4. powrót
[Fyodor]
Chciałem jakoś uczcić nasz ostatni dzień tutaj oraz to jak daleko zaszliśmy do tej pory. Musieliśmy też pożegnać się z takim stylem życia i skupić się na planie.
Postanowiłem, że tego wieczoru zabiorę Osamu na kolację w wynajętej altanie, z której widok był na piękne morze.
Jechaliśmy już na miejsce.
Drewniana altana była ozdobiona małymi żółtymi lampkami, a na stole błyskały się ognie świeczek. Na meblu stały dwa dania zrobione przez tutejszych kucharzy. Usiedliśmy do stołu, podziwiając przyjemne dla oka widoki. W pewnej chwili kelner z restauracji, do której należy ta altana podszedł do nas i przedstawił trunek, nalewając go: „Petrus z roku 1989, głęboki i pełny charakteru trunek jednocześnie wyrafinowany i subtelny. Najbardziej zachwalane wino wszech czasów.".
Po nalaniu nam śliwkowo czerwonego napoju kelner oddalił się. Spojrzałem na Osamu, a on wydawał się niesamowicie zamyślony, obserwował alkohol, który właśnie trzymał z wyjątkowym uczuciem.
– coś się stało Dazai? Nie lubisz wina? – spytałem zmartwiony
– ach, nie... pomyślałem o Chuuyi, jestem pewny, że chciałby go spróbować – mówił dalej rozmarzony.
Wziąłem mocny wdech i udając, że tego nie powiedział, kontynuowałem.
-... Zdrowie Dazai. Za nasz plan.
Nie chciałem, by w takiej chwili Osamu wspominał swoją byłą miłość.
Zjedliśmy kolację i siedzieliśmy, rozmawiając. Nagle dostrzegłem na siedzeniu obok pilot, był to pilot do głośników, z których leciała cicho muzyka, której z początku nie słyszeliśmy przez nasze rozmowy. Postanowiłem podgłośnić.
Leciała jakaś angielska piosenka, której słowa obaj jedynie kojarzyliśmy. Wyciągnąłem rękę w kierunku siedzącego Bruneta i tym gestem zaprosiłem go do tańca. Nie tańczyliśmy wolnego do eleganckiej muzyki, a śpiewaliśmy ledwo znany mam tekst, ruszając się obaj w inny sposób.
Leciała właśnie następna piosenka „Die First" — Nessa Barrett.
Wstępnie nie znaliśmy za dobrze tego utworu, lecz przy pewnej zwrotce obaj jednocześnie zaczęliśmy śpiewać.
"... Someone dies or someone gets hurt
But if one of us dies
I hope I die first
Cause I don't wanna live without you
I don't wanna ever learn
How to fall asleep without you
Tell me what's worse?"
Doskonalę znaliśmy znaczenie tego utworu i wręcz logiczne było, że zgadzaliśmy się ze słowami w piosence.
Dalej tańczyliśmy i na poczekaniu wymyślaliśmy resztę słów, by zaśpiewać.
Gdy zmęczyliśmy się na tyle, by oprzeć się o barierkę altany poczułem nieopisane szczęście, w duchu modliłem się, by Dazai mógł poczuć, chociaż ćwiartkę tego, co ja teraz. W pewnej chwili Osamu zrobił coś, czego bym się nie spodziewał.
– Fyodor... Myślę, że... – zaczął mówić
– myślisz, że co?
– Że naprawdę się w tobie zakochałem... – powiedział już pewniej, po czym mnie pocałował.
Gdy tylko oderwaliśmy nasze usta od siebie Dazai położył swoją głowę na moim ramieniu, tkwiąc w uścisku. Wzajemnie dawaliśmy sobie ciepło, którego właśnie potrzebowaliśmy.
Ta scena wyglądała jak prosto wyjęta z filmu romantycznego, lecz nasze życia niestety nie były filmem.
Ta chwila była wspaniała, właśnie w ten sposób zakończyliśmy ten etap.
************************************
[Dazai]
Z samego rana zaczęliśmy się pakować, wracam do Japonii w dodatku nie sam...
Pożegnaliśmy się z tym miejscem i pojechaliśmy na lotnisko.
Lot przebiegł bezproblemowo.
Wylądowaliśmy w samym Tokio. Fyodorowi zależałoby zwiedzić. Wynajęliśmy pokój w drogim i ekskluzywnym hotelu niedaleko centrum. Spędziliśmy tam tylko parę dni, by znów ruszyć w trasę. Tym razem do Yokohamy.
