Rozdział szósty

Obiecałam bonus, więc łapcie!

#przyslugawatt

HARDY

– Nie wyjechali z miasta.

Remy jak zwykle wchodzi do mnie jak do siebie, nie pukając ani nie pytając o pozwolenie. Nawet nie podnoszę się zza mojego biurka, gdy wkracza do gabinetu, w którym często spędzamy razem czas, pochylając się nad sprawami watahy.

Oczywiście równie wiele czasu spędzamy w terenie, ale tutaj jest nasza baza wypadowa.

– Co masz na myśli? – pytam, zerkając na niego znad ekranu laptopa, na którym sprawdzam działanie kamer rozmieszczonych w strategicznych punktach na skraju terenów watahy. Zainstalowaliśmy je po tym, jak przeciwnicy nieludzi wtargnęli na nasz teren i podłożyli ogień w kilku miejscach. – Musisz być bardziej precyzyjny.

– Niszczyciele – oznajmia ku mojemu zdziwieniu, siadając w fotelu po drugiej stronie biurka. – Dalej siedzą w Nowym Orleanie.

Unoszę lekko brew.

– Nie miałem pojęcia, że wiesz o Niszczycielach.

– Byłbym beznadziejnym egzekutorem, gdybym nie wiedział – prycha. – Chociaż nie dowiedziałem się od ciebie. Ciekawe dlaczego.

Wzruszam ramionami, próbując udawać nonszalancję. Nie chcę, żeby Remy poznał prawdziwe powody mojej powściągliwości. Już wystarczy, że Ian wie o mojej interwencji w High & Low.

– Bo uznałem, że to nieistotne – wyjaśniam. – Przekazałem Warrickowi Youngowi, że mają się stąd wynosić.

– To interesujące, dlaczego cię nie posłuchał – odpowiada Remy z pokerową twarzą.

W zasadzie też mnie to ciekawi. Przez głowę przemyka mi znowu Tabby, ale przecież on nie interesował się nią na serio. Był po prostu wściekły, że go uśpiła, i chciał się odegrać, to wszystko. Dla czegoś takiego nie zostaje się w mieście, ryzykując tym gniew miejscowej potężnej watahy. Young musi mieć w Nowym Orleanie jakiś interes.

Muszę jedynie dowiedzieć się jaki, a potem pomóc mu go załatwić.

– Dowiem się, o co chodzi Niszczycielom – obiecuję. – Załatwię to, Remy.

– Na pewno chcesz się tym zajmować? – pyta z powątpiewaniem. – Jesteś gliną, Hardy. To może ci bruździć.

Mam to gdzieś.

– To ja pierwszy trafiłem na Younga i ja go stąd przepędzę – zapewniam go stanowczo. – Po prostu daj mi trochę czasu. Dowiem się, o co mu chodzi, i spróbuję to załatwić polubownie.

Remy z namysłem kiwa głową.

– Dobra. Tylko nie schrzań tego, błagam – dodaje. – Ian uważa, że to zły moment, bo Neve zaraz będzie rodzić, ale ja też mam swoje sprawy na głowie. Nie zamierzam przekładać ślubu tylko dlatego, że jakiś świr na motocyklu postanowił zrobić sobie w Nowym Orleanie cyrk. To nasze miasto i naprawdę bardzo, ale to bardzo nie chcę mu tego teraz uświadamiać.

Obronnie podnoszę dłonie.

– Spokojnie. Nie będziesz musiał.

– Oby. – Posyła mi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, po czym podnosi się z krzesła i rusza do wyjścia. – Wiesz, co by się stało, gdybym musiał przełożyć ślub?

Ze znudzeniem kiwam głową.

– Nie zdążyłbyś zaobrączkować Pepper szybciej, niż zrobił to Davenport.

– Nie znoszę sukinsyna – warczy Remy. – Ten ślub się odbędzie, nawet gdybym miał pójść do niego po trupie Warricka Younga.

Posyłam mu cierpki uśmiech.

– Pepper byłaby zachwycona.

Remy się śmieje, co uświadamia mi, że może rzeczywiście by tak było. Pepper nie jest do końca normalna.

Wychodzi, a ja zostaję sam. Opieram się ciężko o tył fotela i wzdycham.

