Epilog
niesprawdzony
Trzy tygodnie później
Paola
Powiem wiem, że podejmowanie decyzji pod wpływem impulsu, to nic dobrego... więc korzystając z mojej nauczki radzę wam, żebyście się dwa razy zastawili zanim sami przysłowiowo strzelicie sobie w stopę tak jak ja...
Skąd to moje ponuractwo? Otóż właśnie doświadczam na własnej skórze takowej decyzji...
A przechodząc do rzeczy, to dwa dni temu wpadłam na „genialny pomysł" by zaprosić rodzeństwo mojego męża na rodzinną kolację. Podeszłam do tego bardzo entuzjastycznie, a teraz odbija mi się to czkawką i to kontretną...
Takiego rozgardiaszu jaki zapanował w moim domu, jeszcze nigdy nie widziałam. Serio, to jakaś apokalipsa, którą poprzedził wybuch bomby i min przeciwpiechotnych... patrząc na to wszystko z góry współczuję naszej gosposi że to właśnie na jej barki spadnie sprzątanie całego tego bałaganu...
Myślicie że przesadzam?
W żadnym razie.
Hope brnąc przed siebie i nie patrząc na nic właśnie na czworakach goni Tajfuna, który po drodze wpada z impetem na lampę podłogową która niebezpiecznie się chwieje, a Hope nie świadoma zagrożenia gna do przodu, wpadając w spontaniczną kałużę sików pozostawioną przez szczeniaka, którego niesamowicie raduje zabawą z dziećmi. Co więcej synek Deli biegnie by dołączyć do kuzynki, ale ślizga się na mokrej podłodze wpadając na fotel, który ostatecznie przypieczętowuje los lampy, która przewraca się z hukiem na podłogę, dzięki bogu poza zasięgiem któregokolwiek z maluchów... Alice krzyczy na nich by dali spokój psu, ale jej wrzaski zagłusza szczęśliwy szczek psa, który jest w siódmym niebie, przez cały wieczór. Czego dowodami są poprzewracane bibeloty, podwinięte dywany i fruwające wszędzie ozdobne poduszki... nie mówiąc już o tym, że część ich wypełnienia pokrywa podłogę, a bliźniaki Belli i Emilia z fascynacją są zdeterminowane spróbować każdego z nich... w czym mój pies również chce im pomóc... sama nie wiem co lepsze. To czy to że jeszcze chwilę temu bliźnięta ścierały się po swojemu, chcąc zwabić Tajfuna jedną i tą samą zabawką, choć oczywiście do dyspozycji miały cały ich arsenał, bo mój pies jak na dobrego gospodarza przystała zadbał by dzieci miały w czym wybierać.
Przyglądam się temu wszystkiemu i zastanawiam się gdzie ja miałam głowę, w ogóle chcąc mieć dzieci... Przecież to istny armgadom! I to niesamowicie dynamiczny!
-Nie przejmuj się – Bella poklepuje mnie po ramieniu, zauważając przerażenie w moich oczach, a jeszcze nawet nie zasiedliśmy do kolacji na którą zaprosiliśmy z Oskarem naszych gości....- do póki żadne nie płacze wszystko jest w porządku – dodaje spokojnie.
-No, nie wiem- bąkam pod nosem, niedowierzając w jej lekkie podejście.
- Napij się wina i wyluzuj - doradza mi Kira, usłużnie wciskając mi kieliszek w dłoń – do tego chaosu po prostu trzeba przywyknąć, a dzieciaki nie są z porcelany i wcale nie są takie kruche jak się może wydawać – dopowiada, ale ja nadal nie jestem przekonana.
- Podziwiam wasz luz – mruczę – ale za wino podziękuję na razie. Najpierw pójdę do ogrodu zapalić, bo to zaczyna się robić ponad moje nerwy - stwierdzam cicho podnosząc się z kanapy na której siedzę wraz z pozostałymi dziewczynami, podczas gdy nasi mężowie dyskutują przy barku w salonie, mając wyjebane na otoczenie.
