Rozdział 22


Kochani, trochę mnie tu nie było, ale nadrabiam zaległości 😊

Oskar

Przeklinając pod nosem, zakradam się do namiotu. Kiedy okazuje się, że moja żona nadal smacznie śpi, chwytam koszulkę z kanapy i przeciągając ją przez głowę, udaje się pospiesznie między drzewa na skraju plaży, gdzie umówiłem się z jednym z chłopaków, by dowiedzieć się czegoś więcej o tych rzekomych problemach.

Nie mam zamiaru za bardzo oddalać się od Paoli, więc taka miejscówka musi mam wystarczyć. Jednak jest jeszcze wcześniej, więc inni turyście nadal zalegają w swoich namiotach i przyczepach, przez co nikt niepowołany nie podsłucha naszej rozmowy.

Tito już na mnie czeka.

-Co tym razem? - pytam, zgrzytając zębami i podbiegając do niego.

-Dziś w nocy napadnięto na panią Jo. – informuje mnie z ponurym wyrazem twarzy, a ja impulsywnie uderzam pięścią w stojące obok drzewo, przez co kora zdziera naskórek moich kłykci – jest już bezpieczna, ale jakiś zamaskowany facet chciał ją dorwać, gdy wczoraj późnym wieczorem wysiadała z samochodu, na swoim osiedlu. Próbował ją skutecznie ogłuszyć i zaciągnąć do swojego busa, zaparkowanego kawałek dalej. Jednak nim udało mu się ją wrzucić na pakę, narobiła sporo szumu, a jej wrzaski sprawiły, że zza narożnika wyłonił się sąsiad, który mimo późnej pory wybrał się ze swoim psem na spacer. Zaalarmowany, jak tylko zobaczył co się wyprawia, spuścił swojego owczarka ze smyczy, a potencjalny porywacz, spłoszył się całym zamieszaniem i porzucił kobietę na chodniku, po czym uciekając przed zębami rozwścieczonego psa, wskoczył do auta i z piskiem odjechał. – wyrzuca z siebie pospiesznie sprawozdanie, a ja zaciskam zęby - Sąsiad chciał zadzwonić na policję, ale pani Jo, wykazała się przytomnością umysłu i powiedziała, że skontaktuje się ze znajomym gliniarzem, żeby ogarnął temat. No i zadzwoniła do Borysa, który bezzwłocznie udał się tam z chłopakami. Jo czekała na nich w obstawia sąsiada. Jak tylko się pojawili, odesłali gościa, zapewniając, że dalej poradzą sobie sami, a on pokazał im zdjęcie tablic rejestracyjnych, które udało mu się jeszcze na szybko zrobić. Obraz był zamazany, ale udało się odczytać większość numerów. – raportuje.

-I? – warczę napinając ramiona.

-I oczywiście okazały się fałszywe – kwituje - ale na ich podstawie udało się chłopakom prześledzić trasę samochodu na monitoringu miejskim. Ostatecznie samochód został porzucony w lesie, na obrzeżach miasta, a znalezione na pace akcesoria, jednoznacznie wskazując na to, że Jo miała zostać porwana. Sprawdzono wóz także pod kątem odcisków palców, ale skurwiel miał rękawiczki – referuje stalowym tonem.

-Kurwa – wypluwam z siebie – czyli nadal jesteśmy w czarnej dupie.

-To nie wszystko – mruczy Tito, a ja podrywam na niego zirytowane spojrzenie. – Borys kazał sprawdzić mieszkanie pani Jo i okazało się, że zostało splądrowane, a włamywacz, będący zapewne tym samym facetem, ewidentnie czegoś szukał. Tu również brak śladów linii papilarnych, które mogłyby nas na kogoś naprowadzić.

-Niby czego do chuja szukał? – cedzę wściekłe pytanie.

-Borys podejrzewa, że może mieć to związek z tym, że szef razem z żoną znikli nagle z Palermo, a tak naprawdę nie licząc nas i załogi samolotu, nikt nie wie, dokąd wyjechaliście. Dlatego możliwe, że ten którego szukamy, liczył, że znajdzie u Jo jakieś wskazówki, a gdy okazało się, że nic z tego, chciał ją porwać, by osobiście wyciągnąć z niej informacje o was. – mówi - Ta teoria jest tym bardziej prawdopodobna, że jakieś dwie godziny, po całym zdarzeniu pani Jo otrzymała maila, z zaszyfrowanego adresu IP. – dodaje, podając mi swoją komórkę.