Przyjechali po nas ludzie Moriego, nie były to osoby na tyle zaufane, by wiedzieć o moim powrocie, byłem pewny, że zostaną zamordowani od razu po przywiezieniu nas do celu.
Mori sprawił nam mały domek, niczym nieróżniący się od innych w okolicy.
Dom nie był tak luksusowy jak hotele i apartamenty, w których żyliśmy ostatnio, ale był nawet przytulny. Wypakowaliśmy nasze rzeczy i poszliśmy prosto do salonu odpocząć.
Już kolejnego dnia miałem spotkać się z Szefem Mafii.
***********************************
To ten dzień, ponownie spotkam tego potwora, którego wiele lat temu nazywałem „Szefem".
Pojechałem prosto do siedziby mafii, zostałem poinformowany, że nikogo nie spotkam po drodze, bo wszyscy są na konferencji w budynku obok. Nie martwiąc się niczym pokierowałem się w kierunku windy. Pojechałem na ostatnie piętro, gdzie już czekał na mnie Mori.
[Chuuya]
Konferencje trwa już dobrą godzinę, postanowiłem, że się zmyje pod pretekstem złego samopoczucia. Wyszedłem, symulując ból brzucha i poszedłem do drugiego budynku po swoje rzeczy. Było pusto na korytarzu, wszyscy mieli być w budynku obok. W pewnej chwili zobaczyłem znajomą mi osobę wsiadającą do windy, z takiej odległości nie rozpoznałem jej, ale prawdopodobnie to jeden z pracowników. Nie mogłem sobie przypomnieć, kto to dokładnie mógł być, więc postanowiłem to zignorować. Poszedłem do piwnicy, w której spędzałem większość czasu. Piłem kawę, siedząc na kanapie, rozpamiętując przeszłość, niedługo minie drugi rok, od kiedy Dazai odszedł. Pomyślałem, że może dobrze zrobi mi wolne w tym czasie, postanowiłem pójść do gabinetu Szefa poprosić o tę parę dni dla siebie, wiedziałem, że on w pełni to zrozumie.
[Dazai]
Wszedłem do pomieszczenia, gdzie siedział już Mori. Wystrój niewiele się zmienił od mojej ostatniej wizyty. Usiadłem na czerwonym fotelu po drugiej stronie jego biurka. Czarnowłosy zaczął mówić.
– kopę lat Dazai, co robiłeś przez ostatnie lata? – spytał z uśmiechem na twarzy
– och, nic ciekawego. A ty? Ile rzeczy zmieniłeś od naszego ostatniego spotkania? Ile osób zabiłeś? Ilu życie zniszczyłeś? – mówiłem, przybierając identyczny uśmiech
– haha! Dalej jesteś tak samo zabawny! Rzeczy zmieniło się niewiele, zabiłem również tyle. A co do tego ostatniego... Na pewno mniej, niż ty, Dazaiu. – akcentował każde słowo.
Mori widocznie chciał mnie zirytować jednak ja trzymałem gardę. Dalej omówiliśmy nasze warunki współpracy. Oficjalnie wracam do pracy, a Fyodor dostaje posadę jako hacker działający dla Mafii. Wszystko zgodnie z planem.
Gdy dalej rozmawialiśmy już na lżejsze tematy rozległo się pukanie do drzwi, nikogo dziś tu nie powinno być, nawet ochroniarzy przed gabinetem.
Mori gestem ręki kazał mi się schować, tak również zrobiłem. Usiadłem na podłodze za cienka pół ścianką, która oddzielała główny pokój od o wiele mniejszego dziennego pomieszczenia. Siedziałem tak i czekałem, aż starszy mężczyzna wyda pozwolenie na wejście osobie za drzwiami.
Gdy tylko wszedł głośno i wyraźnie słyszałem jego rozmowę z Morim.
– Witaj, Szefie – powiedział ten, który właśnie przyszedł
– Nie powinieneś być teraz na konferencji w budynku B? – spytał względnie miło
– Szef wybaczy, źle się poczułem
– rozumiem, więc co cię tu sprowadza Chuuya? – czarnowłosy celowo głośno powiedział ostatnie słowo, by upewnić się, że je usłyszałem
– chciałbym prosić o parę dni wolnego, zbliża się rocznica odejścia Osamu i nie czuje się z tym najlepiej – mówił bez żadnych emocji, mimo że każdy, by go teraz przejrzał – czuł niesamowity natłok emocji
– jasne, weź tyle, ile Ci trzeba...