-Czekaj- woła Delia, kiedy ruszam do wyjścia - pójdziemy z tobą – oznajmia, po czym wszystkie zgodnie do mnie dołączają. - Panowie przejmujecie opiekę nad dzieciakami bo my idziemy się przewietrzyć – woła w stronę naszych mężów, informując ich o powierzonym obowiązku.
Żaden z nich nie ma odwagi zaprotestować, a my odprowadzane ich zaskoczonymi spojrzeniami, wychodzimy z domu, a ja prowadzę je za budynek gospodarczy przy basenie, by ze spokojem sobie za palić.
- To trochę śmieszne, by dorosła kobieta chowała się po kątach by zakurzyć – komentuje Bella.
- Nie marudź – ucisza ją Delia – nie pali więc nie wiesz, że czasami lepiej zrobić to po kryjomu niż później mąż ma ci tyłek truć – stwierdza, a ta pierwsza wzrusza ramionami. - Daj mi też fajkę – zwraca się do mnie, a dziewczyny kierują na nią karcące spojrzenia. – nie patrzcie tak. Coraz częściej myślę o tym żeby wrócić do popalania, bo przez tą moją tróję dzieciaków w domu to osiwieć można – wyjaśnia zaciągając się i z błogim wyrazem twarzy wypuszcza dym ustami.
-Z tróją? - Kira marszczy brwi- czyżbyśmy o czymś nie wiedziały?
- Skądże – zbywa ją lekko Delia – nie wiem jak jest u was, ale ja czuję się jakbym miała nie dwójkę, a właśnie trójkę rozwydrzonych dzieciaków w domu – objaśnia – Co więcej Iwo czasami jest nawet gorszy niż reszta – zaznacza, ponownie się zaciągając, a moją uwagę zwraca Bella która krzywiąc się, chwyta się za podbrzusze.
-Co ci jest? źle się czujesz?- dopytuję, przyglądając jej się uważnie.
- Chyba dostałam okres – jęczy, dalej się wykrzywiając - po bliźniakach moja miesiączka totalnie się rozregulowała – dopowiada. – Paola, masz podpaski albo tampony? Bo ja zupełnie się nie spodziewałam że to mnie dzisiaj najdzie - mówi do mnie, a ja chcąc jej udzielić odpowiedzi, niespodziewanie się zawieszam...
...bo ku mojemu zaskoczeniu, okazuje się, że nie mam na podorędziu natychmiastowej odpowiedzi...
Niby zadała mi proste pytanie, lecz wywołała nim niemałą konsternację... Szczerze mówiąc, muszę sprawdzić, bo w głowie mam totalną pustkę, kiedy próbuję sobie przypomnieć stan mojej łazienkowej szafki podręcznej z środkami higienicznymi... Ostatnio tak dużo się działo, że mam wrażenie jakbym ostatnio używała podpasek wieki temu... Pewnie coś się znajdzie, bo zawsze na bieżąco uzupełniałam zapasy... ale... Zaraz!
Czyżby...? Nie! To przecież niemożliwe!
Nie nadążacie? Spoko nic dziwnego, bo moje myśli zaczynają szaleć swoim życiem, podczas gdy ja w błyskawicznym tempie próbuję sobie przypomnieć kiedy tak naprawdę ostatni raz zaglądałam do szafki z podpaskami i tamponami. A co za tym idzie kiedy ostatnio miałam okres... I za cholerę nic nie mogę sobie przypomnieć, bo przez pęd jaki zapanował w moim życiu, przestałam zwracać na to uwagę.... co nie zmienia faktu, że czas uciekał niezależnie od tego czym byłam pochłonięta... i wychodzi na to że całkiem sporo tego czasu upłynęło...
