8. początek
[Dazai]
Od dnia, gdy Chuuya wyznał mi swoje uczucia minął ponad tydzień. Przez ten czas nie rozmawialiśmy bez potrzeby i odzywaliśmy się do siebie tylko w pracy jak czegoś potrzebowaliśmy. Byliśmy jedynie współpracownikami - egzekutorami.
Siedziałem, uzupełniając papiery, gdy przyszedł do mnie mój uczeń, Akutagawa. Przekazał mi wiadomość od szefa, Mori chciał mnie widzieć.
Większość osób rzuciłaby wszystko i w tej chwili tam poszła, ale ja do nich nie należę. Skończyłem co miałem zrobić i dopiero wtedy tam się wybrałem.
Przyszedłem do gabinetu, gdzie czekał na mnie szef z towarzystwem. Po zobaczeniu, z kim tam jest mogłem się domyślić o co chodzi.
Czarnowłosy powiedział, że powracamy jako partnerzy - soukoku. Mamy misję jutro wieczorem i mamy się na nią odpowiednio przygotować. Oczywiście z góry powiedziałem, że nie chce.
- Dazai! Czekamy na ciebie prawie godzinę, a ty przychodzisz tutaj i odmawiasz Szefowi? - mówił zdenerwowany Chuuya
- och? Aż tak ci się marzy wspólna misja ze mną? Nie ma problemu! Mori! Przyjmuję to! - zacząłem krzyczeć, próbując jeszcze bardziej zdenerwować niższego
- jasne, dziękuję wam. Możecie wracać do pracy - powiedział szef.
Całe spotkanie zajęło parę minut, dłużej na mnie czekali, niż ono trwało - to nie, tak że mnie to interesuje.
Wyszliśmy jednocześnie z rudowłosym widziałem, że chce coś powiedzieć.
- powiesz coś czy będziesz tak się czaił? - spytałem
- odwal się! - mówił ponownie zły
- mhm? - czekałem dalej na odpowiedź
- dobra... Zastanawia mnie, dlaczego zawsze mówisz do szefa po imieniu i w taki sposób, jakby był twoim kolegą?
- O! Dobre pytanie! Ponieważ jest moim ojcem!
Kątem oka zobaczyłem jak Chuuya się zatrzymuje, a na jego twarzy wymalowane jest zdziwienie, ja jednak dalej szedłem.
- co takiego? To wiele wyjaśnia! Naprawdę jest twoim ojcem? - mówił, jakby rozwiązał wszystkie zagadki tego świata
- nie jest... żartowałem! - odpowiedziałem i pokazałem z palców serduszko, dalej się nie odwracając.
Usłyszałem tylko masę wyzwisk i poczułem uderzenie w plecy.
W zasadzie to był dla mnie kimś na wzór ojca.
{7 lat wcześniej}.
[Dazai]
Z samego rana obudziły mnie krzyki dobiegające z dołu. Wyszedłem ze swojego pokoju i pokierowałem się w stronę odgłosów. Cały parter był zadymiony od dymu papierosowego. Nie widziałem do końca, gdzie stąpam, schodząc po schodach. Skierowałem się do najbliższego pokoju i otworzyłem okno na szerz, zrobiłem tak w każdym pomieszczeniu. W końcu naszła kolej na to, w którym prowadzona jest kłótnia. Zapukałem, ale nikt nie zareagował. Zacząłem ochrypłym głosem mówić
- otworzyłem okna, by tu przewietrzyć, musicie być ciszej - mówiłem, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
Zacząłem kaszleć przez dym, jaki unosił się dalej w tym pomieszczeniu, wtedy kobieta zareagowała.
- nic ci nie jest kochanie? Mówiłam nie pal tyle! Dziecko nam otrujesz! - mówiła kobieta o długich brązowych włosach. Zdawało, że się o mnie martwi, poniekąd to prawda.
- Nie przesadzaj! Trochę dymu mu nie zaszkodzi! Nie będą sprawdzać jego płuc, kupując go! - krzyczał wysoki mężczyzna o ciemnych włosach i oczach.
To byli moi rodzice. Niedawno odkryli, że mam coś takiego, jak „zdolność" i chcieli mnie komuś sprzedać. Pogodziłem się z taką sytuacją.
Wróciłem do swojego pokoju, by zacząć się uczyć. Nie chodziłem do szkoły i uczyłem się z książek z pobliskiej biblioteki. Wierzyłem, że jeśli będę dużo umiał, ktoś mnie doceni.
