Rozdział trzynasty
Wybaczcie małą obsuwę, ten dzień mnie pokonał ;)
Z życzeniami urodzinowymi dla Magdaleny! Wszystkiego najlepszego!! <33
#przyslugawatt
Sypialnia gościnna w domu Hardy'ego i łazienka dla gości są znacznie większe niż moje własne.
Po kolacji, którą odbyliśmy w dosyć niezręcznej atmosferze, Hardy zaprowadził mnie na górę. Pokazał mi wszystko, a potem zostawił mnie samą, mówiąc, że musi jeszcze wyjść z domu i coś załatwić. Mam dziwne wrażenie, że jedyną rzeczą, którą może załatwiać w środku nocy, jest ochrzan od alfy.
– Obiecujesz, że nie będziesz stąd wychodzić? – pyta na odchodne. – Pamiętaj, że znajdujemy się na terenach watahy. Jeśli znajdzie cię któryś patrol, będą najpierw działać, a dopiero potem pytać.
Świetnie, czyli jestem więźniem.
– Nie będę stąd wychodzić – cedzę przez zęby. – Ale rano naprawdę muszę odzyskać swój telefon i kluczyki do samochodu.
– Ktoś z watahy je zgarnął, gdy przyjechaliśmy pod High & Low – wyjaśnia ku mojemu zdumieniu. Nie mógł powiedzieć tego wcześniej?! – Dowiem się, do kogo trafiły, i ci je przywiozę. Albo lepiej dam kluczyki komuś, kto rano przywiezie tu twoje auto.
– Okej – odpowiadam powoli. – Dzięki.
– Odpocznij – rozkazuje, po czym zamyka drzwi sypialni gościnnej i po chwili słyszę jego ciężkie kroki na schodach.
Zostaję sama.
Z westchnieniem opadam na łóżko, szybko dochodzę jednak do wniosku, że powinnam najpierw wziąć prysznic. Hardy zostawił mi na materacu jedną ze swoich koszulek, która ma mi chyba zastąpić piżamę, i dobrze, bo ubrania, które mam na sobie, nadają się wyłącznie do wyrzucenia. Z westchnieniem idę pod prysznic do łazienki dla gości i dopiero tam pierwszy raz spoglądam w swoje odbicie.
Wyglądam przerażająco.
Zamiast włosów mam ptasie gniazdo, z liśćmi i gałązkami w zmierzwionych pasmach, twarz mam usmarowaną ziemią i błotem, a poza tym posiniaczoną – choć dzięki interwencji Neve te siniaki i tak wyglądają lepiej, niż powinny. Na twarzy widzę też zmieszaną z brudem smugę krwi, oko mam nią nadbiegłe, a moje ciuchy wyglądają jak wyciągnięte z legowiska kloszarda. Boże.
Hudson Hardy niósł mnie w takim stanie?
Czym prędzej zrzucam z siebie ciuchy i wskakuję pod prysznic. Nie mogę wejść pod deszczownicę, tak jak mi się marzy, bo mam mnóstwo miejsc, których nie powinnam zamoczyć, używam więc słuchawki, by umyć większość ciała i włosy. Spędzam pod tym prysznicem chyba z godzinę, aż moja skóra staje się pomarszczona jak śliwka. Dawno tak bardzo nie cieszyłam się porządną kąpielą.
Kiedy wreszcie wyłączam wodę i owijam się ręcznikiem, łazienka jest cała zaparowana. Wycieram lustro szmatką i ponownie się w nim przeglądam. Oczywiście siniaki nie zniknęły, ale cała reszta wygląda dużo lepiej. Przynajmniej nie jestem już brudna, a mokre, ale czyste włosy wiją mi się wokół twarzy. Jest w porządku.
Dopiero po chwili orientuję się, że zostawiłam koszulkę w sypialni, ale uznaję, że nie ma to większego znaczenia, skoro i tak jestem sama w domu. Wychodzę więc z powrotem na korytarz i drę się z przerażenia i zaskoczenia, o mało nie wpadając na Hardy'ego.
