli. Nawet nie wiem, kiedy w mojej dłoni wyląduje kieliszek szampana, a pozostali spieszą nam z gratulacjami. Jedynie Luca wydaje się być zdystansowany, ale to mnie jakoś nie rusza, bo mam teraz swoją bańkę mydlaną, a on może mnie w tyłek pocałować.
Skupiam się na moich przyjaciółkach, które zaraz po toaście zaczynają podziwiać mój nowy pierścionek. Domyślam się, że maczały palce w całej tej niespodziance. Jednak to bardzo mnie cieszy, bo dowodzi tego, że relacja między Oskarem, a Delią naprawdę uległa dużej pozytywnej zmianie.
Jak tylko cichną zachwyty dziewczyn, zasiadamy do uroczystej kolacji. Podoba mi się celebrowanie tej szczególnej chwili w życiu moim i Rossiego w tak kameralnym gronie, bo choć nasz ślub jest coraz bliżej to będzie miał bardziej oficjalną niż romantyczną odsłonę. Po posiłku przenosimy się na kanapy, ale dziś nikt nie szaleje z alkoholem. Spędzamy miło czas, aż w którymś momencie odklejam się od Oskara i przechodzę do kuchni by poszukać swoich ulubionych żelek.
Jak tak buszuję po szafkach, nagle wyczuwam za sobą ciepło. Odwracam się spodziewając się, że to Rossi lub któraś z dziewczyn, ale okazuje się, że za moimi placami stoi milczący Luca. Jego twarz to nieprzenikniona maska, a w mojej głowie pojawia się irytująca myśl „czego tym razem chce". Marszcząc brwi odwracam się do niego, a on przewierca mnie wzrokiem.
-Naprawdę sądzisz, że to małżeństwo jest ci pisane? - pyta dziwnym matowym tonem, a ja od razu czuję się nie swojo.
-Nie wiem o co ci chodzi. Przecież i tak mamy z Oskarem zaplanowaną datę ślubu, więc dzisiejszy dzień i tak nic zmienia- rzucam przyglądając mu się krytycznie, a on robi krok w moją stroną.
-Zastanawiam się tylko czy wiesz co dla ciebie dobre- mruczy, naruszając moją przestrzeń osobistą, a to sprawia, że powracają do mnie wspomnienia z wczorajszej nocy i jego pijackie zapędy.
-Jestem pewna, że Oskar jest najlepszym co mnie spotkało- zapewniam go z mocą, patrząc mu stanowczo w oczy.
-Czy nadal byś tak sądziła, jeśli to miałoby zaważyć na twoim życiu? - pyta enigmatycznie, unosząc dłoń w stronę mojej twarzy.
Już mam odepchnąć jego rękę i rozmówić się z nim by skończył te swoje bezsensowne pitolenie raz na zawsze, ale przerywa mi głos Oskara dochodzący z kanapy w salonie.
-Luca, jeszcze dziś wylatujesz z Sardynii- pada polecenie Rossiego, a jego przyjaciel automatycznie się ode mnie odsuwa i oboje patrzymy na Oskara podnoszącego się z sofy.
Gdy Rossi kieruje się w naszą stronę wracam do poszukiwania żelek, odrzucając myśli o popieprzonych zagrywkach Luca, tym bardziej że prawdopodobnie za niedługo zniknie mi z oczu. I całe szczęście! Szperam sobie po szafce, jednym uchem przysłuchując się wymianie zdań jaką podejmują mężczyźni, jak tylko Oskar wchodzi do kuchni.
-Dlaczego dziś? – pada zdziwione pytanie.
-Dostałem właśnie informacje, że człowiek, którego szukamy to jedynie pomocnik podwładnego komendanta Betito. Funkcjonariuszyk się zbuntował i postanowił działać na własną rękę, po czym znalazł sobie jakieś płotki do pomocy. Samego psa nie udało się namierzyć, ale wiemy, dokąd wybył jego główny pomagier, więc się pakuj. Pisałam już do Fabiano i zapowiedział, że weźmie w obroty Betito i rozmówi się z nim, dlaczego nie poinformował go o problemach w swoich zastępach. Natomiast ja liczę, że nie tylko złapiesz tego kolesia, ale i wydobędziesz z niego przydatne informacje, które pozwolą nam ustalić więcej. – Oskar przedstawia Luce sytuację, a ja nie bardzo się w tym wszystkim orientuję - chyba nie muszę ci też mówić, że nie wrócisz, dopóki nie zamkniesz sprawy i nie znajdziesz każdego zamieszanego w to pchlarza?
-Jasna sprawa- odpowiada spokojnie Luca, a ja odwracam się do chłopaków i zerkam na nich z paczką żelków w ręce.