A teraz nie dopuszczając do siebie nikłej, ale jednak możliwości, która mimo wszystko niemiłosiernie kiełkuje w moim umyśle, gaszę pospiesznie papierosa, przekonując samą siebie, że nie ma się czym nakręcać. Nie mam zamiaru się ekscytować, bo na pewno nic się nie dzieje. Jednak lepiej żebym się upewniła, by ze spokojną duszą móc dziś sięgnąć po drinka czy też kolejnego papierosa...
-Jasne, coś znajdę. Chodź – odzywam się z lekkim roztargnieniem do Belli, po czym ruszam w kierunku domu.
Czy mi się to podoba czy nie w mojej głowie z każdym krokiem rozpętuje się niemała kołomyja... lecz ja zaciekle trzymam emocje na wodzy.
Na pewno nie jestem w ciąży, więc luz. Nie ma co się nastawiać na nagły cud, bo to nic z tych rzeczy. Co najwyżej moja miesiączka zrobiła mi psikusa i postanowiła się ukryć na kilka dni, by przysporzyć mi niepotrzebnych emocji i kolejnych problemów. Nic ponadto. Ale że jestem rozsądną i odpowiedzialną kobietą na wszelki wypadek - nawet ten najmniej prawdopodobny - nasikam na ten cholerny, plastikowy patyczek, którego widok już dawno zdążyłam znienawidzić, lecz zrobię to tylko po to by za chwilę ze spokojem wlać w siebie kieliszek martini. Nic więcej. Chodzi tylko o potwierdzenie tego co w zasadzie już wiem.
Natomiast jutro umówię się do ginekologa, celem poszukiwania prawdziwej przyczyny absencji mojej miesiączki i przygotuję się na informację o kolejnej nieudolności mojego układu rozrodczego, która tym razem postanowiła dać o sobie znać...
Wchodzę do łazienki z zgoryczoną myślą o tym, że mój organizm złośliwie strajkuje jakby sam pragnął robić mi pod górkę! Psując humor i przy okazji ściąga mnie na krawędź emocji, których już nie chciałam przeżywać. A dobrze wiem, że balansowanie na ich krawędzi do niczego dobrego nie prowadzi. Nie w moim przypadku. Dlatego też jestem zła, że moje ciało doprowadza do sytuacji, w której poniekąd czuję się zmuszona do wykonania testu, by potwierdzić to co zwykle... a jednocześnie mam niezwykłe opory by sikać na ten cholerny plastik... czy też go oglądać czy trzymać w ręce...
Nie jest to dla mnie przyjemne doświadczenie, bo już dawno przestało być dobrze kojarzone. Z tego też powodu z marsową miną, otwieram szafkę łazienkową i zaczynam przerzucać znajdujące się tam szpargały. Po chwili podaję Belli ostatnią podpaskę jaką udaje mi się znaleźć. Dając jej chwilę prywatności buszuję dalej pomiędzy przyborami toaletowi szukając testu ciążowego, który jak mi się wydaje gdzieś tu powinien być... Już dawno odpuściłam sobie ich wykonywanie, tak samo jak pilnowanie cyklu miesiączkowego, ale dałabym sobie palce obciąć, że jeszcze jakiś mi został z tych które dużo wcześniej kupiłam.
Gdy Bella jest już gotowa do wyjścia moje palce w końcu zaciskają się na opakowaniu, którego szukałam, a które jak się okazuje było zakopane na samym dnie.
-Zaraz przyjdę, muszę jeszcze coś sprawdzić – zbywam Bellę, kiedy pyta czy idę z nią na dół.
Pochłonięta własnymi myślami nie zwracam uwagi na dziwne spojrzenie które mi posyła. Jestem zbyt skupiona na tym by mieć już to za sobą.
Jak tylko zostaję sama rozrywam opakowanie i robię co trzeba.
Po wszystkim odkładam plastikowy patyczek na blat szafki, jakby parzył mnie w palce, a moje serce wali tak mocno, że słyszę jak każde uderzenie szumi mi w uszach.
