Rozdział dziewiąty
Łapcie obiecany bonus!
#przyslugawatt
Korzystając z wolnego poniedziałku, załatwiam sporo spraw na mieście. Umawiam się z Pepper i z Killianem, który podobno znalazł nam zmiennego chętnego na testy, sprzątam cały dom i gotuję na zapas, a potem wychodzę na miasto.
Mamy z Pepper jedynie pooglądać sukienki, ale jakimś cudem kończymy w salonie kosmetycznym, gdzie Pepper chce wypróbować ślubny makijaż (jakby w ogóle go potrzebowała), a ja funduję sobie inny, nieco bardziej dyskretny, ale też czaderski. Potem próbuje też z upięciem ślubnym, ale ostatecznie nic jej się nie podoba, więc dochodzimy do wniosku, że pewnie zostanie z rozpuszczonymi włosami. Fryzjerka skręca moje w urocze fale, dzięki czemu wydają się jeszcze krótsze i sięgają ledwie do szczęki.
Potem wreszcie wybieramy się szukać ciuchów. Dla Pepper to katorga, ona nie znosi zakupów, a w dodatku nic jej się nie podoba. W jednym ze sklepów utykamy na nieco dłużej w przymierzalni, bo moja przyjaciółka wreszcie wybiera kilka sukienek, a ja czuję promieniujące od niej fale rosnącej frustracji.
– Wyglądam w tym wszystkim idiotycznie – mamrocze zza drzwi.
Opieram się o ścianę w przymierzalni i parskam śmiechem.
– Tak ci się tylko wydaje, bo na co dzień nie chodzisz w sukienkach – protestuję. – Czujesz się, jakbyś miała syndrom oszustki.
– Podobno to ten twój Killian jest psychoterapeutą, a nie ty?
Prycham z oburzeniem.
– On nie jest mój – zaprzeczam. – I mówię jedynie, że to nic dziwnego, że nie czujesz się dobrze w sukience, skoro żadnych na co dzień nie nosisz.
– Czy ja słyszę w twoim głosie wyrzut?
Chichoczę, ale nie odpowiadam. Potem każę jej chwilę zaczekać, a sama wracam na sklep. Przechadzam się między wieszakami, szukając tego, co już wcześniej wpadło mi w oko. W końcu znajduję odpowiedni wieszak, wybieram rozmiar Pepper i wracam z ciuchem do przymierzalni.
– Włóż to – polecam, podając jej ubrania ponad drzwiami.
Wyczuwam u niej ciekawość, ale niewiele poza tym. Czekam cierpliwie, a po chwili Pepper otwiera drzwi przymierzalni. Uśmiecha się łagodnie i rozkłada ręce, prezentując mi się w tym, co jej przyniosłam.
To biały kombinezon składający się z długich, obcisłych spodni i prostej góry bez rękawów z dekoltem w szpic. Dekolt z tyłu, na plecach, również jest całkiem spory i w podobnym kształcie. Moim zdaniem Pepper wygląda w tym bosko. Ciuch świetnie podkreśla jej figurę, dodaje zadziorności i jest totalnie w jej stylu, ale elegancki, idealny na taką okazję.
– I co myślisz? – pyta.
Obraca się, żebym obejrzała ją też z tyłu. Wow. Kombinezon świetnie podkreśla też jej tyłek.
– Moim zdaniem ogień – oznajmiam. – Remy dostanie pierdolca, jak cię w tym zobaczy.
– Jest milion razy lepsze od wszystkich sukienek. – Pepper przewraca oczami. – Zajebiście. Biorę to. Nie chcę przymierzać nic więcej, to droga przez mękę.
Uśmiecham się do niej uprzejmie.
– Przykro mi, ale nie masz jeszcze butów – oświadczam. – Chyba że trzymasz na podorędziu pasujące do tego szpilki?
– Na Papę Legbę – mamrocze Pepper. – Naprawdę muszę włożyć szpilki?
– A co, zamierzasz do tego cudownego kombinezonu założyć trapery? – prycham. – Weź się opanuj.