Nie wiedziałem, że moje życie nie wygląda tak jak innych. Myślałem, że każde dziecko ma do swojej dyspozycji jedną starą, zepsutą zabawkę i że każdy nastolatek samookalecza się, by cokolwiek poczuć. Myślałem, że tak ma każdy.
Nikt z moich opiekunów nigdy nie powiedział mi, że to jest złe, ignorowali to jakby nic nie widzieli. Kiedyś wyszukałem pewną frazę do internetu na moim starym telefonie, który kiedyś wręczył mi już świętej pamięci dziadek. Brzmiała ona: czy można nieżyć?
Wiedziałem, co mam na myśli, ale wyszukiwarka tego nie zrozumiała. Wiedziałem, czym jest życie, ale nikt nigdy nie powiedział mi, że coś takiego, jak śmierci stanieje. Wiedziałem, że czasem sąsiedzi znikają, a z ich domu wychodzi ubrany na czarno pan trzymający zakrwawiony nóż. Nie wiedziałem, co tam miało miejsce. Właśnie internet edukował mnie w tej kwestii, a nie rodzina. Byłem bardzo ciekawskim dzieckiem, chciałem wiedzieć, jak najwięcej o wszystkim. Zacząłem więc wychodzić częściej z domu, poznałem wiele osób. Jedną z nich była Ozaki. Miała piękne czerwono rude włosy, była ode mnie starsza o parę lat. Była jedną z nielicznych osób, które nie brały „leków". Dorabiała na wiele sposobów, od przekuwania uszu do spania z dorosłymi mężczyznami.
Pewnego dnia zaproponowała, że zrobi mi kolczyk, gdzie tylko chce. Wybrałem wargę.
Wróciłem do domu z owym kolczykiem, z początku mama ignorowała mnie, ale gdy tylko na mnie spojrzała od razu zaczęła krzyczeć. Uderzyła mnie i wyzywała w nieznany mi sposób, mówiła, że kolczyki mają tylko pedały i ani się ważę być jednym z nich. Przeprosiłem ją i wróciłem do swojego pokoju. Wyszukałem w internecie nazwę, którą mnie nazwała. Chodziło jej o osobę homoseksualną. Poczytałem o tym trochę i zacząłem się zastanawiać o co dokładnie chodzi. Byłem pewny, że każdemu podoba się każdy bez względu na płeć. Widocznie tutaj też odbiegałem od normy. Lubiłem patrzeć na ładnych aktorów w telewizji zarówno płci męskiej, jak i żeńskiej.
Stopniowo zacząłem robić więcej kolczyków i samemu szukać sobie ubrań. Zacząłem zarabiać, kradnąc. Gdy moja rodzicielka zauważyła tę zmianę zaczęła być dla mnie jeszcze gorsza.
Pewnego dnia wyjątkowo długo się kłócili. Tata nagle przyszedł do mojego pokoju i mnie przytulił. Nie wiedziałem, że już więcej go nie zobaczę.
Od tamtego dnia matka codziennie robiła mi krzywdę, znęcała się, a potem zamykała w pokoju na cały dzień i wypuszczała dopiero wieczorem, gdy miała przerwę od „pracy". Przychodziło do domu wielu mężczyzn. Rozumiałem co robią. Mama zarabiała w taki sam sposób, jak Ozaki.
Dalej szukała „kupca" na chłopca z tą zdolnością, ale nikt jej nie wierzył. Od dawna wiadomo, że zdolności są, ale nie wierzą, że taka jak moja rzeczywiście istnieje.
Tak naprawdę nigdy nie chciałem żyć, wielokrotnie myślałem, by to zakończyć, ale nie wiedziałem jak. Kiedyś przypadkiem natknąłem się w internecie na listę leków zakazanych, których duża ilość może grozić śmiercią. Nie zdążyłem przeczytać do końca, ponieważ matka rozwaliła mój telefon o ścianę mówiąc, że to przez niego nikt mnie nie chce. Zaczęła tracić zmysły, sama nie wiedziała, co mówi. Następnego dnia poszedłem do apteki. Poprosiłem o właśnie takie leki, które można użyć do zabicia kogoś. Aptekarka mnie wyśmiała, myśląc, że to jakiś żart. Wyszedłem, zastanawiając się co jeszcze mogę zrobić, gdy nagle zaczepił mnie mężczyzna, który stał za mną w aptece. Trzymał opakowanie strzykawek, które zakupił w wiadomym celu. Zaoferował mi pomoc, powiedział, że załatwi mi leki w zamian za przysługę. Oczywiście się zgodziłem. Nie wydawało mi się to być niczym złym ze względu na to, że zarówno moja starsza znajoma, jak i stworzyciela to robiły.