A to oznacza że mimo mojej twardej postawy, pewne emocje zaczynają przebijać się przez niewzruszony mur jakim się od nich próbuję odseparować. Niestety wydają się nie do uniknięcia w takiej sytuacji...
Nie, Paola nie oszukuj się.
To na pewno nie ciążą.
Nie pozwól by to znowu poryło ci głowę.
Biorąc głęboki oddech i go przeciągle wypuszczając staram się jeszcze bardziej zdystansować. Zerkając na zegarek przechodzę do sypialni, otwieram drzwi na balkon i biorę kilka kolejnych głębokich oddechów.
Nie mogę dopuścić do tego by spóźniający się okres oraz negatywny wynik testu jaki za chwilę zobaczę ponownie zachwiały równowagą jaką udało mi się odzyskać. Wiem co taki duet oznacza dla większości kobiet ale ja do nich nie należę. Dla mnie to jedynie psikus który bawi się moimi emocjami.
Obiecywałam sobie że odpuszczę i tego muszę się trzymać. Olać mój momentalnie budzący się instynkt macierzyński, który dostaje pierdolca by się rozszaleć na całego. Postanowiłam dać sobie na luz i tak właśnie zrobię. Nie wrócę do natarczywego pilnowania cyklu, wyczekiwania pierwszego dnia miesiączki i całego tego błędnego koła. Obecnie temat rozrodczości powierzyłam w ręce nowego lekarza i nie mam zamiaru robić nić ponad to co mi zaleci. A i to z totalnym luzem, jak na towarzyskiej ruletce na której obstawiasz dla zabawy, bo nie masz nic do przegrania. Może dziwne porównanie, ale jak dla mnie wydaje się najbardziej adekwatne.
Dlatego też nie dopuszczę by ta chwila zachwiała moimi postanowieniami. Wizytę u ginekologa mam zaplanowaną za dwa dni więc, szczerze mówiąc najchętniej nie robiłabym dziś tego testu, ale... no właśnie to cholerne ale... ponieważ istnieje niewielki ale zawsze procent szans na to że coś jest na rzecz, więc wolę natychmiast to wykluczyć niż bez wahania sięgnąć po drinka. Chce też tak szybko jak zrobiłam ten test tak szybko o nim zapomnieć i wrócić do miłego spędzania wieczoru. Nie chcę aż do wizyty roztrząsać myśli, że może, że jednak... i tak dalej.
Biorę jeszcze kilka głębokich wdechów, po czym ponownie patrzę na zegarek.
Już czas.
Nienawidzę tego że ogarnia mnie ta typowa, cholerna nerwówka.
Co mam namyśli? Otóż to że jak najzwyklejszy tchórz boję się jak zniosę widok kolejnego negatywnego wyniku. Testu którego obiecywałam sobie jeszcze przez wiele miesięcy nie robić.
Być może większość z was, w tym momencie ma mnie za paranoiczkę, przewrażliwioną na własnym punkcie damulkę lub też histeryczkę, ale prawda jest taka, że ten kto nigdy nie był w takiej lub podobnej sytuacji jak moja nie zrozumie tej gwałtownej mieszanki rozedrganych emocji. Mieszanki która niejednokrotnie na dłuższą metę potrafi być toksyczna.
Naprawdę mam nadzieję, że żadna z Was nigdy tego nie doświadczyła i nie doświadczy, bo to uczucie bywa niezwykle rozdzierające.
Jedynie kobieta, która również ma swój bagaż doświadczeń na tym polu, wie jak wiele kosztowało ją zmaganie się z kolejnymi położniczymi nie powodzeniami. Jak wiele jej to zabrało. Jak dużą cząstkę jej samej odebrało. Jak wielokrotnie niemal rozrywano jej duszę, duszę która obiecywała sobie że stanie się twarda jak stal a w rzeczywistości gdy nadchodził moment prawdy stawała się miękka jak roztopiony wosk i jeszcze wrażliwsza niż wcześniej.