Pepper przebiera się z powrotem w swoje ciuchy i idzie zapłacić z miną cierpiętnicy, a ja zerkam na zegarek w komórce. Do spotkania z Killianem ciągle pozostaje dość czasu, żebym poszukała jeszcze dla Pepper butów.
Na pewno się nie spóźnię.
***
Spóźniłam się.
To wina Pepper, nie moja. To ona marudziła przy butach niemalże tak jak przy ciuchach i nic jej nie pasowało. Musiałyśmy szukać jakiegoś kompromisu, żeby równocześnie wyglądała dobrze i była w stanie wytrzymać w tych butach cały wieczór, co wcale nie było takie oczywiste. Nachodziłyśmy się jak głupie.
Dlatego gdy w końcu trafiam do kawiarni, w której umówiłam się z Killianem, jestem już piętnaście minut spóźniona.
Nadal mam na sobie makijaż z salonu kosmetycznego i pokręcone włosy, ale nie czuję się dość elegancko ubrana jak na spotkanie z tym poważnym facetem. Jestem w szortach i krótkim crop topie, a na nogach mam tenisówki, bo tak było mi najwygodniej na zakupach z Pepper. Nie zamierzam się tym jednak nadmiernie przejmować, bo w końcu co mi zależy na aprobacie jakiegoś empaty.
Chcę jedynie jego pomocy.
Wpadam do kawiarni i rozglądam się dookoła, a Killian unosi do mnie dłoń ze stolika w rogu pomieszczenia. Siedzi przy nim z jakimś mężczyzną odwróconym do mnie tyłem. Mówi coś do niego, a wtedy ten spogląda na mnie przez ramię i...
Nie. Niemożliwe.
Co tu, do diabła, robi Hudson Hardy?!
Zatrzymuję się na sekundę, ale zaraz potem ruszam znowu w ich stronę. Buzuje we mnie taka złość, że ledwie zauważam, jak spojrzenie Hardy'ego się ociepla: uważnie studiuje moją twarz i fryzurę, a potem spuszcza wzrok na moje gołe nogi.
Jezu, dlaczego czuję się tak, jakbym była przed nim naga?
– Cieszę się, że dotarłaś, Tabby – odzywa się spokojnie Killian, który zupełnie nie wygląda, jakby się przejął moim spóźnieniem. – To jest...
– Co ty tu robisz? – przerywam mu, kierując to pytanie do Hardy'ego.
Ten nawet nie podnosi się od stolika, tylko zerka na mnie kątem oka.
– Killian szukał chętnych do eksperymentu – wyjaśnia. – Zgłosiłem się.
– Zgłosiłeś się? – powtarzam z niedowierzaniem. – Ale wiesz, że chodzi o testowanie mojej mocy?
Hardy kiwa głową.
– Ty nie znosisz moich mocy – kontynuuję ze złością. – Ostatnio powiedziałeś mi, że mam ci nie mieszać w głowie.
– Bo używałaś jej bez mojej zgody – prostuje spokojnie.
Przenoszę wzrok na Killiana, który przygląda nam się z zaciekawieniem. Uśmiecha się do mnie łagodnie.
– Znacie się?
– Hardy jest partnerem mojego brata w policji – oznajmiam.
– Tabby jest pod moją opieką – mówi w tej samej chwili Hardy.
No po prostu w to nie wierzę!
Patrzę na niego ze złością, ale on nic sobie z tego nie robi. Upija łyk czegoś, co ma w kubku, po czym zerka na mnie i podnosi pytająco brew. Jest tak wielki, że ledwie mieści się na tym pieprzonym krzesełku przy tym pieprzonym stoliku, ale nie wydaje się czuć z tym niekomfortowo. Wręcz przeciwnie. Jego przystojna twarz jest rozluźniona, a w kącikach ust błąka się cień uśmiechu, jakby Hardy dobrze się bawił.
Co za palant.
– Nie jestem pod jego opieką – zwracam się do Killiana, który kiwa głową. – To jakaś bzdura. Nie chcę go tutaj.
– To wyjaśnia, dlaczego nie chciał wcześniej podać swojego nazwiska. – Killian wskazuje, żebym usiadła obok niego. – Możemy najpierw spokojnie o tym porozmawiać, a dopiero potem podejmować decyzje?
