Rozdział dwudziesty drugi

No to łapcie ten bonus co to o niego prosiłyście od przedwczoraj! <3

#przyslugawatt

Jest już po dziewiątej, kiedy w końcu wracam do domu Hardy'ego.

Mam beznadziejny humor, jestem przybita i zestresowana. Chciałabym jedynie wziąć długą kąpiel, zakopać się w łóżku i porządnie sobie popłakać, a sądząc po tym, że samochodu Remy'ego, który pożyczył Hardy, nadal nie ma przed jego domem, kodiak również nie wrócił.

Otwieram drzwi zapasowym kluczem i od razu ruszam w głąb domu, do mojej sypialni dla gości i łazienki. Powłóczę nogami, zmęczona po całym dniu w sklepie, i zastanawiam się, czy powinnam zadzwonić do Pepper. Z jednej strony tyle co wzięła ślub i na pewno chciałaby mieć trochę spokoju, ale z drugiej nie wybaczyłaby mi, gdybym jej nie powiedziała, że coś się dzieje z Sabine.

Rzucam telefon na szafkę nocną i podpinam go do ładowarki, bo rozładował się bezpowrotnie i wyłączył koło szóstej popołudniu, zapewne przez to, że ciągle na niego zerkałam, by zobaczyć, czy nie mam kolejnych wiadomości od Hardy'ego. Wysłał jednego esemesa i raz próbował do mnie zadzwonić, ale akurat obsługiwałam wtedy klientów i nie mogłam odebrać, a potem już milczał. Sama przed sobą niechętnie się do tego przyznaję, że to łamie mi serce.

Sama mu powiedziałam, że możemy zapomnieć o tym, co wydarzyło się między nami w nocy. Dlaczego więc tak mnie dziwi, że on rzeczywiście to zrobił?

Wchodzę do łazienki i napuszczam wody do wanny. Czekam, aż stworzy się piana, rozbieram się i z westchnieniem w niej zanurzam, spinając włosy na czubku głowy w niechlujny kok. Opieram potylicę na brzegu wanny i przymykam oczy.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie poczułam się zraniona, gdy rano obudziłam się samotnie w łóżku. Hardy wyszedł bez słowa, nie zostawił nawet karteczki, wysłał jedynie lakonicznego esemesa godziny później. Najwidoczniej miałam rację – on bez problemu zapomniał o tym, co wydarzyło się w nocy, natomiast ja ciągle wracam do tych chwil jak zakochana idiotka. Boże, jestem taka beznadziejna.

Naprawdę nie oczekuję deklaracji miłości, ale fajnie byłoby po prostu... nie czuć się przy nim jak przedmiot, którego mógł użyć, a potem odrzucić na bok. Równocześnie jednak nie chciałam dać po sobie poznać, że to mnie zraniło. Zamierzałam dać sobie ten dzień, żeby nabrać dystansu i powitać go idealnie pokerową twarzą, ale przed dwunastą zadzwoniła Sabine i musiałam do niej jechać.

Nie czułam się zbyt pewnie, opuszczając tereny watahy, ale przecież hieny nie czają się na każdym rogu. Byłam przekonana, że w sklepie ezoterycznym Sabine będę bezpieczna, i rzeczywiście miałam rację. Spędziłam stresujące pół dnia, pomagając klientom, których oczekiwań nie znałam, obsługując w sklepie, o którego asortymencie nie miałam pojęcia. Wszystko po to, by Sabine mogła w spokoju pojechać do lekarza.

Jak się wkrótce okazało, miała stan przedzawałowy. A ta uparta staruszka nie pozwoliła mi się nawet zawieźć do lekarza, awanturując się, że ktoś musi pilnować sklepu.

– Przecież nie poproszę o to Junie, wczoraj wzięła ślub – zrzędziła, kiedy pojawiłam się w jej lokalu. – Jesteś jedyną osobą, do której mogłam zadzwonić. Nic jej nie mów albo rzucę na ciebie klątwę.

Przypominając sobie te słowa, ostatecznie dochodzę do wniosku, że chyba jednak będę milczeć przy Pepper. Tak z pewnością będzie dla mnie lepiej.

Kompletnie nie znam się na asortymencie ezoterycznego sklepu Sabine, więc ten dzień był dla mnie naprawdę stresujący. Na szczęście większość klientów okazała się wyrozumiała, zwłaszcza gdy wyjaśniałam, że zastępuję staruszkę, bo pojechała do lekarza. Może Sabine nie życzyłaby sobie, żeby tyle osób o tym wiedziało, ale nie znalazłam innego sposobu, by udobruchać klientów. Połowę z nich w ogóle wpisałam jedynie do zeszytu Sabine z prośbą o kontakt z nimi po jej powrocie.

Najgorsze, że powinnam ją zastąpić przynajmniej do końca tygodnia, podczas gdy ona będzie przechodziła kolejne badania i odpoczywała u siebie. Ona oczywiście uważa, że nic jej nie jest i nie ma takiej potrzeby, ale ja wiem, że to stek bzdur. Obawiam się jednak, że jeśli zacznę się pojawiać częściej w sklepie ezoterycznym, w końcu dopadną mnie hieny.