Biorę ją do ręki i odczytuję przesłany screen wiadomości : „radzę ci współpracować, bo następnym razem mi się nie wywiniesz. Czas stanąć po właściwej stornie albo stracisz życie". Z każdym przeczytanym słowem, zalewa mnie coraz większa furia.

-Ja pierdole – warczę.

-Oczywiście nie udało się nam namierzyć nadawcy. – informuje beznamiętnie - Według Borysa, powinniśmy podjąć większe środki bezpieczeństwa, bo podejrzewa, że skoro ostatnio incydenty w firmie pana żony ustały, to może być tak, że temu pojebowi znudziła się już ta cała zabawa w podchody i chce przystąpić do bezpośredniego ataku. Szukając okazji w tym, że opuściliście dom i przebywacie poza jego murami.

-Zapewne Borys ma rację – mruczę rozwścieczony pod nosem i przecieram dłonią twarz – ostatnio nie ruszaliśmy się z rezydencji, a na wizyty w klinice jeździliśmy z obstawą. – burczę zamyślony, pocierając palcami mój poranny zarost – A co z Jo?

-Jest trochę poobijana i nadal roztrzęsiona. Na razie przebywa u Borysa, który planuje ją przez jakiś czas przechować pod swoim dachem, by uniknąć podobnych sytuacji. Przydzielił jej też ochronę, bez której nigdzie się nie ruszy. – wyjaśnia Tito.

-Ok, zadzwonię do niego i ustalę z nim więcej szczegółów. – stwierdzam, wkurwiony na kolejne komplikacje.

-A jak rozwiążemy sytuację tutaj? – odpytuje, patrząc na mnie nieustępliwie, a ja wzdycham.

No właśnie, jak ją rozwiążemy?

Przecież Paola nie ma o niczym pojęcia... Nie mogę jej nagle zaciągnąć do hotelu i w nim zamknąć, bo za bardzo cieszy ją cały ten kemping... do Palermo też razie lepiej nie wracać, bo ten incydent z Jo równie dobrze mógł być formą prowokacji, by ściągnąć nas z powrotem do miasta.

-Na pewno nie wrócimy na Sycylię szybciej niż planowaliśmy. – oznajmiam, a on potakuje głową i czeka na dalsze wytyczne. - Teren ośrodka jest ogrodzony, a wjazd monitorowany z tego co zauważyłem. – mówię z zadumą – przeprowadź z właścicielem rozmówkę i każ odprawić wszystkich gości. Zapewnij go, że pokryjemy wszelkie koszty i dorzucimy mu coś ekstra. Do końca naszego pobytu nie ma tu być nikogo oprócz nas. Niech nasi informatycy, podłączą wam na już wgląd w tutejszy monitoring. No i oczywiście trzeba zakupić dodatkowe kamery, by rozrzucić je po granicach terenu. Razem z Rico przeniesiecie się do przyczepy, którą ulokujemy kilkanaście metrów od namiotu mojego i Paoli. W nocy, będziecie trzymać warte na zmianę i jakoś dotrwamy do wyjazdu, bo to w końcu jedynie sześć dni. Ja natomiast będę musiał zmienić plany i ograniczyć dalszy pobyt do przebywania na terenie ośrodka – wyrzucam z siebie, na szybko obmyślając schemat działania.

- W porządku, w takim razie bezzwłocznie przekaże Rico wytyczne szefa i zajmę się właścicielem – oświadcza Tito, po czym się rozchodzimy, a ja wyciągam komórkę i dzwonię do Borysa.

Krótko omawiamy wzajem spostrzeżenia, a on zapewnia, że zajmie się wzmożeniem ochrony w firmie Paoli, bo oboje zgadzamy się w tym, że brak kolejnych akcji w tym miejscu, może być zaledwie ciszą przed burzą. Jak tylko się rozłączam, zaciskam palce na telefonie i zapatrując się w słoneczny horyzont, zastanawiam się jakim cudem mam ukrywać przed żoną swoje wzburzenie, tak by niczego się nie domyśliła.

Jebane przeznaczenie i te jego popierdolone zagrywki! Niech je kurwa chuj strzeli!!! Mam ochotę wrzeszczeć na całe gardło z frustracji, bo jak już jedno zaczęło się w miarę układać, to co innego musiało o sobie przypomnieć. Mam już dość tego gonienia w kółko!