Obiecałem to załatwić ze złych pobudek. Wiem o tym doskonale, ale nie zamierzam się do tego przyznać. I nie chodzi nawet o to, by ukryć moją interwencję w High & Low. Chodzi o nią.

Dzięki tej sprawie będę mógł przebywać bliżej Tabby, a chociaż bardzo nie chcę się do tego przyznać choćby sam przed sobą, właśnie na tym mi zależy.

To młodsza siostra mojego kumpla. Znam ją, odkąd zacząłem pracować z Davenportem, czyli od ośmiu lat. Pamiętam ją jako chudą smarkulę z oczami zbyt wielkimi w stosunku do reszty jej twarzy. Jakim cudem teraz myślę o niej jako o seksownej lasce, którą chciałbym zdominować w łóżku?

Założę się, że by mi na to pozwoliła. Wydaje się harda i chce być samodzielna, ale jestem dziwnie pewien, że w sypialni staje się uległa i lubi dominujących partnerów. A poza tym...

Poza tym nie powinienem o tym myśleć, bo już robię się twardy.

Mielę między zębami przekleństwo i podnoszę się z fotela, by ruszyć do wyjścia. Z komody zbieram po drodze kluczyki do motocykla i wychodzę z domu.

Nie będę myślał o Tabby Davenport. Ta dziewczyna zasługuje na wszystko, co najlepsze. Na faceta, który będzie ją wielbił, kochał do grobowej deski i dla którego ona stanie się całym światem. Ja mogę jej zaoferować jedynie szybkie, gorące pieprzenie, a to nigdy nie byłoby dla niej dość dobre.

Ja nie byłbym dla niej dość dobry.

***

– Co, do kurwy?

Zatrzymuję się na parkingu przed High & Low i od razu zauważam, że coś jest nie tak. Przede wszystkim bar jest zamknięty. Prawdopodobnie dlatego, że brakuje w nim dwóch przednich okien, a jakiś facet właśnie zabija je deskami.

Zostawiam motocykl i podchodzę bliżej. Dopiero wtedy poznaję tego gościa – to ten ciemnoskóry barman, który regularnie podrywa Tabby. Przyglądam się, jak przybija ostatnie gwoździe, trzymając kciuki, żeby walnął się młotkiem w palec, ale on sprawnie dokańcza pracę, po czym odwraca się do mnie.

– Dzisiaj zamknięte – informuje. – Czekamy na nowe okna.

– Co tu się stało? – pytam. Kiedy gość milczy, mam ochotę błysnąć mu odznaką, ale wtedy robi taką minę, jakby sobie mnie przypomniał.

– To ty pomogłeś Tabby z tym motocyklistą – mówi, jakbym nie wiedział. Kiwam głową. – Nie powiedziała ci, co się stało?

– Jestem partnerem jej brata w policji – wyjaśniam. – Znam się z Tabby tylko przelotnie. Co się stało?

– Tak to zastałem, gdy przyjechałem tu rano po tym, jak włączył się cichy alarm. – Gość wzrusza ramionami. – To znaczy elewacja była w gorszym stanie, bo porysowali ją sprejem, ale już to zmyliśmy. Szklarz będzie dopiero jutro, dlatego mamy przymusową wolną niedzielę.

Nic z tego nie rozumiem. Ten typ nie potrafi mi niczego sensownie wytłumaczyć.

– Kto dokładnie wybił szyby? – dopytuję. – I gdzie jest Tabby?

– Pojechała do domu, obiecałem skończyć za nią – odpiera. – Tabs przypuszcza, że to te typy z gangu motocyklowego.

No tak. Mogłem się domyślić.

Ponownie przenoszę wzrok na fasadę baru i zalewa mnie fala wściekłości. Te gnoje uszkodziły jej bar. Miejsce pracy, które własnoręcznie stworzyła. Co za...

Lepiej, żeby mieli dobrą kryjówkę, bo inaczej znajdę ich i dojadę.

– I to wszystko przez to, że uśpiła ich alfę? – dziwię się. – Strasznie dużo zachodu jak na jedną krzywą akcję.

– Zgadzam się. – Facet zbiera narzędzia i chowa je do skrzynki. – Nie mam pojęcia, o co im może chodzić, ale Tabby obiecała, że to ogarnie. Byłoby spoko, bo jutro przychodzi szklarz i nie chciałbym, żeby płaciła za szyby kolejny raz, ale też fajnie, jakby nie wplątała się w nic głupiego.