– Jezu – mamroczę, posłusznie siadając na krześle. – Nawet gadasz jak psychoterapeuta.
Killian dotyka łagodnie dłonią mojej dłoni, a kiedy Hardy to widzi, mruży oczy. Czuję, jak spływa na mnie fala spokoju, która mnie wycisza i sprawia, że moje serce przestaje tak dziko bić, jakby chciało się wydostać z klatki piersiowej. Rozluźniam się i opieram się mocniej o krzesło.
Hardy warczy zupełnie w stylu wilkołaków.
– Nie rób jej tego – ostrzega Killiana, który tylko wzrusza ramionami.
– Spokojnie, niedźwiedziu – mówi, co każe mi przypuszczać, że dzięki mojemu spóźnieniu oni zdążyli się już trochę ze sobą zaznajomić. – Tylko ją trochę wyciszam. To nic takiego.
– Nie mówcie o mnie, jakby mnie to nie było – proszę już dużo spokojniejszym tonem, a potem cofam rękę. – Dzięki, ale to nie było potrzebne. Potrafię kontrolować swoje emocje.
– Podobnie jak większość kobiet, co nie? – wtrąca kąśliwie Hardy.
– Jesteś pieprzonym szowinistą, wiesz? – warczę na niego.
Killian unosi brwi, a ja mam ochotę go rąbnąć. Zaraz potem przyjmuje jednak rolę mediatora, starając się rozładować napięcie między nami.
– No dobra, porozmawiajmy spokojnie – zaczyna. – Zaproponowałem pewnemu zmiennemu fuchę, ale odezwał się do mnie pan Hardy, bo w stadzie najwyraźniej nic nie może się zadziać bez wiedzy tych, którzy tam rządzą. Z jakiegoś powodu pan Hardy zaproponował swoje zastępstwo.
– Cudownie – mruczę.
– Znam Tabby i dbam o jej bezpieczeństwo – mówi równocześnie Hardy. – To chyba jasne, że wolę zgłosić się sam niż wplątywać w to innego zmiennego. Mówiła ci, że ma kłopoty z alfą stada hien?
Mina Killiana jest totalnie pokerowa.
– Tak, coś mi wspominała.
– To nie są ludzie, z którymi chcecie zadzierać – zapewnia, a ja znowu przewracam oczami. – Oni nie będą słuchać rozsądku tak jak ja i nie będą chcieli debatować z wami o swoich problemach. Rozwiążą je siłowo, tak jak zwykle. Więc jeśli zamierzacie robić coś, co w jakiś sposób ich dotyczy, to chcecie mieć przy sobie kogoś takiego jak ja. Już raz obroniłem Tabby przed alfą Niszczycieli i zrobię to ponownie.
Co za uzurpujący sobie prawo do bycia moim ochroniarzem dupek!
Killian posyła mi ostrzegawcze spojrzenie.
– Jak na empatkę zaskakująco słabo panujesz nad własnymi emocjami, Tabby.
Kręcę z niedowierzaniem głową.
– Jak mogę się nie wściekać, skoro go tu nie chcę? – pytam, starając się nie podnosić głosu. – Mój brat kazał mu mnie pilnować. On traktuje mnie jak dzieciaka, który sprawia kłopoty. Nie chcę jego pomocy i nie prosiłam o nią!
– To się kiepsko składa, twardzielko – odpowiada spokojnie Hardy – bo zabroniłem wszystkim w stadzie udzielać ci pomocy. W tym eksperymencie czy cokolwiek to ma być, oczywiście. Więc albo bierzesz mnie, albo nikogo.
No po prostu w to nie wierzę.
Już chcę się poderwać i rzucić na niego z pięściami, gdy Killian wyciąga dłoń i chwyta mnie za ramię. Znowu czuję płynące od niego uspokajające fluidy, które chętnie przyjmuję, bo wcale nie chcę się wściekać. Chcę to załatwić na zimno, ale przy Hardym po prostu nie potrafię.
On znowu przesuwa wzrok na miejsce, w którym Killian mnie dotyka. Jeśli mu się to nie podoba i zamierza naskarżyć mojemu bratu, że spoufalam się z jakimś facetem, to droga wolna. Mam to gdzieś. Jestem dorosła i będę robić, co chcę.