Nie mówiąc już o tym, że najchętniej dorwałbym skurwiela, który zaczaja się na moją kobietę i go rozszarpał! Zastanawiam mnie też jak mocno zaangażowane w to wszystko są macki Dario Contisotre.

Z gotującego się we mnie gniewu, na brak odpowiedzi, których tak cholernie potrzebuję, unoszę zaciśniętą pięść. Niestety nim uda mi się opanować i wymyślić jak zataić swój nastrój przed Paolą, ta wynurza się z namiotu, z sennym wyrazem twarzy, plątaniną włosów na głowie i jest ubrana w lekką sukienkę, której ramiączko zsuwać się jej po ramieniu. Wygląda tak uroczo, że momentalnie część moich negatywny emocji się uspokaja.

Patrząc na nią wiem, że zrobię wszystko by ją ochronić pod każdym i wszystkim. Dość przeżyła by los jeszcze bardziej jej dołożył, dlatego też moja już w tym rola, by dopilnować jej bezpieczeństwa i spokoju.

Rozciągając zesztywniałe od napięcia mięśnie szyi, opuszam rękę i chowam komórkę do kieszeni, po czym ruszam w stronę Paoli, która przecierając na wpół jeszcze przymknięte powieki, rozgląda się dookoła.

-Już się wyspałaś? – pytam uśmiechając się krzywo, na widok tego jak bardzo jest zaspana.

Słysząc mój głos, odwraca się w moim kierunku, osłaniając oczy dłonią przed słońcem.

-A wyglądam jakbym się wyspała? – burczy mój rany ptaszek.

-Nie – śmieję się cicho, zbliżając się do niej – wiec, dlaczego wstałaś? – dopytuję, wciągając ją w swoje ramiona i przyciskając jej ciepłe ciało do swojego.

Jej zapach od razu sprawia, że czuję się o niebo lepiej.

-Wszystko przez ciebie – mamrocze niezadowolona- przebudziłam się, a ciebie nie było, więc nie miałam wyjścia i musiałam zobaczyć, gdzie się podziewasz – dodaje, opierając głowę o moją pierś i zamykając oczy.

-Byłem się odlać – rzucam pierwszą lepszą wymówką – ale już jestem więc chodźmy jeszcze trochę pospać – mruczę w jej włosy, a ona niemo potakuje głową.

Przez co biorę ją na ręce i zanoszę do sypialni. O ile moja żona zasypia niemal natychmiast jak tylko wtulona we mnie opada głową na poduszkę, to ja wpatrując się w jej kruchą sylwetkę biję się z myślami, jak jej wyjaśnić, że od dziś koniec ze zwiedzaniem i szwendaniem się po urokach przyrody, które tak uwielbia, a które wyraźnie poprawiają jej humor...

............

Choć martwiłem się tym, jak Paola zareaguje na zmienię naszych nawyków wakacyjnych, wcale nie było tak źle jak się obawiałem. Wydaje mi się, że to w dużej mierze zasługa dużej ilości atrakcji dostępnych na terenie ośrodka dzięki czemu, moje pokrętne tłumaczenia, na temat tego, że resztę czasu, spędzimy tu na miejscu, oddając się leniwemu odpoczynkowi, nie wywołały w niej żadnych większych obiekcji, czy też podejrzeń. Do tego wykorzystałem fakt, że kemping nagle opustoszał, twierdząc, że było to moje zamierzone działanie od samego początku i że specjalnie wykupiłem te kilka dni tylko dla nas, tak byśmy mieli całą tą przestrzeń tylko dla siebie. Moja żona skwitowała to moje oświadczenie jednym słowem – wariat, ale to, że chichotała przy tym rozbawiona, pozwalało mi sądzić, że nie miała nic przeciwko temu.

Poza tym dotychczas spędzaliśmy dnie dość intensywnie, więc w sumie to nawet mogło się wydawać w miarę logiczne, że należał się nam również idylliczny odpoczynek...

Od telefonu z Palermo minęły już trzy dni i nic niepokojącego się nie wydarzyło, ale nie zamierzałem igrać z losem, dlatego też spędzaliśmy większość czasu na plaży lub w morzu, a dla rozrywki graliśmy w kręgle, bilard, a nawet w piłkarzyki. A kiedy moją kobietę zaczynała roznosić energia, zaciągałem ją na ściankę wspinaczkową lub zajmowałem się w nią w zupełnie inny sposób...