-Kochanie wracaj do pozostały, my musimy omówić jeszcze kilka szczegółów. – zwraca się do mnie miękko Oskar, nie spuszczając poważnego spojrzenia ze swojego przyjaciela.
-Spoko- bąkam pod nosem i z największą przyjemnością zostawiam ich samych.
-Może się z tego zrobić większa akcja, która będzie wymagała dużo więcej czasu niż zakładaliśmy więc się na to przygotuj. Nie wiem jeszcze jak wiele osób udało się temu kundlowi wciągnąć w tą jego rozgrywkę, ale najważniejsze by wyplenić każdego kto macza w tym palce. To czy zabierzesz ze sobą cały swój zespół czy tylko kilku chłopaków, pozostawiam już do twojej decyzji. Pamiętaj tylko że chce być na bieżąco, a w razie komplikacji od razu poczynię odpowiednie kroki, adekwatne do sytuacji- do moich uszu dobiega jeszcze urywek wypowiedzi Rossiego, ale wyłapuje z tego jedynie sugestię, że Luca może spędzić naprawdę dużo czasu na tym wyjeździe.
Zadowolona z tej perspektywy, wracam do salonu i moszczę się wygodnie na sofie.
Niestety jak tylko otwieram żelki, do mojej paczki przykleją się również Delia i Bella, więc smakołyki kończą się zdecydowanie za szybko. Kiedy podnoszę się by pójść po kolejne opakowanie, okazuje się, że chłopaków nie ma już w kuchni i się gdzieś ulotnili. To zwraca moją uwagę i dopiero teraz zauważam, że Emilio również znikł. Cóż pewnie udali się na jedną z tych swoich rozmówek dla „dużych chłopców". Nie przejmując się tym tematem otwieram szafkę i wyciągam z niej profilaktycznie trzy opakowania słodyczy. Po powrocie do salonu każdej z dziewczyn wręczam po paczce. Śmieją się z mojej zapobiegawczości, ale łapczywie przysysają się do swoich żelek.
-Czasami myślę, że słodycze darzysz większym uczuciem niż mnie – wytyka Iwo swojej żonie, uśmiechając się do niej krzywo.
Na co Delia unosi brwi, przerywając pałaszowanie słodkości.
-Nic nie poradzę na to, że one dają mi przyjemność, jedocześnie nigdy mnie nie wkurzając, a o tobie tego powiedzieć nie mogę- ripostuje, a jej mąż mruży oczy – a jeśli chciałbyś się licytować, to uprzedzam, że nie wygrasz – dodaje, a w oczach Accardiego rozbłyska jakiś ogień.
-Czyżbyś rzucała mi wyznanie koteczku? - pyta ją niskim tonem, a ona prycha zbywając go – chyba nie zapomniałaś jak bardzo je uwielbiam. – dorzuca, na co moja przyjaciółka przewraca oczami.
Już ma mu coś odpowiedzieć, ale dołączają do nas pozostali, przerywając zapewne kolejną burzliwą wymianę zdań pomiędzy małżonkami. Powiem wam, że do dziś nie mogę wyjść z podziwu, że tych dwoje jeszcze się nie pozabijało, czy też nie padło z wycieńczenia po późniejszym, intensywnym zawieraniu rozejmu. Serio...
Jak tylko Oskar, Emilio i Luca pojawiają się w salonie, ten ostatni żegna się z nami po czym opuszcza willę. Nie wiem dokładnie, dlaczego, ale gdy zamykają się za nim drzwi, od razu odczuwam ulgę i jakoś mi się lżej oddycha. W każdym razie zbyt długo się nad tym nie zastanawiam, bo dziewczyny dolewają mi wina i zaczynają dopytywać o przygotowania do ślubu przy których wija się moja macocha i przyszła teściowa. Natomiast Oskar przepycha się obok siostry by zająć moje miejsce i posadzić mnie sobie na kolanach. Jego ramiona od razu mnie obejmują, sprawiając, że zapominam o czym jeszcze chwilę temu mówiłam...
Aaa ślub, no tak. Cóż wydaje mi się, że to duże wyzwanie dyplomatyczne dla mojej macochy, bo musi lawirować pomiędzy moimi oczekiwaniami, a szaleństwem pomysłowości jakiemu oddała się moje przyszła teściowa...
-Jeśli Larissa do dnia wesela nie wydrapie oczu twojej matce to będzie cud – zauważam, a Delia robi minę w stylu „a nie mówiłam" – chyba sprezentuje mojej macosze skrzynkę winę by trochę wyluzowała i rozważyła zachowania jej przy życiu- dodaję, a moje przyjaciółki parskają śmiechem.
Po czym temat schodzi na moją suknie ślubną, którą zdążyłam już dla siebie zaprojektować.
...................