Tylko taka kobieta wie jak wielki dylemat emocjonalny, pełen sprzecznych pragnień doprowadza jej wnętrze niemal do wrzenia, podczas robienia tak zwyczajnej czynności jak test ciążowy robiony przecież przez tysiące a nawet miliony kobiet dziennie.
Nadzieja i strach, mieszają się z nerwami i ekscytacją która stoi za tym wątłym ale jednak obecnym „a może się udało"... tych sprzeczności jakie zalewają ciało i umysł nie sposób wytłumaczyć. Jedno jest pewne nie jest to nic przyjemnego, zwłaszcza gdy wystarczy jedno spojrzenie na plastikowy patyczek by uderzył w ciebie cały tabun przykrych wspomnień z podobnych sytuacji, których ogromnie nie chciałabym pamiętać, a które zawsze kończyły się tym samym wynikiem i jeszcze cięższym bagażem emocjonalnym.
Za tymi wszystkimi odczuciami stoi naprawdę wiele historii, moja to morze negatywnych testów, pośród których w końcu znalazły się dwie upragnione kreski, jedyni po to by stracić ciężę tak samo szybko jak się z niej ucieszyłam.
Dlatego też oczywiście z jednej strony pragnę być znowu w ciąży, ale z drugiej strony nie chce robić sobie nadziei. Dlaczego? Bo mam druzgoczącą świadomość jak bardzo zaboli mnie widok pojedynczej kreski. Naoglądałam się ich wystarczająco dużo by to uczucie pozostała ze mną do końca życia.
I choć pewnie wydaje się to głupie i zarazem chore, przez to właśnie rozdarcie, czuję lęk przed tym białym patyczkiem który leży na blacie w łazience.
Zastanawiacie się jak to możliwe, żeby dorosła kobieta bała się małego kawałka plastiku?
Oj może, bo tu już nie chodzi o sam przedmiot, tylko o to co on za sobą niesie.
Czego się tak bardzo boję? Między innymi tego że mimo swoich założeń znowu polegnę...
Być może znajdą się wśród was osoby, które postukają się w czoło na to moje panikarstwo i stwierdzą: nie dajesz sobie rady, to poproś męża żeby ci towarzyszył. Racja, ale tylko częściowa. Bo choć chciałabym mieć Oskara blisko siebie, by jego obecność choć nieco mnie uspokoiła, to jednocześnie nie chcę być zmuszona do stawienia czoło jego zawiedzionej nadziei.
Tak, tak popieprzona logiki, ale nic nie poradzę.
Dobra... dość tego zadręczania się. Biorę dwa szybkie wdechy i energicznym krokiem podchodzę do szafki, w myślach powtarzając z uporem „nic z tego nie będzie, odpuść" jak pierdoloną mantrę.
Jednak gdy mój nerwowy wzrok pada w końcu na ten cholerny biały patyczek, który przysporzył mi niewyobrażalnego stresu, nagle zamieram, a w mojej głowie zapada cisza. To trochę tak jakby mój organizm włączył sobie pauzę, dając sobie czas na ogarnięcie tego co widzą oczy...
Mrugam chyba przez całą minutę nim pozwolę sobie uwierzyć w to co widzę...
Jednak by się upewnić, podnoszę jeszcze ten kawałek plastiku i uważnie mu się przyglądam, jakby nagle jego wynik miał ulec zmianie. Ale gdy po dłuższej chwili nic się nie zmienia, odkładam go ostrożnie na blat i spoglądam w lustro.
Jestem blada, a moje tęczówki się szklą i odzwierciedlają zagubienie. Szaleje we mnie jeszcze większy huragan emocji niż chwilę tam, a ja za cholerę nie wiem jak się z tym wszystkim czuję, ani jak czuć się powinnam...
-Paola, kolacja zaraz zostanie podana... - mówi Oskar, niespodziewanie wchodząc do łazienki.
