Rozdział 30

Wiem, że długo mnie tu nie było... ale dla tych którzy nadal czekają na ciąg dalszy losów Paoli i Oskara mam dziś całkiem długi rozdział :)

niesprawdzony...


Trzy tygodnie później

Oskar

Dziś jest dzień naszej wizyty u specjalisty zajmującego się nie tylko samą ginekologią, ale również endokrynologią ginekologiczną i rozrodczości. Facet podobno specjalizuje się szczególnie w problemach z zajściem w ciąże.

I choć pewnie uznacie mnie za paranoika, to i tak przyznam otwarcie, że tak samo jak chcę tam pójść, tak samo się tym stresuję...

Czy zmienia mnie to w babę?

Nie sądzę, ponieważ powodem moich obaw jest jedynie Paola i jej ewentualna reakcja, na ponowne wizyty w gabinecie lekarskim, związane z tą samą tematyką, która wcześniej spędzała jej sen z powiek. Która zadała nam wiele bólu i niemal całkowicie złamała.

Stąd moje rozdarcie wewnętrzne, którego intensywność i podłoże jest mi nawet trudno dokładnie określić. Dlatego krótko mówiąc o ile jestem jak najbardziej za tym, żebyśmy poszukali sposobu na rozwiązanie naszych problemów, to jeszcze bardziej nie chcę by spotkanie z lekarzem, negatywnie wpłynęło na moją żonę i cokolwiek popsuło w naszej wracającej do normalności codzienności...

Moja koniczynka przez ostatnie tygodnie nie tylko odżyła, ale wręcz rozkwitła i jest w końcu prawdziwą sobą. Znowu tryska charakterystyczną dla siebie energią! Wróciło też jej szaleńcze natchnienie, przez które kartki z zaczętymi projektami walają się niemal po całym domu, a mnie to cholernie cieszy, mimo tego że zdarza mi się walczyć z Tajfunem by wyszarpnąć mu owe świstki z jego paszczy, nim zasypie papierowym konfetti cały domu.

Ten stwór jest naprawdę niemożliwy, bo choć z pełnym dystyngowaniem zachowuje się jak należy w pracowni Paoli, to już poza nią każdy kawałek papieru traktuje jako najlepszą wydzierankę. Przez co nieraz zastanawiam się jakim cudem jeszcze nic nie zdżar, ani nic nie popsuł w firmie mojej żony, do której jeździ razem z nią, gdy ona porzuca domową pracownię, na rzecz tej biurowej. A ku mojej radości robi to coraz częściej, bo z pełną parą zaangażowała się w pracę nad nową kolekcją i aż miło jest patrzeć na momenty kiedy ogarnia ją roztargnienie, bo akurat na szybko analizuje pomysł jaki wpadł jej do głowy.

Nawet nie macie pojęcia jak przez to jestem szczęśliwy! Jak zadowolony jestem z takiego obrotu sprawy! I bardzo, ale to bardzo nie chcę by cokolwiek to naruszyło.

Dlatego też już od wczoraj uważnie i z troską obserwuję moją ukochaną oraz jej zachowanie, by w razie czego wyłapać jakieś niepokojące symptomy, które mogłyby sugerować, że powinniśmy zrezygnować z dzisiejszej wizyty. Jednak jak dotąd nic nie zwróciło mojej uwagi i uparcie zastanawiam się czy na pewno nic mi nie umknęło...

Ale za cholerę nie mam się do czego przyczepić...

Dziś rano Paola, tak samo jak każdego poprzedniego poranka w ostatnich tygodniach energicznie krzątała się po domu przed wyjściem do pracy. Mogę na mojej mentalnej liście odhaczy jej codzienny standard, czyli ociążałe podnoszenie się z materaca, a następnie grożący zawrotem głowy sprint pomiędzy łazienką, a garderobą. To samo dotyczy się wypijanej w biegu kawy, roztargnionych uwag rzucanych do mnie, czy też chaotycznych odpowiedzi na moje pytania, gdy ona pospiesznie zbiera wszystko co musi wziąć ze sobą do biura.

I zgodnie z tą listą dziś również odhaczyliśmy wszystko, włącznie z tym, że tuż po wybiegnięciu z domu i to z telefonem przy uchu, jeszcze się cofnęła i szybko pod pachę chwyciła drugą parę zapasowych szpilek – ktoś mógłby powiedzieć, aha facet coś jest na rzeczy, bo ten brak skupienia nasuwa pierwsze podejrzenia. Jednak byłoby to błędne stwierdzenie ponieważ podobne sytuacje zdarzają się wielokrotnie, w te dni, kiedy Paola nie może się zdecydować, które buty bardziej pasują do jej kreacji.

Poza tym to dość częste zjawisko, do którego się już przyzwyczaiłem, a które nasila się zwłaszcza po tym jak nasz dom zalewają nowe dostawy jej butów... dla lepszej wizualizacji powiem tak: na samą myśl o jej butach, przechodzi mnie dreszcz, bo ma ich tyle, że niedługo będzie trzeba wynająć dla nich jakiś magazyn...

Ale nie mam zamiaru narzekać, bo wolę jej zakupowe szaleństwo niż osowiałość i bezosobową obojętność, jakie serwowała mi przez zdecydowanie zbyt długi czas. W skrócie: im więcej butów, tym wiem, że moja żona czuje się doskonale.

Z tych rozmyślań, wyrywa mnie gosposia wchodząca do kuchni, w której stoję i piję kawę.

- Jest pan pewien, że mogę wziąć wolne na pozostałą część dnia? – dopytuje Marita, a w jej spojrzeniu dostrzegam troskę.

- Tak – zapewniam – Jedź i się nie przejmuj. Poradzimy sobie – dodaję spokojnie.

- A co z psem? Przecież Tajfun nie jest przyzwyczajony do tego by zostawał sam. – oponuje, a ja ledwie powstrzymuję się od przewrócenia oczami, bo nie wiem co jest z tymi babami w moim domu, że tak rozczulają się nad tym psem... a raczej bestią w psiej skórze...

- Da radę – odpowiadam stanowczo. – Poza tym, podrzucę go do biura ochrony, żeby chłopaki mieli go na oku, a ja żebym miał pewność, że nie zeżre kanapy gdy nas nie będzie. – dopowiadam – więc nie oglądaj się za siebie i jedź. – ponaglam Marite, bo dobrze wiem, że planowała w ten weekend odwiedzić swoją siostrę.

Prosiła mnie o to wolne już miesiąc temu. A jej obecne wątpliwości mają związek z Paola i naszym dzisiejszym wyjściem. Bo choć można mówić, że personel to jedynie personel, to nasza gosposia stanowi część naszej rodziny i przeżywa pewne kwestie tak samo jak my. A co za tym idzie nie umknęło jej ani to przez co przechodziliśmy z żoną, ani nie ukryło się to, że dziś mamy ważną wizytę u lekarza.

– Naprawdę, jedź i się nie martw – zachęcam ją, spoglądając prosto w oczy, po czym bez ceregieli obracam ją przodem do bocznych drzwi i lekko popycham – samochód i kierowca już czekają, więc i tak nie możesz zmienić zdania – oznajmiam, a ona posyła mi jeszcze czujne spojrzenie. – Przecież wiesz że w razie czego przyjmę wszystko na klatę – oświadczam dosadnie, widząc je zmartwienie, a ona kręci głową.

- Nie – ripostuje ze zdecydowaniem, ku mojemu zaskoczeniu – tym razem musi być dobrze i koniec – mówi twardo. - Wystarczy tego nieszczęścia – wyjaśnia krótko, unosząc dłoń i poklepując mnie czule po ramieniu, jak swojego rodzonego syna. – Razem z siostrą odmówimy dziesiątkę różańca, żeby na pewno wszystko było dobrze – dodaje i po tych słowach w końcu wychodzi.

Patrzę przez chwilę, za tą starszą kobietą, która zżyła się z nami dużo bardziej niż komuś mogłoby się wydawać. To ona jest moimi oczami, kiedy nie ma mnie w domu i jest równie wyczulona na zachowanie Paoli co ja. Ma też do niej z pewnością lepsze podejście niż jej macocha, która choć chciała i próbowała, nie potrafiła się przebić przez skorupę w której jeszcze do niedawna zamknięta była moja ukochana.

A nawiązując do mojej ukochanej, to nadal ciąży mi jeszcze jeden temat... mianowicie, kwestia Keshi, którą musze ostatecznie rozwiązać, by mieć stu procentową pewność, że sprawa Malty i ciągnący się za nią smród, już nigdy nie zakłócą naszego spokoju.

Niestety w dalszym ciągu napotykam same przeszkody w tej kwestii...

Ku mojemu zaskoczeniu sprawdzenie małżonki doktora Martineza wcale nie okazało się dla Gabe tak prostym zadaniem jak zakładałem. Myślę, że jego samego to również zdziwiło. Doktorek albo bardzo dbał o prywatność ukochanej, albo coś było z nią nie tak...

Obstawialiśmy to drugie, bo patrząc siedem lat wstecz, na okres przed jej zamążpójściem, również nic nie znaleźliśmy. Normalnie kobieta niemal widmo, nie licząc kont do których dopisał ją jej mąż, czy numer ubezpieczenia do którego została wciągnięta po ślubie. Nigdzie nie pracowała, nie udzielała się społecznie. Nic.