Po powrocie z Sardynii czas zaczął biec zaskakująco szybko i do tego w całkiem przyjemnym błogostanie. Wszystko układało się pomyślnie, a my z Oskarem coraz lepiej się rozumieliśmy i docieraliśmy. Nasza miłość i szczęście kwitły w najlepsze. Owszem nadal miałam ochronę, ale jakoś się tym nie przejmowałam, bo nie wydawało mi się to niczym nadzwyczajnym.
Najważniejsze było dla mnie to, że dzięki Oskarowi miałam poczucie, że z nim u boku mogę góry przenosić. Razem byliśmy silni i miałam pewność, że poradzimy sobie ze wszystkim. Choć na nic strasznego się nie zapowiadało, bo jedyne co miałam na głowie to przygotowania do ślubu, które nabierały coraz intensywniejszego tempa. Rossi nadal całkiem sporo pracował, ale już nie aż tyle co przed wyjazdem Luca, który swoją drogą nadal nie wrócił do Włoch. I nie zapowiadało się by miało to szybko nastąpić. Jednak jak się pewnie domyślacie jego nieobecność wcale mi nie przeszkadzała. Przynajmniej mogłam jego wątpliwą osobę zepchnąć w zakamarki umysłu i nie musiałam się ciągle zastanawiać o co się rozchodzi z tymi jego dziwnymi zagrywkami.
W każdym razie płynąc na fali całej tej pomyślności nawet się nie spostrzegłam, jak nastał dzień, który miał oficjalnie połączył mnie i Oskara na zawsze. Cała uroczystość zaślubiny jak i samo wesele przebiegły idealnie i zgodnie z plan, a ja byłam w siódmym niebie, bo miałam przy sobie wymarzonego faceta. Oboje z Rossim byliśmy zadowoleni z życia, a ja miałam wrażenie, że nic nam tego szczęścia nie jest w stanie zburzyć.
Mówią, że dobra pasa szybko przemija, ale z nami tak nie było. Los nam sprzyjał, a my ciesząc się małżeńskim pożyciem, patrzeliśmy optymistycznie w przyszłość. Mijały kolejne tygodnie, a ja spędzałam dni skupiając się na dopieszczeniu mojej kolekcji i na dopięciu przygotowań do nadchodzącego pokazu. Natomiast wieczorami zatracałam się w moim ukochanym i w naszej intymności. Łączący nas ogień, ani trochę nie zmalał, a nawet był jeszcze intensywniejszy, co oczywiście sprzyjało naszym staraniom o dziecko...
Nasza codzienność była tym co dodawało mi skrzydeł. Miałam wszystko czego mogłam zapragnąć, a świadomość, że niedługo sprowadzimy na ten świat maleństwo, które będzie połączeniem nas obojga i naszej miłości, napawało mnie radością.
Nie mogłam się doczekać momentu, kiedy na teście ciążowym zobaczę dwie kreski i pokaże jej mojemu mężowi, który wyczekiwał tej chwili tak samo entuzjastycznie jak ja. Niestety kolejne miesiące szybko zweryfikowały moją beztroskę, a do mojej głowy zaczęły napływać frustrujące i niepokojące myśli. Cykle menstruacyjne mijały jeden za drugim, a ja po każdym kolejnym coraz bardziej nie mogłam zdzierżyć odwiecznej pojedynczej kreski na każdym z pierdolonych testów na jakie przyszło mi nasikać dzień przed oczekiwaną miesiączką, bo niecierpliwość nie pozwalała mi w spokoju zaczekać na okres.
Luz i cicha nadzieja z jaką na początku podchodziłam do tych plastikowych patyczków, przerodziła się po upływie pół roku w zniechęcenie a później nawet w jakiś rodzaj upokorzenia, gdy za każdym razem po tych cholernych przepisowych pięciu minutach nigdy nie pojawiała się druga kreska, na którą tak bardzo czekałam. Powoli zaczynałam ją nawet uważać za coś dla mnie nieosiągalnego, a wierzcie mi, że to naprawdę chujowe uczucie...
Mimo budzącego się we mnie coraz większego niepokoju, kryłam się z tym przed Rossim i wychodziło mi to nawet całkiem dobrze. Nie chciałam go martwić swoimi obawami, skoro jego samego jeszcze nie zaczął zastanawiać fakt, że ciągle nie udaje nam się zajść w ciążę. Wystarczyło aż nadto, że ja sama zadręczałam się różnymi możliwościami, za nas dwoje.
Po kolejnym cyklu i kolejnym negatywnym teście ciążowym, postanowiłam odpuścić sobie tę presję jaka narastała we mnie wraz z każdym następnym miesiącem i skupić się na sukcesach zawodowych. Moja ostatnia kolekcja cieszyła się ogromny zainteresowaniem, a popyt na odzież mojej marki cały czas rósł, więc rzuciłam się w wiry kolejnych projektów.
