4. Cho|Rukia "Wątpliwości i rozczarowania"

Witam. Znów parę słów ode mnie - jak obiecałam, następną zmianę narracji dałam pod koniec rozdziału (a nie stworzyłam osobny, tak jak ostatnio). Tekst był (a przynajmniej tak mi się wydaje) jeszcze krótszy od poprzedniego, plus akurat mi tak pasował na zakończenie rozdziału. Od razu mówię, że zaznaczyłam, gdzie Cho przestaje "narratorować" - wraz z 3, wielbionymi przeze mnie, gwiazdeczkami, jest wpisane obok imię narratora.

Co do kursywy - w tym rozdziale jest max 1 zdanie, którego ci, którzy oglądali Bleacha nie muszą czytać, tak więc ta kursywa tutaj jest w innym celu, co znaczy - dla wszystkich ;)

Opening (ending w załącznikach ;) ):


Rozdział 4

Biegłam dość wąskim i ciemnym korytarzem. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie oglądałam się za siebie. Musiałam tam dotrzeć, nawet jeśli miałabym paść podczas tego biegu. Za wszelką cenę. Nic innego się nie liczyło.

- Spóźniłaś się! - Upiorny, dobrze mi znany głos, dotarł echem do moich uszu, a przez ciało przeszedł niekontrolowany dreszcz. A więc byłam już blisko.

- Spóźniłaś się, spóźniłaś się, spóźniłaś się...... -Głos dalej atakował moją głowę. Miałam wrażenie, że dochodził ze wszystkich możliwych stron. Ze strachu głos uwiązł mi w gardle. I tak cud, że jeszcze dałam radę tak szybko biec.

W końcu natrafiłam na plamę światła, która od razu zaatakowała moje oczy, oślepiając mnie. Przystanęłam, osłaniając się ręką przed tym drażniącym strumieniem światłem. Podeszłam po omacku, na drżących nogach parę kroków do przodu, próbując złapać dech, kiedy nagle nadepnęłam na coś dziwnego. Mrużąc dalej, nieprzyzwyczajone do tak intensywnego światła, oczy, spojrzałam w dół.

Krzyk przerażenia wyrwał się moich ust. Odskoczyłam, zatykając usta rękami. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w zakrwawione ciało, leżące bezwładnie na podłodze.

- O boże - szepnęłam, łapiąc desperacko oddech. Dopiero teraz poczułam metaliczny zapach krwi, a i bez tego sam widok był przerażający. Ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, zresztą nie tylko one.

Jakimś cudem zebrałam się jednak w sobie, przykucnęłam po czym drżącą dłonią odgarnęłam dobrze mi znane blond włosy z zakrwawionej twarzy dziewczyny, po czym, pełna najgorszych uczuć, przyłożyłam rękę do krtani. Zaraz jednak gwałtownie ją cofnęłam, łapiąc oddech jeszcze bardziej łapczywie.

- Niemożliwe...- wymamrotałam z zamkniętymi oczami.

Spojrzałam na moją rękę. Teraz była cała we krwi.

- Spóźniłam się...

- Nieee!!! - krzyknęłam, zrywając się jak oparzona. Rozejrzałam się wokoło, z wielką ulgą zauważając, że znów jestem w swoim pokoju.

- To tylko sen - szepnęłam do siebie, odgarniając pot z czoła. Kiedyś się zastanawiałam, czemu inni ludzie na filmach zawsze to mówią, stwierdzając rzecz oczywistą, jednak, od kiedy i ja zaczęłam mieć niemalże regularnie koszmary, doszłam do wniosku, że to naprawdę, mimo wszystko, pomaga.

Potrzebowałam paru chwil, aby wyrównać oddech, po czym odważyłam się dokładniej rozejrzeć. Mimo że teraz już dobrze wiedziałam, że to był kolejny, głupi koszmar, dalej miałam niejasne przeczucie, że dalej jest coś nie tak. Znaczy, nie wyobrażałam sobie, że wyjdzie jakiś Pusty (czy inny mniej realistyczny stwór) mi z szafy, ani nic w tym stylu, ale tym razem miałam naprawdę wrażenie, że ten straszny sen był zupełnie inny, niż te dotychczas.

