5. Cho|??? "Zwykłe przesłyszenie"
Po nieco dłuższym odstępie czasu, w końcu jest! :)
Słowniczek:
Nee-san – zwrot grzecznościowy, kierowany do/ jak mówimy o czyjejś siostrze. Tutaj jednak nie do końca o to chodzi, tak czy siak dana postać zawsze zwracała się do innej (obie są kanoniczne) a starałam się jak najbardziej nie zmieniać tych kanonicznych. Stąd ten zabieg ;)
Rozdział 5
– Napewno sobie poradzisz?
– Jasne. Nie spalę przecież domu, parząc sobie herbatę – odparłam, wzdychając cicho. Co prawda raczej nie było mowy, aby mógł z dołu usłyszeć moje lekkie zirytowanie, ale nigdy nic nie wiadomo.
Już od jakiś dziesięciu minut zamęczał mnie pytaniami tego typu. Nie wyjeżdżam przecież na rok do Indii, tylko zostaję sama na górze, na czas około ośmiu godzin bez opieki. To chyba jasne, że w razie pożaru i innych katastrof bez większych problemów zejdę na dół i z całej pety przywalę w jego drzwi!
Z drugiej strony, nie powinnam się dziwić bratu. W końcu chyba pierwszy raz w życiu, postanowiłam zostać w domu. Ba! Mało tego – postanowiłam zasymulować chorobę.
Znaczy, Kazhurio nie wie, że tak naprawdę jestem zdrowa (jak na złość,człowiek nie choruje, kiedy naprawdę tego potrzebuje!). Wystarczyło odrobinę iluzji – bladość, wielkie wory pod oczami i takie tam drobiazgi.
– Jeśli tak twierdzisz... – mruknął, jednak widać było, że jeszcze lekko się waha. – Jakbyś czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
-Jasne, idź. Nie chcę ci zabierać więcej czasu – odparłam zmęczonym głosem. Zaraz potem usłyszałam odgłos zamykanych drzwi od jego biura. Ponownie zapadła w domu głucha, chyba charakterystyczna już dla tego miejsca, cisza.
Aż dziw mnie bierze, że tak nagle poprzez niespodziewaną zmianę mojego zachowania, zrobił się taki troskliwy. Z drugiej strony, pierwszy raz zdarzyło mi się takie coś zrobić – dotąd, czy byłam zdrowa, czy umierająca na katar, chodziłam uparcie do szkoły, bez względu na wszystkie niedogodności ("nieistnienie" się nie liczy).
Teraz, jak o tym myślę, zastanawiam się, czy na pewno dobrze zrobiłam. Nie powinnam panikować na pierwszy-gorszy problem na drodze; nie powinnam uciekać od tego, zamykając się w domu. Nie mogę tego robić w nieskończoność; to, że mi naiwnie ufa, nie znaczy, iż jest idiotą!
Tylko że... Dotąd nie zdarzyło mi się stanąć przed takim wyborem... Nigdy mój wybór, jak i czyny, nie znaczyły tak wiele.
– Ech,beznadzieja – pomyślałam, padając na łóżko. – Zamiast szukać jakiegoś kompromisu, ja się zamykam w domu. Jakby to cokolwiek miało pomóc... – westchnęłam, przeczesując ręką włosy.
W pewnym momencie natrafiłam na przeszkodę – moją spinkę. Delikatnie ściągnęłam ją z głowy. Była to czarna spinka-wsuwka w kształcie błękitnego motyla, z którą nie rozstawałam się... chyba od zawsze. No, może z wyjątkiem czasu na sen.
– Myślałam, że chociaż ty będziesz mógł mi pomóc – mruknęłam, wpatrując się w ten kawałek plastiku. Od razu, z uczuciem lekkiego zawodu, w mojej głowie pojawiły się wydarzenia z poprzedniej nocy:
– Jak mogłam być taka głupia?! – wykrzyknęłam, niczym jakiś oświecony naukowiec. Na moment zapomniałam o wszystkim innym, również o tym, że tym okrzykiem mogłam przecież obudzić Kazuhiro.
Zaraz się zerwałam i z sercem, skaczącym w piersi na najwyższych obrotach usadowiłam się na łóżku, siadając po turecku. Sięgnęłam ręką do szafki nocnej. Leżała na niej tylko mała spinka z drobnym, błękitnym motylkiem z plastiku.
Położyłam ją na dłoni, po czym zamknęłam oczy. Przez chwilę tak siedziałam w skupieniu, po czym wyszeptałam:
– Batafurai...
