Rozdział siódmy

#przyslugawatt

To było dziwne.

To było naprawdę bardzo dziwne.

Hudson Hardy nigdy wcześniej nie zachowywał się wobec mnie w ten sposób. Jakby z jakiegoś powodu naprawdę zależało mu na moim bezpieczeństwie i to nie tylko dlatego, że obiecał Duke'owi mieć na mnie oko.

O co w tym wszystkim chodzi?

Potrzebuję dłuższej chwili, żeby się otrząsnąć po tym, jak opuścił mój dom. Przez jakiś czas stoję jeszcze w przedpokoju, usiłując uspokoić trzęsące się nogi. Kiedy ten facet pojawia się w moim otoczeniu, zdaje się wysysać z pomieszczenia cały tlen. Absorbuje moją uwagę w takim stopniu, że to właściwie powinno być zabronione.

Ponieważ jednak odszedł tak nagle, jak się pojawił, mam czas i okazję, by podjąć tropy, którymi zajęłam się przed krótką przerwą na aerobik. Nie wynikała ona bynajmniej z mojej obsesji na punkcie formy, po prostu musiałam się czymś zająć do czasu, aż empata, do którego numer podała mi Sabine, odpisze na moją wiadomość.

Wiem, że Hardy nie zrezygnuje ze swojej krucjaty i prędzej czy później znajdzie Younga, a potem wywoła międzygatunkowy konflikt, wybijając mu dwie przednie jedynki albo rzucając się na niego w skórze kodiaka. Muszę temu zapobiec, ale żeby to zrobić, potrzebuję najpierw dowiedzieć się, jak obudzić bestię Younga. Jeśli ten empata mi nie pomoże, to nie wiem, co zrobię.

Idę pod prysznic, a potem przebieram się w normalne ciuchy – sprany szary T-shirt i obstrzępione dżinsowe szorty. W ten sposób nadal zakrywam więcej ciała niż w tamtym sportowym staniku, a do tej pory czuję na sobie gorący jak promienie słoneczne wzrok Hardy'ego. Może jednak powinnam rozważyć włożenie włosienicy.

Z nadal wilgotnymi włosami wracam do sypialni, gdzie sprawdzam moją komórkę. Czeka na mnie wiadomość od człowieka, do którego numer dała mi Sabine. Zapisałam go w kontaktach jako „empata", bo dalej nie wiem, jak się nazywa.

Empata: Backatown Coffee Parlour, za godzinę. Nie spóźnij się.

Ooo... To chyba oznacza, że czeka mnie wycieczka do Treme.

Mam tam raptem jakieś trzy i pół mili, co oznacza około dziesięciominutową jazdę samochodem. Spieszę się jednak, bo wiem, jak wyglądają korki w godzinach popołudniowych. Wolę być przed czasem niż przyjść za późno i minąć się z tym człowiekiem. Jego wiadomość brzmi bardzo... zasadniczo.

Dlatego nawet się nie przebieram ani nie suszę włosów, tylko zbieram się do wyjścia. Pakuję najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i wychodzę z domu, prosto na rozgrzaną popołudniowym słońcem ulicę.

Niemalże spodziewam się zobaczyć gdzieś motocykl Hardy'ego, jego jednak już nie ma. Pewnie pojechał szukać Warricka Younga albo zwyczajnie uznał, że szkoda tracić na mnie czas. Jest też możliwe, że właśnie zdaje Duke'owi relację z tego wszystkiego, co się wydarzyło, biorąc jednak pod uwagę, że najwyraźniej nie zrobił tego do tej pory, wątpię, żeby zmienił zdanie. A gdyby to zrobił, wiedziałabym, bo Duke dzwoniłby do mnie już dziesięć razy.

Wsiadam więc w samochód i jadę do Treme.

***

W Backatown Coffee Parlour jest tylko jeden człowiek, który nie wygląda, jakby przyszedł tu pracować zdalnie, tylko na kogoś czekał, ale przez chwilę i tak stoję w wejściu, wahając się, czy do niego podejść, bo wygląda jak ktoś z zupełnie innej bajki niż moja.

Przede wszystkim ma na sobie garnitur. Naprawdę dobrze uszyty, z pewnością drogi garnitur z dobrego gatunkowo materiału. Ma też białą koszulę i równo zawiązany pod szyją krawat. Ja mam na sobie obszarpane szorty, a moje włosy nadal do końca nie wyschły. Nie pomyślałam nawet, żeby przed wyjściem z domu użyć korektora czy tuszu do rzęs. On wygląda jak mężczyzna, a ja jak mała dziewczynka.