Koszmary miewam praktycznie przynajmniej raz na tydzień. Już nawet, od czasu do czasu zdarza mi się po nich od razu wrócić do snu, bez jakiś większych krzyków czy wybuchów paniki, jednak tym razem było inaczej.

Dotąd wszystkie te głupie koszmary nie miały najmniejszego sensu. Gonili mnie Puści, książki z historii nowożytnej, wpadałam do dziury za białym królikiem....

Tym razem jednak było inaczej. Co prawda, zupełnie nie przypomniałam siebie - tamta dziewczyna, z której punktu widzenia obserwowałam wydarzenia, miała o niebo lepszą kondycję, nieco wyższy wzrost, skąpy strój, na który ja bym w życiu się nie odważyła... Jednak tym, co mnie tak w tym wszystkim zaniepokoiło, był fakt, że tamtą, zakrwawioną dziewczynę, leżącą bezwładnie na podłodze, skądś znałam. Znaczy, z pewnością nie było mowy, abym ją kiedyś wcześniej spotkała w metrze czy na ulicy. Po prostu czułam, że... Że już się kiedyś spotkaliśmy...

- Przez ten cały stres już naprawdę mi zaczyna odbijać - mruknęłam, podnosząc się po omacku z łóżka. Jeśli udałoby mi się zejść wystarczająco cicho, może miałabym szansę zakraść się do"biura" brata i coś poszperać o Shinigamich. Do rana zostało dobre parę godzin, a coś czułam, że tak szybko nie zasnę.

Dalej widziałam jej tamtą, martwą twarz. Musiałam zająć czymś myśli, jeśli nie chciałam tego roztrząsać przez następne pół dnia.

Najciszej jak tylko mogłam, otworzyłam drzwi, po czym zstąpiłam na pierwszy stopień. Zaskrzypiało jak wszyscy diabli, ale sądząc po równym oddechu, dochodzącym z pokoju obok, nie wystarczająco głośno, aby mogło obudzić Kazuhiro. Nie potrzebowałam latarki - dobrze znałam drogę. Robiłam już to tak wiele razy, że nie pamiętam nawet, kiedy to się zaczęło. Najprawdopodobniej był to koszmar, ale nie ważne - coś mnie obudziło. Miałam wtedy chyba z siedem lat, a więc w dość krótkim odstępie czasu od śmierci rodziców. Dopiero zaczynałam miewać koszmary, a w związku z tym, że nie byłam do tego przyzwyczajona tak, jak teraz, strasznie się bałam. Jedyną osobą, do której mogłam się zwrócić był, zresztą tak jak teraz, Kazuhiro. Mimo kompletnego nierozespania wstał z łóżka i próbował mnie pocieszyć, jednak okazał się nie najlepszym mówcą - ciągle plątały mu się słowa, aż w końcu postanowił zmienić metodę. Wziął mnie do swojego biura, do którego wcześniej wstęp miałam dość ściśle wzbroniony (zresztą dalej tak jest). Pokazał mi pobieżnie parę swoich sprzętów, jednak moją uwagę przykuły papiery leżące za biurkiem. Nie czytałam wtedy jakoś strasznie płynnie, ale tamtym razem udało mi się to zrobić bez problemów - na jednej z kartek pisało wielkimi literami: "Shinigami".

Uparłam się, jak to dziecko, aby dowiedzieć się, co to to "Shinigami"jest. Wiedziałam, że brat w żadnym wypadku nie podzieli się ze mną tą wiedzą ("I tak nie zrozumiesz"), tak więc obiecałam sobie, że jeszcze kiedyś tam wrócę. Udało mi się dowiedzieć, gdzie Kazuhiro trzyma klucz, gdy nie korzysta z biura, po czym którejś z nieprzespanych nocy zrealizowałam swój plan. Nie mogłam tam przesiedzieć do świtu, ryzykując przyłapaniem, ani też wynieść całego archiwum - musiałam robić to po trochu, po parę kartek, kopia na ksero, a następnie znieść do siebie.