Tego samego dnia wręczył mi dwie małe tabletki, które nie wyglądały jak te dostępne w aptekach. Bez namysłu wróciłem do domu, czekając, aż je wezmę. Mama od razu zamknęła mnie w pokoju wcześniej mocno uderzając mną o ścianę. Nie wiedziała, jak bardzo mnie boli. Wziąłem te leki i poszedłem spać. Wiedziałem, że już się nie obudzę.
Ku mojemu zdziwieniu obudziłem się. Byłem w jakimś białym pokoju, a obok mnie siedział czarnowłosy mężczyzna ubrany w biały fartuch. Wyjaśnił mi co się stało. Mama znalazła mnie w moim łóżku nieprzytomnego. Miałem płukanie żołądka i „mam więcej tak nie robić".
Oczywiście zrobiłem to jeszcze parę razy potem. Za każdym razem miły pan w białym kolorze mówił mi to samo. Pewnego dnia ja również coś powiedziałem.
- przepraszam... mógłby pan następnym razem mnie nie ratować? Powiedzieć mojej mamie, że się nie udało?
- Ha... Niestety nie mogę tego zrobić - mówił lekarz.
Zirytowany wyszedłem. Bez względu, gdzie próbuje to zrobić zawsze ląduje u niego.
Już zacząłem myśleć o następnym razie, gdy wpadłem na moją mamę. Szła drogą, jakby wcale jej dziecko nie zniknęło na parę dni. Złapała mnie za ręką i z uśmiechem poszliśmy do domu. Byłem w szoku... Czy właśnie mama mnie pokochała i zaakceptowała? Cieszyłem się jak nigdy z tego, że ŻYJE.
W domu mama dalej była radosna, w pewnej chwili usłyszałem cichutkie „przepraszam" i zobaczyłem jak odwraca się w moją stronę z nożem kuchennym. Próbowała mnie właśnie zabić. Krzyczała, że nikt mnie nie chciał kupić i jestem ciężarem. Mówiła fakty. Wiedziałem o tym.
Zaczęła się szarpanina. Po chwili czułem okropny ból w całym brzuchu, a mama leżała na podłodze z narzędziem w ciele. Nawet nie wiem, jak to się stało, oboje byliśmy ranni, ale to z niej uchodziło życie. Cieszyłem się. Nie z tego, że ona jest martwa, a z tego, że ja zaraz będę. Czułem, że nie ma już nikogo, kto może mnie powstrzymać. Wyszedłem o resztkach sił z domu, chciałem iść do tego mężczyzny po tabletki. Nie przeszedłem nawet paru metrów. Padłem na ziemię i czując, jak krew uchodzi z mojego ciała, zasnąłem.
Obudziłem się w dobrze znanym mi miejscu. Tym razem nie tylko był pan w białym mundurku, ale i dziewczyna w wieku podobnym do Ozaki. Oboje wyglądali na zachwyconych tym, że się obudziłem.
- witam naszego pacjenta! - mówił mężczyzna
- och, jasne - mówiłem z w głowie kręciło mi się, jakbym wypił całą butelkę alkoholu
- nieźle nas zaskoczyłeś! Ta oto piękna pani jest uzdolniona, ja zresztą również. Chciała cię zoperować przy użyciu swojej zdolności, ale bach! Nie dało się!
- MHM, tak - przytakiwałem, próbując wstać
- czyli jednak ten słynny chłopiec istnieje! Sam w to nie wierzyłem! Wiedziałeś o swojej zdolności?!
- Tak, tak - przytakiwałem skupiony na wstawaniu, które wcale nie było łatwe.
Czarnowłosy nie pozwolił mi wyjść. Powiedział, że jestem mu coś winny za sprzątnięcie zwłok matki. Zrozumiałem. Przewróciłem oczami i zacząłem rozpinać koszulę. Ten, jednak w szoku kazał mi przestać. Jednak nie o to mu chodziło.