Nie mamy nawet jej zdjęcia. Jeden z chłopaków, na moje polecenie włamał się nawet do domu doktorka, ale i tam nic nie znalazł. Choć „nic" to trochę określenie na wyrost, bo jednak coś zwróciło jego uwagę... a mianowicie pomieszczenie w piwnicy, zamykane na klucz, ze solidnymi drzwiami i zamkiem. Niestety, nie ustalił do czego służyło ani co się w nim kryło, bo musiał się ulotnić spłoszony przez ogrodnika, który mimo nieobecności właściciela pojawiał się raz w tygodniu.

Zaintrygowała nas ta sprawa, ale musieliśmy dać sobie nieco więcej czasu by ją rozwiązać, bo jak na razie zgłębianie całego tego tematu przypomina zabawę matrioszą i trudno określić kiedy się skończy.

Ostatnio wraz z Fabio podjęliśmy w ciemno próbę podejścia Keshi, mając podejrzenia że może ona jest tą całą Hannah i chcieliśmy sprawdzić jak zareaguje na tożsamość pani Martinez, ale nie osiągnęliśmy tym żadnego efektu. Kompletnie nic.

Nie powiem, frustrowało mnie to cholernie, ale przyjąłem motto że lepiej działać wolniej, a dokładniej, bo z pewnością nie chcieliśmy niczego przegapić. Dlatego też w międzyczasie wysłaliśmy zespół paru ludzi, którzy mają sprowadzić nam doktorka na Sycylię, byśmy mogli go przesłuchać i spróbować wyciągnąć coś z niego osobiście. Z tego co wiem chłopacy już powinni być na miejscu jego ostatniego pobytu więc, liczę, że niedługo przytaszczą jego tyłek do Palermo.

Za to mogę napomknąć, że przynajmniej sprawa Dario Costatina nabrała rumieńców i to dość sporych, a z tego co przekazywał mi Fabiano, Luca najpóźniej jutro miał wrócić do kraju.

Jednak to tematy na zaś, bo dziś zamierzam skupić się jedynie na mojej żonie i naszych sprawach.

A co za tym idzie Paola już powinna wrócić, byśmy mieli pewność, że się nie spóźnimy...

Gdy ponownie zerkam na zegarek i biorę kolejny łyk kawy, otwierają się w końcu drzwi wejściowe, a na drewnianej podłodze natychmiast rozlega się charakterystyczny łomot psich łap i stukot pazurów – głośniejszy nawet niż stukot obcasów, a to zapowiada że moja żona i jej pupil wrócili do domu.

Tajfun wyczaił jakiś czas temu, że podłoga w holu to idealny odpowiednik lodowiska dla jego cielska i teraz wykorzystuje każdą okazję by się rozpędzić, a następnie robi dzikie nawrotki przy których zarzuca mu tyłek na wszystkie strony. Dla niego to nielada gratka i frajda, a dla mnie szykujący się kosztorys remontu...

Krzywiąc się pod nosem na ten znajomy odgłos skrobania pazurów po drewnie, wyłaniam się z kuchni. I to w felernym momencie, bo rozpędzony szczeniak wpada na mnie z impetem, niemal mnie podcinając.

- Tajfun – warczę gniewnie, przytrzymując się futryny.

- O, już jesteś – rześki głos zmierzającej w moją stronę Paoli, odwraca moją uwagę od sierściucha. – Co ty na to, żebyśmy po wizycie, wskoczyli gdzieś na jakąś kolację? – proponuje, dając mi przelotnego buziaka, bardziej skupiona na tym, by podebrać mi filiżankę z ręki.

- Jasne – odpowiadam, przyglądając jej się, kiedy zachłannie przysysa się do mojej kawy – po kawę na wynos też wskoczymy czy moja ci wystarczy? – pytam, z kpiącym uśmieszkiem.

- Wystarczy – stwierdza niezrażona, biorąc kolejne zachłanne łyki – byłam dziś tak zalatana, że ani nie przyjęłam swojej dziennej dawki kofeiny, ani za dobrze nie zjadłam – tłumaczy, pospiesznie odwracając się na pięcie i zmierzając do schodów – ale przynajmniej wiem, że uda nam się z Jo zorganizować następny pokaz w rekordowym tempie – informuje mnie z zadowoleniem, wchodząc po schodach – a tobie jak minął dzień? – pyta niespodziewanie, przystając na chwilę.

- W porządku – odpowiadam krótko, nie wdając się w szczegóły, bo po pierwsze nie chce jej wtajemniczać w sprawę problemów z Keshią, a już tym bardziej w podejrzenia jakimi podzielił się dziś ze mną Fabiano.

- Czyli jak zwykle? – rzuca z nutą szyderstwa, parskając ironicznie pod nosem, a ja marszczę brwi.

- Co masz namyśli?- pytam, a ona przewraca oczami.

- To, że od dłuższego czasu nigdy nie chcesz mówić o pracy, choć ja nawijam o mojej non stop. – wyjaśnia gładko, po czym nie zwlekając, podejmuje dalszą wspinaczkę po schodach.

- Ja po prostu nie chcę ci zawracać głowy nieistotnymi pierdołami – wołam za nią.

- Jasne – odkrzykuje lekceważąco, nawet się nie odwracając. – wymyśl sobie lepszą wymówkę – dodaje kwaśno - ale najpierw zabierz Tajfuna do ogrodu. Niech się trochę wybiega bo siedział dziś cały dzień ze mną w biurze – poleca mi – a ja biegnę się odświeżyć, żebyśmy wyszli o czasie – dorzuca, po czym znika na piętrze.

Patrzę jeszcze przez moment za nią, zastanawiając się nad jej zachowaniem, które różni się od tego czego się spodziewałem. Chociaż nie potrafię do końca sprecyzować, czego oczekiwałem. W każdym razie rozważam czy powinienem dopatrywać się w niej znamion podejrzanej gry, która miałaby stworzyć przede mną fałszywe pozory swobody, ale nie potrafię się do niczego przyczepić...

Przez co zaczynam myśleć, że to ja dużo bardziej się nakręcam całą tą dzisiejszą sytuacją niż ona...

Stałbym pewnie tak w miejscu roztrząsać to, o wiele dłużej, ale podbiegający do mnie szczeniak, skutecznie wyrywa mnie z tego zamyślenia, dobierając się do mojej nogawki.

Taaa, bo dla niego szarpanie za nią to świetna zabawa...

- Nie wolno – karcę go stanowczo, co oczywiście ma w głębokim poważaniu... – od ćwiczenia uzębienia masz swoje gryzaki, a nie moje rzeczy – burczę pod nosem odganiając go i podając mu jedną z jego ulubionych piszczących gumowych kości. – a teraz chodź do ogrodu – nakazuję mu, po czym wołam żeby pobiegł za mną.

***

Paola

W biegu wpadam do sypialni i zrzucam z siebie rzeczy. Miałam wrócić wcześniej, ale przez to jakiego szaleńczego tempa nabrały przygotowania do nowej kolekcji, wszystko się przeciągnęło, a ja nie mogę przestać myśleć o tym co jeszcze mam do zrobienia jak wrócimy od lekarza.

Część moich projektów poszła już do szwalni, więc muszę jak najszybciej się zdecydować jakie dodatki będą nosiły modelki na pokazie, bo trzeba je zamówić i skompletować. I najlepiej, by ta decyzja zapadła jeszcze dziś. Jednak nie wiem czy dam radę tak szybko dokonać wyboru, ponieważ Jo odkryła miejscową artystkę zajmującą się wyrobem własnoręcznej biżuterii, a której projekty, dziś oglądałam i wszystkie są wprost nieziemskie! Dziewczyna bez dwóch zdań ma talent, a mi jej prace zapadły w pamięć, tak że nie mogę ich stamtąd wyrzucić.

Z myślami pochłoniętymi właśnie tym, zabieram się za szukanie czegoś co założę na wizytę u ginekologa. Mój wybór pada na lekką, rozpinaną do połowy sukienkę z cienkiego, miękkiego jeansu, która choć ma prosty krój sięgający przed kolano, świetnie podkreśla sylwetkę, w zupełnie nie wymuszony sposób.

Za to kolor materiału nasuwa mi skojarzenie o tym jak cudnie wyglądałby ten strój wykończy srebrnym naszyjnikiem z mozaiką z opali i szmaragdów, osadzonych w plecionce majestatycznych winorośli - dokładnie taki sam naszyjnik jaki dziś miałam okazję podziwiać.

Kurczę! Coś mi się wydaje, że oprócz kilku dodatków do mojej kolekcji, będę musiała zaopatrzyć się u tej dziewczyny od biżuterii też w parę świecidełek jedynie dla mnie. Nic nie poradzę na to że jej projekty, chwyciły moją artystyczną duszę za samo serce.

Układając sukienkę i pasującą do niej torebkę na łóżku w sypialni, rozważam możliwość, by zaproponować tej babeczce wspólny deal. Jej wyroby jubilerskie udoskonalą moje pokazy, perfekcyjnie wykańczając kreacje, a ja pomogę jej znaleźć szersze grono odbiorców i rozpromuję - bo tego, że mojej klientki będą zachwycone jej twórczością, jestem pewna.