– Tabby, na litość boską – warczy, przytrzymując mnie za ramiona. – Masz silne płuca.
To chyba nie był komplement.
Nadal jest ubrany w ten sam T-shirt i dresy, które na skraju lasu dała mu Neve. Wygląda w nich tak dobrze, że nie dziwię się, że nie ma ochoty się przebierać, ale gdzieniegdzie widzę plamy mojej krwi. Powinien chyba jednak zmienić te ciuchy, zwłaszcza skoro gdzieś wychodził.
Chwytam kurczowo węzeł z ręcznika na moich piersiach, boleśnie świadoma, że poza nim nic na sobie nie mam. Hardy zauważa to dopiero po chwili, spuszczając powoli wzrok wzdłuż mojego ciała. Puszcza mnie i cofa się o krok, po czym nerwowym gestem przeczesuje palcami włosy. Nie mogę oderwać wzroku od jego bicepsa, który przy tym ruchu napręża się pięknie.
– Zostawiłem ci koszulkę na przebranie – bąka.
Kiwam głową.
– Zapomniałam jej z sypialni. I dziękuję.
Hardy robi taką minę, jakby nie wiedział, co właśnie do niego powiedziałam. Ja również cofam się o krok, na ślepo wymacując klamkę od właściwych drzwi.
– Byłeś u Iana? – pytam, chcąc nieco rozładować napięcie.
– Taa – potwierdza ponuro Hardy. – Nie był zachwycony tą interwencją poza granicami terytorium watahy. A zwłaszcza nie był zachwycony faktem, że wziąłem ze sobą na akcję jego ciężarną żonę. Jakby Neve można było odmówić, gdy już na coś się uprze!
Doskonale wiem, co ma na myśli. W zasadzie jest mi go prawie żal. Niechcący wlazł między młot i kowadło, stając między Ianem a jego żoną.
– Oberwie ci się za to? – pytam. – Bo chętnie wezmę całą winę na siebie. Nie należę do watahy i Ian niewiele może mi zrobić.
Hardy parska śmiechem.
– To nie będzie konieczne, twardzielko – zapewnia. – Idź spać, potrzebujesz odpoczynku. Rano wszystko będzie wyglądało lepiej, obiecuję.
Robię powątpiewającą minę, ale posłusznie otwieram drzwi do sypialni. Hardy cały czas nie spuszcza ze mnie poważnego spojrzenia.
– Dobranoc, wielkoludzie – mówię jeszcze, wchodząc do pokoju.
Uśmiecha się samymi kącikami ust.
– Dobranoc, Tabby.
***
Budzi mnie łagodne pukanie do drzwi.
Przeciągam się i chowam nos w poduszce, ale szybko odsuwam głowę, gdy policzek odpowiada tępym bólem. Podnoszę głowę i jęczę, bo moje pierwsze wrażenie, że jestem taka wyspana i wypoczęta, znika bezpowrotnie.
Wszystko mnie boli.
Dosłownie wszystko. Całe moje pieprzone ciało. Twarz, którą pewnie mam całą posiniaczoną, gardło, które chyba zdarłam wczoraj od wrzasków, obite żebra, zacerowana dziura między nimi, zabandażowane przedramię, które pali jak sto diabłów, a także skręcona kostka. Czuję się, jakbym miała sto lat i właśnie wstała z grobu.
– Tabby, nie śpisz już? – dobiega mnie zza drzwi niski, dudniący głos Hardy'ego. – Wstawaj, zaraz zrobię nam śniadanie. Na pewno jesteś głodna.
– Wcale nie jestem głodna – mamroczę w poduszkę, ale w tym samym momencie mój żołądek zaczyna odgrywać koncert.
Wzdycham z irytacją. Dlaczego przy tym facecie nawet własne ciało nie chce mnie słuchać?
– Serio, wstawaj – powtarza. – Za pół godziny jesteśmy umówieni z Neve. Pepper podskoczyła rano do twojego domu i przywiozła ci jakieś ciuchy i kosmetyki, dam ci je, jeśli tylko otworzysz mi drzwi.