Rudowłosy podziękował i odwrócił się do wyjścia, gdy tylko usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi wstałem i ponownie podszedłem do biurka.
Mori siedział uśmiechnięty, a ja potrafiłem w tej chwili odczytać jego myśli, chciałbym pogadał z Chuuyą. Od razu powiedziałem głośne „NIE!". Ten jedynie otworzył szafkę i wyjął z niej granatową kopertę. Doskonale znałem już to zaproszenie, na tyle, by nie musieć czytać treści. Odbędzie się spora impreza portowej mafii.
Szef w skrócie objaśnił mi jak to ma wyglądać. Już ogłosił, że ma nową prawą rękę — że po dwóch latach zastąpił jakże wspaniałego Osamu kimś innym. Na uroczystości oficjalnie przedstawi, kim on jest.
Po skończeniu wyjaśnień i upewnieniu się, że nikogo więcej nie ma w budynku wyszedłem. Idąc w stronę auta myślałem o poprzednich imprezach „z granatowej koperty". Wszystkie poprzednie spędziłem z Chuuyą. Na jednej z nich upiliśmy się tak mocno, że Mori musiał nas przenocować we własnym gabinecie na podłodze. Na innej również wstawieni tańczyliśmy na samym środku parkietu jakiś uroczysty taniec, po którego zakończeniu na oczach wszystkich się pocałowaliśmy. Do tej pory pamiętam minę Ozaki. Gdy wspominałem te czasy nawet nie zauważyłem, że już jestem obok pojazdu. Wsiadłem i dalej wspominając pojechałem do domu, gdzie czekał na mnie Fiodor.
Opowiedziałem mu o tym, jak przebiegła rozmowa z Morim, nie wspomniałem jednak o Chuuyi.
************************************
[Chuuya]
Po trzech dniach wolnego wróciłem do pracy, w każdy z tych dni piłem. Po tym maratonie alkoholu musiałem wrócić do obowiązków. Gdy tylko przyszedłem przy samym drzwiach wpadła na mnie Higuchi, wspomniała coś o tym, że mnie szuka i ma coś dla mnie. Kobieta wręczyła mi granatową kopertę, niestety wiedziałem, co to znaczy. Zbliża się impreza dla członków mafii. Na każdej z nich byłem z Osamu, nie chciałem iść tam bez niego.
Cały dzień myślałem, że nie warto się tam wybierać. Koniec końców Ozaki mnie przekonała bym się tam zjawił.
– Chuuya, idź! Co masz do stracenia? – mówiła starsza
– Ech, nie mam ochoty i tyle...
– nie słyszałeś? Mori przedstawi tam swoją nową prawą rękę! Nie lubiłam Dazaia, ale wątpię, by zastąpienie jego było kiedykolwiek możliwe... Co jak co, ale był wspaniałym hersztem i-
– nie kończ! BYŁ! Nie wspominajmy go
-...
– ale pójdę... chce zobaczyć, kto jest „godny" zastąpienia jakże wspaniałego Osamu! – mówiłem ironicznie, a przez mój głos przenikała kropla żalu.
************************************
[Dazai]
To już dzisiaj, impreza portowej mafii.
Wszystko zaczęło się o dwudziestej drugiej, jednak my przyjdziemy dopiero dwie godziny po rozpoczęciu.
Już zakładałem garnitur i przeczesywałem włosy, Fiodor już czekał w drzwiach na to aż się pośpieszę. Pojechaliśmy.
Fiodor wszedł głównym wejściem na salę, nikt nie zainteresował się nową osobą, ponieważ każdy tam wchodził i wychodził.
Ja za to musiałem przejść tylnymi drzwiami.
Stałem już za granatową zasłonką, czekając na sygnał. Mori stał na scenie i mówił do tłumu. Widziałem pięknie ozdobioną salę i wiele osób – w tym też znajomych twarzy.
Słuchałem tego, co mówi szef.
– Moi drodzy! Przyszedł moment, na który tak wielu was czekało! Przedstawiam oficjalnie moją najbardziej zaufaną osobę oraz nowego kierownika portowej mafii!
Gdy Mori skończył mówić rozległy się oklaski, wtedy wszedłem ja.
