Rozdział 25


Carlos

Z żoną szefa od wczoraj znowu dzieje się coś złego.

Nie wnikam w ich prywatne sprawy, ale nie jest tajemnicą to, przez co niedawno przeszli. A teraz znowu coś jest na rzeczy, skoro Paola załamała się po wizycie u lekarza, na którą ją wczoraj zawoziliśmy. Do tego patrząc na to w jakim jest dziś stanie nie dziwią mnie rozkazy Rossiego, jakie wydał mi rano, ani jego gniewna nerwówka.

Razem z Marcello zostajemy za drzwiami, gdy nasza podopieczna znika w pomieszczeniu z pielęgniarką. Miałem ochotę powiedzieć tej babie, by się odpierdoliła i dała spokój Paoli, bo przecież widać, że kobieta ledwie stoi na nogach, ale zagryzłem zęby, gdy ta spokojnie zgodziła się wrócić i nawet się nie zirytowała niekompetencją tutejszego personelu. Wolałbym zabrać te formularze do domu i później je podrzucić, no ale z żoną szefa nie będę dyskutować. Dlatego też bez słowa podążyłem za nimi, wypalając wściekłe dziury w tyle głowy, tej nierozgarniętej paniusi w białym kitlu.

Zerkam na zegarek, jak tylko zamykają się same w pokoju i zastanawiam się jak długo niby potrawa to wypisywanie świstków. Paola czym prędzej powinna coś zjeść, bo jak polecił mi szef, mam dopilnować by wcisnęła w sobie choć trochę jedzenia jak tylko będzie po badaniach, do których musiała być na czczo.

Po upływie pięciu minut, już mam zapukać i zapytać, czy kończą, kiedy niespodziewanie podchodzą do nas jakieś dwie inne niezadowolone piguły.

-Co panowie tu robią? – naskakuje na nas, ta starsza w wieku pod pięćdziesiątkę, a ja marszczę na nią niecierpliwie brwi.

-Czekamy za jedną z Waszych pacjentek – cedzę przez zęby, zbywając ją.

-Ale chyba nie tu! – obrusza się na mnie – w tej chwili proszę przejść na drugi korytarz – poleca mi stanowczo, a ja wykrzywiam ironicznie wargi.

-Nie mamy zamiaru się nigdzie stąd ruszać. – zbywam ją, a ona prycha biorąc się pod boki.

Po czym energicznie robi kilka zamaszystych kroków, udając się w kierunku jaki nam przed chwilą wskazywała.

-Widzisz to młody człowieku? – zwraca się do mnie autorytarnie, a ja zgrzytam zębami na jej upierdliwość – No dalej pytam, czy to widzisz? – ponagla mnie z przyganą, a ja wymieniam znaczące spojrzenia z Marcello i zostawiając go, z pilnująca go, niczym złodzieja, drugą piguła podchodzę do tej której jadaczka się nie zamyka.

Nie wiem co jest z tymi babami, ale dla świętego spokoju, daję się wciągnąć w te ich widzimisię.

-No i co tu pisze? – pyta mnie gniewnie pielęgniarka stukając paznokciem, w tabliczkę na ścianie, a ja przewracam oczami.

Jednak, gdy nie odpuszcza, przenoszę znudzone spojrzenie na napis, o który robi tyle szumu i ... momentalnie zapalają mi się kontroli alarmowe w głowie, bo tabliczka „Wstęp tylko dla personelu. Zakaz wstępu dla osób postronnych", pobudza moją podejrzliwość.

-Kurwa – wypluwam przez zęby, nagle nabierając złego przeczucia.

Natychmiast zrywam się z miejsca i rzucam się w kierunku drzwi, za którymi dokładnie siedem minut temu zniknęła Paola.

-Co ty robisz?! Proszę natychmiast opuścić to miejsce, pacjenci nie mają tu wstępu... – zza pleców dobiegają mnie gniewne pretensje kobiety, które jeszcze bardziej podnoszą mi adrenalinę.

W ułamku sekundy nawiązuje kontakt wzrokowy z zaalarmowanym Marcello, już biegnąc w jego stronę i sięgając po broń.

-Do środka – syczę do mojego partnera, a on rusza do akcji w tej samej chwili, jednak drogę stanowczo, zastępuje mu druga, dotychczas milcząca pielęgniarka.

-To laboratorium bakteriologiczne, nie możecie tam wejść! – unosi się, ale mój kumpel się z nią nie certoli i ze spluwą w ręce przepych się obok zaskoczonej kobiety, a ja dobiegam do ich i razem z nim wpadam do pomieszczenia, do którego została zwabiona Paola.