Z początku czytanie szło mi topornie. Ledwo co nauczyłam się rozpoznawać znaki i nie robiłam tego płynnie, a tu spotkałam się z trudnym, nieco naukowym stylem. Do tego brałam te kartki nie po kolei, jednak z czasem, zaczynałam powoli rozumieć czytany tekst.

Nie mam pojęcia, skąd mój brat miał taką wiedzę na temat Bogów Śmierci. To nie były same suche, powierzchowne informacje - bardzo szczegółowo opisywał wszystko, co udało mu się, jakimś cudownym sposobem, dowiedzieć. Owszem, miał parę braków, nawet specjalnie przez jego samego podkreślonych, ale biorąc pod uwagę, jak rozległą wiedzę posiada o tym, praktycznie nie widząc żadnego Shinigami na oczy (no chyba, że jakiś wpadł mu przez okno i to pod sam nos - przecież on nigdzie praktycznie nie wychodzi z domu!), było to naprawdę imponujące.

Kiedy znalazłam się w końcu na dole, przystanęłam na chwilę, na wszelki wypadek przysłuchując się, czy aby na pewno Kazuhiro się nie obudził. Dopiero po upewnieniu się, że nie zostanę nakryta, sięgnęłam do doniczki, stojącej na parapecie w kuchni, gdzie bez większych problemów znalazłam mały, metalowy klucz. Zawsze chował go w tym samym miejscu. Można byłoby pomyśleć, że kompletny odludek, który wychodzi z domu tylko, kiedy już naprawdę, naprawdę musi, powinien być strasznie podejrzliwy, tak, że nie wiem - bał się zaufać nawet swojemu cieniowi, czy coś w tym stylu. I w sumie, po części, jest to racja, lecz z jednym wyjątkiem - ufał mi. Nie mam pojęcia czemu, ale tak było. Szkoda tylko, że, moim zdaniem, powinnam być ostatnią osobą na tej kuli ziemskiej, której można zaufać...

Drzwi od jego biura niczym specjalnie się nie wyróżniały od innych. Brązowe drewno, klamka najzwyczajniejsza w świecie, No, z wyjątkiem tego, że jako jedyne zazwyczaj były zamknięte.

Wnętrze nie było najprzyjemniejszym miejscem - piętrzące się góry niepotrzebnych już papierów i innych śmieci omijałam szerokim łukiem. Ogólnie wszystko, co się tam znajdowało, to śmieci i nieco już zniszczone biurko. Druga część, ta służąca bardziej do eksperymentów, znajdowała się nieco dalej, jednakże mnie ta strona już wystarczająco odstraszała. Unoszący się w powietrzu zapach stęchlizny również nie umilał mi przebywania w tym miejscu.

Jednak przecież nie przyszłam tutaj na podziwianie widoków. Mój cel znajdował się w biurku, dokładnie w trzeciej szufladzie od lewej. Mimo dziurki, nigdy nie była zamykana na klucz. Wnioskuję, że dość często ją musiał otwierać i wkładać z powrotem. Jednakże, jak widać, po mojej pierwszej jawnej wizycie w jego jamie, nie trzymał już ich porozrzucanych na podłodze.

Ciągle miałam nieprzyjemne wrażenie, że słyszę kroki na górze. Najszybciej jak się tylko dało przekartkowałam jego cenny zbiór w poszukiwaniu tych informacji, których dotąd sobie jeszcze nie przywłaszczyłam. Wzięłam szybko dwie kartki, które następnie skserowałam (cały czas się modląc, aby ten hałas go nie obudził), po czym odłożyłam oryginały na miejsce, tak jak były wcześniej.

Dopiero, kiedy w końcu znalazłam się na górze, w swoim pokoju, mogłam spokojnie odetchnąć z ulgą. Takie nocne wycieczki zawsze mnie dużo kosztowały, ale było warto - spojrzałam na jeszcze ciepłe od ksera kartki, które trzymałam w ręku. Zdecydowanie były to jedne z jego najnowszych, ostatnich zapisków. Informacje wydawały mi się (w porównaniu do innych) nieco chaotyczne i niepoukładane - jakby na razie tylko zapisywał na szybko to, co wiedział. Zresztą, na bank natknęłabym się na nie wcześniej. Były to akurat te, których brakowało, a zależało mi na nich najbardziej - o kapitanach Gotei 13.