...

Dziś mija kolejny dzień naszego pobytu, na nowych zasadach, a my właśnie kończymy oglądać z Paolą film na laptopie przed namiotem. Na monitorze pokazują się napisy końcowe, a my leży przytuleni, wyciągnięci wygodnie na leżaku, podczas gdy wokół panuje mrok nadchodzącej nocy.

- Chyba nie służy mi ciągłe siedzenie z tyłkiem na miejscu, bo przez to rozleniwienie nie chce mi się nawet ruszyć i wyłączyć komputera – stwierdza Paola, ziewając.

- Ja tam nie widzę powodu byś się gdziekolwiek ruszała, mi tu całkiem dobrze – mruczę przy jej uchu, zsuwając dłonie na jej pośladki, a ona parska z rozbawieniem.

- Muszę cię zmartwić, bo na to co teraz chodzi ci po głowie też nie mam siły. Spać mi się chcę – oznajmia, ziewając jeszcze mocniej i podkulając nogi.

-Myślę, że będę wstanie cię nakłonić do zmiany zdania, ale najpierw zaniosę cię do naszej sypialni – odpowiadam.

Po czym biorę na ręce moją żonę i zanoszę ją do namiotu, układając na materacu. Gdy Paola mości się wygodnie na posłaniu, a ja wracam i wyłączam komputer. Następnie wyciągam jeszcze paczkę fajek i zapalając papierosa rozglądam się czujnie dookoła, skanują otaczający nas teren, przed zaszyciem się w namiocie. Jednak tak samo jak dotychczas nic nie zwraca mojej uwagi, więc spokojnie wracam do mojej kobiety, by się nią zająć i chwilowo odgonić jej senność. Niestety moje niecne plany szybko spalają na panewce, bo kiedy ściągam z siebie ubrania i podchodzę do materaca, zauważam, że Paola zdążyła już zasnąć.

Cóż trudno, z samego rana odbiorę sobie zapłatę za ten sabotaż.

Kładę się obok niej i przyciągam ją do swego torsu, po czym również usypiam.

Nagle budzi mnie dziko wibrująca pod moją poduszką komórka, co sprawia, że momentalnie otrząsam się ze snu. Pospiesznie odsuwam się od Paoli, chwytam telefon i wycofuję się z sypialni.

Będąc w drugim przedsionku, odbieram, jednym okiem sprawdzając czy moja kobieta się nie przebudziła.

-Co jest? – pytam krótko, ściszonym głosem.

-Trzech zamaskowanych gości właśnie przedostaje się przez wschodnie ogrodzenie, Tito już się na nich szykuje. – błyskawicznie pada zwięzła odpowiedź, a ja pod wpływem rozpędzającej się adrenaliny zaciskam palce na telefonie.

- Kurwa- syczę pod nosem, już jedna ręką naciągając spodnie dresowe na tyłek – zaraz do niego dołączę, a ty bierz spluwę i waruj przy namiocie. Tylko masz być cicho. Paola, póki co śpi i tak ma zostać. – wydaje mu polecenia niskim warkotem.

Po czym się rozłączam, wyciągam spod dmuchanej kanapy w przedsionku swoją broń i wybiegając z namiotu w ciemną noc, chwytam jeszcze niezawodny składny nóż, który wsuwam do kieszeni. W biegu mijam się z Rico, który spieszy zająć miejsce na warcie przy Paoli, a sam sprintem przemierzam pogrążony w mroku ośrodek, oświetlony niewielką ilością lamp. Trzymając się cienia, zdecydowanie zmierzam do naszych niespodziewanych gości. Będąc kilka metrów od wschodniego ogrodzenia dostrzegam Tito, jak skryty za grubym pniem drzewa, z bronią w gotowości, ocenia sytuację. Jak tylko mnie dostrzega, przywołuje mnie gestem dłoni.

Dbając o to by pozostać niezauważonym, zakradam się do niego.

-Jak wygląda sytuacja? - pyta gniewnie, również się rozglądając.

-Jest ich tylko trzech, tak jak mówił Rico. – informuje mnie jak tylko pojawiam się obok niego - Nie widzę by trzymali broń, ale jeden ma przy sobie kij bejsbolowy. – oznajmia niemrawo –Albo sobą zbyt pewni siebie, albo po prostu to idioci – mruczy pod nosem – W każdym razie chyba nie wiedzą, gdzie dokładnie nas szukać, bo wygląda na to, że zmierzają w stronę domków letniskowych, a nie plaży. No chyba, że planują się zakraść do głównej siedziby i najpierw odciąć całe oświetlenie – Tito rzuca domysłami, a ja zerka zza niego, na naszych wrogów, którzy mieli czelność naruszyć nasz spokój.

