Rozdział trzydziesty trzeci
Łapcie bonus! Do końca został tylko jeden rozdział i epilog, więc jeśli uda mi się je napisać w weekend, skończymy niedźwiadka już teraz :)
#przyslugawatt
W weekend wreszcie wybieram się do High & Low.
Mam za sobą kilka w miarę spokojnych dni wypełnionych seksem, rozmowami z Hardym i przygotowaniami do wesela Pepper i Remy'ego na potrzeby prasy. Spotykam się z Dukiem, pomagam Sabine w sklepie, raz nawet zajmujemy się z Hardym dziećmi Neve i Iana, żeby oni mogli wyjść na randkę, i mam wrażenie, że moje życie powoli się normuje, chociaż w nieco inny sposób niż przed całą tą aferą z Niszczycielami.
Brakuje mi jednak mojego baru i dlatego gdy w końcu się do niego udaję, to choć czuję odrobinę niepokoju, równocześnie mam wrażenie, że ostatni brakujący puzzel wskakuje na swoje miejsce.
Przejście tego niewielkiego dystansu z parkingu do wejścia jest dla mnie naprawdę trudne, mimo że nawet nie jestem sama. Ciągle sobie przypominam, jak porwano mnie dokładnie z tego miejsca, gdy byłam tu ostatnim razem. Wystarczyła minuta, żebym zniknęła z parkingu tak, jakby nigdy mnie tu nie było. A teraz jestem tu znowu... I próbuję sobie wmówić, że to nic takiego.
Tym razem nie jestem sama. Duke idzie obok mnie, a Hardy obserwuje nas z pewnej odległości. Za to Young jest sam. Gdziekolwiek teraz przebywa, nie ma już do pomocy hien ze swojego stada. Viper przejął nad nim kontrolę i Youngowi pozostała rola walczącego o życie uciekiniera. Gdyby miał odrobinę oleju w głowie, pewnie wyniósłby się z miasta i poszukał dla siebie bezpiecznego schronienia, ale cóż... Nie jestem aż taką naiwniaczką, by podejrzewać Younga o rozsądek. Nikt nie rozwiąże za mnie moich problemów.
Na razie jednak skupiam się na idącym obok mnie Duke'u i spojrzeniu Hardy'ego, które wciąż na sobie czuję. Dwaj najważniejsi faceci w moim życiu są tutaj, żeby mnie chronić, i to mi wystarczy.
– Myślisz, że nie wiem, ale ja wiem – odzywa się w pewnej chwili mój brat.
Zerkam na niego zdziwiona.
– O czym dokładnie wiesz, Duke?
– Że Pepper wzięła ślub. – Jego szczęka się zaciska, mięsień w policzku mu drga. – Wszyscy to przede mną ukrywają, jakbym miał się od tej wiadomości załamać. To nie jest przyjemne, wiesz?
Wzdycham i zatrzymuję się przed wejściem do baru. Ze środka dobiegają mnie muzyka i czyjeś podniesione głosy, ale skupiam się w tej chwili wyłącznie na moim przystojnym bracie, który w tej chwili wygląda tak, jakby zdecydowanie potrzebował pocieszenia.
– Przepraszam – mówię. – Ja też to przed tobą ukrywałam, ale Pepper mnie o to poprosiła. Nie chciała, żebyś zaczął świrować.
– Nie zacznę świrować – warczy. – Zależy mi na jej szczęściu. Jeśli jest szczęśliwa z tym... wilkołakiem, to trudno. Jakoś to przeżyję.
Uśmiecham się i zbliżam, żeby go objąć. Choć Duke jest ode mnie sporo większy, pozwala się przytulić i nawet oddaje mi uścisk.
– Widziałam ich razem i wiem, że jest szczęśliwa – szepczę. – Remy jest dla niej dobry. Rozumiem, że to dla ciebie bolesne, ale widocznie tak musiało być. Przejdzie ci.