Jest po trzydziestce, ma modnie przycięte czarne włosy i przystojną twarz, której surowego uroku dodają proste oprawki okularów. Sączy jakąś kawę i spogląda na zegarek, po czym marszczy brwi. Zapewne dlatego, że spóźniam się dwie minuty.

Zdecydowanym krokiem podchodzę do jego stolika. Najwyżej mnie wyśmieje.

– Cześć – mówię, wyciągając telefon. – To z tobą kontaktowałam się przez esemesy?

Facet podnosi na mnie niespiesznie wzrok i ogląda mnie sobie całą. Jego spojrzenie jest oceniające, ale nie ma żadnego paskudnego podtekstu jak to należące do Warricka Younga. Mężczyzna wstaje, zapina guzik w marynarce i podaje mi dłoń.

– Killian Burke – przedstawia się. – Tak, pisałaś właśnie ze mną.

Uff. Znalazłam go, to już coś.

– Super. Nazywam się Tabby Davenport i potrzebuję twojej pomocy – wypalam. – To znaczy oczywiście jeśli będziesz skłonny jej udzielić. I jeśli będziesz potrafił.

Killian wzdycha, po czym wskazuje mi miejsce naprzeciwko siebie. Odzywa się, ledwie usiądziemy.

– Jeśli chodzi o sesję terapeutyczną...

– Co? Nie – przerywam mu, na co marszczy brwi. – Przepraszam, to znaczy... Dobra, może nie wyraziłam się jasno w mojej wiadomości, tym bardziej się cieszę, że znalazłeś dla mnie czas. Jestem empatką. Ty jesteś empatą. Miałam nadzieję, że bardziej doświadczonym ode mnie i będziesz w stanie pomóc mi z jedną rzeczą.

Widzę, że tymi słowami wreszcie go trochę zaciekawiłam. Pochyla się do przodu i opiera łokcie o stolik, wpatrując się we mnie intensywnie.

– Ach tak? – pyta od niechcenia. – Nie kojarzę cię. Nie jesteś zarejestrowana?

– Zarejestrowana? – powtarzam ze zdziwieniem. – Nie wiem, raczej nigdzie się nie rejestrowałam. Powinnam?

Mruga zaskoczony, a potem parska śmiechem.

– Poważnie?

– Słuchaj, właśnie dlatego chciałam pogadać z kimś, kto ma w tym większe doświadczenie ode mnie – mówię obronnie. – Nie znam innych empatów. Moja mama była empatką, ale zginęła, gdy miałam dwanaście lat. Tak jakby sama to ogarniałam przez całe swoje życie. Ale teraz przytrafiło mi się coś głupiego i nie wiem... jak to odkręcić.

Killian przez chwilę przygląda mi się w milczeniu, wyraźnie zaciekawiony. W końcu odpowiada:

– Dobra, Tabby, to zróbmy tak. Ty opowiesz mi, co zrobiłaś i z czym potrzebujesz mojej pomocy, a wtedy ja opowiem ci, co wiem, i wspólnie zastanowimy się, co dalej. Co ty na to?

Brzmi jak świetny układ.

– No dobra. – Wzdycham głęboko, po czym zaczynam opowiadać. – Prowadzę bar w centrum, pewnie nigdy o nim nie słyszałeś, nazywa się High & Low. Szczycimy się tym, że jeśli jakaś dziewczyna potrzebuje tam pomocy, wystarczy, że zamówi odpowiedniego drinka, a to hasło dla mnie, żebym interweniowała. Zazwyczaj chodzi o natarczywego partnera, którego dziewczyna chce się pozbyć. Usypiam takiego delikwenta na jakiś czas, a ona może spokojnie prysnąć.

– Usypiasz? – powtarza Killian, marszcząc brwi. – W sensie... dosypujesz mu coś do drinka?

– Nie. Usypiam w sensie... dotykam go i mówię, że ma iść spać. – Wzruszam ramionami. – Zawsze działa. Ale ostatnio podziałało aż za bardzo. Facet, którego uśpiłam, okazał się zmienną hieną. Wrócił do mnie z pretensjami, że uśpiłam na stałe jego bestię i mam ją obudzić. Tylko że nie wiem jak, bo coś takiego zdarzyło mi się pierwszy raz. I właśnie tu wkraczasz ty – wskazuję go dłonią. – Naprawdę mam nadzieję, że będziesz w stanie mi pomóc, bo facet jest dość, hmm... wybuchowy.