Chciałbym z nim został i pomógł w przejęciu stanowiska w mafii. Nie mając nic lepszego do roboty, zgodziłem się.
Mori - bo tak się nazywa, opiekował się mną jak tylko umiał. Nauczył mnie używać broni, noża czy też samego w sobie zabijania. Niedługo potem rzeczywiście przejął posadę szefa, zabijając przy tym poprzedniego na moich oczach. Stałem się jednym świadkiem tego, co miało miejsce. Na każde pytanie odpowiadałem, że zmarł śmiercią naturalną i przekazał władze Moriemu.
Niedługo potem oficjalnie dołączyłem do portowej mafii. Dostałem pierwszą misję, na której poznałem Chuuye. Był w moim wieku i zdawało się, że jest interesujący. Zrobiłem, tak, by jego „owce" sprzeciwiły się mu, a on sam był na naszej łasce. Dołączył do nas. Parę miesięcy potem dowiedziałem się, że Ozaki również należy do mafii już od dawna. Nigdy nie przyznaliśmy się głośno, że znaliśmy się wcześniej. Znała mnie wyjątkowo dobrze, to jej przez dłuższy czas się spowiadałem.
Zostałem najmłodszym hersztem i legendą mafii. Miałem własnych uczniów i bliskie mi osoby. Właśnie w tym miejscu pokrytym mrokiem i zapachem krwi poznałem najlepszych przyjaciół. To życie dalej nie było tym, czym chciałem, by było - zrozumiałem, że nigdy się tym nie stanie.
Jak na kogoś, kogo zniszczono i kogoś, kto niszczy, wyszło całkiem nieźle.
{teraźniejszość}
[Dazai]
Nadszedł dzień naszej misji. Założyłem swój najlepszy garnitur i przeglądałem się w lustrze, poprawiając włosy. Jednocześnie Fiodor wiązał mi krawat, podziwiając mój wygląd. Nie mogłem zabrać ze sobą broni, będziemy przeszukiwani na wejściu.
Pożegnałem się ze swoim chłopakiem i wyszedłem. Pokierowałem się do domu naprzeciwko.
Spojrzałem się na rudowłosego, który właśnie wychodził, wyglądał pięknie. Miał na sobie granatowy garnitur, który wyjątkowo dobrze na nim leżał. Patrzyliśmy się na siebie wzajemnie chwilę, aż któreś z nas przypomniało, że mamy jechać.
Na miejscu zostaliśmy przeszukani, czego się spodziewaliśmy. Byliśmy w pięknej sali ozdobionej w złoto. Było tu wiele znanych twarzy, polityków, szefów różnych firm czy inwestorów. Mieliśmy znaleźć uzdolnionego, który potrafi hipnotyzować ludzi, by go ze sobą zabrać i unieszkodliwić. Przyjęcie się zaczęło. Rozmawialiśmy z wieloma osobami tamtego dnia, szukając kogoś pasującego do tego opisu. Znamy jedynie jego zdolność, nic więcej. Musieliśmy udawać, że jesteśmy tu w sprawie biznesów. Przez cały wieczór nie znaleźliśmy nikogo, kto mógłby posiadać taką zdolność. Zrezygnowani siedzieliśmy przy barze, zamówiłem whisky, a niższy pił jedynie sok pomarańczowy. W pewnej chwili podszedł do nas jasnowłosy mężczyzna mojego wzrostu. Spytał się, czy może prosić mojego rudowłosego towarzysza do tańca. Ten, jak gdyby nigdy nic się zgodził. Obserwowałem jak tańczą na samym środku sali, jednocześnie pijąc wcześniej zamówiony trunek. Widziałem, że dobrze się dogadują, wbrew pozorom nie wzbudziło to we mnie zazdrości, a bardziej ciekawość. W pewnej chwili obaj mężczyźni widocznie mający się ku sobie poszli w stronę łazienki. Wiedziałem, co się będzie działo i zirytowany odwróciłem się ponownie w stronę baru. Wziąłem do ręki telefon, by upewnić się, że rudowłosy zaraz nie pojedzie do hotelu z nieznajomym, zresztą to nie moja sprawa. Patrzyłem na mapie, gdzie znajduje się Nakahara. Nadajnik w jego garniturze pokazywał, że dalej jest w łazience.
Nagle zagadała do mnie fioletowo włosa i oka kobieta.