Błyskawicznie lustruję pokój, podczas by mój kompan je przeszukuje, ale to oczywiste, że jej tu nie ma.

-Gdzie ona jest?! – gwałtownie dopadam do kulącej się na podłodze między blatami, roztrzęsionej suki, która ściągnęła tu specjalnie Paolę.

-Zabrali ją. Nie dali mi wyboru. Musiałam... - duka, zanosząc się żałosnym płaczem, a przeze mnie przewala się wściekły szał.

-Zawiadom resztę – polecam twardo kompanowi, który już trzyma telefon przy uchu, a ja potrząsam rozhisteryzowaną kobietą, by się ogarnęła, bo nie mam czasu na jej żale – Gdzie. Ona. Jest. – cedzę przez zęby, a ona unosi drążącą dłoń i wskazuje na pomieszczenie po drugiej stronie laboratorium.

-Wynieśli ją zapleczem gospodarczym – wyrzuca z siebie płaczliwie, ale nim jeszcze uda się jej dokończyć to zdanie, a ja razem z Marcello już przebijamy się przez stertę kartonów w niewielkim kantorku i wypadamy na obskurny korytarz, w chwili, gdy na jego końcu, kilkadziesiąt metrów od nas, trzaską z rozmachem stalowe drzwi.

Rozumiejąc się bez słów, oboje zrywamy się biegniemy w tamtym kierunku, przygotowani do oddania strzałów w każdej chwili.

-Dzwoń do chłopaków niech otoczą budynek – warczę do Marcello, wysuwając się na przód.

W ciągu kilkunastu sekund wypadamy na zewnątrz, w momencie, kiedy biały bus, odjeżdża paląc gumę, a my zgodnie oddajemy w jego stronę serię pocisków, goniąc wściekle za oddalającym się pojazdem.

Nie tracąc celu z oczu, wyciągam pospiesznie komórkę z kieszeni.

-Odciąć im, kurwa, drogę ucieczki! – wrzeszczę do telefonu, a już po chwili od przodu budynku również rozlegają się odgłosy wystrzałów.

Jednak okazuje się, że ten kto ośmielił się zorganizować tę zasadzkę, zaopatrzył się też w kuloodporne autko, choć kurewsko niepozorne...

Akcja nabiera intensywnego tempa i zawziętości, kiedy moi podwładni przystępują do działania, a kule świstają w powietrzu. Kierowca dociska gazu, z determinacją przebijając się do przodu, mimo naszego ataku. Kiedy już ma wyjechać za narożnik budynku, w busa, od boku uderza jeden z dwóch samochodów, jakimi przyjechali tu za nami dodatkowi ochroniarze. Rozlega się głośny zgrzyt metalu o metal, ale osoba prowadząca busa się nie poddaje, odbija szybko w lewo i zdzierając błotnik o betonowy płot, cudem wymija naszego SUV, którego kierowca właśnie miał ponownie w niego uderzyć. Po czym bus ostro gazując, wyjeżdża gwałtownie na parking.

-KURWA! – wydzieram się, wybiegając za nim przed gmach rozległego budynku przychodni i posyłając kolejne serie strzałów, ale pojazdowi udaje się przebić na drogę.

-Trzech, zostaje ogarnia temat na miejscu, a reszta do samochodów! Trzeba dorwać tych skurwieli! – wrzucam z siebie gniewne rozkazy, a ułamek sekundy później obok mnie zatrzymuje się jeden z naszych SUV-ów, za kierownicą którego siedzi Marcello. – Dzwońcie do szefa! – wrzeszczę, wskakując żwawo do auta, które rusza nim jeszcze zamknę drzwi.

Wyjeżdżamy gwałtownie na drogę, a za nami jeszcze dwa pozostałe samochody z moimi podwładnymi. Mamy kilkanaście sekund straty, przez co od ściganego pojazdu zdążyło nas oddzielić parę ślamazarnych osobówek. Jednak Marcello trąbiąc agresywnie na wszystkich, wykonuje ryzykowne, lecz umiejętne manewry, by przebić się do przodu.

A ja w tym czasie znowu chwytam za telefon.

- Prześlijcie numery rejestracyjne do informatyków, chce mnie bieżące śledzenie trasy tego busa! – wydzieram się – I wciągnijcie co się da z tej pielęgniarki, która zwabiła Paola! – dodaję, po czym wychylam się za okno dostrzegając dla siebie wolną linię do oddania strzałów.