– Spokojnie, młoda. – Bardziej wyczuwam niż widzę, że Duke przewraca oczami. – Oczywiście, że mi przejdzie. Co nie oznacza, że nie mogę najpierw trochę podramatyzować.
Chichoczę i wycofuję się, żeby zauważyć lekki uśmieszek na jego ustach. Dobrze wiedzieć, że Duke nie załamał się przez te wieści.
– Cieszę się też, że tak łatwo przeszedłeś do porządku dziennego nade mną i Hardym – dodaję. – To dla mnie naprawdę wiele znaczy, że nie świrowałeś jak zwykle.
– Ja nigdy nie świruję – protestuje Duke z oburzeniem.
Posyłam mu protekcjonalne spojrzenie.
– Poważnie? – prycham. – Pamiętasz, jak zrzuciłeś ze schodów tego biedaka, z którym poszłam na bal maturalny? Myślałam, że pogubi buty, tak szybko spieprzał.
– Tabs, ten gość chciał cię jedynie przelecieć po imprezie – prycha Duke. – Niby jak mogłem nie wyrzucić go na zbity pysk, zwłaszcza gdy wróciłaś zapłakana? Jeśli Hardy kiedykolwiek zachowa się wobec ciebie w ten sposób, gwarantuję, że postąpię z nim podobnie. Ale wątpię, Hardy to spoko gość. I widzę, jak na ciebie patrzy. Naprawdę mu zależy. Więc niech wam będzie.
Po tych słowach otwiera drzwi baru i przepuszcza mnie pierwszą do środka, a ja chichoczę. Niech nam będzie. To prawdziwe błogosławieństwo z ust Duke'a.
I całkowicie mi wystarczy.
W barze wylewnie witam się z wszystkimi znajomymi. Moja załoga jest przeszczęśliwa, że wróciłam, nawet jeśli martwią się o mnie odrobinę za bardzo i wciąż powtarzają, że może byłoby lepiej, gdybym jeszcze trochę czasu spędziła w domu. Od razu im jednak wyjaśniam, że nie ma takiej opcji – już i tak czuję, że zaniedbywałam mój bar. Od razu kieruję się z Levim za kontuar, a kelnerki szybko wracają do pracy, bo tego dnia panuje tutaj spory ruch i ciągle jest ktoś do obsłużenia.
– Wszystko w porządku, Tabs? – Levi obrzuca mnie uważnym spojrzeniem, gdy już staje przy nalewaku. – Załatwiłaś swoje sprawy?
– Spokojnie, nie będziecie mieć na głowie stada hien. – Posyłam mu lekki uśmiech, a potem odwracam się do Duke'a, który zajął miejsce za barem. – Co ci podać?
Mój brat życzy sobie piwo bezalkoholowe, a kiedy mu je podaję, Levi znowu się odzywa.
– Nie martwię się, że bar czy my moglibyśmy mieć kłopoty – oznajmia. – Martwię się o ciebie. Nie chcę, żeby tobie coś się stało. Rozumiesz?
Kiwam głową i posyłam mu kolejny uspokajający uśmiech.
– Tak, ale naprawdę mamy sprawę pod kontrolą. Dzięki, Levi.
– Gdybyś czegoś potrzebowała, czegokolwiek, to mów – prosi i lekko dotyka mojego przedramienia. Gdzieś zniknął flirciarz, którym zazwyczaj jest mój barman, a zamiast niego pojawił się zatroskany, oddany przyjaciel. – Wszyscy jesteśmy tu dla ciebie. Chcemy pomóc, jeśli tylko będziemy mogli.
Zanim zdążę coś odpowiedzieć, słyszę gdzieś obok groźne warknięcie. Odwracam się, by stwierdzić, że Hardy właśnie zajmuje miejsce na stołku obok Duke'a. Mój brat patrzy na niego z niepokojem, ale Hardy skupia się wyłącznie na mnie i Levim.