Chciałabym powiedzieć, że te słowa sprawiły, że zeskoczyłam z łóżka i pognałam do drzwi niczym rączy rumak, prawda jest jednak taka, że raczej powlekłam się do nich niczym paralityczka w trakcie ataku. Moje ciało naprawdę jest w beznadziejnej formie.
Otwieram drzwi, nie myśląc o tym, jak właściwie wyglądam. Na mój widok stojący na progu Hardy marszczy czoło.
Jest tak wielki, że zastawia całe przejście. Przystojny, z twarzą ściągniętą niepokojem, ubrany w ciemne dżinsy i dopasowany T-shirt, dzięki któremu jego muskuły są jeszcze wyraźniej widoczne, ma w sobie jakąś szalenie ekscytującą szorstkość. W dodatku na biodrze zawiesił kaburę z pistoletem, jak na policjanta przystało. W ułamku sekundy przypominam sobie tamten zakrwawiony niedźwiedzi łeb, który zbliżył się do mnie w nocy w lesie.
Teoretycznie powinnam się go bać. Zabił wczoraj dwie hieny.
Tylko że zrobił to w mojej obronie i jedno, czego jestem pewna, to że nigdy by mnie nie skrzywdził.
– Proszę. – Hardy krzywi się, podając mi moją różową torbę podróżną. – Jezu, jak ty wyglądasz.
Właśnie to ma ochotę usłyszeć od faceta każda dziewczyna o... która jest właściwie godzina?
– Dzięki – mamroczę. – Doceniam szczerość.
– Miałem na myśli...
Jednak ja już zatrzaskuję mu drzwi przed nosem, a Hardy jest na tyle dobrze wychowany, że nie próbuje ich ponownie otworzyć.
Po chwili przechodzę z torbą do łazienki i zerkam w swoje odbicie. Aż przechodzi mnie dreszcz.
Nic dziwnego, że Hardy tak zareagował. Dziwne, że tylko tak zareagował. W końcu wyglądam jak ofiara przemocy domowej albo katastrofy lotniczej. Jestem cała opuchnięta i posiniaczona. Nawet nie wiem, kiedy nabawiłam się części z tych urazów. Kiedy dotykam któregoś z nich, syczę z bólu.
Nawet próba uśmiechu boli. Jak na to, jak wyglądam i się czuję, Hardy i tak zareagował powściągliwie.
Ostrożnie doprowadzam się do stanu używalności, myjąc twarz, zęby, czesząc włosy i zmieniając ciuchy na moje własne. Pepper spakowała mi luźną letnią sukienkę, bokserki i stanik bez fiszbinów, ale nawet tego ostatniego nie jestem w stanie włożyć, tak bolą mnie żebra. Rezygnuję więc z biustonosza, ciesząc się, że sukienka sama w sobie ma coś w rodzaju miseczek, przez co nic nie powinno mi nadmiernie skakać.
Domyślam się, że Pepper pomyślała o tym, by wziąć dla mnie jak najwygodniejsze, luźne ubrania, stąd wybór akurat tej sukienki – różowej, na cienkich ramiączkach, z szerokim dołem, zakończonej asymetryczną falbanką. Tak bardzo jednak nie pasuje ona do mojego dzisiejszego nastroju i wyglądu, że zakrawa to wręcz na ponury żart.
W torbie podróżnej znajduję również kosmetyczkę z moimi podstawowymi kosmetykami, próbuję więc przynajmniej częściowo zatuszować siniaki korektorem i podkładem. Efekt jest raczej marny, ale psychicznie czuję się nieco lepiej. Zrobiłam, co mogłam, teraz zostaje mi jedynie pójść na śniadanie.
Już po chwili zeskakuję ze schodów na parter. To znaczy zeskakuję z pierwszego stopnia, po czym przypominam sobie, że mam skręconą kostkę, która odpowiada ostrym bólem, więc resztę drogi spędzam, kuśtykając, jakbym miała osiemdziesiątkę na karku.