To spory eufemizm.

Killian przygląda mi się bez słowa, z niedowierzaniem kręcąc głową. Zaczynam czuć się naprawdę nieswojo pod tym spojrzeniem.

– Dobra, podsumujmy to – odzywa się w końcu spokojnie. – Chcesz mi powiedzieć, że nie tylko wyczuwasz cudze emocje, ale też je indukujesz.

– Eee... wywołuję – poprawiam go. – No tak.

– I potrafisz usypiać ludzi.

– No wiesz, tylko na parę godzin – wyjaśniam. – Maksymalnie.

– Maksymalnie – powtarza z rozbawieniem. – A teraz... uśpiłaś wewnętrzne zwierzę zmiennego... na jak długo, przypomnij mi?

Wzruszam ramionami.

– Przynajmniej na dwadzieścia cztery godziny – odpowiadam. – Ale przypuszczam, że raczej na czterdzieści osiem. Nie widziałam się dzisiaj z tym zmiennym, któremu to zrobiłam, ale sądząc po tym, jak potraktował mój bar, nadal jest o to wściekły, więc mu nie przeszło. Muszę wiedzieć, jak to odkręcić, żeby nie urwał mi głowy.

Killian uśmiecha się przelotnie.

– Spokojnie, nikt nie urwie ci głowy, Tabby – zapewnia miękko. – Jesteś na to zbyt niezwykła, żeby ktoś się ośmielił, oczywiście jeśli to wszystko jest prawdą.

Mrugam. Co takiego?

– O czym ty mówisz? – dziwię się.

Killian wzdycha, a potem pochyla się jeszcze odrobinę bardziej w moją stronę.

– Teraz ja ci coś opowiem, Tabby – mówi, na co kiwam głową. – Większość empatów jest licencjonowanymi terapeutami. To najlepsze zajęcie dla kogoś, kto wyczuwa emocje innych.

Robię głupią minę.

– Dlaczego ja nigdy na to nie wpadłam?

– Sam prowadzę gabinet terapeutyczny w Nowym Orleanie – kontynuuje, powstrzymując uśmiech. – Mam też trzy inne w innych miastach, gdzie zatrudniam innych empatów. Mam łącznie sześciu pracowników. Nie są jednak tacy jak ty.

– Nie? – dziwię się.

– Zdecydowanie nie – prycha. – Większość z nich potrafi jedynie odczuć echo cudzych emocji. Wiedzą, kiedy ktoś jest smutny albo zły, ale nie potrafią nic z tym zrobić. To podstawowa umiejętność empaty, która rzadko kiedy zostaje wzmocniona. Jeśli się tak jednak zdarzy, empata jest w stanie przekazać emocje innym. Zależnie od jego siły, to udaje się czasami albo zawsze. Nakłonienie do tego, żeby poczuć pewne rzeczy, jak na przykład senność czy głód, to jeszcze wyższy poziom empatii. Szukałem takich empatów przez długi czas, bo chciałem mieć w swojej firmie przynajmniej jednego z takimi umiejętnościami, ale w Stanach nie znalazłem ani jednego.

Zaraz. Co takiego?

– Znam tylko jednego albo dwóch empatów, którzy potrafiliby zrobić coś takiego, co opisujesz – kontynuuje tymczasem Killian, nie zważając na moją konsternację. – No wiesz, oddzielić bestię od człowieka i oddziaływać na nią. Jakiś czas temu przeciwnicy nieludzi schwytali jednego z takich empatów i eksperymentowali na nim wystarczająco długo, by odtworzyć ten proces farmakologicznie. Ale nawet ich specyfiki wytłumiają bestie najwyżej na kilka godzin. Uśpienie jej na dwie doby to, cóż... To naprawdę zaawansowana empatia. Ja sam nie jestem w tym mistrzem.

– Ale to umiesz – wtrącam. – Więc możesz mi pomóc, tak?

– Tak, ale nie to jest najistotniejsze, Tabby – odpowiada, chwytając mnie za ręce. Sztywnieję. – Jeśli rzeczywiście posiadasz takie umiejętności, jak twierdzisz, to jesteś naprawdę rzadkim okazem. Powinnaś słono liczyć za swoje umiejętności, zamiast marnować je w jakimś barze.