Otworzyłam powoli oczy. Nie znajdowałam się już w swoim pokoju. W sumie, to nie jestem pewna, czy słowo „znajdować się" jest do końca odpowiednim określeniem. Otaczała mnie po prostu pustka. Gdziekolwiek bym spojrzała, wszystko wyglądało tak samo – czarna przestrzeń i nic poza nią. Jakby jedyne światło, którego źródła za nic nie umiałam zlokalizować, znajdowało się wyłącznie nade mną.
Nagle poczułam czyjąś obecność. Odwróciłam się z wolna.
–Batafurai...
– Witaj – odpowiedział. Znaczy, tak mi się wydaje, że to jest on, sugerując się jego barwą głosu. Bowiem on, kimkolwiek był, nie miał widzialnej postaci. Czy jakiejkolwiek tam postaci.
Był po prostu małym błękitnym światełkiem, które mówiło ludzkim głosem. Dość zimnym głosem, jak na bezpostaciową istotę. Znaczy, był nieco cierpki, ale nigdy mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało. Zresztą, nie robił tego specjalnie – niezależnie od tego, co mówił, po prostu już taki był.
Spojrzałam na niego (a przynajmniej taką miałam nadzieję) nieco niepewnie. Mając kontakt z innymi tyle, ile ja mam, nie jestem dość dobra w rozmowach, a co dopiero w zwierzeniach. Nie bardzo wiedziałam, od czego zacząć.
– Wahasz się, co masz zrobić – to, co ty uważasz za słuszne, czy może jednak posłuchać brata – raczej stwierdził, niż zapytał Batafurai.
Jak zawsze wiedział wszystko, zanim zdążyłabym wykrztusić choćby słowo... Chyba musi czerpać informacje z tego samego, niezawodnego źródła co Kazuhiro.
Przytaknęłam. Jakiś głupio mi było przy nim... Nie chciałam jedynej oso... formy życia, dla której rozmowa ze mną jest możliwa, traktować jak jakiegoś psychologa czy doradcę. A przynajmniej nie wyłącznie, a mimo to miałam wrażenie, że między nami dwoma tak właśnie jest.
– Nie chcę nikogo zranić. – Udało mi się szeptem w końcu wykrztusić. – Ani nic tym bardziej dolewać!
– Ale mimo to się wahasz. Nie odmówiłaś bratu.
– Nie potrafiłam – odpowiedziałam rozgoryczona.
Na jakąś chwilę zapadła strasznie niezręczna cisza.
– Wybacz, ale w tej sytuacji nie mogę ci pomóc.
Zaskoczona podniosłam energicznie głowę, kierując szeroko otwarte oczy wprost w stronę światła.
– J-jak to? – spytałam, mając nadzieję, że się tylko przesłyszałam.
– Wiem, czego się spodziewałaś po tej rozmowie, ale niestety muszę tym razem cię jednak rozczarować. – I jakby czytając w moich myślach, dodał: – I wcale nie chodzi mi o to, że kontaktujesz się ze mną, tylko kiedy masz jakiś problem lub trudniejszy czas, jak zapewne myślisz.
Spojrzałam z niedowierzaniem. Dlaczego akurat teraz?
– Nie jestem odpowiednią osobą, która powinna doradzić ci, co w tej sytuacji zrobić.
W takim razie, kto nią niby jest?
Ostatnia, czy może raczej – jedyna, osoba, do której mogłam przyjść z prośbą o radę, odmówiła mi pomocy. Po prostu świetnie. A ja dalej tkwię w punkcie wyjścia.
Batafurai... Jakby to powiedzieć – nigdy nie był jakąś moją dobrą wróżką chrzestną, która przychodzi w odpowiednim momencie i zamienia Kopciuszka w księżniczkę. Zawsze był chłodny, walił prawdę prosto z mostu... Nigdy jakoś specjalnie się nie zakumplowaliśmy.
Ale też nigdy dotąd nie odmówił mi choćby próby jakiejkolwiek pomocy.
Szczerze mówiąc – wczoraj całą noc siedziałam zawiedziona, zastanawiając się, gdzie popełniłam błąd; teraz jednak czułam, jak wzbiera we mnie wściekłość. Co to w ogóle ma być?! „Teraz ci pomogę, a teraz nie"?!
I jeszcze ta cudna, jakże to przydatna, złota rada na sam koniec: – Mogę powiedzieć ci tylko tyle, że musisz sama do tego dojść, komu powinnaś zaufać...