– A czy można wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś? – cedzę po chwili milczenia.
Hardy wzrusza ramionami.
– Już mówiłem. Będziesz pracować ze mną. Z nikim innym.
Gdyby nie fakt, że on mnie nawet nie lubi, uznałabym, że jest zazdrosny. To jednak tak niedorzeczne, że mam ochotę parsknąć śmiechem.
– Słuchaj, ty...
– Dlaczego to dla ciebie taki problem, Tabby? – przerywa mi Killian tonem terapeuty. – Chodzi tylko o poćwiczenie usypiania i budzenia bestii. Możesz to zrobić na każdym zmiennym, nawet takim, którego nie lubisz. Będę cały czas przy tobie i pomogę ci w razie jakichkolwiek komplikacji czy wątpliwości. Pomogę ci się skupić. Wszystko będzie dobrze, Tabby.
Mówiąc to, równocześnie łagodnie przesuwa dłonią po moim ramieniu, jakby to równomierne tempo miało mnie uspokoić. Trochę rzeczywiście tak się dzieje. Facet jest niezły.
Hardy jeszcze bardziej mruży oczy. Wyraźnie nie podoba mu się to, co dzieje się między mną a Killianem. Szkoda, że mam to gdzieś.
– Usypianie i budzenie bestii? – powtarza podejrzliwie Hardy.
Uśmiecham się do niego słodko, ciesząc się, że wreszcie mam nad nim jakąś przewagę.
– Och, tym Killian już się z tobą nie podzielił? – pytam z fałszywym zdziwieniem. – Tak, słuchaj, muszę nauczyć się usypiać twoje wewnętrzne zwierzę, a potem je budzić. Dlatego potrzebuję zmiennego i dlatego Killian mi pomaga. Chcesz się już wycofać?
Hardy się wzdryga, jakby ten pomysł naprawdę mu się nie podobał, a ja przyglądam się temu z rosnącą satysfakcją. Wreszcie mam wrażenie, że powoli odzyskuję kontrolę nad sytuacją.
– Killian ci pomaga – powtarza po chwili Hardy z namysłem. – Taki z niego bezinteresowny dobry skaut?
– Nie, nigdy nie byłem skautem – protestuje Killian ze śmiechem. – Tabby obiecała mi w zamian randkę.
Ups. Czy on naprawdę musiał to powiedzieć?!
– Co takiego? – warczy Hardy; posyła Killianowi wściekłe spojrzenie, a potem zerka na mnie. – Nie mamy żadnej umowy. Nie dostaniesz zmiennego, więc ten typ nie będzie ci pomagał, a ty nie zostaniesz wmanewrowana w randkę z nim. Jasne?
Jezu. Czy ten facet czasami odpuszcza?
Piorunuję go spojrzeniem, ale to nic nie daje, nadal gapi się z takim uporem, jakby zamierzał tkwić w tej pieprzonej kawiarni do końca świata. Jak mogę się na niego nie wściekać? Jakim cudem Killian się nie wścieka, tylko siedzi obok, tak podejrzanie z siebie zadowolony?
– Muszę umieć to zrobić, bo właśnie to przez przypadek zrobiłam Youngowi – odpowiadam ze złością. – Muszę się nauczyć, jak obudzić jego bestię!
Hardy wygląda tak, jakbym go zaskoczyła tymi słowami. Przez chwilę wpatruje się we mnie z niezrozumieniem, a potem jakby z odrobiną obawy. Później jednak w jego piwnych oczach znowu błyszczy irytacja.
– To dlatego on nie chce się od ciebie odczepić, tak? – domyśla się, na co kiwam głową. – I dlatego cię szuka? Czemu mi nie powiedziałaś, na litość boską?!
– Bo nawet nie rozumiałam, co mu zrobiłam – wyjaśniam rozpaczliwie. – Nadal tego nie rozumiem, dlatego Killian ma mi pomóc. Sama zdecydowałam się na ten układ i nikt mnie w nic nie wmanewrował!
– Więc dlaczego on nie może obudzić hieny Younga? – Hardy wskazuje na Killiana. – Jakkolwiek się to robi.