Muszą być ignorantami, albo aroganckim dupkami, którzy sądzą, że poradzą sobie z nami bez większego wysiłku.

-Coś się chujowo przygotowali i nie mają rozeznania w terenie. – stwierdzam obserwując całą zakapturzoną tróję z kominiarkami na twarzach. – Ok, nie ma co się ociągać. Rozdzielamy się, zachodzimy ich od tyłu i zdejmujemy. – polecam mu.

Skupieni na naszych celach, przystępujemy do działania. Bez większych problemów udaje się nam podejść wrogów, tak że nie tylko nas nie zauważają, ale i nawet nie spodziewają się nadchodzącego zagrożenia. Natomiast my błyskawicznie przechodzimy do ataku. Tito bezpardonowo powalana na ziemię tego gościa z kijem bejsbolowym, orając jego mordą w glebie, a ja chwytam pozostałą dwóję w stalowy chwyt za karki i bez większego wysiłku zderzam ze sobą ich łby, by następnie jednego z nich dodatkowo znokautować ciosam z łokcia w podbródek, przez co pada jak długi na ziemię. Z kolei tego drugiego sam popycham na kolana, bezceremonialnie podcinając mój stopą nogi. Po czym natychmiast przykładam mu do szyi gotowe do działania ostrze noża, a drugą ręką swobodnie mierzę z broni do kulącego się u moich stóp nieudacznika, który skomli jak szczenię, trzymając się za twarz.

Mimo że moja postawa wyraża chłodną nonszalancję i bezwzględność, agresja oraz adrenalina, krążą wściekle w moim organizmie, z powodu, dla którego się tu zapewne znaleźli, a za który impulsywnie mam ochotę poprzecinać im tętnice, bez wyciągania od ich jakichkolwiek informacji. Jednak opanowuję ten impuls, bo ważniejsze od moich zapędów, jest ustalenie kto ich przysłać.

- Kim jesteście? – warczę pytanie po włosku i czuję jak facet przede mną drży samemu mimowolnie napierając na nóż – Pytam kim kurwa jesteście i kto was przysłał – syczę, gwałtownie zdzierając z jego łepetyny kaptur i kominiarkę, jednocześnie odchylając jego głowę ostro do tyłu ku sobie.

-Błagam, ni-ni-nie rozumiem – fiut duka przerażony po grecku, a ja marszczę czoło, wymieniając szybkie spojrzenia z Tito, który zdążył już unieruchomić swoją ofiarę i stojąc nad nią spokojnie, dodusza ją do ziemi swoją stopą umieszczoną na jej plecach.

Czyżby nasi wrogowie zwerbowali sobie miejscowych? Aż tak nas lekceważą, że nie chciało się im tu pojawiać osobiście? Czy może raczej to jakaś podpucha?

-Pytam kim jesteście i po co tu przyszliście? – powtarzam, w jego ojczystym języku, a on ciężko przełyka, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, pełnymi jawnego strachu.

Albo jest dobrym aktorem, albo amatorem w tej robocie.

-My ty-ty-tylko chcieliśmy zobaczyć, czy uda nam się zdobyć jakieś fanty – wyjaśnia pospiesznie unoszą dłonie przed siebie, a ja pochylam się nad nim szarpiąc go mocno za włosy.

-I ja mam ci w to kurwa uwierzyć? - cedzę przez zęby.

-Przysięgam – skrzeczy.

-Mówi prawdę – dodaje niewyraźnie, facet obezwładniony przez Tito, a ja przekrzywiam niebezpiecznie głowę w jego stronę.

Nie wiem, czy mają mnie za idiotę, czy rzeczywiście mówią prawdę. Z jednej strony to może być nawet logiczne wyjaśnienie, ale tak szybko mnie nie kupią swoją gadką. Moja natura nakazuje mi zachować sceptycyzm i doszukiwać się przekrętu, tym bardziej że gra toczy się o dużą stawkę jaką jest bezpieczeństwo mojej kobiety.

Kiwam na Tito, by uwolnił spod swojego ciężaru faceta, którego powalił i sam też odsuwam się od własnej ofiary.