Nie podoba mi się, z jakim lekceważeniem wypowiada się o High & Low. To moje dziecko, moje miejsce, które sama stworzyłam od podstaw. Poza tym nie potrzebuję inkasować zapłaty za moje umiejętności. Chcę tylko pomagać ludziom.

To wszystko.

– Wiesz, dlaczego na świecie jest tak niewielu empatów? – pyta, na co kręcę głową. – Mamy silnie recesywne geny. Wystarcza, ze jeden z rodziców ich nie posiada, i dzieci takiej pary nigdy nie odziedziczą talentu. Dlatego takie istotne jest, żeby empaci wiedzieli o sobie nawzajem. Żeby mogli łączyć się w pary i nie pozwolić, by ich umiejętności wymarły.

Marszczę brwi. Coś nie podoba mi się w jego słowach. Potrzebuję skandalicznie dużo czasu, żeby załapać.

Wyrywam ręce i przyciągam je do siebie.

– To nieprawda – protestuję stanowczo. – Mój ojciec był telepatą.

Killian robi zaskoczoną minę.

– Nie, z pewnością nie był – odpowiada. – Nie mógł być. Z takimi umiejętnościami nie mogłaś mieć ojca telepaty, Tabby.

Nie. To niemożliwe.

– Moja mama była empatką – upieram się. – Ale ojciec nie. Dlatego mój brat ma inny talent niż ja.

– Przykro mi to mówić, Tabby – odzywa się po chwili milczenia Killian i brzmi tak, jakby rzeczywiście było mu przykro – ale on nie mógł być twoim biologicznym ojcem. Może cię wychował, może nawet sądził, że jesteś jego córką, ale nie mogło tak być. Twoja mama musiała... począć cię z innym empatą, żebyś mogła po niej odziedziczyć jej dar.

Opieram się ciężko o krzesło, przetwarzając w myślach jego słowa.

Nie. To nie może być prawda.

Wprawdzie rodzice zginęli, gdy miałam dwanaście lat, ale pamiętam ich. Pamiętam ich relację. Wiem, że się kochali. Byli ze sobą naprawdę szczęśliwi. Owszem, ojciec zawsze wolał spędzać czas z Dukiem niż ze mną, ale to dlatego, że obaj byli telepatami. Ja miałam więcej wspólnego z mamą. Tata zawsze wydawał mi się odrobinę odległy, ale byliśmy szczęśliwą rodziną.

Naprawdę tak było. Podejrzenie, że mama miałaby mieć romans, w dodatku z innym empatą, jest... niedorzeczne.

– Nie – zaprzeczam stanowczo. – To bzdura. To nie może być prawda.

– Musisz to sobie na spokojnie przemyśleć, rozumiem. – Killian unosi dłonie w geście poddania. – Nie będę ciągnął tego tematu, jeśli sobie tego nie życzysz. Ale zrozum, że fakt, że ktoś taki jak ty napisał właśnie do mnie, jest... niezwykły. Naprawdę niezwykły i nieprawdopodobny.

Staram się chwilowo wyrzucić z głowy rodziców, żeby nadążyć za rozmową.

– Dlaczego?

– Bo szukam cię przez całe moje życie – oznajmia ku mojemu zdumieniu. – To znaczy... rozumiesz oczywiście, że nie bezpośrednio ciebie. Kogoś z twoimi umiejętnościami. Kogoś, kto kontynuowałby ze mną dynastię.

Dynastię?!

Jezu... O czym ten facet gada?!

– Zapędzam się, przepraszam cię, Tabby – dodaje pospiesznie, zapewne na widok mojej miny. – Masz rację, sam siebie spuściłbym na drzewo po takiej gadce. Daj mi chwilę, muszę ochłonąć.

Milknie, ale nie przestaje się we mnie wpatrywać, gdy chwyta za kubek z kawą i wypija resztę dużymi łykami. Pewnie jest już zimna, ale zdaje się mu to nie przeszkadzać. Szczerze mówiąc wątpię, czy w ogóle czuje smak. Wygląda cały czas na skupionego wyłącznie na mnie.

Mam mętlik w głowie i nie potrafię go tak łatwo uporządkować. Zawsze wydawałam się sobie... nieważna. Wychowałam się wśród ludzi z talentami znacznie bardziej niezwykłymi od moich, więc nie uważałam się za nikogo wyjątkowego. Fakt, że nagle robię takie wrażenie na empacie, który posiada kilka gabinetów terapeutycznych i wyraźnie wie na temat moich umiejętności więcej ode mnie, jest... niesamowity. Ale też przerażający.