Od kiedy pierwszy raz natknęłam się na samą wzmiankę o tej organizacji, zainteresowało mnie to, jak nic nigdy dotąd, oczywiście od czasu dowiedzenia się, że Shinigami mogą mnie zobaczyć. Jednak dotąd, były to jedynie same wzmianki. O samej Gotei 13 wiedziałam jedynie tyle, że jest to jakaś organizacja obronna i że jest podzielona na trzynaście części, którymi przewodzą właśnie kapitanowie. Na tym kończyła się moja wiedza. A teraz trzymałam w rękach coś, dzięki czemu będę mogła ją pogłębić. Od razu zapomniałam o tym głupim koszmarze i zagłębiłam się w lekturze:

Kapitanowie. Najbardziej szanowani w całym Soul Society, jak i najwyżsi rangą. Kapitan dowodzący częścią oznaczoną liczbą jeden, jest najsilniejszy i to on dowodzi całym Gotei 13. Cała reszta jest uznana za równych sobie. Władza kapitana nad daną mu częścią jest absolutna i nie może być kwestionowana. Jako jedyni mogą ukarać tylko swoich podwładnych, chyba że dani Shinigami niżej położeni rangą z innej części nie mają obecnie swojego kapitana (śmierć?), bądź robią coś sprzecznego zasadom panującym w Gotei 13.

Strój kapitanów wyróżnia się posiadaniem białego haori wraz z numerem danej im części. Każda część ma swój przypisany symbol i kolor, który (/jeden z nich?) również jest widoczny w jego stroju.

Najsilniejsi <skreślone> najbardziej doświadczeni <skreślone> najlepsi zostają Kapitanami.

Cała reszta była albo cała pokreślona, albo zarysowana jakimiś dziwnymi, kompletnie nieznanymi mi symbolami. Ja jednak byłam już całkowicie pogrążona w swoich myślach.

„Kapitanowie... Ale fajnie byłoby jakiegoś spotkać. To muszą być ci najlepsi Shinigami. Pewnie wszyscy są bardzo surowi i rządzą żelazną ręką... Chociaż, czy aby na pewno? Może i są tacy, którzy nie zachowują się jak na Kapitana przystało, ale są zbyt dobrzy w swoim fachu, aby ich wyrzucić... Albo może są bardzo łagodni jak do rany przyłóż. Jednak ci surowi też pewnie mają swoją łagodniejszą stronę, tylko nie pozwalają sobie jej pokazywać, w obawie, że stracą przez to respekt podwładnych i bardzo rzadko pokazują swoją prawdziwą twarz...

Czy są starzy? Pewnie tak, skoro tylko ci najlepsi zostają Kapitanami. Chociaż... Kto wie? Ciekawe też, czy wszyscy są do końca normalni, czy nie znajduje się wśród nich jakiś kompletnie szalony Shinigami, który jest zbyt silny lub genialny, aby mianować kogoś innego na jego miejsce.

Ja kto byłoby być Kapitanem? Pewnie wiążę się to z ogromną odpowiedzialnością i liczbą obowiązków, ale za to szacunek i posłuszeństwo podwładnych... No i bycie wzorem dla innych, może nawet wielkim autorytetem... "

- Ech,fajnie byłoby być chociażby jakimś członkiem tego Gotei - westchnęłam, dołączając kartki do pozostałych starannie schowanych w pudełku, mieszczącym się pod moim łóżkiem.

Co ja mówię - przecież nie jestem nawet zwykłym Shinigami! Za to mam moce, których nigdy nie chciałam i brata, co mi każe zabić tych, których spotkania tak bardzo wyczekiwałam... A przynajmniej otruć - nie wiem, zaszkodzić na zdrowiu, oddać w ręce Kazuhiro... To, że jest dla mnie dobry, nie znaczy, że dla nich też będzie... Zwłaszcza z tą jego niezdrową obsesją...