-Wstawać! - nakazuję surowo całej trójce, a każdy z nich posłusznie choć niezdarnie podnosi się do pionu – Przodem do nas i łapy w górze – wypluwam furiacko kolejne polecenia, mierząc do nich ze spluwy, a mój żołnierz przyjmuje identyczną postawę jak ja.

Kiedy już spełniają moje żądanie, wskazuję na dwoje z nich.

-Pokazać te wasze parszywe gęby – warczę, ponaglając ich lufą, a oni z rezygnacją zdejmują kaptury i kominiarki. – Nazwiska! – wywarkuję, patrząc na nich bezlitośnie, a oni z minami jak dzieciaki przyłapane na kradzieży cukierków, mamroczę, jak się nazywają.

Jeśli nie ściemniają, wychodzi na to, że to rodowici Grecy, ale wypowiedziane przez nich imiona i nazwiska jeszcze o niczym nie świadczą. Ktoś dobrze przygotowany do akcji, ma w zanadrzu dużo więcej niż obcykaną fałszywą tożsamość i pospolite bajeczki ze swojego życiorysu.

-Kto was przysłał?! – unoszę się tracąc cierpliwość, a oni podrywają na mnie zdumione spojrzenia.

Dobra, czyli ciąg dalszy szkoły aktorskiej...

-Mówić! - nakazuję, lustrując beznamiętnie ich gęby.

Na pierwszy rzut oka wyglądają na chłystów około dziewiętnastu, dwudziestu lat, jednak to też w żaden sposób nie przemawia na ich korzyść. Mafia werbuje sobie o wiele dużo młodszych żołnierzy, tak by bezwzględnie wyszkolić ich na swoje potrzeby, wykorzystując przy tym, potencjał ich młodzieńczych umysłów, który pozwala by zakorzenić w nich swoje zasady i oczekiwania, tak by nigdy ich nie negowali. W efekcie czego stają się pionkami gotowymi na wszystko, by sprostać zadaniu, a także stać się maszyną do zabijania, nawet jeśli niepozorną z wyglądu. Dlatego też nie mam zamiaru nabierać się na tą naiwniacką otoczkę, bo to równie dobrze może być perfekcyjnie przygotowana szopka, która ma głównie na celu odwrócenie mojej uwagi, bądź też skłonienie mnie do utraty czujności, podczas gdy ich posiłki czają się by przeprowadzić precyzyjny atak.

- Nikt nas nie przysłał! – piszczy ten, któremu rozwaliłem mordę, po której swoją drogę spływa krew.

- Doprawdy? – kpię wrogo, wykrzywiając usta w aroganckim grymasie, a oni nadgorliwie potakują głowami. Aż się prosi by przewrócić oczami na ich zachowanie... – Miło mi, że macie mnie do cholery, za aż tak naiwnego debila. – stwierdzam chłodno, a ich oczy, jeśli to możliwie rozszerzają się jeszcze mocniej ze strachu.

-Ale to prawda! Myśleliśmy, że ośrodek jest pusty – odzywa się z przerażeniem, ten sam dupek.

Przekrzywiam głowę przyglądając mu się krytycznie.

-Co ty na to? – pytam spokojnie Tito, który waruje przy moim boku, czekając aż nasi goście dadzą mu najmniejszy powód by otworzyć do nich ogień. Czy też ja sam wydam mu na to przyzwolenie.

- Zaczynają mnie już irytować – odpowiada warkotem, ledwie rozchylając przy tym wargi. – albo zaraz zaczną gadać do rzeczy, albo wyciągnijmy to z nich staroświeckimi metodami. Zawsze byłem fanem klasyki, a za pomocą kombinerek i noża myśliwskiego może zdobyć wiele informacji. – dodaje, a ja wyczuwam jego niespokojną chęć przystąpienia czym prędzej do działania.

Poza tym jego komentarz wywołuje jeszcze większe spłoszenie wśród naszych ofiar, które drżą nerwowo, a ich wzrok staje się rozbiegany. Dwóm nawet wymyka się żałosny jęk przerażenia.

Spoglądam na nich unosząc wyczekująco brew.

-Słyszeliście, albo załatwimy to po dobroci, albo nie. W każdym razie nasza cierpliwość się kończy – mówię, wykonują krok w ich stronę, a oni bledną.