Mój niedźwiedź jest tak gorący, że na moment tracę dech. Rozczochrany, z kilkudniowym zarostem, wygląda tak, jakby chwilę temu wyszedł z łóżka (co nie jest tak całkowicie nieprawdą). Jak zwykle ma na sobie T-shirt i dżinsy, a na to skórzaną kurtkę, a wszystkie jego ciuchy pięknie opinają się na jego muskularnej sylwetce. Kocham w nim więcej niż tylko ten wygląd, ale w tej chwili totalnie się rozpływam.
No ale nie widziałam go jakieś pół godziny, odkąd Duke zjawił się w jego domu, by zabrać mnie do High & Low.
– Zabierz rękę z jej ramienia – poleca Leviemu spokojnie, ale głosem podszytym groźbą.
Och, poważnie?
– Co takiego? – Levi patrzy na niego zaskoczony. – O co ci chodzi, koleś?
– To facet mojej siostry i policjant, więc lepiej go posłuchaj – radzi mu z rozbawieniem Duke, a potem odwraca się do Hardy'ego. – Co ci odbiło? Teraz będziesz zachowywał się terytorialnie jak pieprzone wilkołaki?
– W końcu należę do ich watahy – warczy Hardy, nie spuszczając wzroku z Leviego.
Ten na wszelki wypadek odsuwa się o krok, ale posyła mi pytające spojrzenie.
– O co tu chodzi, Tabs?
– O nic – mamroczę.
Ponieważ do baru akurat podchodzą klienci, skupiam się na ich obsłudze zamiast na wyjaśnianiu barmanowi mojego życia prywatnego. Jest mi trochę głupio z powodu tego, jak zachował się Hardy, i zamierzam z nim później o tym porozmawiać, ale w pewnym sensie rozumiem jego złość. Levi wielokrotnie wcześniej mówił mi, że chętnie zabrałby mnie do łóżka. Zazdrość Hardy'ego nie jest w tym momencie tak całkiem nieuzasadniona.
Na szczęście Levi też zajmuje się swoją pracą, a Hardy pogrąża się w cichej rozmowie z Dukiem – zapewne na mój temat, ale wolę nie drążyć. Cały czas mają mnie na oku, jednak trzymam się od nich na odległość – tak na wszelki wypadek, gdyby przyszło mi do głowy coś głupiego, na przykład zaciągnięcie Hardy'ego na zaplecze i przelecenie go w moim biurze albo coś.
Szybko wpadam w rutynę, o której prawie zdążyłam już zapomnieć przez tę całą sprawę z Youngiem. Obsługuję kolejnych klientów, przygotowuję drinki dla kelnerek, które roznoszą je po stolikach, i na wszelki wypadek nie ruszam się zza baru, bo wciąż nie czuję się do końca pewnie wśród obcych ludzi. Zauważam dwóch typów w skórzanych kurtkach, który na sto procent są ze stada hien – obecnie już stada Vipera – jednak ci spokojnie sączą piwko przy stoliku i tylko co jakiś czas na mnie spoglądają. Viper chyba mówił poważnie o użyciu mnie jako przynęty, bo skoro ci dwaj tutaj są, to oznacza, że mnie obserwują i czekają na jakiś ruch Younga, żeby go zdjąć.
Na samą myśl o tym przemyka przeze mnie nieprzyjemny dreszcz. Niby sama też chcę dopaść Younga, ale to jak dla mnie brzmi okropnie.
Kontynuuję swoją pracę i próbuję nie zwracać uwagi na obecne w barze hieny, zwłaszcza że są bardzo grzeczne. W pewnej chwili do baru podchodzi samotna kobieta. Gdy tylko na nią zerkam, w zdziwieniu rozchylam usta.