Gdy kończy mi się amunicja wymieniam broń, licząc, że uda mi się w końcu trafić w jakiś słaby punkt tego przerobionego zapewne na zamówienie busa.

- Kurwa, kierują się do centrum – warczę wkurwiony.

Szef mnie zajebie, jeśli nie odbijemy jego żony.

Sam się zajebie, jeśli spierdolę tę akcje!

...........

Oskar

Siedzę z chłopakami w siedzibie mojego zespołu, patrząc im na ręce, kiedy pracują nad obróbką obrazu z hotelowej kamery, do którego udało im się dokopać. Podczas gdy jeszcze inni moi ludzie, próbują prześledzić dalsze ruchy tej samej podejrzanej osoby, której zachowanie zwróciło naszą uwagę, na nagraniu z wewnętrza budynku, tym bardziej, że z tego co ustaliliśmy nie mógł to być nikt z personelu, będącego na zmianie w dniu, w którym odbywał się pokaz mojej żony.

- Wygląda na to, że trzy przecznice dalej, czekał na tego kogoś stary fiat, z kierowcą w gotowość – odzywa się nagle Matt, jeden z moich hakerów, przebijający się przez miejski monitoring.

-Ustal lokalizację, do której ostatecznie dotarł ten samochodu – polecam natychmiast, jednak moją uwagę odciąga dzwoniący mi w kieszeni telefon – Zaraz wracam. Musze odebrać- burczę, przechodząc do swojego gabinetu, by porozmawiać z ochroniarzem Paoli.

Cholernie martwi mnie zachowanie i postawa jaką moja ukochana przyjęła po wczorajszej wizycie u ginekologa. Dlatego też poleciłem Carlosowi by był wyczulony na jej nastrój.

I zapewne właśnie w związku z tym, chce mnie poinformować jak się sprawy mają po wizycie w laboratorium, tylko nie bardzo rozumiem, dlaczego dzwoni z numer należącego do jednego z pozostałych chłopaków.

-Mów- rzucam do słuchawki, zamykając za sobą drzwi.

-Szefie, ktoś uprowadził panią Rossi – odzywa się nerwowy głos Pietro, a ja zamieram z ręką na klamce.

-Co ty pierdolisz?!- unoszę się zdezorientowany.

-Poszła wypełnić z pracownicą laboratorium jakieś papiery, ale to była podpucha! Zabrali ją zdezelowanym busem. Carlos z chłopakami ruszyli za nimi i próbują ich dorwać. Zajęliśmy się już kobietą, która ją zwabiła i ją przesłuchujemy, ale jedyne czego się dotąd dowiedzieliśmy to, to że jakiś kark zmusił ją do wystawienia pani Paoli, grożąc śmiercią jej matce. Laska, śpiewa jak ta lala, ale raczej gówno wie, ponad to co już nam powiedziała. Chłopaki przesłuchują resztę personelu- wyrzuca z siebie na jednym oddechu a ja zaciskam furiacko dłoń na telefonie.

To się, kurwa, nie może dziać!!!

-Mają tam monitoring? - warczę ostro, lecz zachowując jeszcze resztki racjonalności.

-Tak- odpowiada – już się tym zajęliśmy.

-Zaangażuj w tą akcje wszystkich naszych ludzi! Wszystkich! I skontaktuj się z Matem niech się zdanie podłączy i wam pomoże z kamerami. – syczę, zrywając się z miejsca – informuj mnie jak coś ustalicie, a ja dzwonię do Carlosa i ruszam za nim – dodaję, dobiegając już do windy i waląc agresywnie w przycisk, który ją przywołuje.

Rozłączam się w tym samym momencie, w którym rozsuwając się przede mną jej drzwi.

Jazda na podziemny parking wydaje mi się trwać wieki, a łoskot dudniącego mi wściekle w piersi serca, szumi mi aż w uszach.

Wybiegając w końcu na podziemny parking i łapiąc zasięg łączę się od razu z Carlosem.

- Właśnie wsiadam do samochodu. – informuję go pospiesznie dopadając mojego auta – Gdzie jesteście?! – pytam gniewnie, odpalając silnik.

-Wjechaliśmy co centrum – odpowiada – a ci skurwiele próbują nas zgubić.

-Podaj mi lokalizację – warczę wyjeżdżając na ulice, po czym ruszam w kierunku wskazanym przez Carlosa. – Nie rozłączaj się, chcę wiedzieć co się dzieje – dorzucam, biorąc ostry zakręt, w prawo na pierwszej krzyżówce.