Och, na pewno się nie wplącze. Już ja tego dopilnuję.

Żegnam się z barmanem i idę z powrotem do mojego motocykla. Zanim ruszę w drogę, wyciągam komórkę i loguję się na dysk watahy, gdzie trzymamy z Remym różne istotne informacje. Mamy tu też zebrane dane kontaktowe osób w jakiś sposób związanych z watahą. Jako że Tabby Davenport jest przyjaciółką Pepper, zakładam, że jej dane również tu znajdę.

Oczywiście mógłbym zapytać o jej adres tego typa, którego zostawiłem pod barem, ale nie mam najmniejszego zamiaru. Ten gość chce ją przelecieć. Nie będę go prosić o żadną pomoc, nawet jeśli miałbym spędzić pół dnia, próbując ustalić adres twardzielki.

Na szczęście nie muszę. W naszej bazie danych znajduje się zarówno jej adres, jak i numer telefonu.

Zapisuję jej numer, a potem sprawdzam adres. Tabby mieszka niedaleko, w całkiem przyjemnej dzielnicy. Postanawiam złożyć jej wizytę.

Na pewno się ucieszy.

Droga zajmuje mi ledwie kilkanaście minut. Kiedy zatrzymuję się pod odpowiednim adresem, najpierw uważnie rozglądam się dookoła. Domek Tabby jest nieduży, ale uroczy, za to otaczają go dużo bardziej okazałe domostwa. Wąski, położony na długiej działce, z niebieską elewacją z sidingu i białą stolarką, wygląda tak bardzo południowo. Ponieważ sam sprowadziłem się do Nowego Orleanu ledwie dziesięć lat temu, czasami zapominam, że inni ludzie stąd pochodzą i taki styl jest dla nich całkowicie normalny.

Powoli ruszam przed siebie wąską dróżką przez trawnik prowadzącą do wejścia. W połowie mojej trasy drzwi otwierają się, a na werandę wychodzi Tabby. Korzystając z tego, że ciągle gmeram przy zapięciu kasku i jeszcze go nie zdjąłem, bezwstydnie się jej przyglądam.

Ta dziewczyna jest po prostu piękna. Znowu spięła włosy i ciemne luźne pasma znowu opadają jej na oczy. Ma na sobie obcisłe, różowe spodnie do jogi i czarny stanik sportowy, który podkreśla jej zajebiste piersi. Między tymi dwoma sztukami jej odzieży widzę sporo nagiego, opalonego brzucha, a jej długie nogi sprawiają, że z piersi wyrywa mi się jęk. Tabby wygląda na zmęczoną, a sądząc po stroju, domyślam się, że ćwiczyła. Ciekawe, jaki sport uprawia.

– Czego tu... – mówi wyraźnie spięta, a potem nagle zatrzymuje się, mruga ze zdziwieniem i dodaje: – Hardy? To ty?

Staję w pół kroku i oglądam się na zostawiony przed domem motocykl, a potem wracam wzrokiem do Tabby. Przygląda mi się tak, jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu. Zdejmuję w końcu kask, uświadamiając sobie, z kim mogła mnie pomylić.

– Spokojnie, twardzielko – rzucam z rozbawieniem. – Warrick Young nie jest nawet w połowie tak umięśniony jak ja.

To fakt, nie opinia, a mimo to Tabby z jakiegoś powodu przewraca oczami i krzywi się z niesmakiem.

– Poza tym – dodaję surowszym tonem głosu – chcesz mi powiedzieć, że wyszłaś na werandę, tak ubrana, myśląc, że przyjechał do ciebie Warrick Young? Ten sam facet, który ci groził i...

Właśnie wtedy mój wzrok pada na jej szyję i w sekundę robię się tak wściekły, że przed oczami zaczynają mi latać czerwone plamy. Tabby ma siniaki na szyi.

Dopadam do niej w ciągu sekundy, chwytam ją za ramię i wciągam do domu, zanim zdąży choćby pisnąć. Słyszę, jak gwałtownie wciąga do płuc powietrze, gdy przestawiam ją pod najbliższą ścianę i chwytam za podbródek, zmuszając, żeby odchyliła głowę do tyłu. Próbuje mi się wymknąć, ale nie pozwalam jej na to, napierając na nią biodrami i przyszpilając ją przy ścianie. Przytrzymuję ją za brodę, a drugą dłonią ostrożnie dotykam miejsc, w których jej skóra jest fioletowa.