Jest naprawdę piękna. Chociaż jestem w stu procentach hetero, nie mogę przestać się na nią gapić. Wysoka i smukła, o pełnych gracji, płynnych ruchach, zdaje się doskonale zdawać sobie sprawę z wrażenia, jakie wokół siebie roztacza. Ma długie, wijące się, czarne włosy, które okalają trójkątną twarz o jasnej karnacji i nieskazitelnej skórze. Kobieta ma symetryczne rysy i piękne ciemnoniebieskie oczy, a w uśmiechu jej pełnych ust jest coś takiego, co sprawia, że nawet mnie odrobinę przyspiesza serce.
– Co podać? – pytam, zmuszając się do uśmiechu.
– Whisky – odpowiada, po czym pochyla się konspiracyjnie w moją stronę. – Chciałabym, żebyś powiedziała swojemu barmanowi, że idziesz na zaplecze, a potem tylnym wyjściem opuściła bar.
Zamieram i gapię się na nią bez słowa, czując, jak moja wola kruszy się cegła po cegle. Nie rozumiem, co się dzieje, i zaczynam panikować z tego powodu, a mimo to nogi same niosą mnie na drugą stronę baru, gdzie pracuje Levi. Uśmiecham się do niego lekko.
– Potrzebuję pięciu minut przerwy – oznajmiam. – Pójdę na moment na zaplecze.
Levi tylko kiwa głową, zajęty nalewaniem komuś piwa, a ja ruszam w odpowiednim kierunku. Kątem oka dostrzegam, że zjawiskowej kobiety nie ma już przy barze.
Chcę krzyknąć do Hardy'ego i Duke'a, którzy siedzą na stołkach zajęci rozmową, ale nie jestem w stanie. Duke zerka na mnie kątem oka, jednak chyba nie widzi nic podejrzanego w fakcie, że idę na zaplecze. Nie dziwię mu się, w końcu mamy tam kuchnię i biuro, to normalne, że mogę potrzebować tam wyjść. Na pewno nie sądzi, że zrobię coś głupiego.
Nie rozumiem, co się dzieje, ale jestem jak zaczarowana, gdy wychodzę na korytarz i ruszam do tylnego wyjścia. Próbuję zmusić mięśnie do poddania się mojej woli, odwrócić się i wrócić na salę, jednak nie jestem w stanie. Nogi same niosą mnie do drzwi na końcu korytarza, które wychodzą na tył baru i śmietniki. Głos w mojej głowie krzyczy, żeby tego nie robić, ale i tak otwieram drzwi, po czym wychodzę na zewnątrz.
Owiewa mnie chłodne nocne powietrze, gdy zatrzaskuję za sobą drzwi i rozglądam się dookoła. Natychmiast opada ze mnie ten dziwny przymus tłamszący moją wolę, nogi się pode mną uginają i muszę oprzeć się ciężko o ścianę, bo inaczej upadłabym na ziemię. Kolana mi się trzęsą, a na czoło występuje pot. Jest mi niedobrze i mam ochotę uciekać, ale właśnie wtedy słyszę obok siebie znajomy głos, który sprawia, że zamieram.
– Widzę, że moja mała pomocnica dobrze się sprawiła.
Odwracam głowę, by stwierdzić, że Young stoi oparty o ścianę niedaleko mnie, taksując mnie wyraźnie znudzonym spojrzeniem. Z trudem przełykam ślinę przez zaciśnięte gardło. Mogłabym próbować uciekać, ale obawiam się, że jest na tyle blisko, że złapie mnie, zanim skryłabym się z powrotem za drzwiami. W barze za sobą zostawiłam Hardy'ego, Duka, Leviego i inne osoby, które chętnie pomogłyby mi w tej sytuacji, jednak tutaj jestem całkiem sama. A Young wyraźnie wiedział, że jestem pilnowana, dlatego pojawił się od tej strony.
Nadal jednak nie rozumiem, co się wydarzyło.
– Pomocnica? – pytam słabo.