Miny tłumu natychmiast się zmieniły, a wielu sięgało po broń lub aktywowało zdolności.
Zaśmiałem się i zacząłem mówić do mikrofonu.
– witajcie! Jestem nową, a właściwie starą prawą ręką Szefa tej organizacji! Pewnie już każdy tutaj o mnie słyszał, było wiele plotek odnośnie mojej osoby, ale jak widać, jestem tu i wróciłem! Proszę przyjmijcie mnie miło! – mówiąc to uśmiechałem się od ucha do ucha, satysfakcja była nie do opisania!
Mori jeszcze coś mówił, gdy ja już schodziłem ze sceny. Usiadłem do stołu obok Fyodora i szeptem spytałem jak mi poszło, oczywiście mnie pochwalił. Czułem wzrok wszystkich tu zebranych na sobie, jednak przestali na mnie patrzeć z taką nienawiścią, z jaką normalnie, by patrzyli.
Po skończeniu monologu prowadzącego odeszliśmy od stołu. Zaczepiło nas wiele osób, głównie pytali się o historię tego, jak tu znowu trafiłem. Nie przeszkadzało mi to i względnie radośnie z nimi rozmawiałem.
[Chuuya]
Minęły dopiero dwie godziny, a ja już się upiłem, musiałem wyjść do łazienki przepłukać twarz zimną wodą. Wychodząc z łazienki usłyszałem rozmowę dwóch osób. Rozmawiali oni o nowym kierowniku. Zabluźniłem cicho pod nosem i zły na siebie, że przegapiłem coś takiego próbując trzymać pion poszedłem w stronę sali.
W pierwszej chwili ujrzałem widocznie zestresowaną Ozaki prawie biegająca w kółko. Pomyślałem, że pewnie martwi się o mój stan, który zresztą nie był wcale taki zły. Idąc w stronę kobiety w pięknej czerwonej sukience wpadłem na kogoś, przeprosiłem i mimowolnie odwróciłem się w stronę tej osoby. Był to jednocześnie bardzo znany i zupełnie obcy mi mężczyzna. Gdy tylko go ujrzałem poczułem jak źrenice mi się zmniejszają. Automatycznie zrobiłem parę kroków do tyłu, brunet stał dalej w tym samym miejscu zaniepokojony. Wpadłem na jakiś stół, z którego sięgnąłem jedynie szampana. Rozbiłem butelkę o właśnie ten mebel, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Mierzyłem szkłem do kogoś, kogo nie powinno tu być, do kogoś, kto nigdy nie powinnien wracać.
Gdy tulipan był skierowany wprost na niego ja krzyczałem słowa, które akurat przyszły mi na myśl.
– Dlaczego? Dlaczego wróciłeś?! Zostawiasz mnie, a potem wracasz, jakby nic się nie stało? Dlaczego się nie zabiłeś? Gdybyś umarł razem z tym twoim Odasaku wszystko byłoby łatwiejsze! Wiedziałbym... Wiedziałbym, że nigdy nie wrócisz z martwych... a przez te lata – żyłem z nadzieją, że może kiedyś znowu tu będziesz...
Kończąc ten bezsensowny monolog opuszczałem tulipan z butelki. Nawet nie zauważyłem, kiedy łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Stałem tak naprzeciw osoby, do której tyle czułem.
Wiedziałem, że nawet, jakbym chciał się w nim znowu zakochać, nigdy nie mógłbym go kochać.
Po chwili podszedł do niego czarnowłosy mężczyzna i powiedział jedno krótkie zdanie, które wtedy do końca mnie złamało: „Dazai kochanie, nic ci nie jest?". Nie zabolało mnie to, że ktoś spytał, czy nic mu się nie stało... Nie. Ktoś inny nazwał go „kochanie" i najgorsze było w tym to, że na twarzy tej osoby wypisane było zmartwienie. Martwił się o to, czy coś się stało Osamu. JA byłem przyczyną tego, że coś mu się mogło stać. Właśnie to mnie złamało.
Wybiegłem z budynku jak najszybciej mogłem, pijany co chwilę potykałem się lekko o swoje nogi, ale chciałem tylko wrócić do domu i otworzyć jakąś butelkę wina. Gdy dobiegłem do swojego pojazdu zacząłem przeszukiwać kieszenie, nigdzie nie było kluczyków. Wpadłem momentalnie w złość, która szybko przerodziła się w kolejne wylane łzy, nie mogłem tam wrócić i ich szukać. Siedziałem na kolanach oparty o motor, płacząc i bluźniąc pod nosem. W pewnej chwili ktoś przemówił.