To pieprzone ślady po palcach. Ten gnój trzymał ją tak mocno, że zostawił jej siniaki na szyi.

Zabiję go.

– Eee, Hardy, mógłbyś mnie puścić? – pyta w końcu słabo, a brzmi tak bezbronnie, że aż robi mi się niedobrze. – Wszystko ze mną w porządku.

Puszczam jej podbródek i pozwalam jej spojrzeć mi w oczy, ale nie odsuwam się ani o cal. Nie ufam w tej chwili swoim instynktom.

– W porządku? – powtarzam z niedowierzaniem. – Ten gnój zostawił ci siniaki na szyi. A ty chciałaś tak po prostu wyjść do niego na werandę?

W szarych oczach Tabby widzę zmieszanie.

– Nic mi nie jest – odpowiada po chwili wahania.

Zaraz chyba coś rozwalę z wściekłości.

– Nic ci nie jest? – Zachowuję się jak katarynka, bo naprawdę nie wiem, jak inaczej reagować na jej słowa. – To nie jest nic, do kurwy nędzy. Ten gnój zapłaci za to, że cię dotknął.

– Hardy, nic się nie stało – mówi uparcie, chwytając mnie za ramię, jakby się obawiała, że od razu pójdę zrealizować moją groźbę. – To nawet nie boli. A ty nie musisz się na nikim mścić w moim imieniu.

Głos ma tak spokojny, że mimowolnie czuję, jak odrobinę się rozluźniam. Gniew odpływa, gdy dochodzę do wniosku, że ona w pewnym sensie ma rację. Nie istnieje żaden sensowny powód, dla którego powinienem się aż tak wściekać. Jasne, chciałbym przywalić każdemu damskiemu bokserowi, który podnosi rękę na kobietę, ale powinienem przy tym zachować zdrowy rozsądek. Idąc w tej chwili do niego, żeby zrobić mu podobne ślady – nawet gdybym go znalazł – narobiłbym kłopotów stadzie i Ianowi.

Szarpię się gwałtownie do tyłu, gdy nagle dociera do mnie, co się dzieje. Choć podobało mi się dotykanie Tabby, ona najwyraźniej dotknęła mnie z zupełnie innych powodów.

– Próbujesz na mnie swoich sztuczek? – pytam ze złością. – Nie pozwalam Duke'owi na mieszanie mi w głowie i na pewno nie pozwolę tobie na zabawę moimi emocjami, Tabby.

Po jej minie widzę, że złapałem ją na gorącym uczynku. Czy tak bardzo przyzwyczaiła się do ingerencji w cudze emocje, że robi to odruchowo i bezwiednie?

– Przepraszam – szepcze. – Czułam twój gniew i bałam się, że za chwilę wybuchniesz. Chciałam cię tylko trochę uspokoić.

Wzdycham ciężko i opieram się o przeciwległą ścianę w przedpokoju. Cholera.

Jestem dużym facetem. Jakieś dwa razy większym od niej. Wprawdzie Tabby mnie zna, ale nie jesteśmy jakoś blisko. To jasne, że mogła się poczuć przytłoczona moją obecnością. Jestem takim debilem.

– Nie, to ja przepraszam – odpowiadam sztywno. – Nie chciałem cię przestraszyć. Nigdy bym cię nie skrzywdził, twardzielko.

Mruży oczy, słysząc to głupie określenie.

– Wcale tak nie myślałam – oponuje. – Bałam się, że zrobisz coś głupiego, na przykład znajdziesz Younga i mu przywalisz. Nie warto tego robić dla mnie.

Coś w tonie jej głosu mi się nie podoba. Z jakiegoś powodu ta dziewczyna uważa, że nie warto dla niej zadrzeć z alfą innej sfory i szefem klubu motocyklowego. Niby dlaczego? Przecież ona zdecydowanie jest warta, żeby postawić ją na pierwszym miejscu. Każdy facet powinien to wiedzieć.