– Moja półsyrena – wyjaśnia chętnie, po czym robi ostrożny krok w moją stronę. Wtedy jednak ja cofam się o tyle samo, więc Young zamiera. – Widzisz, może i nie mam już za sobą mojego stada, ale to nie oznacza, że nie ma ludzi, którzy są w stanie mi pomóc. Na tę półsyrenę natknąłem się w jednym z miast, które mijaliśmy, kilka miesięcy temu. Kiedy zaproponowałem jej prostą robotę, odciągnięcie cię od twoich ochroniarzy, natychmiast się zgodziła. Dobrze jej zapłaciłem.
Cholera. Półsyrena? Ale... co ona właściwie potrafi?
Kiedy Young dostrzega moje zagubione spojrzenie, wzdycha i dodaje:
– Syreny potrafią zmuszać ludzi, by robili to, czego one chcą. Wystarczy, że wydadzą jakiś rozkaz. Mają głos, którym zmuszają innych do uległości. Nie wiedziałaś o tym?
Nie miałam pojęcia. Nigdy nie spotkałam żadnej syreny.
– Tak czy inaczej, to nie jest w tym momencie ważne – mamrocze Young, uśmiechając się paskudnie. – Ważne, że dzięki jej małej pomocy pozbyłaś się swoich ochroniarzy i teraz cię mam.
– Chyba jednak mnie nie masz – prycham. – Wciąż mogę uciec albo krzyczeć i ostrzegam, że zrobię to, jeśli zbliżysz się choćby o cal. Moi, jak ich to nazwałeś, ochroniarze w końcu zorientują się, że coś jest nie tak, i przyjdą mnie szukać. A ty co właściwie zamierzasz zrobić? Zabić mnie, bo przeze mnie straciłeś stado? Tak prawdę mówiąc, koleś, to nic z tego by się nie stało, gdybyś był dżentelmenem na swojej randce. Albo potem spróbował się ze mną dogadać, zamiast mnie zastraszać. Wszystko, co się wydarzyło, jest twoją winą, nie moją.
W jego gardle narasta warkot, który mi się nie podoba. Może prowokowanie go nie jest najmądrzejszą taktyką, ale na razie nie wymyśliłam lepszej. Hardy i Duke mogą być ledwie po drugiej stronie budynku, ale dla mnie to w tej chwili jak na drugim końcu miasta. Muszę sobie jakoś sama poradzić.
– Jeszcze nie zdecydowałem, co z tobą zrobię – odpiera Young z namysłem. – Chciałbym cię zabić, oczywiście, ale głupie skręcenie karku wydaje się zbyt proste. Powinnaś cierpieć za to, co mi zrobiłaś. Więc myślę, że po prostu cię schwytam, zaciągnę do swojej kryjówki i tam, gdzie nikt cię nie znajdzie, odpowiednio ukarzę. Tam będziesz mogła krzyczeć. I tak nikt cię nie usłyszy.
W tej samej chwili dochodzę do wniosku, że właściwie krzyk nie jest takim złym wyjściem już teraz, i drę się na cały głos, wołając o pomoc. Potem wszystko dzieje się błyskawicznie.
Young skacze na mnie i przemienia się w locie. Najwyraźniej nie zapomniał, jak to się robi, nawet podczas przymusowego odseparowania od swojej hieny, bo udaje mu się to w ciągu kilku sekund. Rzucam się do drzwi i otwieram je, ale zanim zdążę uciec z powrotem do środka, hiena dopada do mnie i zaciska zęby na moim przedramieniu.
Drę się i cofam, wyszarpując rękę, ale nogi mi się plączą i upadam na ziemię. Obity tyłek przy upadku to jednak nic w porównaniu z rozdzierającym bólem, który przetacza się przez moje ramię. Krew spływa na mnie w takiej ilości, że od razu się domyślam, iż zostałam porządnie uszkodzona, nie mam jednak czasu ani siły, żeby patrzeć na moją rękę i oceniać szkody. Muszę uciekać.