Taaa, nie ma co. Nie no – wielkie dzięki. To zdanie zupełnie zmieniło mi całą postać rzeczy! Jakim to trzeba być człowiekiem, żeby doprowadzić, aby nawet jego głos w głowie zostawił cię na lodzie?!
– Odwdzięczę się za to, jeszcze zobaczysz – wycedziłam przez zęby, mimo iż wiedziałam, że mogę sobie mówić, bowiem nawet, jeśli Batafurai słyszy wszystko, co się tu "na zewnątrz" dzieje, to i tak mi w tej rzeczywistości nie odpowie. Ani też nie za bardzo wiedziałam, jak mam zamiar niby się „odwdzięczyć".
Jednakże teraz, skoro postanowiłam zostać w domu, nie mogę zrobić żadnego kroku w stronę jakiegokolwiek rozwiązania. Zachowałam się jak idiotka i tchórz, powiedzmy sobie choć raz szczerze.
– Muszę jutro wziąć się w garść – nic nie zrobię, siedząc tylko w domu, a tak mogłabym chociaż spróbować bardziej zorientować się, na czym stoję – pomyślałam. – Cokolwiek się nie będzie działo, jutro nie stchórzę i pójdę do szkoły!
Mhm, jasne.
To samo powiedziałam sobie dzień później. I kolejne dwa również.
Tym ostatnim razem, byłam już kompletnie nieprzekonana o powodzeniu tego postanowienia. Do tego fakt, że przez to wszystko miałam dość duże problemy z zaśnięciem, mój wygląd po nieprzespanych noca chtylko działał mi na niekorzyść – wyglądałam naprawdę kiepsko, a przynajmniej wystarczająco, aby Kazuhiro bez słowa pozwolił mi zostać kolejny dzień w domu.
A jednak w następny poniedziałek to on siedział tak zszokowany, że zapomniał o śniadaniu, które właśnie przeżuwał, kiedy zobaczył mnie, tym razem nie rozczochraną bez wielkich worów pod oczami i w piżamie, a zamiast tego w mundurku z torbą szkolną w ręku, już gotową do wyjścia. Cudowne uzdrowienie? Nie – porażający argument dla własnej woli, który zwie się: „Nauka". A dokładniej wyrzuty sumienia, spowodowane zaniedbywaniem jej.
Otóż leżąc już którąś noc z rzędu w łóżku, spędzoną na przewracaniu się z boku na bok, nagle przypomniałam sobie, że cały mój świat nie kręci się wyłącznie wokół Kazuhiro, Ichigo i jego znajomej – przecież skoro nie chodziłam już te dobre parę dni do szkoły, straciłam strasznie dużo lekcji, co mi się dotąd nigdy nie zdarzyło.
Musiałam tam w końcu pójść. Tu przecież chodzi o moją edukację – jedną z nielicznych rzeczy, które dla mnie, nieistniejącej, są osiągalne! Nie mam pojęcia, jak mogłam dopuścić do takiego zaniedbania z mojej strony!
Mając nadzieję, że nie zemdleję gdzieś po drodze, pokrótce skłamałam bratu, że czuję się już lepiej, po czym ruszyłam do szkoły.
Jednak łatwiej powiedzieć, niż zrobić – droga tym razem strasznie mi się dłużyła. Nogi bolały mnie niemiłosiernie, a oczy dosłownie same się zamykały. Miałam ogromną ochotę po prostu gdzieś usiąść i położyć się spać. Nawet jakoś specjalnie nie patrzyłam, gdzie idę.
A przynajmniej do momentu, aż na to nadepnęłam. Na pierwszy rzut oka wyglądało, jak zwykła maskotka-lew o żółtej sierści z małymi, czarnymi punktami w postaci oczu.
Pewnie nie zwróciłabym na to jakiejś większej uwagi, gdyby to był prawdziwy, żywy lew pewnie coś bym się przejęła (o ile miałabym jeszcze ku temu okazję, będąc w jednym kawałku), ale to przecież była zwykła maskotka, do tego wyjątkowo niezbyt urodziwa, prawda?
Przekonałam się o tym, jak bardzo się pomyliłam, w chwili, kiedy ta maskotka się odezwała! Albo raczej – jęknęła z bólu.
W sumie to się nie dziwię. Co prawda, dotąd jeszcze nie zdarzyło mi się zostać zdeptanym (jeszcze tego brakowało!), ale jestem świadoma, że to do najprzyjemniejszych rzeczy nie należy.