– przypadkiem znalazłem twoje kluczyki, proszę... – powiedział głos za mną.
W pierwszej chwili poczułem ulgę, ale i zażenowanie... Gdy tylko odwróciłem się w stronę mojego „zbawiciela" poczułem wszystkie negatywne emocje jednocześnie.
[Dazai]
Chuuya po całym tym przedstawieniu wybiegł z płaczem, każdy czekał na to, co zrobię z tym faktem. Ja jedynie powoli pokierowałem się za nim, kręcąc na palcu kluczykami, które były chyba każdemu znane. Widziałem, w jakim stanie był rudowłosy, więc celowo postanowiłem na niego wpaść – jednoczensie, zabierając mu możliwość stworzenia zagrożenia na drodze. Nie spodziewałem się jednak że tak to się skończy.
Nakahara siedział przy swoim czerwonym śniącym motorze, musiał go zmienić, od kiedy odszedłem. To ten sam model, który wcześniej posiadał, jednak kolor się nie zgadzał. Gdy miał go kupić spytał się mnie o kolor, wybrałem czerwony. Ten, jednak celowo kupił niebieski, by zrobić mi na złość.
Podszedłem do mężczyzny, który wyglądał jak biedny porzucony pies — poniekąd właśnie, nim był.
– przypadkiem znalazłem twoje kluczyki, proszę – powiedziałem, czekając na reakcję.
Niższy odwrócił głowę, po czym momentalnie wstał na nogi.
– oddawaj. – powiedział złowrogo, na co ja jedynie się uśmiechnąłem
– nie wiesz, że nie można jeździć w takim stanie? – mówiąc to podnosiłem rękę wysoko na tyle, by Chuuya nie mógł dosięgnąć.
Zdenerwowany podskakiwał, grożąc mi śmiercią, chciał użyć swojej zdolności, ale ja ją skutecznie blokowałem. Mimo że nie wprawiłem go w pozytywny nastrój miałem wrażenie, że może zapomniał o tym, co się dzisiaj stało.
Wydawało się, że nasze stosunki można nazwać mianem dobrych. Jakbym wcale chwilę temu nie wrócił po dwoch latach od
zostawienia go.
[Fyodor]
Zostałem jeszcze chwilę z innymi, lecz musiałem wrócić do Osamu, sprawiałem za duże niebezpieczeństwo dla innych, by sam być w tak dużym gronie. Gdy wyszedłem z budynku ujrzałem swojego chłopaka z tym rudym kurduplem. Dazai trzymał wysoko rękę, a ten drugi próbował dorwać kluczyki. Patrzyłem na to chwilę, brunet wydawał się szczęśliwy... to niby tylko pierdoła, a sprawia mu tyle radości.
Podszedłem do tej dwójki „dzieci".
– och cześć Dazai, wracamy już? Jak chcesz możemy podwieźć tego twojego... kolegę? – spytałem jak najmilej mogłem
– tak! Idealnie się składa! – Osamu pełny energii odpowiedział.
Chuuya uspokoił się i poprawił kapelusz, parę kroków w moją stronę i zaczął mówić.
– ehem... Nie miałem jeszcze okazji oficjalnie się przedstawić. Jestem Chuuya Nakahara, były partner Osamu w mafii – mówił to, a ja patrzyłem się, jakbym wcale nie wiedział o nim więcej, niż on sam.
– jestem Fiodor Dostojewski, miło mi – mówiąc to automatycznie wyciągnąłem rękę – zwykle Dazai trzyma się blisko mnie.
Nim zdążyłem dotknąć ręki Chuuyi, Brunet zdążył sam ją złapać i agresywnie potrząsać. Zwróciło to uwagę niebieskookiego.
– Ech? Dazai? Nie musisz być aż tak zazdrosny o swojego kochasia. — rudowłosy zaakcentował ostatnie słowo. Mówił to bez żadnych emocji, ale w jego głosie czuć można było smutek i zakłopotanie.
– Będę! Nikt inny nie może go dotknąć! – mówił brunet, wytykając język, na co drugi mężczyzna jedynie wywrócił oczami.
Zaczęliśmy się kierować w stronę auta.
Odwiozłem „nowo poznaną" osobę i wróciliśmy do swojego domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top