Wycofuję się na czworaka, ignorując ból w zranionej ręce, a hiena rzuca się za mną. Odruchowo unoszę nogę i z całej siły kopię zwierzę w pysk. Upada na bok z piskiem, którym się zupełnie nie przejmuję, ale otrząsa się i podnosi szybciej, niż mnie się to udaje. W końcu jednak zwlekam się na nogi i zaczynam uciekać.
Ponieważ drogę do tylnych drzwi mam odciętą, postanawiam okrążyć budynek i wrócić do niego przez główne wejście. Udaje mi się jednak ledwie dobiec za róg budynku, kiedy coś ciężkiego uderza mnie w plecy i zwala z nóg. Krzyczę i lecę przed siebie, zasłaniając twarz zdrową ręką, ale i tak uderzam w ziemię podbródkiem i czuję metaliczny posmak krwi w ustach. Mam nadzieję, że rozwaliłam sobie wargę, a nie zęba.
Ciężka łapa hieny opiera się o moje plecy. Wyciągam dłoń, chwytam ją i posyłam w stronę Younga pierwszą myśl, która przychodzi mi do głowy.
Ból. Oślepiający, niemożliwy do wytrzymania ból.
Popycham tę myśl w jego stronę z całą gwałtownością, na jaką mnie w tym momencie stać. Trwa to tylko sekundę, ale wystarczy.
Hiena piszczy i odsuwa się gwałtownie, aż mogę podnieść się z ziemi i do niej odwrócić. Gdy w końcu to robię, zauważam, że Young w swojej zwierzęcej postaci tarza się po ziemi, wydając z siebie dźwięki, jakby umierał z bólu. Przyglądam się temu bez słowa, nieskora do tego, żeby mu pomóc. Prawdę mówiąc nie jestem nawet pewna, czy bym potrafiła.
Po chwili dźwięki ustają, a hiena rozluźnia się i zamiera. Przemiana następuje w ciągu kilku chwil; już parę sekund później na ziemi leży nie zwierzę, a nagi, nieprzytomny mężczyzna. Podchodzę do niego ostrożnie i sprawdzam puls oraz oddech. Czuję dziwną ulgę, kiedy odkrywam, że Young wciąż żyje. Nie zabiłam go. Tylko pozbawiłam przytomności.
Może i ten facet zamierzał mnie torturować oraz pozbawić życia, ale to nie oznacza, że ja powinnam postąpić z nim tak samo. Nie chcę być taka sama.
Po chwili słyszę przybliżający się do mnie odgłos kroków. Ktoś biegnie ku mnie od strony baru, a po ich ilości, ciężkości i częstotliwości natychmiast domyślam się kto. Niczym ciężki koc opada na mnie ulga.
Hardy i Duke pojawiają się chwilę później i na mój widok od razu rzucają się ku nam, by upewnić się, że nic mi nie jest. Hardy natychmiast bierze mnie w objęcia, a Duke już dzwoni po karetkę, bo najwyraźniej moja ręka nie wygląda za dobrze. Padają pytania, skąd się tu wzięłam i dlaczego wyszłam sama na zewnątrz, ale jestem zbyt słaba, by na nie składnie odpowiedzieć.
– Aresztujcie Younga – proszę. – Chcę, żeby spotkał go proces i żeby odpowiedział za śmierć Melissy Drake. Na pewno znajdzie się w stadzie hien mnóstwo świadków, które potwierdzą, że to on. Załatwcie to z Viperem.
Mimo wszystko nie chcę egzekucji. Nie chcę, żeby Viper ze swoimi ludźmi zabili Younga. Wolę, żeby zgnił w więzieniu.
Opieram się ciężko o Hardy'ego i zamykam oczy. Jest mi niedobrze i słabo, chyba od upływu krwi.
– Karetka już jedzie – oznajmia Duke, po czym wyciąga kajdanki, by skuć Younga. – Przeżyjesz, młoda.
Oddycham z ulgą.
To już koniec. Nareszcie.
Teraz mogę sobie w spokoju zemdleć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top