-Proszę nie zabijajcie nas – jęczy płaczliwie ten, którego powaliłem na kolana.

-Masz wygórowane wymagania jak dla mnie, tym bardziej, że nadal nie dowiedziałem się tego czego chce – sarkam, a on się wzdryga – Macie jedną jedyną szanse. – informuję usłużnie - Gadać mi gnoje niby dlaczego mam wam wierzyć. – oświadczam patrząc na nich z lodowatą srogością i czujnością.

Moje słowa wpędzają ich w panikę.

-Bo mówimy prawdę – wydziera się płaczliwie jeden z tym cykorów.

-Zadałem pytanie i radzę wam szybko udzielić bardziej satysfakcjonującej odpowiedzi - warczę stanowczo, odbezpieczając broń.

Na co oni zamierają by po sekundzie wpaść w delirium, jakby ich wyrzucili w samych gaciach na Grenlandii.

-Dowiedzieliśmy się w miasteczku, że ośrodek opustoszał i stwierdziliśmy, że to może być dla nas świetna okazja by się trochę obłowić, bez świadków. – wyrzuca z siebie żałośnie jedne z nich, a ja mrużę oczy – liczyliśmy, że właściciel nadal trzyma tu swój utarg – dorzuca cicho, a ja pozostaję nieprzejednany, wywołując w nim jeszcze większy strach – przy okazji zakładaliśmy, że zwędzimy też jakieś bibeloty, które moglibyśmy obchnąć na lewo – dodaję łamiący się już głosem, a jego towarzysze niemo potakują.

Przyglądam się im w milczeniu, oceniając, ile może być prawdy w tej ich historyjce. Robię to przez dłuższą chwilę, przez co oni trzęsą się jak osika na wietrze...

-Tito, przeszukaj ich – odzywam się w końcu, a on od razu przystępuje do działania.

I znajduje... Nic, przecież nie będę liczył tego pożal się Boże łomu, jaki udaje mu się wyciągnąć spod bluzy ostatniego z nich.

-Oj, chłopcy, chłopcy – mlaskam pobłażliwie - coś mi się wydaje, że się chujowo przygotowaliście, cokolwiek chcieliście zrobić – oznajmiam zniesmaczony, a oni patrzą po sobie ze strachem – Przede wszystkim ośrodek nie opustoszał, bo jesteśmy tu my – zaznaczam, wykrzywiając wargi w okrutnym półuśmiechu, przez który jeden z nich popuszcza w spodnie, wywołując tym moją pogardę. Albo ma się jaja albo nie... – Dobra, wydaje mi się, że rzeczywiście mówią prawdę – zwracam się do Tito, przenosząc na niego spojrzenie, pozornie tracąc zainteresowanie frajerami przed nami, którzy zaczynają wzdychać z ulgą.

Choć spluwa w mojej dłoni, przez cały czas pozostaje w gotowości, wymierzona w ich stronę.

-Chyba tak – odbąkuje mój towarzysz, patrząc na mnie uważnie i czekając na mój następny ruch.

-Ale i tak nie mam zamiaru ryzykować – oświadczam niewzruszony, a sekundę później, jeden z tych cykorów zrywa się z miejsca próbując swojego szczęścia w ucieczce.

Bez większego przejęcia unoszę broń nieco wyżej i błyskawicznie strzelam. Facet pada jak długi, a jego kumple kulą się piszcząc jak baby.

-Wychodzi na to, że będziecie mieć z Rico robotę – mruczę spokojnie do Tito, oddając kolejne dwa bezbłędne strzały, pozbywając się reszty tych nieudolnych rzezimieszków. – Ale najpierw zajmij się właścicielem. Wciśnij mu jakieś kity na temat tych hałasów i zamknij mu gębę plikiem kasy. – polecam – Ja, wracam do Paoli i przyślę ci tu Rico do pomocy. Niech spatroluje teren i się upewni, że nie szykują się żadne inne niespodzianki. A dopiero później zajmijcie się tymi ścierwami. – wyrzucam z siebie kolejne rozkazy, wskazując na trzy martwe ciała - Pojutrze wyjeżdżamy i mam nadzieję, że więcej podobnych atrakcji już mieć nie będziemy. – oznajmiam, po czym wsuwam gnata, za gumkę osadzonych nisko na biodrach dresów.