Podążając za wskazówkami, ochroniarza mojej żony, przemierzam wściekle trasę oddzielającą mnie od nich, a tego co dzieje się w moim wnętrzu nie da się w żaden sposób opisać. Wiem tylko jedno, chuja mnie obchodzi kto stoi za tą akcją, bo i tak jeszcze dziś skończy martwy! Niekończące się komplikacje, które stale naruszają spokój mój i Paoli, wystarczająco nadszarpnęły moje nerwy, więc ten ktoś zafundował sobie kurewsko marny koniec żywota, bo moja chęć mordu wykracza poza skalę znaną ludzkości!

Mając totalnie wyjebane na przepisy drogowe i ograniczenia prędkość pędzę przed siebie, kiedy zestaw głośno mówiący, który zintegrował się automatycznie z moim telefonem informuje mnie, że mam drugie połączenie. Ale nie mogąc się rozpraszać, odrzucam dzwoniącego Fabiano, by nic nie zakłócało mi kontaktu z Carolsem, który właśnie siarczyście przeklina.

- Co się dzieje? – warczę, jeszcze bardziej przyspieszając i wymijając kolejne auta jak wariat.

-Wjechali na wielopoziomowy parking, centrum handlowego, a nas blokuje jeszcze jakieś dziesięć jebanych aut – odpowiada wkurwiony, przez co ja również przeklinam.

-Ktokolwiek z tobą jest nich połączy się Mattem i każe mu natychmiast zhakować tamtejsze kamery. Nie możemy ich zgubić! Ale ty pod żadnym pozorem się nie rozłączaj – polecam mu, a w tle słyszę, że moje rozkazy już są wykonywane.

-Ja pierdole, tu jest jeszcze więcej ludzi niż na ulicach – burczy gniewnie Carlos informując mnie, że udało im się w końcu przedostać na parking, ale mają opóźnienie, które daje tamtym sukinsynom przewagę, przez co skacze mi ciśnienie.

- Znajdźcie ich! – wydzieram się furiacko, uderzając dłońmi o kierownicę i ponaglam światłami faceta przede mną by zjechał mi z drogi.

Brak wieści o tym, że moi ludzie odszukali trop tego cholernego busa, doprowadza mnie do szału, przez co z jeszcze większą i dość lekkomyślną brawurą podążam przed siebie.

-Mamy ich! – nagle po kilku cholernie długich jak dla mnie minutach, w głośnikach, rozbrzmiewa głos Carlosa, a ja wypuszczam nikły oddech ulgi, bo czy chce się do tego przyznać czy nie, lodowate przerażenie, wspinało się niebezpiecznie po moim kręgosłupie.

-To teraz nie dajcie się im więcej zrobić w chuja! – wybucham, ulegając swojej furii i w wyniku utraty kontroli nad swoimi emocjami, dopuszczam do głosu zżerającą mnie zajadle od środka desperację, by ocalić moją ukochaną – Trzymajcie się im na ogonie! Jestem jakieś pięć kilometrów od was. – dodaję, wchodząc ostro w zakręt na ręcznym i mając w dupie trąbiącego na mnie fiuta, któremu zajechałem drogę.

-Szefie, niech szef, kieruje się jednak na obwodnice, bo te skurwiele jadą teraz właśnie w tamtą stronę, a tak będziemy mieć nad nimi przewagę i odetniemy im możliwość ucieczki – rzuca Carlos, po kilku kolejnych minutach, więc ponownie zaciągając ręczny robię szybką nawrotkę i gwałtownie zmieniam kierunek jazdy, mając w głębokim poważaniu to, że jestem na jednokierunkowej ulicy.

Zwinnie wymijając wkurwionych kierowców, przedostaję się na drogę prowadzącą mnie w pożądanym kierunku.

-Jak wygląda sytuacja? – pytam ochroniarza, gdy przez dłuższy czas, nie pada z jego strony, żadne info.

-Właśnie docieramy do zjazdu na obwodnice, a ty?

-Już nią jadę – odpowiadam krótko, dociskając gazu – podaj mi numery rejestracyjne, żebym się z wami nie miną – nakazuję mu.

-Nie ma takiej potrzeby. To stary biały bus z poobijanym zderzakiem i błotnikiem, a kierowca gna jak popieprzony, więc na pewno go szef nie przeoczy – zapewnia mnie, a ja wyciszam się nieco na myśl, że zaraz skończy się cało to piekło, które wywróciło mój dzień, zmieniając go z beznadziejnego w totalnie popierdolony.