– Tabby potrafi uśpić człowieka, ale do tej pory nie oddzielała jednej postaci od drugiej – wtrąca spokojnie Killian. – Musi się nauczyć, jak to robić, bo w przeciwnym razie w przyszłości znowu będą jej się zdarzały takie wpadki. Jej moce cały czas rosną i dlatego może teraz robić coś, o czym wcześniej nie miała pojęcia. Jestem tu, żeby nią pokierować, ale Young nawet nie będzie chciał ze mną gadać. Przyjmie pomoc tylko od niej, ale Tabby musi najpierw wiedzieć, w jaki sposób obudzić jego hienę. Stąd potrzeba wcześniejszego ćwiczenia. Jeśli obawiasz się, że z twoim kodiakiem zrobi to samo, co z hieną Younga, to nie ma potrzeby się stresować, jeśli ona sobie nie poradzi, to ja naprawię sytuację. To całkowicie bezpieczne, potrafię usypiać bestie od dwudziestego piątego roku życia.
Widzę, jak Hardy ze sobą walczy. Wcale nie chce brać w tym udziału, zwłaszcza odkąd usłyszał, że w zamian za to Killian zabierze mnie na randkę – ale równocześnie zdaje sobie sprawę, że jeśli odmówi, Young prawdopodobnie nie da mi spokoju. Może w którymś momencie jego bestia sama się obudzi, bo w końcu nie będzie uśpiona w nieskończoność, ale na pewno mi nie daruje, jeśli nie wykażę chęci współpracy. Prawdopodobnie nawet już teraz jest wściekły i planuje jakąś zemstę.
Żadnemu z nas się to nie podoba. Ja wcale nie chcę ćwiczyć z Hardym, a on nie chce, żebym dzięki jego zgodzie poszła na randkę z Killianem – chociaż naprawdę nie wiem, dlaczego mu się to nie podoba. W końcu powinien rozumieć, że dwójka empatów do siebie pasuje, prawda? A jednak on wyraźnie ma z tym problem.
Pewnie po prostu gra rolę starszego brata pod nieobecność Duke'a.
– Dobra – wyrzuca z siebie w końcu. – Pomogę Tabby. Kiedy i gdzie chcecie zacząć ćwiczyć?
Wymieniam spojrzenia z Killianem.
– Możemy w moim domu – proponuję. – Oczywiście o ile ci to nie przeszkadza.
– Pewnie, że nie – zgadza się Killian. – Jutro nie mogę, ale pojutrze? Wiem, że zależy nam na czasie, ale po prostu nie dam rady wcześniej.
Umawiamy się na dokładną godzinę, a ja jedynie mam nadzieję, że nie będę zbyt padnięta po pracy, żeby wykrzesać z siebie jakiekolwiek siły. Mam też nadzieję, że to wystarczy. Naprawdę się przestraszyłam, kiedy Hardy oznajmił, że Young pyta o mnie na mieście, i nie chcę być w domu, gdy w końcu mnie znajdzie.
Kiedy wszystko jest już ustalone, żegnamy się i rozchodzimy w swoje strony. Hardy idzie za mną, odprowadzając mnie do samochodu, co irytuje mnie jedynie odrobinę. Z Youngiem dyszącym mi w kark zaczynam doceniać niektóre rzeczy.
– To dla niego tak się przygotowałaś? – pyta z niesmakiem Hardy, kiedy otwieram drzwi mojego samochodu. – Ten makijaż, fryzura i szorty, które ledwie zakrywają ci tyłek?
Odwracam się do niego z niedowierzaniem wypisanym na twarzy.
– Ty tak serio? – pytam ze złością. – Nie podkurwiłeś mnie jeszcze wystarczająco mocno?
Hardy zaciska szczęki.
– Chodzi mi tylko o to, że...
– Byłam z Pepper na zakupach, palancie – syczę. – Wypróbowałyśmy makijaż i fryzury w salonie kosmetycznym. A moja relacja z Killianem to nie twoja sprawa. Goń się.
Potem wsiadam do samochodu i odjeżdżam, nie czekając na jego odpowiedź.
Nawet nie oglądam się na niego we wstecznym lusterku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top