Z postanowieniem, by obgadać ten pomysł jeszcze z Jo, wchodzę pod prysznic, zmywając z siebie dzisiejszą bieganinę. Owinięta w ręcznik staję przed lustrem i zerkam na zegarek by się upewnić ile mi jeszcze zostało czasu do wyjścia, po czym zabieram się za suszenie włosów i lekki makijaż.

Może uznacie moją lekkość ducha za dziwną, ale mimo tego, że czeka mnie niedługo dość istotna wizyta i to taka która może mieć duży wpływ na mojej życie, zwłaszcza ze względu na moje wcześniejsze przeżycia, to ja mimo wszystko nie odczuwam potrzeby obgryzania paznokci z nerwów. I mam do tej konsultacji swobodne nastawienie. Co prawda nie wiem czy „swobodne" jest adekwatnym słowem, ale rozchodzi się o to, że nie ma we mnie tego znajomego roztrzęsienia, ani nerwówki co wcześniej.

Jestem już pogodzona z tym, że mam problem i że lekarz może orzec, że jedynym wyjściem dla mnie będzie opcja zapłodnią in vitro. Metoda na którą nie jestem pewna czy się zdecyduję, bo nie niesie ona za sobą stuprocentowej pewności na powodzenie.

A co dalej za tym idzie może zaistnieć konieczność podjęcia kilku prób, a to już zdecydowanie za dużo jak dla mnie. Dlatego wolę podchodzić do tej dzisiejszej wizyty raczej na zasadzie, że idę tam dowiedzieć się na czym stoję, a to czy coś z tym zrobimy to już zupełnie inna kwestia.

Być może mój wewnętrzny luz, wydaje się niektórym czymś wypaczonym czy też nienormalnym, ale tak naprawdę to czym ja się mam jeszcze przejmować? Przecież już wiem że nie jestem jedną z tych bezproblemowych kobiet, które od tak zachodzą w ciąże i rodzą gromadkę dzieci, jedno za drugim. Mój wcześniejszy ginekolog nigdy nie owijał w bawełnę i nigdy nie zapomnę słów o tym, jak powiedział, że najgorzej jest tak jak w moim przypadku kiedy nie wiadomo dlaczego nie wychodzi.

Zresztą to samo tyczy się również innych jego wypowiedzi na ten temat...

Dziś mogę mieć jedynie nadzieję na to, że nowy specjalista mimo wszystko znajdzie jakiś sposób na to by dojść do tego w czym leży problem. Serio, choć tyle bym dziś chciała wynieść z tej wizyty. Nie oczekuję niczego innego. Chcę po prostu dowiedzieć się co i jak, bo z tym że na polu położniczym czeka na mnie jedynie fiasko, to już wiem.

W końcu co jak co ale mój poprzedni ginekolog o tę jedną rzecz akurat zadbał – dodaję kwaśno w myślach.

I choć nie stresuję się dzisiejszą wizytą, to na samo wspomnienie o doktorze którego nazwiska wolałbym nie pamiętać, nachodzi mnie ochota na papierosa, by wraz z wypuszczanym dymem odpędzić od siebie złe fluidy które przywołałam wspomnieniem lekarza, który wywarł na mnie ogromy i to niestety negatywny wpływ.

Choć czekajcie, jest jedna dobra rzecz jaką wyniosłam z wizyt u niego. Otóż to że już nic mnie nie zaskoczy, bo podświadomie zawsze spodziewam się tylko najgorszego - oczywiście jeśli chodzi o kwestie ginekologiczne.

Kiedy włosy ma już ułożone w luźne fale, wyjmuję z szuflady moją awaryjną paczkę, schowaną pomiędzy kosmetykami, a z niej jednego papierosa i różową zapalniczkę. Szczerze mówiąc nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz paliłam...

Podchodzę do niskiego parapetu za wanną i siadam na nim, uchylając panoramiczne okno. Z błogością zaciągam się pierwszym buchem. I chociaż może to głupie, bo nie jestem nałogowym palaczem, to jedna fajka zapalona sporadycznie stanowi dla mnie od czasu do czasu formę dodatkowego odprężenia, a teraz czuję że właśnie tego potrzebuję. Nie papierosa jako papierosa, ale odprężacza, który pomoże mi ponownie zapomnieć o nieszczęsnym doktorku, którego los postawił na mojej zawiłej życiowej drodze.

Niestety nie jest mi dane spalić fajki nawet do połowy, bo nagle rozlega się pukanie do drzwi łazienki.

- Kochanie, jak tam? Jesteś gotowa, bo niedługo powinniśmy wychodzić? – odzywa się Oskar, a ja przez niego niemal upuszczam papierosa, którym przy okazji bym się oparzyła...

- Tak, tak – mówię pospiesznie, zrywając się z miejsca i wydmuchując ostatniego bucha w szparę okienną, po czym energicznie zaduszam niedopałek i szarpię się z oknem by je prędko zamknąć. – Zaraz wychodzę – zapewniam nerwowo, by uniknąć wtargnięcia Oskara do środka i nakrycie mnie na gorącym uczynku.

- Okkk – dobiega mnie jego przeciągła odpowiedź zza drzwi.

Uff, niewiele brakowało, a by mnie przyłapał na popalaniu. Niby nie ma o to do mnie pretensji, ale nie lubi gdy palę. Poza tym, akurat dziś mógłby uznać to za dowód na to że się denerwuję, a to nie prawda więc nie chcę by się martwił bez potrzeby. Zwłaszcza, że stało się to jego natrętnym nawykiem przez zbyt długi czas.

I kiedy już myślę że z sukcesem uda mi się zamknąć okno, nagle coś głośno chrupie, a chwilę później klamka zostaje mi w ręce.

- Kurwa – burczę pod nosem.

W sekundzie w której zastanawiam się gdzie póki co ukryć dowód moich poczynań, zostawiając okno otwarte, nagle drzwi łazienki gwałtownie stają otworem.

Cholera...

- Wszystko ok? – pyta Rossi wchodząc do środka, po czym momentalnie marszczy nos – Paliłaś? – dodaje, a wyrzut, czy też inna emocja słyszalna w jego tonie, sprawią że się krzywię.

- Tak. – przyznaję, opuszczając ramiona i czujnie obserwując jego reakcję, bo dobrze wiem, że trybiki w jego głowie zaczynają się kręcić w zawrotnym tempie dopisując sobie własny scenariusz do mojego zachowania.

Ale nie ma co się dziwić, bo właśnie tego nauczyłam mojego męża przez wiele tygodni, by po nikłych sygnałach był zmuszony domyślać się i odgadywać mój stan emocjonalny.

- Denerwujesz się – oświadcza już w kolejnej nanosekundzie, a jego słowa brzmią niczym bezwzględny wyrok, przez który zaciska mi się serce, bo nie chcę by obawy ponownie nim zawładnęły. – Wiedziałem, że nie potrzebnie tak szybko nas umówiłem – dodaje, zaciskając zęby i uderzając pięścią w futrynę, ze złości na siebie.

- Kochanie, to naprawdę nie o to chodzi – zapewniam łagodnie, pragnąc go uspokoić. – Wiem, że wiele ze mną przeszedłeś, jak i przeze mnie, ale teraz po prostu miałam ochotę zapalić, żeby się odprężyć. Nic więcej – wyznaję otwarcie, podchodząc do niego i zmuszając go by spojrzał mi w oczy.

W jego tęczówkach dostrzegam kłębiące się intensywne emocje, które ściskają mnie za gardło. Przygląda mi się przez dłuższą chwilę, w milczeniu, a ja mam ochotę napluć sobie w brodę za to że pokusiła się o zapalenie tej cholernej fajki, która zafundowała mu tak wiele niepotrzebnych wątpliwości i zmartwień.

- Żeby się odprężyć? – dopytuje w końcu, przechylając oceniając głowę w bok.

- Tak – odpowiadam ze zdecydowaniem. – Może głupio to brzmi, ale właśnie na to miałam ochotę. Mały relaks przy dymku i już – wyjaśniam, pragnąc by mi uwierzył. Jednak gdy w jego oczach dalej tli się niepewność kontynuuję. - Nie spodziewam się dziś żadnych cudów, ani tego że nagle nowy lekarz stanie się moim wybawieniem od problemów – przekonuje go racjonalnie, dzieląc się otwarcie swoim podejście do sprawy. - Te problemy są i nie znikną – oznajmiam ze spokojem, a on uważnie lustruje mnie na wylot - więc nie mam zamiaru nakręcać się, że nagle po jednej wizycie dostanę złotą receptą, za sprawą której już jutro będę w ciąży. – tłumaczę, wzruszając ramionami dla podkreślenia, że nic złego się ze mną nie dzieje. – Luz. – podkreślam posyłając mu nikły uśmiech.

Oskar stoi jeszcze przez moment w bezruchu, jakby oceniając moją prawdomówność, po czym nagle wypala:

- W porządku, w takim razie oboje sobie zapalmy dla odprężenia – stwierdza, unosząc na mnie wyzywająco brew.

Na co ja podchodzę do mojej szuflady i wyciągam z niej awaryjną paczkę – swoją drogą będę musiała znaleźć dla niej nową miejscówkę, bo ta jest już spalona...

Wyciągam jednego papierosa dla siebie i podaję paczkę mężowi, który nie spuszcza z oczu każdego mojego ruchu. Odpalając zapalniczkę ponownie zasiadam na parapecie, stopą otwierając niedomknięte okno na oścież.