Ale przecież jest moim bratem. Jak miałabym mu po prostu odmówić?

Ale jeśli tego nie zrobię, będę musiała Ichigo albo tą nową otruć... Może nawet zabić. A przecież tego nie chcę, nie tylko dlatego, że to Shinigami - jak można tak po prostu, z zimną krwią, zrobić coś takiego?!

- Co ja mam zrobić? - Schowałam twarz w dłoniach. Uprzednia ekscytacja i radość zniknęły jak pęknięta bańka mydlana. - Nie mam nawet kogo spytać się o radę, mieć w kimś oparcie... Chociażby jakiś głos, co ma więcej rozsądku i zdecydowania niż ja...

- Chwila! - wykrzyknęłam po chwili, jakby wybudzona z amoku, jednak zaraz potem zatkałam sobie usta ręką, w obawie przed kolejnym niekontrolowanym podniesieniem głosu. - Jak mogłam być taka głupia?!

*** Rukia

- No mówię wam! Nagle patrzę, a tam w samym środku pokoju stoi taki wieelki, wielki sumita. Potem patrzę - a on wyciąga bazookę i bum! Robi taaką dziurę w ścianie! - powiedziała Orihime z wielkim przejęciem, mocno gestykulując rękami. Jej przyjaciółki popatrzyły na nią z niedowierzaniem.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Mina Ichigo, stojącego obok, była bezcenna.

- Huh? Znowu wyjeżdżasz z tą historyjką? - mruknęła ze znudzeniem Natsui, jedna z koleżanek z klasy Ichigo i Orihime.

- Jak ty coś sobie wymyślisz, to tylko siąść i płakać normalnie...

- A ja tam lubię te jej niestworzone historyjki! Ma dziewczyna wyobraźnię, no nie?

- A-ale to prawda! Tatsuki-chan powiedz im... - zaparła się Orihime, po czym spojrzała wymownie na przyjaciółkę, szukając u niej wsparcia.

- N-noto... T-tak jakby... - wymamrotała z lekkim zażenowaniem, jednak jej mina wyrażała dość mieszane uczucia.

- T-ty też się w to wkręciłaś, Tatsuki?!

- Aha, jasne. Już rozumiem - mruknął do mnie Ichigo, przeczesując dłonią włosy.

- Mówiłam - odpowiedziałam z tryumfującym uśmieszkiem. - I co ty na to?

- To wasze wymienianie ludzkich wspomnień jest... - zaczął, szukając widocznie najodpowiedniejszego słowa. - ... dość oryginalne...

- Gdybym tego nie zrobiła, zaczęłyby się dość niewygodne pytania.. .Zresztą to nie moja wina, że zostają wczepione losowe wspomnienia.

- Taa, mówiłaś już. Z moją rodzinką zrobiłaś wtedy tak samo, tak? - spytał mnie beznamiętnym tonem.

- Owszem. Zrobiłam - odpowiedziałam.

- W takim razie nic dziwnego... - odparł, zamyślając się nagle. - A właśnie - to o która dziewczynę pytałaś mnie wtedy wczoraj? - spytał, wskazując głową na tłum uczennic, jedzących razem z Orihime i Tatsuki lunch.

Spojrzałam we wskazanym kierunku. Nie zajęło mi wiele czasu szukanie wzrokiem odpowiedniej osoby - w końcu nie było ich jakoś strasznie dużo.

- Nie ma jej tutaj - odpowiedziałam, czując się w środku nieco zawiedziona.

- Niemożliwe - odpowiedział ku mojemu zdziwieniu Ichigo. - Na sprawdzaniu obecności wyszło, że wszystkie dziewczyny są obecne. Może ci się tylko wydawało?

- Nie. Jestem pewna - odpowiedziałam nieco zirytowana.

- W takim razie, jakim cudem? - spytał jakoś niezbyt tym wszystkim przejęty Ichigo.

- Nie mam pojęcia - odparłam. - Ale z pewnością się tego dowiem.

________________________________________________________

Ending:



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top