Następnie odwracam się na pięcie i w wracam na plaże, zostawiając mojego żołnierza by wykonał powierzone mu zadanie. Mam nadzieję, że Paola się nie przebudziła, bo wolałbym jej zaoszczędzić informacji o dzisiejszych atrakcjach... jednak ma mocny sen więc liczę, że echo strzałów, jej nie ruszyło, a ona nadal smacznie śpi.

Jak tylko wynurzam się zza drzew, ukazując się na skraju plaży, podbiega do mnie Rico.

-I jak sytuacja szefie? – dopytuje.

-Już po wszystkim – odpowiadam - prawdopodobnie był to fałszywy alarm, a to byli przypadkowi złodzieje, ale i tak profilaktycznie zostali wyeliminowani – informuję go przesuwając w geście frustracji dłonią po twarzy.

Nie ma szans bym zasnął, bo występek tych trzech idiotów, niepotrzebnie i skutecznie podniósł mi adrenalinę. Przez co mam ochotę jeszcze raz strzelić w ich durne łepetyny, za to, że podnieśli fałszywy zamęt, wprowadzając moje ciało w stan najwyższej gotowości.

- Lepiej powiedz mi jak Paola? – zmieniam temat, na ważniejszy.

-Śpi- pada krótka odpowiedź.

- Całe szczęście – bąkam – idź pomóż Tito. Na wszelki wypadek sprawdź jeszcze teren, a potem pozbądźcie się ciał – dodaję.

Po czym się rozchodzimy, a ja zakradam się po cichu do namiotu, by upewnić się, że moja kobieta nie jest świadoma toczącej się jeszcze chwile temu akcji. Całkiem niefortunnej i zbędnej akcji, ale takie życie. Za głupie błędny trzeba płaci, a ci trzej kretyni zapłacili najwyższą cenę. Jednak w żadnym razie nie żałuję tego co zrobiłem. Nie tylko dlatego, że nigdy nie mam wyrzutów sumienia względem podobnych czynów, ale głównie dlatego że istnieje niewielka szansa, że mimo wszystko coś kręcili. A do tego prawda jest taka, że po spotkaniu z nami i tak nie mogli ujść z życiem.

Zerkam nerwowo na Paolę z przedsionka, ale jej cichutkie, słodkie pochrapywanie upewnia mnie w tym, że nie mam się czym martwić. Odkładam spluwę na jej tymczasowe miejsce i sięgam do lodówki turystycznej po butelkę piwa. Wychodzę przed namiot i otwieram ją nożem, który tkwił nadal w mojej kieszeni. Zauważając na jego ostrzu kilka kropli krwi, pochodzą do brzegu morza i myję go w napływających falach, które odmywają również moje gołe stopy.

Prostując się rozglądam się dookoła i stwierdzam, że przez tą dzisiejszą całkiem nie potrzebną akcję nie dam rady już wyluzować do naszego wyjazdu. Do tego Borys nadal nic nie ustalił w sprawie tego kto próbował porwać Jo, więc sytuacja cały czas jest niepewna.

Jedyny plus w tym wszystkim jest taki, że przynajmniej w Paoli obudziła się ponownie iskra do życia. Mam tylko nadzieję, że nie zatraci jej wraz z powrotem do domu. Bo taka możliwość spędza mi sen z powiek, dużo bardziej niż czyhający wróg.

Jednak nic nie poradzę na to, że musimy w końcu wrócić do naszego życia, a ja muszę się rozprawić z tym co czeka na mnie w Palermo. Sfrustrowany najbliższą przyszłością, która ni chuj nie rysuje się kolorowo, przechylam butelkę i upijam spory łuk zimnego piwa.

-Jak to mówią, co nas nie zabije to nas wzmocni. I jebać przeznaczenie, które gówno o nas wie. Sami sobie poradzimy. – burczę do siebie pod nosem, ponownie unosząc butelkę do ust.

............

Postaram się niedługo wrzucić kolejny rozdział 😊

Gdy już skończę pisać historię Oskara i Paoli, zacznę kolejną książkę, której fabuła nie daje mi spokoju 😉 Niestety nie będzie to dalszy ciąg tej serii, a Marco będzie musiał jeszcze trochę poczekać na swoją kolej.

Jednak mam nadzieję, że nowa historia również się Wam spodoba, choć będzie się wydawała czasami schematyczna, a czasami dość popieprzona..., ale mam nadzieję, że wytrwacie do końca, by dowiedzieć się o co dokładnie chodzi w tej „Ryzykownej grze" 😊  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top