- Nie chcący popsułam klamkę – odzywam się podejmując próbę rozluźnienia atmosfery między nami, po czym kiwam głową w stronę połamanego plastiku, który zostawiłam na szafce.

- Każe to jeszcze dziś naprawić – oznajmia lekceważąco i również zapala papierosa, a następnie siada na parapecie naprzeciw mnie.

- Na pewno nie masz żadnych wątpliwości i chcesz tam jechać? Nie jest to dla ciebie za szybko? - dopytuje po chwili, czujnie śledząc każdy mój gest.

Dlatego też spokojnie wyjaśniam mu jeszcze raz, jak ja to widzę.

- Rozmawiałam o tym też z doktor Presco – mówię spokojnie, wspominając moje sesje z psychiatrą, z którą nadal spotykam się od czasu do czasu, choć ona twierdzi, że nie widzi już ku temu żadnych powodów.

Jednak dla mojego lepszego samopoczucia zgodziła się kontynuować nasze spotkania. To właśnie ona w dużej mierze wyciszyła mnie przed planowaną wizytą.

– Twierdzi, że zna tego lekarza do którego się wybieram i uważa że jest to bardzo dobra decyzja byśmy się z nim skonsultowali. Zapewnia też, że jest bardzo empatyczny i miły– wyjaśniam spokojnie.

- Czyli luz? – upewnia się, zaciągając się.

- Owszem. – odpowiadam, posyłając mężowi szerszy uśmiech. – Nie wiąże żadnych nadziei z dzisiejszą wizytą, ale wolę tam iść, niż później żałować, że się na to nie zdecydowałam. – zaznaczam szczerze, a on potakuje głową.

Jeszcze przez chwilę siedzimy, paląc każdy swojego papierosa, a Oskar ostatecznie wydaje się być udobruchany moimi wyjaśnieniami.

- Wiesz, że nie musisz się przede mną chować, jeśli masz ochotę zapalić? – podejmuje mój mąż z kpiącym uśmieszkiem, kiedy gasimy niedopałki.

- Wiem, ale po co masz widzieć za dużo? – odpowiadam zawadiacko i zarazem enigmatycznie, wymijając go i pospiesznie myję zęby.

- Ciekawe czego jeszcze lepiej żebym nie widział – mruczy zaczepnie Rossi podchodząc do mnie od tyłu.

- Niczego – przewracam oczami, pochylając się i płucząc buzię. – A teraz idę się ubrać, bo chyba powinniśmy już wychodzić – dodaję, wręczając mu jego szczoteczkę do zębów.

- Racja – mówi z lekkim zdziwieniem, jakby sam na chwilę zapomniał o tym gdzie się dziś wybieramy.

***

Siedzimy w przyjemnej i dość kameralnej poczekali.

W jednej ręce trzymam wyniki dotychczasowych badań, które lekarz prosił bym miała przy sobie, a moja druga dłoń spoczywa w pewnym uścisku palców Oskara. Wbrew pozorom nadal jestem wyluzowana, aż mnie samą zaskakuje to jak bardzo w ostatnich dniach zmieniła się moja mentalność.

A może właśnie tak czuje się człowiek, który sobie odpuścił? Nie wiem i nie mam czasu tego roztrząsać, bo położna wywołuje moje nazwisko i zaprasza nas do gabinetu.

Doktor Albert Gigioli już od pierwszej chwili robi na mnie dobre wrażenie, sprawiając że jeszcze spokojniej podchodzę do bycia tu i teraz. Jego spokoju i uprzejmość wręcz mnie ujmują. Co tu dużo mówić jego zachowanie jest tak bardzo odmienne od tego do czego przyzwyczaił mnie poprzedni ginekolog, że to aż nie do uwierzenia.

- Dobrze, czyli wstępny wywiad mamy – mówi lekarz łagodnym tonem, po kilkunastu pierwszych minutach rzeczowej rozmowy – w takim razie teraz przejdźmy do badań. Czy miała pani robiony profil hormonalny? – pyta.

- Nie – odpowiadam marszcząc brwi, bo nawet nie wiem co to. W zamian lekarz pyta mnie o kolejne badania, na które moja odpowiedź również jest przecząca... – Może będzie szybciej, jak dam doktorowi to co mam – stwierdzam, uprzedzając jego kolejne pytania – w zasadzie jest to tylko badanie na trombofilię, TSH i prolaktyna – dodaję, a on odbiera ode mnie wyniki.

- Hmm, rozumiem. W takim razie lista badań jakie chciałbym pani dziś wykonać będzie całkiem spora, ale pozwoli nam rozjaśnić sytuację – oznajmia stoicko, po czym odkłada dokumenty i patrzy mi w oczy. - Z góry chciałbym również uczulić panią na to, że skupianie się jedynie na fakcie czy występuje owulacja czy też nie, jeszcze o niczym nie świadcz i nie jest wystarczające podejściem przy tym co chcemy osiągnąć, a wiadomo do czego dążymy – wyjaśnia, uśmiechając się stoicko. - By mogło dojść do zapłodnienia, muszą się zgrać w odpowiednim czasie wszystkie właściwe czynniki, tak by jakość tej owulacji była prawidłowa i umożliwiła zapłodnienie. – tłumaczy spokojnie, nawiązując do informacji o tym, że z dotychczasowych wizyt u innego ginekologa, okazało się że mam problemy z jajeczkowaniem. – Zaraz panią zbadam i od razu powiem jak to wygląda w tym cyklu. Możliwe że zanim zaczniemy myśleć o ciąży, najpierw będziemy musieli zająć się wyregulowaniem cyklu, bo z tego co pani podaje, wynika że może być problem z ostatnią jego fazą – kontynuuje. - Ale jest to wszystko do przepracowania. – zaznacza. – Chciałbym też przedstawić pani plan według którego będziemy działać krok po kroku – oświadcza, po czym rozprawia o możliwościach jakie będzie mi proponował w kolejnych etapach leczenia. – Oczywiście żadnego cyklu nie będziemy spisywać na marne, tylko będziemy się starać wyciągnąć z każdego jak najwięcej. Ale zanim przejdziemy do szczegółów, proszę się przygotować i zobaczymy na czym stoimy – zwraca się do mnie i wskazuje pomieszczenie w którym mogę się przygotować do badania.

Podnoszę się z krzesła, a Oskar ściska pokrzepiająco moje palcem nim uwalnia moją dłoń.

Jak tylko zamykam za sobą drzwi, w duchu muszę przyznać, że ta wizyta przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Już po kilkunastu minutach rozmowy widzę że ten lekarz nie tylko zna się na rzeczy, ale że posiada dużo większą wiedzę niż mój poprzedni ginekolog, który jak się okazuje nawet nie zlecił mi badań które powinny stanowić podstawę jakiejkolwiek diagnostyki problemów z płodnością...

Nie tracąc czasu wychodzę i zajmuję miejsce na fotelu ginekologicznym. Lekarz podejmuje badanie i informuje mnie o swoich spostrzeżeniach. Są to szczegóły, jak się okazuje bardzo istotne, o których jego poprzednik ani razu mi nie wspominał.

Na koniec jeszcze wymaz i mogę się ubrać.

- Spiszę pani na kartce badania krwi jakie dziś zrobimy, a po wyjściu z gabinetu uda się pani z tym do mojej położnej, żeby pobrała krew. Tak jak mówiłem trochę tego będzie, ale to nam wiele ułatwi – wyjaśnia, kiedy ponownie siadam naprzeciw niego przy biurku, a mój mąż ponownie łączy nasze dłonie. - Wyniki będą jutro, więc od razu umówimy się na teleporadę, by je omówić. Powiem pani wówczas jak przyjmować leki, które dziś przepiszę i które pani wykupi. W oparciu o te wyniki wyliczę pani też owulację i ustalimy dalszy plan działania – wyjaśnia, posyłając mi i Oskarowi życzliwy uśmiech. – Bardzo możliwie że w tym cyklu zajmiemy się głównie wyregulowaniem ostatniej fazy, tak jak mówiłem ale to nic nie szkodzi – zapewnia – bo tym samym przygotuje nas to do kolejnego, by był już bardziej efektywny. – podkreśla. - Po każdym cyklu będziemy też omawiać, co jeszcze musimy podciągnąć, żeby było ok. Będziemy działać krok po kroku, aż osiągniemy cel. – wyjaśnia, ponownie wspominając o etapach diagnostyki jakie mamy w zanadrzu, a na które być może przyjdzie kolej w odległym czasie. – A teraz przejdźmy do leków jakie pani przepiszę, omówię możliwe warianty jakie zalecę przez telefon w zależności od wyników – dodaje i przekazuje mi wytyczne odnośnie medykamentów które mam wykupić w aptece. - Podczas naszej rozmowy, powiem pani również kiedy chciałbym żeby pojawiła się pani na następnej wizycie. – oznajmia na koniec swojego wywodu.

- Oczywiście – odpowiadam skwapliwie, lekko oszołomiona całą wizytą.

I z góry mogę powiedzieć że jedynie w pozytywnym sensie!

Sam lekarz zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Ale przede wszystkim zaskoczyło mnie to jak wiele kolejnych opcji roztoczył przede mną, wcale nie uważając że moje zajście w ciążę to coś na zasadzie walki z wiatrakami.