Pierwsze co zauważa to mój wyraz twarzy, który ewidentnie zapala kontrolkę alarmową w jego głowie, a jego wyraz twarzy momentalnie poważnieje. A kiedy dostrzega również leżący przede mną test, zamiera, a jego postawę ogarnia niepewność oraz wiele innych emocji o negatywnym wydźwięku. Widzicie, to nie tak że to tylko ja zmagam się z pragnieniem posiadania dziecka, on również to przeżywa, choć może na innych zasadach niż ja. Nieudane próby starań o potomstwo to zawsze problem który dotyka para, nie tylko jedno z partnerów.
- Dobrze się czujesz? – wydusza z siebie z trudem, po kilkusekundowym skanowaniu mojej osoby, a jego ton wyraża czyste zmartwienie, podczas gdy nasze spojrzenia spotykają się w odbiciu lustra.
-Jestem w ciąży- wyznaję, na co on wpatruje się we mnie w bez ruchu.
W moim tonie przebija się mieszanka strachu, tęsknoty, radości, nadziei, niepewności, obawy i masy innych uczuć... Pewnie uważacie że powinnam czuć jedynie błogie szczęście, niestety nie jest to takie proste jak mogłoby się wydawać... bo choć po tym jak poroniłam pierwszą ciążę, bardzo mocno pragnęliśmy wiadomości o drugiej, to jest ona naznaczona poprzednimi przeżyciami, które nauczyły nas, że nie zawsze wszystko dobrze się kończy. Przez co obecnie strach o to co będzie dalej przyćmiewa radość.
Już raz poddaliśmy się iluzji szczęścia płynącego z takiej nowiny... i oboje doskonale pamiętamy dokąd nas to zaprowadziło...
Dlatego też w tęczówkach mojego męża dostrzegam te same skrajne emocje, które targają mną samą, a cisza jaka między nami zapada jest niezwykle wymowna, wręcz porozumiewawcza.
W końcu po dłuższej chwili Oskar, nie zrywając naszego połączenia wzrokowego pochodzi do mnie od tylu i obejmuje mnie swoim silnymi ramionami, dając mi tym wsparcie i samemu je ode mnie biorąc.
Jesteśmy w tym razem. Tylko my wiemy co może nas czekać. Tylko my wiemy, że ten dzisiejsze dwie kreski mogą nam przynieść tyle samo euforii, co agonii...
-Robiłaś już zastrzyk?- pyta cicho, wtulając twarz w moją szyję i odnosząc się do zaleceń jakie usłyszeliśmy po tym jak odebraliśmy wyniki mojego badania na trombolifię,
-Jeszcze nie - odpowiadam zgodnie z prawdą.
Wówczas nie puszczając mnie unosi głową i jedną ręką otwiera wiszącą szafkę w której znajduje się nasza podręczna apteczka. To właśnie tam upchnęłam zestaw zastrzyków, które przepisał mi ginekolog, na wizycie na której zdiagnozował trombofilię.
Wyjmuje opakowanie, a następnie całuje mnie miękko w usta.
-Chodź, położysz się, a ja zrobię ci zastrzyk – zwraca się do mnie łagodnie, a jego głos tak samo jak mój rozbrzmiewa wieloma emocjami.
Zgodnie z jego prośbą udaje się za nim do sypialni i kładę się na łóżku, unosząc brzeg sukienki, a Oskar zgodnie z zaleceniem lekarza uważnie wstrzykuje dawkę leku w moją tkankę podskórną. Z tego wszystkiego nie jestem w stanie nawet spanikować z powodu igły wbijającej się w moje ciało. Jedynie lekko krzywię się z ból i nic więcej.
Kiedy odrzuca zużytą ampułkę, patrzymy sobie ponownie w oczy.
-Kocham cię – szepcze łącząc nasze palce i ściskając je.