- Pan również jest inwestorem? - spytała
- och, tak dokładnie - mówiłem jak najbardziej przyjaźnie
- planuje pan coś dzisiaj kupić?
- Hmmm, nie myślałem nad tym. Tutaj nie ma rzeczy, którą chciałbym kupić
- mam dokładnie tak samo! Już niedługo będę mieć okazję kupić pewną kartkę ze słynnej księgi! Choćbym miała wydać na nią miliony i tak to zrobię - mówiła wstawiona
- kartkę z księgi? Podobno - - nie zdążyłem powiedzieć, bo przerwał mi dźwięk z telefonu.
Nadajnik Chuuyi został wyłączony. Gdybym teraz tu został z tą kobietą prawdopodobnie dowiedziałbym się więcej na temat jednej z kartek księgi lub samej księgi.
Momentalnie odszedłem od stołu i pokierowałem się w stronę łazienki, do której wcześniej obaj weszli. Po drodze zgarnąłem metalowy wieszak z szatni. Wbiegłem do łazienki i zobaczyłem uśmiechniętego stojącego partnera i osobę trzymająca w ręku jego nadajnik. Zaczepiłem metalowy drut o szyję blondyna i zaczęliśmy się szarpać. Gdy tylko go dotknąłem niebieskooki się ocknął. Uzdolniony wyrwał mi się i wybiegł na sam środek parkietu. Wyciągnął z kieszeni nóż, który jakimś sposobem tutaj wniósł i zaczął, nim do mnie mierzyć. W tym samym czasie wszyscy wokół stanęli bez ruchu - w tym Chuuya, który za nami przybiegł.
Zacząłem obijać się o stoliki, szukając jakiegokolwiek narzędzia. Dorwałem byle jaki nóż ze stołu. Kręciłem się w koło uciekając przed napastnikiem, ten zdawał się bardzo dobrze bawić.
- nie chce zmuszać niewinnych ludzi do zabicia cię, zróbmy to szybko - powiedział mężczyzna i wyciągnął pistolet
- proszę! Oszczędź mnie! Będę udawał, że nic nie widziałem! - mówiłem powoli, cofając się.
Wymierzył prosto we mnie broń, a ja dalej idąc do tyłu wpadłem na kogoś. Po chwili oddał celny strzał prosto w moją głowę.
Osobą, na którą wpadłem był nie, kto inny jak mój towarzysz. Szanse były małe, ale były. Dotknięcie osoby zahipnotyzowanej może ją z tego uwolnić lub nie.
Pocisk, który został właśnie wystrzelony złapała osoba stojąca za mną. Udało się.
Egzekutor rzucił pocisk w górę, po czym kopnął go. Dzięki grawitacji, której użył, zastąpił broń. Strzelił w kolano naszemu przeciwnikowi.
Podbiegłem do niego i chwyciłem za ramię. W tamtej chwili wszystkie kontrolowane przez niego osoby odzyskały świadomość. Nikt nie wiedział, co się stało, patrzyli się przed siebie, gdzie ja z osobą, która zaledwie chwilę temu wszystkich kontrolowała, stałem. Przeprosiłem za kolegę mówiąc, że przesadził z alkoholem.
We trójkę pojechaliśmy winda na dół, trzymałem broń przy jego lewym boku, trudno byłoby, gdyby się sprzeciwił.
W windzie wykonaliśmy telefon do kogoś, by zabrał naszego więźnia. Tak też zrobili. Oddaliśmy go w ich ręce i sami zostaliśmy w nocy na ulicy oświetlonej małymi latarniami. W skrócie wyjaśniłem Chuuyi co miało miejsce, gdy był pod wpływem zdolności. Widziałem na jego twarzy jednocześnie złość, zażenowanie i rozbawienie. Tylko on umie zmieszać trzy zupełnie inne emocje w tak piękny sposób.
- tańczyłeś przez cały czas z tym blondynem! - mówiłem żartobliwie obrażony
- a co? Ty chciałeś mnie zaprosić do tańca? - spytał niższy z prześmiewczym tonem
- aż tak to widać?
Po tych słowach złapałem rudowłosego za ręce i zaczęliśmy tańczyć w jakimś wymyślonym przez nas stylu. Zupełnie nie umieliśmy tańczyć, ale wydawało się nam to zabawne.
Był środek nocy, a dwójka mafiozów tańczy na ulicy, śmiejąc się. Gdyby ktoś mi to powiedział - nie uwierzyłbym.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top