Udało nam się zagonić tych chujów w prowizoryczną zasadzę i już nie ma szans by się nie nam wywinęli. Jeśli Carl i reszta nie zdążą go dogonić, to ja odetnę mu możliwość jakiegokolwiek manewru.

Do tego najważniejsze jest to, że lada moment uratuję moją kobietę i wezmę ją w ramiona. Nawet nie pozwalam sobie myśleć o tym co teraz musi czuć Paola, tym bardziej, że już i tak była w kiepskim stanie emocjonalnym. Nie dopuszczam do siebie tych myśli, bo muszę się skupić na tym co jeszcze muszę zrobić, nim będzie ponownie bezpieczna w moich objęciach.

Niestety nagle dzieje się kilka rzeczy naraz...

W głośnikach rozlega się głośny huk, w tle mojego połączenia z Carlosem.

-Kurwa, NIE!!! – zaraz potem słyszę dziki wrzask niedowierzania mojego człowieka, który mrozi mi krew w żyłach, tak samo jak kilka innych okrzyków zaskoczenia jego kompanów.

W tej samej chwili, jestem zmuszony wykonać szybki, manewr odbicia na drugi pas, bo jakiś idiota niespodziewanie wpierdolił mi się przed maskę swoim autem.

-Co się dzieje do chuja?! – krzyczę żądająco do Carlosa, odzyskując błyskawicznie kontrolę nad samochodem i wyprzedzając debila, przez którego o mało się nie rozbiłem.

Niestety mój rozmówca milczy, przez co wrząca we mnie adrenalina rozpędza się na jeszcze większe obroty.

-Carlos to kurwy nędzy! Co się dzieje?! – wrzeszczę na niego, będąc bliski postradania zmysłów. – mów do cholery, bo zaraz oszaleję przez ciebie i cię wypatroszę jak tylko cię dorwę! – wygrażam mu furiacko, wkurwiając się na fakt nie ma mnie jeszcze w epicentrum całego tego zamieszania!

-Szefie – w końcu łaskawie bąka niemrawo, po czym wokół niego rozlegają się krzyki i odgłosy zamieszania, a ja zgrzytam zębami i wpijam boleśnie palce w kierownice, bo jego nagła nie zdolność do komunikacji ze mną zaczyna mnie doprowadzać do szewskiej pasji.

Jedyne co słyszę oprócz tej kalafonii dźwięków w tle, to jego przyspieszony oddech.

-Znowu zmienili kierunek jazdy czy co do chuja?! Mów, bo nie ręczę za siebie- syczę furiacko.

-Szefie, nic z tego nie rozumieniem – mówi pospieszenie, a ja wyczuwam jego zszokowanie, które wywołuje we mnie dreszcze jeszcze silniejszego niepokoju – samochód, który ścigaliśmy właśnie niespodziewanie wybuchł i stanął w ogniu – dodaję, a mój świat gwałtownie wyhamowuje, waląc mnie tą przerażającą informacją niczym stalowym obuchem w głowę. – przykro mi – dobiegają mnie jeszcze jego słowa, które żywym ogniem wypalą dziurę w mojej piersi, w ułamku sekundy spopielając moje serce. Choć umysł i ciało nadal nie dowierzają w to co właśnie usłyszałem.

Nie!!! Nie, kurwa i już!!!

Nawet nie wiedząc co robię, zjeżdżam gwałtownie na pobocze, przecinając w poprzek trzy pozostałe pasy i praktycznie staję na hamulcu, nie zwracając uwagi na rozlegające się wokół odgłosy klaksonów.

Moja ukochana nie mogła zginać! Nie mogła!

Milczę, bo nie jestem w stanie się odezwać, cały czas powtarzając w myślach, że Paola musi być cała i zdrowa. Po prostu musi!

Jednak, gdy z dłońmi zaciśniętymi kurczowo na kierownicy, unoszę wzrok na wzniesienie, przez które prowadzi asfalt przede mną, dostrzegam za nim gęste i masywne kłęby dymu, które bezlitośnie miażdżą moją nadzieję...

.........

Tak, tak, wiem, że teraz chcecie mnie udusić i macie mi ochotę wydrapać oczy, tym bardziej, za urwanie w takim momencie, ale pamiętajcie, że wtedy nie byłabym w stanie napisać kolejnego rozdziału...

Buziaki!!!    

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top