Co prawda patrząc na urocze pociechy moich szwagierek, moja potrzeba macierzyństwa dostawała istnego pierdolca, ale ja twardo obstawałam przy tym, że zaczekam aż upłynie rok naszych starań, zanim zacznę roztrząsać nie udane próby i konieczność poddania się badaniom. Naczytałam się wystarczająco dużo literatury specjalistycznej by wiedzieć, że rok, a nawet dwa w oczekiwaniu na ciążę to coś normalnego.
I wiecie co? W końcu nastał ten miesiąc, w którym moja miesiączka spóźniała się o pięć dni! Pięć! Z ogromnym entuzjazmem wybrałam się do apteki, po kolejny test, choć wcześniej omijałam je szerokim łukiem. Podekscytowanie jakie czułam zamykając się w łazience sięgało niemal zenitu. Raz dwa zrobiłam co trzeba i ułożyłam plastikowy patyczek na blacie szafki łazienkowej. Uśmiech nie schodził mi z twarzy i miałam ochotę tańczyć z tej roznoszącej mnie radości.
By nie wgapiać się w test jak jakaś nadpobudliwa idiotka, kręciłam się po pomieszczeniu z roztargnieniem, a gdy rozległ się dźwięk alarmu w mojej komórce, w podskokach dopadłam do szafki.
To co wówczas poczułam, było... Rozczarowanie i rozpacz, to mało by opisać to co poczułam, gdy zobaczyłam tak dobrze mi znaną pojedynczą kreskę. Nawet nie wiem, kiedy, a oczy mi się zeszkliły. Nie minął ułamek sekundy a łzy zaczęły potokiem spływać po moich policzkach. Natomiast dłonie zacisnęły się samoistnie w pieści, w wyrazie złość na los, który postanowił sobie ze mnie zakpić. Huragan myśli jaki zaatakował wówczas moją głowę był nie do opanowania, a każda kolejna jeszcze bardziej mnie dołowała.
Nie wiem, ile czasu spędziłam oparta o tą pieprzoną szafkę, szlochając bez głośnie, ale właśnie taką zastał mnie Oskar, a ja nie miałam już jak ukryć przed nim tego co mnie dręczyło i ryło moją psychikę bezlitosnymi pazurami.
Przytulił mnie wtedy tak mocno jak jeszcze nigdy, dając oparcie i dzieląc się ze mną swoją siłą. Jego troska o mnie, sprawiła, że nie opierałam się już przed wyznaniem mu swoich wątpliwości, jak tylko zaczął dopytywać o co chodzi. W tamtym momencie mój mąż pokazał mi, że naprawdę jest tym mężczyzną jakiego potrzebuje w swoim życiu i jaki jest mi przeznaczany. To jak koił mój smutek i jak pomógł mi spojrzeć na to wszystko ze spokojniejsze perspektywy, nie tylko pomogło mi nabrać dystansu do moich rozszalałych emocji, ale i pokazało, że facet, który kiedyś twierdził, że ma problem z empatią, stał się człowiek, który jak żaden potrafił mnie zrozumieć i pocieszyć.
To dzięki niemu naprawdę wrzuciłam na luz.
A teraz miesiąc później po raz kolejny odkładam plastikowy patyczek na blat obok umywali i opuszczam łazienkę. Jednak moje podejście do tego wszystkiego jest zupełnie inne. Dlaczego? Bo postanowiłam w racjonalny sposób zapobiec niechcianej nadziei związanej z dwudniowym opóźnieniem miesiączki. Dla własnego dobra chciałam od razu położyć kres domysłom jakie zapewne zaczęłyby się pojawiać w mojej głowie wraz z każdym kolejnym dniem opóźnienia. No i w związku z tym postanowiłam wykorzystać ostatni test jaki zalegał w mojej apteczce by potwierdzić, że wynik będzie negatywny. Możecie mi wierzyć, że otwierając dziś to opakowanie z testem po raz pierwszy nie miałam takich oczekiwać jakie towarzyszyły mi przy każdym poprzednim razie. A może moje nastawienie wynikało po części z tego, że oswoiłam się już z tym, że wynik zawsze jest taki sam? Nie wiem, ale naprawdę podeszłam do tego na chłodno.
Dlatego też teraz gdy po upływie pięciu minut wracam do łazienki i biorę do ręki test, wgapiam się w niego tak natarczywie, że aż mnie oczy zaczynają boleć. Jednak po dłuższej chwili w końcu zaczyna do mnie docierać rzeczywistość i to, że mam przed sobą dwie upragnione kreski.
Dwie!!!
Rozumiecie co to oznacza?!
Udało się! Moje kolejne marzenie właśnie się spełniło, choć zaczynałam się godzić z tym, że to może już nigdy nie nastąpić!
............
Udanych walentynek!!! Buziaki!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top