-Ja ciebie też- odpowiadam natychmiast.
Atmosfera między nami nie jest lekka, bo ciąży nad nami strach o przyszłość i brzemię tego jak wielką stanowi ona dla nas niewiadomą.
-Tym razem wszystko będzie dobrze – oznajmia twardo i oboje chcemy w to wierzyć.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo...
-Pocałuj mnie – proszę cicho, a on od razu spełnia moją prośbę.
Zatapiam się w czułej i niespiesznej pieszczocie jego warg, chłonąc jego bliskość, by wraz z nią odnaleźć ukojenie i zarazem siłę.
- Będziemy mieli dziecko - bąkam nieśmiało, gdy kładzie się obok mnie i przyciąga do siebie.
- Tak, koniczynko będziemy mieli dziecko – mówi, po czym składa delikatny pocałunek na mojej skroni.
I to jest moment kiedy po raz pierwszy od chwili gdy zobaczyłam wynik testu, pozwalam sobie na uśmiech. Nieśmiały, ale jednak uśmiech.
I z całego serca chcę wierzyć, że pozostanie on ze mną przez najbliższe dziewięć miesięcy...
***
Rok później
- Zaczekaj, podam ci go- odzywa się Oskar wyskakują z łóżka jak wystrzelony z procy.
A ja nadal lekko zaspana z rozbawieniem obserwuję jak umiejętnie lawiruje pomiędzy łapami Tajfuna który swoim zwyczajem rozwalił się przed łóżeczkiem strzeżąc go niczym twierdzy. Przez co gdy jego pan trąca go lekko bosą stopą natychmiast unosi czujnie pysk, a w jego gardle już buduje się odruchowy warkot.
- Uspokój się to tylko ja – burczy na niego właściciel, po czym schyla się do łóżeczka i bierze na ręce nasze synka.
Całując go czule w czółko rusza z nim w moją stronę, a nasz pies wnikliwie obserwuje każdy jego ruch, czekając aż Tommaso przestanie kwilić.
Siadam opierając się o poduszkę i rozchylam poły koszuli nocnej, a jak tylko Oskar podaje mi naszego szkraba układam go w swoich ramionach i przystawiam do piersi.
Mimo tego że od porodu minęło już kilka tygodni, nadal nie potrafię uwierzyć w nasze szczęście, jakie czujemy dzięki tej małej istotce, która nie raz daje nam w kość, ale ma też oczy swojego ojca.
Rossi stojąc przy moim boku, poklepuje po pysku Tajfuna który wruje przy jego nodze. Jak tylko mały się uspokaja, usatysfakcjonowany pies układa się do snu obok łóżka, natomiast mój mąż kładzie się z powrotem przy mnie i razem patrzymy jak nasz synek zaspokaja swój głód.
To jest chwila o której kiedyś marzyłam, a teraz stanowi moją codzienność. Naszą codzienność.
-Kocham was - mruczy Oskar, całując mnie policzek.
- A my ciebie – odpowiadam uśmiechając się mimo tego, że zegarek na szafce nocnej pokazuje trzecią w nocy.
-Myślisz, że kiedyś w końcu uda nam się przespać więcej niż trzy godziny?- pyta, ziewając.
-Nie wiem, ale póki co się nie zanosi - chichoczę, a on mi wtóruje wtulając twarz w moją szyję. – Najważniejsze jest dla mnie to że mając przy sobie dwóch najważniejszych facetów w moim życiu poradzę sobie ze wszystkim – dodaję, na co Tajfun pomrukuje z niezadowoleniem. – no dobra, trzech – poprawiam się z rozbawieniem, a mój mąż odpowiada mi czułym uśmiechem, bo tak się utarło że rozumiemy się bez słów.
Kto by pomyślał, że mężczyzna który kiedyś nie radził sobie z emocjami, stanie się tak bardzo empatyczny wobec mnie, że niemal się ze mną zestroi...
.........
Koniec 😊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top