Może i się powtórzę, ale jego podejście bardzo mi się podoba i pozytywnie nastraja! Co więcej zachęca mnie do tego by spróbować. By podjąć się walki o ciążę, bo u boku takiego specjalisty jak on, wcale nie wydaje się to tak traumatyczne i straszne jak moje wcześniejsze wyobrażenia.

Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że Oskar mnie tu zabrał i że się zdecydowałam na tę wizytę. Już przez sam poziom profesjonalizmu i wiedzy jaką doktor wprost emanuje, czuję zastrzyk entuzjazmu, bo jeśli ktokolwiek miałby mi pomóc z moimi problemami położniczymi to jedynie on.

Ten życzliwie uśmiechający się do mnie mężczyzna w kiltu, zaszczepił we mnie nową dawkę pozytywnej energii. Jednak zaznaczam, że nie traktuję, go jako cudotwórcy, który bankowo zapewni mi ciąże. Niż z tych rzeczy. Tu się rozchodzi o samą szansę na to że jeszcze może być dobrze, że moje pragnienie i marzenie w jednym może się jeszcze ziścić. Czy tak będzie nie wiem, ale dzięki niemu nie boję się zaryzykować i to sprawdzić.

Jestem tak zaaferowana, tym wszystkim, że z taką intensywnością skupiam się na słuchaniu lekarza i przetwarzaniu tego co mówi, że jak przez mgłę wyczuwam silny uścisk dłoni Oskara na moich palcach.

Chwilę później kończymy wizytę, a ja niemal jak na skrzydłach podchodzę do przełożonej, która ma mi pobrać krew. Boję się igieł jak cholera, nie od dziś, ale teraz jestem w takim stanie że nawet jakoś wielce nie przeszkadza mi to że jedna z nich rozora mi żyłę.

Nie chcę mówić górnolotnie że w moich żyła pływnie ponownie nadzieja, która uodparnia mnie na takie doznania, ale czuję się inaczej niż przez ostatnie tygodnie. I chociaż spokojnie znoszę całą procedurę mój mąż wiernie stoi u mojego boku i ściska moje ramię, dając mi wsparcie.

- I co myślisz? – Oskar już w samochodzie zagaduje do mnie po raz pierwszy, od wyjścia z gabinetu.

- Świetny lekarz, nawet nie ma co go porównywać do poprzedniego. – stwierdzam od razu.

- To na pewno – mruczy mój mąż pod nosem z dziwnie stalową nutą.

- Po jednej wizycie wiem o wiele więcej niż po wszystkich zaliczonych wcześniej u tamtego, a to dużo dla mnie znaczy – otwarcie dzielę się swoimi spostrzeżeniami – ulżyło mi też po tym jak wyjaśnił, że moja owulacja wymaga wspomagania odpowiednimi lekami i że to przez to prawdopodobnie nam nie wychodziło. Wolę to tysiąc razy od zadręczania się niewiadomą. – przyznaję bez skrępowania - Podoba mi się że facet ma plan na to jak sobie poradzić z moimi problemami. Cieszę się że nie tylko widzi dla nas szansą, ale też z tego że od razu powiedział że wykładniki mojej owulacji w badaniu usg są połowiczne i że tym musimy się zająć. – wyrzucam z siebie, chaotyczne odczucia. – Mimo wszystko nie nakręcam się myślą że od tak znajdzie się teraz rozwiązanie naszych problemów – podkreślam – ale na spokojnie chcę spróbować jego metody i zobaczyć co będzie. Nic na siłę – wyjaśniam pogodnie. - Załóżmy na początek że pochodzę do niego przez jakieś pół roku, a później pomyślimy czy nadal chcemy to kontynuować czy wybieramy adopcję – dodaję racjonalnie, a Rossi trzymając kierownicę jedną ręką, drugą ujmuje moją dłoń i unosi ją do swoich ust, składając delikatny pocałunek na moich palcach.

- Jestem za – zgadza się natychmiast ze mną. - Też jestem zadowolony z tej wizyty – przyznaje – już od wejścia miałem wrażenie, że ten lekarz jest zupełnie inny od tamtego gbura. Normalnie niebo, a ziemia – zauważa, a jego szczęka napina się nieznacznie, zresztą tak samo jak całe jego ciało, gdy wspomina mojego poprzedniego ginekologa – I jak najbardziej uważam, że ten nowy lekarz zasługuje na duży kredyt zaufania z naszej strony– dodaje, a tym razem to ja się z nim zgadzam.

- Zabierz mnie teraz do apteki, po leki które mi przepisał, a później mnie nakarm, bo jestem głodna jak wilk – odzywam się i uśmiecham się do siebie pod nosem, bo nie przypominam sobie bym w ostatnim czasie była w stanie cokolwiek przełknąć po wizycie lekarskiej.

Serio, niby to taka pierdoła, ale prawdziwa. Jak dotąd po każdych odwiedzinach w gabinecie ginekologicznym wyłam jak bóbr, uginając się od żałości. Nie mówiąc już o tym że żołądek każdorazowo miała ściśnięty na supeł i nie było mowy bym cokolwiek przełknęła.

A teraz? Nie dość, że na usta wypływa mi nieśmiały uśmiech, to nie mogę się doczekać, aż najem się do syta.

Chyba nie muszę mówić z jak wielką radością witam taką zmianę?

***

Oskar

Wizyta u nowego lekarza, otworzyła mi oczy nie tylko w temacie rozwiązania moich i Paoli problemów, ale również w innej kwestii. Kwestii która pobudziła moje mroczne instynkty, wzbudziła chęć pomsty oraz potrzebę jak najszybszego dania upustu tym odczuciom.

Jednak by się temu poddać, najpierw muszę posłużyć się wymówką, która umożliwi mi wymknięcie się z domu na dłużą chwilę.

Co więcej z ciężkim sercem planuję zostawienie Paoli samej w rezydencji, zwłaszcza dziś, kiedy to dla nas naprawdę ważny dzień, ale nie mogę odpuścić. Wiedziałem to już wychodząc z gabinetu ginekologicznego. A patrzenie na moją żonę, która wyglądała jakby dosłownie ktoś zdjął jej głaz z serca, jedynie mnie w tym utwierdzało.

Nie mogłem się napatrzeć na to jak niemal błogo wyglądała podczas procedury pobierania krwi, choć oboje wiemy, jak źle znosi zabiegi wiążące się z igłami.

Możecie mi wierzyć na słowo że podczas naszej dzisiejszej wizyty z Paolą stało się coś niewyobrażalnego. Moja żona, choć już w ostatnich tygodniach odżyła, to po rozmowie z nowym lekarzem, wstąpiło w nią coś na kształt lekkość ducha, a przynajmniej ja to tak postrzegam.

Jednak najważniejsze jest to jak wielki pozytywny wydźwięk ma ta zmiana, jaka w niej zaszła, a która wcale nie zapowiada się być chwilówką.

A co za tym idzie, wyraźnie jawi się różnica pomiędzy wpływem jaki odcisnął na niej jej pierwszy lekarz, a ten nowy. Te różnice kuły mnie po oczach już od pierwszych chwil, a wystarczyło zaledwie parę zdań jakie moja koniczynka zamieniła z nowym ginekologiem, by zaczęło we mnie narastać nieposkromione podejrzenie, o tym jak bardzo nieudolny był poprzedni ginekolog do którego trafiła. Z każdym kolejnym słowem doktora Gigioli niekompetencja jego poprzednika stawała się coraz bardziej oczywista. To natomiast budziło we mnie nie tylko nadzieję na przyszłość, ale w dużej mierze gniew, że ktoś kto tak naprawdę gówno wiedział i gówno robił, wyniszczył moją żonę, która przez niego doszła do wniosku że jest do niczego.

Wszystko wszystkim, ale jak czegoś nie potrafisz to tego nie rób, a w przypadku tamtego doktorka dotyczy to faktu, że skoro nie umie sobie poradzić z przypadłościami swoich pacjentek, to niech ich nie przyjmuje, bo działając w ten sposób wyrządza więcej szkód niż pożytku.

Szlag mnie jasny tafia jak pomyślę o tym ile cierpienia mógł zaoszczędzić mojej ukochanej gdyby od razu przekierował ją do innego specjalisty, szczerze przyznając się do tego, że on nie posiada kwalifikacji by dalej prowadzić jej przypadek. Wystarczyło się przyznać że nie podoła, a nie udawać że coś robi, byle się pieniążki zgadzały - a tych mało w jego gabinecie nie zostawiliśmy.

Już kiedyś obiecałem sobie, że wyrównam rachunki z tym gościem, jeśli tylko okaże się, że nie miał racji. A dziś nadszedł ten moment. Dlatego też po przyjemnej kolacji, w towarzystwie żony, zostawiam ją w domu ze stęsknionym Tajfunem i jadę raz dwa załatwić to co należy.

Paoli oczywiście prawdy nie mówię, a ona też jakoś wielce nie docieka, bo stwierdza że w czasie mojej nieobecności nadgoni sobie zaległości w pracy.

Składając czułego buziaka na jej ustach rozstaję się z nią w holu, podczas gdy ona udaje się do swojej pracowni, a wierny szczeniak kroczy za nią. Zaraz po wyjściu z domu wsiadam do SUV-a, zajmując miejsce pasażera, a za kierownicą siedzi Borys, z którym się wcześniej umówiłem.

- To gdzie go dorwiemy? Jedziemy do kliniki, czy zaczaimy się na niego w jakimś zaciszu? – pyta, odpalając silnik.