Z początku przystanęłam, nie wierząc własnym uszom. Nie, to niemożliwe – to wszystko pewnie przez ten cały brak snu. Kazuhiro miał rację – w takim stanie wychodzenie z domu to naprawdę kiepski pomysł.
– Już naprawdę zaczynam świrować – jęknęłam, przejeżdżając dłonią po twarzy. – Gadająca maskotka. Jakby istnienie Shinigamich, tamtych potworów i szalonego brata to zbyt mało atrakcji...
Już miałam odejść w swoim tempie zombie, kiedy znów to usłyszałam. Nie musiałam się już nawet odwracać.
„O nie, ja się tak nie bawię."
Przystanęłam.
„W takim razie zmieniamy taktykę."
– Nie, to niemożliwe – powiedziałam, zdecydowanie za głośno, żeby nazwać to „naturalnie". – Lepiej będzie, jak już pójdę do szkoły...
Na ostatnim wypowiadanym słowie, odwróciłam się szybko, akurat aby zdążyć kątem oka dojrzeć, że ta maskotka stała tym razem w pionie! Do tego jedną łapką masował miejsce, które spotkało się z moim butem!
Jak tylko mnie zobaczył, aż kwiknął ze strachu, po czym najszybciej jak tylko się dało, zaczął panicznie uciekać.
– Że też musiałeś wybrać akurat ten dzień – pomyślałam, po czym uśmiechnęłam się pod nosem.
??? ***
– Dlaczego?! – krzyknąłem w łzami w oczach, uciekając ile sił w łapach, w mojej obecnej, jakże to poniżającej postaci. Nie miałem odwagi się odwrócić. – Chciałem być tylko lepiej traktowany!!! Wcześniej tamta wariatka, a teraz to! Neee-san, gdzie jesteś?! Nawet choćby Ichigoooo...
– Hm,no co ja? – Nagle dobiegł do moich uszu znajomy, nieco znudzony głos, dochodzący zza moich pleców.
Wyhamowałem ostro, łapiąc łapczywie dech po tym szalonym biegu, po czym odwróciłem się.
– I-i-ichigo?
– Dlaczego się szwendasz po mieście? – spytał, obdarzając mnie znudzonym spojrzeniem. – Czyżbyś... – Na chwilę urwał, jakby się nad czymś zastanawiał.– Postanowił uciec?
Jego twarz w przeciągu zaledwie kilku, góra pięciu sekund, zmieniła się nie do poznania. Miał „obłąkany wzrok", drgała mu górna warga i uśmiechał się upiornie. Również miałem wrażenie, że otoczenie się też nieco zmieniło – niebo jakby poczerniało, wszystkie drzewa i domy w okolicy zniknęły w tym dziwnym mroku.
– I-ichigo? – wymamrotałem, nie wierząc własnym oczom.
Jednak postać przede mną przestała już kompletnie przypominać znajomego mi rudzielca. Całe ciało mu się powiększało, zwłaszcza ręce, które były teraz zakończone długimi szponami oraz głowa nabrała wręcz podłużnego kształtu. Białka oczne stawały się coraz czarniejsze, zaś na środku jego klatki pojawiła się pusty, okrągły otwór.
– Pusty?!!!!! – wykrzyknąłem, po czym, nie namyślając się ani chwili dłużej, zacząłem panicznie uciekać. – Jak to możliwe?!! Nie! To się nie dzieje!!!
Nagle poczułem, jak jego szpony wbijają mi się mocno w skórę na karku, po czym niespodziewanie uniosłem się z ziemi. Dorwał mnie.
– Nieeeee! Błagam! Wypuść mnie! Już nigdy nie ucieknę, obiecujęęęę! Możesz sobie mnie traktować jak chcesz! Już nigdy nie popatrzę na dziewczęcy biust, tylko błagam, zostaw mnie!
– Wygląda na to, że musiałam się nieco zagalopowałać... – Nagle usłyszałem zupełnie inny głos. Nie mógł należeć do Ichigo... Ani tego Pustego-Ichigo.
Ale przecież poza nami nikogo tam nie było!
Powoli otworzyłem jedno, całe zalane łzami oko. Zniknął Ichigo, ulica również wróciła do swoich kolorów.
Trzymała mnie za to dość niska i niezbyt obdarzona kształtami w biuście brunetka ze strasznie znudzoną miną. Drugą ręką właśnie przejeżdżała sobie po twarzy z rezygnacją.
– To był chyba jednak kiepski pomysł – mruknęła, wlepiając we mnie swoje błękitne oczy. – Wygląda na to, że muszę być już strasznie zdesperowana, skoro zaczynam gadać do maskotki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top