Sama nie wiem, które z tych uczuć we mnie dominuje.

– Dobra, oto moja propozycja – odzywa się w końcu Killian, na co prostuję plecy. – Pomogę ci z twoim problemem. Umówimy się z gościem, którego zwierzę uśpiłaś, i pokażę ci, jak je obudzić.

– A czy możemy najpierw poćwiczyć? – pytam niepewnie.

Killian wzrusza ramionami.

– Możemy, ale bez prawdziwego zmiennego to raczej nie ma sensu – odpowiada. – Dlaczego pytasz?

– Bo boję się, jak zareaguje ten zmienny – wyznaję. – On nie jest dokładnie moim największym fanem. Nasze ostatnie spotkanie było, cóż... nieco zbyt żywiołowe.

Killian brodą wskazuje na siniaki na mojej szyi.

– To jego sprawka?

– Właśnie. – Krzywię się. – Więc sam rozumiesz, że nie chciałabym się z nim spotkać, póki nie będę miała stuprocentowej pewności, że odkręcę to, co zrobiłam.

Mężczyzna naprzeciwko mnie zamyśla się.

– Cóż, mógłbym popytać, czy jakiś zmienny zgodzi się zostać naszym królikiem doświadczalnym – oznajmia w końcu. – Możemy mu nawet zapłacić. Chyba że ty znasz kogoś takiego?

Przez głowę przemyka mi Hardy, ale szybko dochodzę do wniosku, że nie zamierzam go o coś takiego prosić. On już wystarczająco dużo dla mnie zrobił. Ma swoje sprawy na głowie i nie chcę mu jej znowu zawracać.

– Nie, niekoniecznie – odpowiadam więc. – Gdybyś mógł popytać, byłoby super. Mogę zapłacić. Mam pieniądze.

– W porządku, załatwimy to – obiecuje. – Znajdziemy przyjaznego zmiennego, na którym potrenujesz swoje umiejętności, a potem załatwimy twój problem, żeby na tym ślicznym ciele nie pojawił się ani jeden siniak więcej. A w zamian za moją pomoc wybierzesz się ze mną na randkę.

Mówi to dokładnie takim samym tonem, jakiego używał w reszcie wypowiedzi, przez co udaje mu się mnie zaskoczyć. Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Killian śmieje się na widok mojej miny.

– Przepraszam, naprawdę nie chcę cię osaczać, Tabby – dodaje. – Dlatego wybierzemy się na nią dopiero wtedy, gdy załatwimy twój problem, żebyś miała czas przywyknąć do tej myśli. Ale nie przyjmuję odmowy.

– Ale... po co? – wyduszam w końcu.

– Jak to po co? – dziwi się. – Bo jesteś niesamowicie intrygującą kobietą, dlatego. Bo potrzebuję dokładnie takiej kobiety u swojego boku, Tabby. Bo chcę, żebyś poznała mnie lepiej i zdecydowała, czy być może ty nie potrzebujesz obok siebie takiego mężczyzny jak ja. Dlatego.

Jezu.

Kompletnie nie wiem, co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu zdarza mi się, by świeżo poznany facet zapraszał mnie na randkę. W dodatku Killian robi to ze ściśle określonych powodów i choć przez część z nich można by go pewnie nazwać wyrachowanym, równocześnie widzę i czuję wyraźnie, że on naprawdę jest mną zainteresowany. Nie chodzi tylko o moje umiejętności czy geny.

Poza tym to tylko jedna randka, podczas której z pewnością będę mogła dowiedzieć się więcej o moich umiejętnościach. Co złego mogłoby się stać?

– Dobra – decyduję, a fakt, że się nie waham, zaskakuje chyba na równi mnie, co jego. – Jedna randka w zamian za obudzenie hieny w Warricku Youngu.

Killian się krzywi.

– Alfa hien? Zajebiście – jęczy. – Potrafisz narobić sobie kłopotów, co, Tabby?

– Teraz to także twoje kłopoty, Killian. – Uśmiecham się do niego słodko. – Już żałujesz, że się zgodziłeś?

Stanowczo kręci głową.

– Nigdy w życiu – protestuje. – Jesteś tego warta, o ile rzeczywiście masz takie umiejętności. Więc najpierw poproszę o małą demonstrację.

No dobra. Tyle mogę mu dać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top