- Nie mam zamiaru dawać mu ani chwili zbędnej beztroski. – odzywam się twardo, sięgając po paczkę papierosów, leżącą na desce rozdzielczej i zapalam jednego z nich, a następnie wyjawiam po krótce mojemu współpracownikowi mój plan.

- Świetnie. Czyli klinika – Borys odpowiada sam sobie, po czym wyjeżdża na ulice.

Jak tylko parkujemy przed prywatną przychodnią, zgodnie wysiadamy bez słowa. W budynku z kolei, kierujemy się na pierwsze piętro, gdzie mieści się administracja. Nie zawracając sobie głowy grzecznościami, rozglądam się za sekretariatem. Jak tylko mój wzrok pada na podłużne biurko ustawione na końcu korytarza i na siedzącą za nim blondynkę, ruszam stanowczym krokiem w tamtym kierunku.

- Dyrektor, jeszcze jest na miejscu? – zwracam się do sekretarki, pomijając jakiekolwiek grzecznościowe banały. Cóż ja się nawet przy jej biurku nie zatrzymuje.

Jej zaskoczenie moim wtargnięciem daje mi spokojnie kilka sekund na odnalezienie drzwi z napisem „gabinet dyrektora".

- Ale, co pan... tak nie można... – kobieta zaczyna przemawiać nerwowym i łamiącym się głosem, w tej samej chwili w której ja pochodzę do odpowiedniego pokoju, uciszając ją podniesioną dłonią.

- Sam sprawdzę – informuję ją bezdyskusyjnie, po czym wchodzę bez pukania do gabinetu, a Borys staje w progu, kiedy zamykam za sobą drzwi.

- Co tu się dzieje?! – oburza się facet, jednocześnie pospiesznie szamoczący się za swoim biurkiem z panienką której posuwanie mu przerwałem i swoim kutasem którego próbuje upchnąć za rozporkiem. Niestety ten za cholerę nie chce z nim współpracować.

- Trafił pan w punkt. – zauważam beznamiętnie - Myślę że pańska żona też by właśnie o to samo zapytała – dorzucam niewzruszony i czując się jak u siebie, podchodzę do skórzanego fotela stojącego przed biurkiem.

Przy okazji nie robię sobie nic z nerwowego gmerania się pary skrytej od połowy w dół za meblem.

- Jak pan śmie! Co pan tu w ogóle robi?! – unosi się furiacko facet, a jego twarz czerwienieje ze złości, jak tylko udaje mu się ogarnąć swoją garderobę.

Jednak nie jest mu dane zrobić choćby jednego porządnego kroku w moją stronę, bo jestem szybszy i to ja zwinnie doskakuje do niego, jak tylko wynurza się zza narożnika biurka. Momentalnie chwytam go jedną dłonią za gardło i stalowym chwytem, rozpłaszczam jego plecy na blacie mebla. Przerażonemu i zaskoczonemu mężczyźnie wyrywają się jakieś rzężące jęki i charczenia, ale się nimi nie przejmuję.

- Radzę ci zabierać stąd tyłek i zapomnieć co widziałaś – warczę do pospiesznie poprawiającej fartuch kobiety – nie obiecuj też sobie za wiele po swoim kochasiu, bo oprócz ciebie posuwa też inne zasoby kardy średniego personelu medycznego. Nie mówiąc już o tym, jak lubi się zabawiać poza nadgodzinami w biurze. – dodaję beznamiętnie, przez cały czas patrząc chłodno w oczy przestraszonego mężczyzny.

Na moje słowa kobieta z oburzenia aż zachłystuje się powietrzem, po czym z jej ust wypada kilkanaście gniewnym obelg.

– Twój czas się kończy, więc lepiej się pospiesz – informuję ją, a ona natychmiast zrywa się z miejsca.

– Cokolwiek zrobisz dodaj mu o jeden cios więcej, ode mnie. – zwraca się do ciebie, gniewnie podchodząc do drzwi – A jeśli jutro okazałoby się że zaginął a jego ciało znajdą później w rzece, możesz być pewien, że zachowam dzisiejszy incydent dla siebie. – mówi z przekonaniem i determinacją.

- Złotko, tylko idioci pozwalają by odnajdywano trupy ich ofiar – informują ją z obojętnością, nie spuszczając oczu z mężczyzny przede mną – Znikaj – polecam ostro, wzmacniając nacisk palców na krtań dyrektora, który próbując ze mną walczyć chwyta obiema dłońmi za moje przedramię. – Nie szarp się – rozkazuję mu jak tylko zostajemy sami, a kiedy nadal rzuca się niczym ryba bez wody, sięgam po spluwę, którą przykładam do jego podbródka.

Facet momentalnie zamiera i wybałusza oczy.

- Możemy to załatwić bezboleśnie, ale to zależy jedynie od ciebie – mówię twardo, przechylając lekko głowę i przyglądając mu się uważnie, by wychwycić chwilę w której spływa na niego zrozumienie. – Ja czegoś chcę, a ty mi to dasz, bo w przeciwnym razie zrujnuję ciebie i twoje życie – dodaję zimno, po czym puszczam jego szyję i wycofuję się nonszalancko poprawiając koszulę.

Pochodzę wolnym krokiem do okna, nawet się za siebie nie oglądając.

- Czego chcesz? – zza pleców dochodzi mnie chrapliwe pytanie, zabarwione wrogością.

- Grzeczniej Mirandelo, bo gorzko pożałujesz – zwracam mu ostro uwagę, rzucając srogie spojrzenie znad ramienia. – Zważaj na to do kogo mówisz – dorzucam wyniośle, a on w mig całkowicie traci rezon. – Zwlecz tyłek z biurka to pogadamy, a ja ci powiem co i jak. – nakazuję autorytarnie, samemu wracając spokojnie na skórzany fotel.

- Kiii-m je-jesteś? – duka strachliwie, zasiadając na swoim dyrektorskim tronie, a ja muszę przyznać, że wygląda cholernie żałośnie.

- Oskar Rossi – odpowiadam, a on marszczy brwi – dokładnie z tych Rossich z których myślisz – przyspieszam tok jego rozumowania, a jego zaczerwieniona twarz od razu staje się biała jak ściana. – I z tego co wiem, całkiem „miło" lubisz spędzać czas w jednym z dobytków, w którym moja rodzina posiada spore udziały – wtrącam mimochodem, a jego czoło pokrywają kropelki potu. - Jednak nie wiem czy twoja żona będzie z tego faktu równie zadowolona co ty podczas tych kilku wizyt – zauważam sceptycznie, a on z trudem przełyka ślinę i nerwowo poluzowuje kołnierzyk koszuli. – O, a to – podejmuję, przypominając sobie o pewnym małym detalu, który przygotowałem sobie wcześniej – w razie jakbyś miał jakieś wątpliwości – znudzonym gestem wyciągam z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki parę zdjęć i rzucam je niedbale na biurko – mam tego więcej, ale mam nadzieję, że TE ci wystarczą – dopowiadam z wyższością.

- Do czego pan zmierza panie Rossi? – pyta, z przerażeniem spoglądając na fotki, na których uwieczniono jego wizerunek w towarzystwie dwóch dziwek.

- Jesteś nie tylko dyrektorem tej placówki, ale masz też całkiem dobre układy w izbie lekarskiej z tego co się zorientowałem – podejmuję swobodnie – a ja chcę żebyś zniszczył jednego doktorka, który u ciebie pracuje – oświadczam stanowczo, z kolei on podrywa na mnie zdenerwowany wzrok.

- Ale dlaczego? Tak nie można. Ja nie mam takich możliwości – wzbrania się.

- Mirandelo, pieprzenie to ty sobie zostaw dla tych swoich dziwek które posuwasz za plecami żonki – ucinam zdecydowanie jego farmazony – wystarczy że masz znajomości, a resztę potrzebnych środków zapewnię ci ja – zaznaczam. - Co możesz mi wierzyć, da spore możliwości jeśli tylko się postarasz – wyjaśniam cynicznie – wybieraj, albo szlag trafi twoje życie, albo mi pomożesz. Twój wybór. – rzucam niedbale – w końcu tylko ty na tym stracisz – wzruszam arogancko ramionami – mi zawsze zostaje zastosowanie nieskomplikowanego, tradycyjnego wyjścia z tej sytuacji. – wyjawiam lekceważąco, cmokając z wyższością. – Choć po wielu latach likwidowania ludzi właśnie w ten sposób, mam ochotę na coś innego. Na jakiś powiew świeżości, który mógłby dać mi jeszcze większą satysfakcję – stwierdzam spokojnie, przyglądając mu się z niesmakiem. – Chcę patrzeć jak Graso traci wszystko i się stacza. Jak jego życie rozpada się na kawałki. Jak kończy w nędzy, tonąc w niesprawiedliwości losu – mruczę pod nosem, a nutka sadyzmu przebija się w moim tonie. – To może być dużo ciekawsze niż szybka kulka w łeb i jedynie kilka sekund patrzenia jak ulatuje z niego życie. Dlatego pytanie brzmi czy okażesz się dla mnie pożyteczny czy też nie. – dorzucam na koniec, patrząc na niego nieustępliwie.

- Musiałbym podzwonić... - zaczyna nerwowo.

- W takim razie dzwoń. – przerywam mu, wskazując nagląco ręką na telefon.

