Rozdział XVIII Dawna Ucieczka cz. I
Fiołkowooka wraz z szarym pyłem opadła na ziemię. Nie minęła minuta, a wstała o własnych siłach, ale nie taka jak wcześniej. Jej skóra skryła się pod grubą warstwą drewna, później najjaśniejszej porcelany. Włosy nabrały na długości i niczym cienkie niteczki przywarły do niewidocznych patyczków, trzymanych przez chmury. Wszystkie stawy w jej ciele zamieniły się w skrzypiące nawiasy, jak u starej lalki, ukrytej od lat na strychu czy w piwnicy. Smutnym wzrokiem spojrzała na blondyna i podeszła do niego bliżej.
— Marinette... — zmieszał się.
— Nie chcę! — na jej jedynie porcelanowym policzku namalowała się niebieska łezka. Zielonooki otarł ją, a zniknęła. Na jej miejscu pojawiło się pęknięcie, przez który dziewczyna mruknęła gwałtownie.
— Będzie dobrze... Tylko spokojnie. — uspokajał ją.
— Boję się! — na jej drobnej dłoni powstała kolejna bolesna rysa.
— Nie możesz się denerwować, to cię niszczy — zmusił ją do spojrzenia mu głęboko w oczy — Pod wpływem stresu pękasz w środku... I na zewnątrz.
— Pomóż mi.
Z zaciśniętej dłoni Marinette wypadły kolczyki. Widać po niej było, że walczy z tym czymś i wciąż jest w głębi duszy sobą.
— Obiecuję, że w końcu skończy się to bagno. I będziemy mieli wieczny spokój, nie będziesz musiała już się stresować i płakać po nocach! — spojrzał przekrwionymi oczami w jej, pełne łez — Przysięgam. — złożył na jej czole pocałunek i ruszył, by zakończyć to, co zaczęło się prawie dekadę temu.
* * *
Blondyn stawiał ciche kroki wkraczając na posiadłość swojej matki. Serce kołotało w jego piersi, lecz nie podawał się, a dodatkowa adrenalina tylko pomagała mu stawiać kolejne stąpnięcia stopą. Był niesowicie skupiony i po drodze próbował wymyślić jakikolwiek plan. Nie każdy miał różowy scenariusz.
Zatrzymał się gwałtownie. Teraz od wielkich pordzewiałych drzwi dzieliło go zaledwie kilka stóp. Nie zastanawiał się jednak długo i z całej siły wypchnął drzwi, a w głębi ciemnego pomieszczenia ujrzał znajomą mu z lat szkolnych twarz.
— Ty tutaj?! — zagotowało się w nim.
— Adrien? Oh, wybacz! — zasłoniła sobą jakiś przedmiot leżący na biurku.
— Co tu, do jasnej cholery, robisz? — krzyknął.
— Nic wielkiego! — rozejrzała się wokół nerwowym wzrokiem — Sprzątam!
— Co sprzątasz? Błagam, Lilo, nie rozśmieszaj mnie! — ciężkim krokiem podszedł do niej.
— Sprzątam was! — cofnęła się widząc jego czerwoną ze złości twarz.
— Nie wierzę! — zaśmiał się rozpaczliwie — Zgrzeszę, ale tego nie potrafię powstrzymać!
— Odsuń się ode — urwała w pół zdania. Adrien pod wpływem emocji uderzył ją z całej siły w twarz.
— Tyle czasu nie dajesz tym ludziom spokoju! Męczysz ich i nie pozwalasz spokojnie spać po nocach. Chcesz wykończyć nas! Jesteś gorsza niż mój ojciec! — złapał się za głowę.
— Raczej lepsza. Twój ojciec stchórzył pod naciskiem wielkiej Emily Agreste i uciekł na drugi koniec świata! — masując policzek krążyła po pokoju — Masz wyjątkowo nieudaną rodzinkę, wiesz? Oby to przeszło na twoje i Marinette dzieci! — mężczyzna przycisnął ją do ściany, lekko ściskając jej szyję — I co? Teraz mnie zabijesz? Pogrążasz się jeszcze bardziej Agreste. Śmieszny jesteś!
— Po pierwsze, nie obrażaj więcej mojej rodziny. Po drugie, lepiej zamknij już tą zakłamaną wiecznie gębę. Może już wystarczy?! — splunęła w jego twarz — Pożałujesz. Rozumiesz?
— Nic mi nie zrobisz, wiem to! — uśmiechnęła się szyderczo.
— A skąd taka pewność? Słucham. — zacisnął mocniej szczękę.
— Nie skrzywdzisz jej. Gdy pójdziesz siedzieć, ona ci tego nie wybaczy! Myślisz, że nie wiem, jak to u was teraz wygląda? Ha! Błąd! — odepchnęła go nogą — Wasz nic nie warty związek wisi na włosku, tym lepiej dla mnie.
— Czy ty siebie słyszysz? Pleciesz takie bzdury, tylko cię pożałować.
— Nie zdajesz sobie sprawy, szkoda. — zielonooki rzucił na przedmiot leżący na biurku. Dwa Miracula, ćmy i pawia. Odepchnął od siebie brunetkę, a ta wpadając na ścianę uderzyła się mocno w głowę i upadła na ziemię — Dobranoc, wiedźmo. I tak skończysz za kratami, prześpij się z tym.
Wyszedł na powietrze. Wziął głęboki oddech i pożyczonym samochodem wrócił do przemienionej w Marionetkę Marinette. Po chwili był już na dachu, gdzie powoli spełniał się jego największy koszmar. Kobieta, cała spękana wrzeszczała ja wszystko i wszystkich, w szczególności na niego. Nie dała rady oprzeć się tak czarnej i potężnej magii, która powoli wysysała jej energię od środka. Jej postać rosła, kompletnie wycieńczony blondyn przyglądał jej się przez łzy.
— Dany radę, ale proszę, wróć do mnie! — błagał.
— Już tyle razy to słyszałam! Nie da się uniknąć tego, co jest nam przeznaczone! — to nie była już Marinette Dupain-Cheng. To był rosnący w siłę potwór, którego jakaś nadzwyczajna siła kontroluje — Nie da! — nad Agrestem pojawiła się niebieska kapsuła, reszta świata była pogrążona w nicości. Świat umierał. Scenariusz ten był znany każdemu, ale jego autor ukrył tak ważne szczegóły granej przez ludzkość sztuki. Tak wiele wątków zostało wymazane z kartek z tekstem aktorów, wziętych przez reżysera w niepamięć.
J
eden, a tak poważny błąd, usterka, zaważyła na powodzeniu odgrywanego przedstawienia. Jedna wielka katastrofa, wszystkim od lat wpajana fabuła, ale tak uboga w jej przyczyny.
Czas zwolnił. Adrien nie wiedział już nic. Szepnął krótkie "Kocham cię" i zamknął oczy, wyczekując końca.
I wtedy wszystko nabrało innego obrotu spraw. Potężny wybuch, kobiecy krzyk, niski męski ton...
Cześć Misiaki!
Witam was w nowym roku! ❤️
Zaczynamy potężne odliczanie do finału, a więc:
3!
Głosik? 💙
Do następnego! 🥓
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top