Hardy krząta się już w kuchni; chyba smaży pankejki. Odwraca się do mnie dopiero po chwili, wyraźnie zamierzając coś powiedzieć, ale głos grzęźnie mu w gardle, a wzrok ślizga się po całej mojej sylwetce. Wzdycham.
– Tak, wiem, wyglądam okropnie...
– Co ty masz na sobie? – pyta zdławionym głosem.
Spoglądam po sobie zdziwiona.
– Sukienkę. Słyszałeś kiedyś o czymś takim?
– Czy ty nie masz na sobie stanika?
Jakim cudem ten typ od razu to zauważył i gdzie się gapił, że to mu się udało?!
– A ty co, stanikowa policja? – warczę. – Wszystko mnie boli. Nie mogłam założyć biustonosza, żeby nie podrażnić siniaków na żebrach. Zadowolony?
– Och, zdecydowanie daleko mi do bycia zadowolonym, skarbie – mamrocze, po czym z powrotem odwraca się do płyty grzewczej, na której przygotowuje pankejki.
Marszczę brwi, czekając na jakieś wyjaśnienia, ale ponieważ nie dostaję żadnych, w końcu poddaję się i siadam na stołku barowym. Chętnie pomogłabym mu w kuchni, ale nie lubię się panoszyć po sanktuariach innych ludzi, a poza tym naprawdę wszystko mnie boli. Trochę mi lepiej, kiedy siedzę.
– Harmonogram na dziś jest następujący – mówi Hardy, nawet się do mnie nie odwracając. – Najpierw jedziemy do domu mojego alfy. Neve pomoże ci uleczyć siniaki i przyspieszy procesy gojenia. Potem zajrzymy na komendę, a ty złożysz zeznania przeciwko Warrickowi Youngowi. Potem wrócimy tutaj, żeby spotkać się z Burkiem. Czy coś pominąłem?
– Pierwszy raz słyszę o tej komendzie – skarżę się. – Myślałam, że nie chcecie zgłaszać na policję zatargów między watahami.
– Bo nie chcemy – zgadza się. – Policja i tak nie lubi się w to wtrącać, lepiej pozwolić watahom załatwić sprawy między sobą.
Marszczę brwi.
– Więc co, teraz już nie uznaje się mnie za część watahy? Mimo że kilkukrotnie wspominałeś, że jestem pod twoją opieką?
Hardy wzdycha, wyłącza płytę grzewczą i zrzuca na talerz resztę pankejków. Potem przygotowuje dla nas nakrycie na wyspie, a ja przez cały czas nie spuszczam z niego wzroku, oczekując wyjaśnień.
– Powiedziałem w nocy Ianowi, że mogę odejść z watahy – oznajmia w końcu Hardy.
Potrzebuję chwili, żeby pozbierać szczękę z podłogi.
– Co takiego? – pytam w końcu. – Przecież spędziłeś tu mnóstwo czasu. Lubisz być częścią stada. Więc dlaczego...
– Jeśli tego nie zrobię, Niszczyciele wypowiedzą wojnę Beckettom – przerywa mi Hardy, posyłając mi pełne determinacji spojrzenie. – Rozumiesz, Tabby? Jeśli jestem uznany za część watahy, to oznacza, że to ona przypuściła wczoraj atak na hieny. Ale jeśli odłączę się od stada, Ian nie będzie w to zamieszany. To będzie tylko mój problem.
– I mój – dodaję cicho.
Hardy kiwa głową.
– To ta trudniejsza część, jeszcze nie znalazłem wyjścia z tej sytuacji – przyznaje. – Ale dlatego chcę zgłosić to zajście na policję. Jeśli odłączę się od watahy, mój konflikt z Youngiem nie będzie już traktowany jako spór pomiędzy stadami. Policja będzie mogła działać. Dlatego złożysz zeznania.
Świetnie. W przeciwieństwie do Hardy'ego niespecjalnie wierzę, że policja rzeczywiście może coś zdziałać w takiej sytuacji. Nie chcę jednak szkalować miejsca, w którym pracuje, więc trzymam język za zębami.
– Ian ci na to pozwoli? – pytam z namysłem.