Mężczyzna widząc że nie ma innego wyjścia, spełnia moje polecanie, a pot ścieka z jego skroni niemal strumieniami. Po kilkudziesięciu minutach, można rzec że kariera pseudodoktorzyny, który napsuł mi i mojej żonie tak wiele krwi, wisi już zaledwie na włosku.

- Świetnie, jeszcze dziś wieczorem, jeden z moich ludzi podrzuci ci odpowiednią kwotę pieniędzy i teczkę z tak jak mówiłem „pożyteczną" zawartością. – informuję go beznamiętnie. - Natomiast jutro, chcę informacji o tym, że wszystko idzie po mojej myśli – podkreślam stanowczo, podnosząc się nonszalancko z fotela. - I lepiej dla ciebie, żebyś osobiście wszystkiego dopilnował – zaznaczam lodowato – a teraz przygotuj natychmiastowe wypowiedzenie dla doktorka, które sam osobiście mu wręczę. – dodaję żądająco, a facet bez wahania, podejmuje kolejne działania.

***

Trzymając w ręku świstek papieru, który zapoczątkuje koniec doktora Graso zbiegam po dwa stopnie naraz, nie mogąc się doczekać aż zrobię to na co mam największą ochotę. Jednocześnie przewracam oczami na wspomnienie błagalnej postawy dyrektora, który na odchodne zapytał czy może zabrać swoje zdjęcia i mieć pewność że one nie wypłyną.

Jego naiwność w pierwszej chwili lekko mnie zamurowała, ale bardzo szybko uświadomiłem go co zamierzam zrobić z tym zabezpieczeniem, jeśli nie spełni moich oczekiwań, tak jak ustaliliśmy.

Nie tracąc czasu, lawiruję pomiędzy rzędami krzeseł w poczekali. Podchodzę do drzwi gabinetu ginekologicznego w tej samej chwili w której wychodzi z niego pacjentka. Sądząc po jej minie nie jest wniebowzięta odbytą wizytą...

- Drogie panie, wybaczą ale pan doktor w związku z nieoczekiwanymi okolicznościami nie będzie już dziś przyjmował. Dyrektor placówki przeprasza za niedogodności i zapewnia że rejestratorka umówi panie na inny dogodny termin – zwracam się do czterech kobiet siedzących w poczekalni, po czym nie zwlekając chwytam za klamkę i wchodzę do gabinetu.

Borys ładuje się od razu za mną. Zaskoczony doktorek unosi na nas zbulwersowane spojrzenie, jednak nie daję mu szansy by choćby odezwał się słowem.

- Znowu się spotykamy – rzucam arogancko, stając naprzeciw jego biurka i pochylam się w jego stronę, emanując zapowiedzią niebezpieczeństwa. – Mówi się że jak ktoś nie nadaje się do danej roboty, to nie powinien jej wykonywać, a ja cholernie się z tym twierdzeniem zgadzam – oznajmiam stalowym tonem, a on stara się zachować opanowanie i poczęstować mnie wyniosłym spojrzeniem, jednocześnie zezując na mojego rosłego kompana blokującego wyjście.

- Nie wiem o czym pan mówi ale proszę natychmiast opuścić mój gabinet. Psychiatra przyjmuje dwa korytarze dalej – odzywa się tym swoim sztywniackim, bezosobowym, a nawet i zirytowanym tonem.

W odpowiedzi na jego słowa, na moje usta wypływa okrutny uśmieszek, a niewielki gest dłonią sprawia, że Borys jednym ruchem dźwiga doktorka za chachoł i przyszpila bezwzględnie do ściany.

- Coś ci się doktorzyno w łepetynie pomyliło, bo to już nie te czasy kiedy wystarczyło mieć lekarski dyplom, żeby cię uważano za ważniejszego od Boga – stwierdzam beznamiętnie, podchodząc do niego, a Borys dociska bezlitośnie jego szyję przedramieniem do ściany, przytrzymując jego ciało parę centymetrów nad ziemią. – Dlatego pokora jest tym co dobrze ci zrobi – warczę facetowi w twarz. – Dyplom nie daje ci też prawa traktować swoich pacjentek jak irytujące popychadła. Ale od teraz to się skończy – wyjaśniam zaciekle – ty jesteś skończony – syczę mu w twarz, a on wreszcie zaczyna przybierać właściwą postawę pełną strachu – a jak już będziesz myślał, że gorzej być nie może, w końcu dopadnę cię ja lub któryś z moich ludzi by zakończyć całkowicie twój żywot. Dlatego lepiej oglądaj się za siebie na każdym kroku, bo nigdy nie wiadomo kiedy uznam że już wystarczająco spłaciłeś swoje przewinienia i możesz zaznać przywileju śmierci – oznajmiam niewzruszony. – A przede mną nigdzie i nigdy się nie ukryjesz. Znajdowałem i zabijałem sprytniejsze od ciebie szumowiny- informuję twardo, dobywając broń i ostentacyjnie przejeżdżając lufą od jego obojczyka aż po brzuch – ale to temat na później, bo dziś dopiero zaczyna się moja zabawa z twoją osobą. I na początek dostaniesz ode mnie to – mówię, spokojnie chowając broń i mocnym ruchem rozpłaszczam kartkę z wypowiedzeniem na jego klatce piersiowej – pakuj manele i wypierdalaj bo dyrektor właśnie cię zwolnił – oświadczam oschle, patrząc mu chłodno w oczy.

- Co?? – charczy, nadal podduszany przez Borysa.

- Zostałeś zwolniony w trybie natychmiastowym – obwieszczam dosadnie, a jego facjata to czyste niedowierzanie i oszołomienie - a że z chęcią wyświadczę przysługę twojemu byłemu pracodawcy, mój człowiek dopilnuje byś bez komplikacji opuścił tę placówkę. Dlatego lepiej się zbieraj, bo w przeciwnym razie Borys cię stąd wyniesie – informuje go bezlitośnie, poklepując lekceważąco po policzku. – Widzisz, tyle znaczy być bezwartościowym doktorzyną jeśli podpadnie się nie temu komu trzeba. – dodaję twardo, po czym ruszam do wyjścia.

Nic tu po mnie. Teraz będę jedynie czekał na kolejne raporty o tym jak padalec stacza się, a ostatecznie kiedy najdzie mnie już taki kaprys zabiję go odbierając zadośćuczynienie za to co zgotował mojej ukochanej i mnie. Zresztą z tego co słyszałem nie jedna pacjentka narzekała na niego z większych lub mniejszych powodów.

- Nie jesteście bez karni. Zobaczymy kto będzie miał ostatnie słowo – dobiegają mnie jeszcze złowróżbne słowa doktorka, którego Borys puścił by ten zaczął zbierać swoje manatki.

- Na swoje nieszczęście przekonasz się że jesteśmy – oświadczam zimno – A jeśli będziesz dalej mi się odgrażał, to pewne dowody, które zdobyli moi ludzie, zostaną upublicznione w lokalnych mediach. – dodaję swobodnie. – Borys przypilnuje żebyś grzecznie od maszerował do swojego autka. – zaznaczam - I na koniec jeszcze dobra rada ode mnie na resztę twojego nie za długiego życia – przystaję odwracając się do niego - zanim wyjmiesz fiuta ze spodni, lepiej sprawdź ile dokładnie lat ma panienka która chce cię sobie wziąć za sponsora – mówię zimno, po czym wychodzę zarówno z gabinetu jak i z kliniki.

Czekając aż Borys wypełni swoje obowiązki, opieram się o bok Suva i odpalam fajkę.

Zaraz na myśli przychodzi mi ta, która spaliłem razem z Paolą w naszej łazience. Wtedy jeszcze żadne z nas nie spodziewało się jak wiele optymizmu może w nas zasiać wizyta u nowego lekarza. Rzeczą nie wiarygodną jest to jak duży wpływ na twoją sytuację może mieć lekarz, jego podejście, doświadczenie, wiedza... to naprawdę nie bywałe jak duże znaczenie ma zgranie tych wszystkich czynników razem. Jak wiele szkody może się zadziać gdy choćby jeden z nich zawiedzie, a nie mówiąc już o tym jak wielką tragedią może się zakończyć całkowity ich brak...

Mimo że wiem, iż człowieka który w dużym stopniu przyłożył się do nerwówki jaką przeżywała w ostatnim czasie moja żona, spotka zasłużona kara, to i tak zaciskam zęby na myśl o tym że mogliśmy sobie tego wszystkiego zaoszczędzić gdybyśmy tylko wybrali od razu innego lekarza... ale prawda jest taka że nie ma co gdybać.

Tego co się stało nie zmienimy, ale należy cieszyć się tym, że przeznaczenie w końcu postawiło na naszej drodze człowieka który może odmienić nasz los, a raczej zawrócić go ze ścieżki którą zaczął podążać od dłuższego czasu.

Nawet nie wiecie jak wiele dałbym, by zaoszczędzić Paoli tego dodatkowego bólu jakim okazały się dla niej komplikacje z szansą na zajście w drugą ciąże. Jak inne mogłoby być podejście Paoli. Jak wiele bólu i cierpienia mogło ją ominąć.