– Tabby, faceci tacy jak Warrick Young muszą wiedzieć, gdzie jest ich miejsce – odpowiadam twardo. – Muszą zdawać sobie sprawę, że jeśli skrzywdzą kobietę, czekają ich za to konsekwencje. Bo jeśli takie rzeczy będą im uchodziły bezkarnie, nigdy nie przestaną.

Dziwna mina Tabby podpowiada mi, że to chyba nie były właściwe słowa.

– Och – bąka. – No tak. Oczywiście, masz rację. Przepraszam, że myślę tylko o sobie.

Ona chyba oszalała, że mówi takie rzeczy.

– Dlaczego miałabyś nie myśleć o sobie? – dziwię się. – Przecież to ty masz siniaki na szyi.

Wygląda na zdezorientowaną po tych słowach. Rumieni się lekko, a jej spojrzenie przesuwa się po mnie, jak gdyby roztargniona nie umiała skupić się na jednym punkcie. To momentalnie mnie rozgrzewa.

Próbuję przypomnieć sobie, po co właściwie tu przyjechałem, bo jeśli tego nie zrobię, za chwilę zaciągnę ją do sypialni i zniszczę w ten sposób wszystko to, co latami budowałem z jej bratem.

– Co się stało w twoim barze? – pytam więc, zanim się pozbiera.

Tabby mruga zdziwiona.

– Byłeś w High & Low?

– Tak, byłem – potwierdzam z rozdrażnieniem. – Trafiłem na twojego barmana, który kończył przybijać deski w oknach. Podobno szklarz będzie jutro. Co się stało?

Wzrusza ramionami, jakby to było nic takiego.

– Jacyś wandale.

– Aha – mówię ze złością. – Akurat dzień po tym, jak Niszczyciele naszli cię w twoim własnym barze? Dlaczego tak usilnie starasz się chronić Warricka Younga, co?

Czy to, co czuję w tej chwili, to zazdrość? Czy to ona zdaje się wypalać mi wnętrzności? Ale właściwie dlaczego? Przecież ten facet ją nękał i zostawił jej siniaki na ciele. Tabby nie ma żadnego powodu, by być wobec niego lojalna!

– Nie wiem, czy to oni – odpiera uparcie. – Nikogo nie złapałam za rękę. Równie dobrze to mógł być ktoś zupełnie inny...

– Jasne. Wierzysz w to? – prycham.

Tabby przewraca oczami.

– Po prostu próbuję was trzymać od siebie z daleka – wyjaśnia z rozdrażnieniem. – Reprezentujesz watahę, Hardy. Nie możesz pojechać do Younga i stłuc mu ryja, bo on uzna, że działałeś w imieniu Beckettów. Sama sobie z tym poradzę.

Zaraz trafi mnie szlag.

– I jak dokładnie zamierzasz sobie z tym poradzić, twardzielko? – pytam spokojnie.

Robi taką minę, jakby wcale nie chciała odpowiadać na to pytanie.

– Pracuję nad tym – stwierdza oględnie.

Podnoszę brew.

– Jak dokładnie nad tym pracujesz?

– Przestań mnie przesłuchiwać, w tym domu nie jesteś egzekutorem sfory – oznajmia stanowczo. – A ja nie jestem jej częścią, żebym musiała ci się spowiadać. Po prostu przyjmij do wiadomości, że... mam plan, jak naprawić tę sytuację. I nie obejmuje on żadnych niebezpiecznych działań ani bezpośredniej konfrontacji z Youngiem. Przynajmniej na razie nie.

Wcale nie podoba mi się to, co ona mówi. Wydaje się, jakby wiedziała więcej ode mnie. Jakby coś przede mną ukrywała.

Ale nie jestem idiotą i wiem, kiedy odpuścić. Tabby nic więcej mi nie powie. Przynajmniej nie w tej chwili.

– Dobra – rzucam, odsuwając się i ruszając w kierunku drzwi. – Gdybyś potrzebowała z czymś pomocy, po prostu do mnie zadzwoń. Nie zostawię siostry Davenporta samej. I posmaruj czymś te siniaki.

Po tych słowach wychodzę, nie czekając na jej odpowiedź. Kiedy trzaskam drzwiami wyjściowymi, uświadamiam sobie, że nie zostawiłem jej swojego numeru telefonu, ale nie zamierzam już wracać.

Po prostu będę się musiał upewnić, by być blisko niej, gdy będzie potrzebowała mojej pomocy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top