– Jeszcze nie zdecydował – odpowiada Hardy, nakładając mi jedzenie. – Zaskoczyłem go i uznał, że potrzebuje czasu na przemyślenie.
Nie odrzuca tego pomysłu. Sama nie wiem, czy się z tego cieszyć, czy wręcz przeciwnie.
– Obawiam się jedynie – mówię powoli – że bez watahy nie mamy szans w starciu z Niszczycielami.
Hardy posyła mi olśniewający uśmiech pełen męskiej pewności siebie.
– To jeszcze nie wiesz, na co mnie stać, skarbie. Ach, i jeszcze jedno – dodaje po chwili, nieco poważniejąc. – Jeśli jeszcze raz zatrzaśniesz mi drzwi przed nosem, to masz jak w banku, że w następnej chwili znajdziesz je na podłodze w drzazgach.
Och, świetnie.
***
Drzwi domu alfy otwiera nam Neve. Za nią jednak słyszymy głośne, niezadowolone warknięcie Iana.
– Mówiłem ci, żebyś nie otwierała drzwi, księżniczko! – krzyczy, zeskakując ze stopni schodów co dwa. – W razie jakichkolwiek kłopotów to twój brzuch idzie pierwszy, nie chcę, żeby coś mu się stało!
Neve posyła nam znaczące spojrzenie, a potem udaje, że wymiotuje. Chichoczę, a Hardy kładzie mi dłoń na plecach i popycha lekko do przodu, żebym weszła do środka.
Neve nawet w dziewiątym miesiącu ciąży wygląda pięknie. Twarz nieco jej się zaokrągliła, wyraźnie przybrała trochę na wadze, ale jest jej z tym bardzo dobrze. Ogromny brzuch rzeczywiście odstaje przed nią jak piłka. Nic dziwnego, ze jest taki duży, skoro w środku siedzą aż dwaj mali Beckettowie.
Albo dwoje. Albo dwie. Neve i Ian nadal nie wiedzą, jakie będą płci dzieci.
Ian w końcu staje obok żony i gładzi ją z roztargnieniem po jej długich, niemalże białych włosach. Kiwa głową do Hardy'ego i uśmiecha się lekko do mnie.
– Jak się czujesz, Tabby?
– Już dobrze, dziękuję – odpowiadam machinalnie.
Ian podnosi brwi.
– Wybacz, że to powiem, moja żona nie znosi, kiedy krytykuję jej wygląd...
– Nazywa mnie wielorybem – wtrąca uprzejmie Neve.
– ...ale nie wyglądasz najlepiej – kończy Ian, ignorując słowa partnerki. – Z tymi wszystkimi siniakami na twarzy i stłuczeniami nie chce mi się wierzyć, że możesz czuć się dobrze.
W porządku, ale czy ktokolwiek kiedykolwiek na pytanie „Jak się czujesz?" odpowiedział „Chujowo, wolałbym spędzić najbliższe trzy dni w śpiączce"?
– Po to właśnie Tabby tu jest, kochanie – mówi z rozbawieniem Neve, chwytając mnie za rękę. – Zajmę się jej twarzą i resztą obrażeń. Chodź na górę, mam tam kilka kryształów, jeden z nich powinien nam się przydać.
Wiem, że Neve dysponuje czarną magią i potrzebuje kryształów z mocą, żeby czarować i nie pobierać jej z otoczenia. Do niedawna jeszcze niewiele wiedziała o swoich mocach, ale teraz czuje się z nimi już na tyle pewnie, że nie obawiam się oddać się w jej ręce. Jestem pewna, że sobie poradzi.
– Dobra – mamroczę, a Ian spogląda znacząco na Hardy'ego.
– A my porozmawiamy sobie w gabinecie. Bawcie się dobrze, dziewczyny.
– Wy też, chłopaki – odpowiada Neve, po czym ciągnie mnie na górę.
Jest mi dziwnie, gdy zostaję pozbawiona bliskości Hardy'ego, i robię się wściekła, że to w ogóle mnie rusza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top