Ten cholerny lekarzyna nawet nie ma pojęcia jak bardzo jest wstanie zranić swoje pacjentki nie właściwym doborem słów, w tak delikatnych kwestiach jak posiadanie pomostowa i tak dalej. Jak mocno każda jego niewyważona wypowiedź zapada im w pamięć i jak silnie naznacza ich psychikę. Ktoś kto nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wpływa na osoby których leczenia się podejmuje, albo przyjemniej udaje że próbuje je leczyć, nie powinien zajmować takiego stanowiska jak on. A ja już o to zadbam.

***

W drodze powrotnej do domu, Borys zatrzymuje się w ulubionej cukierni mojej żony, gdzie zaopatruje się w smakołyki które ona tak uwielbia. Kiedy wychodzę ze sklepu, odzywa się moja komórka.

- Co tam? – odbieram widząc że to Fabiano.

- Pamiętasz o czym ostatnio rozmawialiśmy? – pyta, a jego głos wydaje się niezwykle poważny.

- Owszem – przyznaję niechętnie.

- Prześlę ci kilka plików. Jak się domyślasz, jest to wiedza przeznaczona jedynie dla naszej trójki - mówi wspominając jeszcze o Emilio – jak dla mnie są to wystarczające dowody, potwierdzające moje wcześniejsze sugestie. Jednak musimy przyjrzeć się temu z bliska i ostatecznie rozwiązać ten temat jak najszybciej. W razie wątpliwości dzwoń, choć mam nadzieję, że jasno się rozumiemy w tym temacie. – rzuca do słuchawki.

- Oczywiście – zapewniam, bo po pierwsze rozkazów capo się nie podważa, a po drugie nie możemy zostawić tej sprawy bez wyjaśnienia, bo jest zbyt poważna.

- Przesyłam ci też wytyczne. Wszystkie pliki zaszyfrowane, a hasło znasz – dodaje jeszcze mój brat, po czym niespodziewanie zmienia temat i pyta jak dzisiejsza wizyta o której wspominałem mu parę dni temu.

Jednak odpowiadam wymijająco bo wolę zaczekać jakie będą efekty niż rozpływać się w zachwytach i stwarzać sztuczną presję.

Kończę rozmowę z bratem jeszcze zanim wsiadam do samochodu.

***

Przed wejściem do domu nawet nie zerkam na maila, bo nie chcę sobie teraz zaprzątać głowy czymkolwiek innym niż moja żona i nasz wspólny wieczór. Wiem, że muszę zapoznać się z danymi przesłanymi przez Fabio, a tym bardziej z jego wytycznymi, ale zrobię to albo kiedy Paola pójdzie spać lub jutro z samego rana.

Jak tylko przekraczam próg, unoszę wysoko rękę w której trzymam papierową torbę ze smakołykami, bo sekundę później Tajfun już mnie obskakuje, nie mogąc się zdecydować do czego najbardziej chce się dobrać - do moich ciuchów, które stanowią jedne z jego ulubionych zabawek, czy raczej do pysznie pachnącego pakunku.

- Nie wolno – karcę go, używając takiego tonu, jakiego podobno powinienem, a nawet odwracam się do niego plecami, za wszelką cenę go ignorując, ale niezdarta z niego bestia, więc na nic się to zdaje...

Ten labrador ogólnie jest jedyny w swoim rodzaju, ale szczerze mogę powiedzieć, że choć przez niemal cały czas działa mi na nerwy, to nie żałuję, że sprowadziłem go do naszego domu. Co prawda nadal sika gdzie się da i to najczęściej ja wdeptuję w te jego kałuże, ale przynajmniej przestał toczyć ze mną walkę o to że najlepsze miejscem do oddawania szczochów to moje buty. Była to kwestia którą zdążyliśmy ogarnąć, choć nadal zdarzało mu się latać po domu z moim obuwiem w pysku... ale to już inna bajka...

W każdym razie nie zależnie od tego co zdarzało mu się zmajstrować, dawał dodatkowe szczęście mojej żonie. Dzięki niemu więcej się śmiała i uśmiechała. Z zapałem zaangażowała się w opiekę nad nim. Choć początkowo naśmiewała się z zakupów jakich dokonał Borys, to nieraz widziałem, że czytała nabyte przez niego książki. Zapisała Tajfuna nawet do jakiejś psiej szkółki, po tym jak zacząłem narzekać że wynajęty treser nie bardzo się sprawdza.

Z kolei moje relacje z Tajfunem polegają na tym że się wzajemnie tolerujemy. A to że od czasu do czas podpierdala mi buty, żeby ześrutować je w drobny mak w jakimś kącie, to jedne z jego mniejszych przewinień... Próbowałem dojść z nim do porozumienia, jak na pana domu przystało, ale te kilka męskich rozmów jakie odbyliśmy na osobności nie wiele dały, a on nadal utrudniał mi igraszki z żoną... jednak z nas dwóch, to ja nie bez powodu znajduję się wyżej w łańcuchu pokarmowym. A co za tym idzie mimo wszystko znalazłem sposób na to by pies nie stawał mi na przeszkodzie w dobieraniu się do mojej koniczynki. Oczywiście jest to nasza tajemnica, bo domyślam się że gdyby Paola dowiedziała się jak sobie z tym radzę, to wrzeszczała by nam przez cały dzień i pół nocy... Ale jak to mówią cel uświęca środki.

Uchylić Wam rąbka tajemnicy?

Chcecie wiedzieć jak prawdziwy alfa radzi sobie z niesfornymi członkami stada?

Wystarczy trochę sprytu, a w tym konkretnym przypadku podejścia przeciwnika od jego najsłabszej strony. A przechodząc do sedna sprawy, w mojej szafce nocnej zawsze mam zapas gryzaków, które nasz pies kocha pochłaniać w każdej ilości i od których naprawdę ciężko go oderwać dopóki nie pochłonie smakołyku do końcu. Ma słabość zwłaszcza do tych z nadzieniem, których namiętne wygryzanie pochłania najwięcej jego uwagi. Co więcej rozpracowanie takiego rarytasu, zajmuje mu wystarczająco dużo czasu bym zdążył porządnie przelecieć moją żonę raz czy dwa.

Genialne prawda? No oczywiście że tak! Nawet nie wiem po co pytam.

Jedyny szkopuł tkwi w tym, że muszę naprawdę dobrze kryć się ze swoim sprytem, bo Paola po tym jak naczytała się o odpowiednim żywieniu szczeniąt, skrupulatnie wydziela Tajfunowi ilość przysmaków jaką może dostać w ciągu jednego dnia...

Dlatego za każdym razem muszę wszystko odpowiednio rozegrać, by nadal trzymać ją w niewiedzy, bo dzięki temu każdy z nas jest zadowolony.

Dziś również mam zamiar z tego skorzystać, dlatego ostatecznie pochylam się i chwytam psa za obroże tak by patrzył mi w oczy.

- Uspokój się, to wieczorem dostaniesz dwa gryzaki, a nie jednego – mówię do niego, unosząc znacząco brwi jakby to miało coś pomoc w tym że zrozumie mój przekaz.

Choć coś musiał załapać, skoro jak tylko go puszczam odsuwa się na bok, kładzie na ziemi i patrzy na mnie tymi swoimi szczenięcymi oczętami, na które zawsze daje mu się chwycić Paola.

- Zostań – polecam mu na odchodnym i udaje się na poszukiwanie mojej żony.

Zastaję ją siedzącą przy biurku w pracowni.

- Już jestem. Przepraszam, że zeszło mi trochę dłużej, ale przywiozłem dla ciebie łapówkę – odzywam się stając w progu i pokazując jej papierową torbę. – Zrobisz sobie przerwę?

- Jasne – odpowiada natychmiast, zamykając laptopa – i tak nie uda mi się już dziś podjąć żadnej decyzji. Wiesz, co się ze mną dzieje jak mam za duży wybór, a laska od biżuterii którą odkryła Jo, ma masę niesamowitych projektów – oznajmia roztargniona, podchodząc do mnie i pochylając się w moją stronę.

Już wystawiam usta do pocałunku, sądząc że zostanę nagrodzony za przywiezienie słodyczy, ale spotyka mnie psikus, bo Paola jedynie szybkim ruchem wyrywa torbę z mojej dłoni i ucieka z nią w stronę korytarza.

- Jeśli kupiłeś za mało, nie będzie ci dane zjeść deseru – ostrzega mnie, wygrażając palcem.

- Nic nie szkodzi, odbiorę sobie deser później – mamroczę pod nosem, z zadowoleniem ruszając za nią.

- To jaki film dziś obejrzymy? Kto dziś wybiera? – dopytuje beztrosko, zwinnie zmykając przede mną i zaglądając do torby.

I tak spędzamy miły wieczór kontynuując maraton filmowy, jaki zaczęliśmy parę dni temu, a wieczorem na dokładkę zaliczamy gorącą akcję.

***

Kiedy przed północą zmęczona żona zasypia w moich ramionach, wyciągam dłoń po telefon i wchodzę w skrzynkę odbiorczą. Odkładałem to, ale teraz w końcu mogę sobie pozwolić by wiadomości od Fabiano mnie rozproszyły.

Trzymając telefon w jednej ręce, drugą dłonią cały czas muskam plecy ukochanej. Jednak jestem zmuszony ją cofnąć gdy pod wpływem kolejnych czytanych pilików, palce samoistnie zaciskają mi się w pięść.

Teraz bardziej niż wcześniej wiem, że trzeba zająć się tą sprawą raz na zawsze.

.....

Do następnego! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top