Przysypiam w wannie, bo budzę się gwałtownie, kiedy zanurza mi się w wodzie nos. Uznaję, że to najwyższy czas, żeby z niej wyjść, wycieram się pospiesznie i przebieram w piżamę. Dopiero wtedy wracam do sypialni. Burczy mi w brzuchu, ale nie mam na tyle sił, by zająć się teraz przyrządzaniem jakiegoś jedzenia. Nie chce mi się też włączać komórki, żeby się przekonać, że Hardy nadal nie dał znaku życia, więc zostawiam ją w takim stanie, jak jest, ładującą się na szafce nocnej.

Robi mi się niedobrze na myśl, że może on w ogóle jest już u innej kobiety. Powiedział mi przecież wyraźnie, że preferuje przelotne związki. Może chcąc mi pokazać, jak mało dba o mnie i o to, co wydarzyło się między nami w nocy, już znalazł sobie inną?

Ta myśl zaskakująco mocno mnie rani.

Wpełzam do łóżka, poniewczasie zdając sobie sprawę, że pościel nadal pachnie Hardym. Nie chce mi się jednak już wstawać i jej wymieniać, zwłaszcza że nie jestem u siebie i nie wiem, gdzie mogłabym znaleźć zapasową. Bolą mnie nogi, głowa i żebra, gojąca się wciąż ręka swędzi, ale nawet nie zwracam na to uwagi.

Wkrótce potem zapadam w sen.

***

Budzę się, gdy czuję czyjeś ramiona obejmujące mnie w talii.

W pierwszej chwili się spinam, ale zaraz potem dociera do mnie znajomy zapach Hardy'ego. I jego emocje. Jest sfrustrowany i wściekły, czuję też w nim echo przerażenia.

Czy to przeze mnie?

– Dlaczego, do diabła, nie odbierasz telefonu? – mruczy mi do ucha.

Próbuję się odsunąć, bo w końcu zostawił mnie samą na cały dzień i nie mam powodu, by być dla niego miłą, ale Hardy warczy z niezadowoleniem i z powrotem mnie do siebie przyciąga.

– Nie ruszaj się – poleca. – Tyle co wróciłem i chcę cię trzymać chociaż przez chwilę.

Zamieram, zaskoczona jego słowami. Wcale nie brzmią tak, jakby wrócił właśnie od innej kobiety i miał mnie gdzieś.

– Daj mi spokój – prycham jednak. – Ja też niedawno wróciłam i potrzebuję odpoczynku, więc chcę zostać sama.

– Żartujesz sobie? – Przewraca mnie gwałtownie na plecy i pochyla się nade mną; nawet w ciemnościach dostrzegam, że jest wkurzony, i nie muszę nawet odczytywać jego emocji. – O mało nie dostałem świra, szukając cię po mieście...

– Niby kiedy? – dziwię się. – Dopiero co wróciłeś...

– Byłem tu o siódmej, a ciebie nie było – przerywa mi. – Zostawiłem w kuchni pieprzoną pizzę. Nie widziałaś?

Robię głupią minę. Gdybym zajrzała do kuchni, może nie leżałabym teraz w łóżku głodna, ale nie przyszło mi to do głowy.

– Cóż, wróciłam o ósmej – informuję go cierpko, postanawiając nie wypominać mu, że przypomniał sobie o mnie po całym dniu nieobecności.

To go jednak nie uspokaja.

– I gdzie niby byłaś? – pyta natarczywie. – Byłem u ciebie w domu i w High & Low. Nie było cię tam. Więc dlaczego, na litość boską...

– Ale co cię to w ogóle interesuje? – Tym razem to ja wchodzę mu w słowo. – Jestem dorosła i potrafię o siebie zadbać. Jeśli wpadłeś w porze lunchu na coś do zjedzenia i szybki numerek, to przykro mi, że mnie nie zastałeś...

– Do diabła, Tabby! – Hardy odrywa się ode mnie i siada na łóżku, sfrustrowany, a ja idę za jego przykładem i opieram się plecami o zagłówek. – Martwiłem się o ciebie. Mogło ci się coś stać. Nie rozumiesz?

Posyłam mu cierpki uśmiech.

– W takim razie dobrze, że wpadłeś dopiero o siódmej i nie musiałeś martwić się cały dzień.

Przez chwilę Hardy wpatruje się we mnie w milczeniu, ze złością, z drugiej połowy łóżka. Czuję się tak żałośnie, jak już dawno mi się nie zdarzyło, ale staram się tego po sobie nie okazać, bo sprawiłoby to jedynie, że byłabym jeszcze bardziej żałosna.

W końcu Hardy wzdycha z rezygnacją.

– Wiem, że źle się zachowałem – mówi ostrożnie. – Przepraszam, że zostawiłem cię samą na cały dzień. Ian zwołał nagłe zebranie i zrzucił na mnie wszystkie obowiązki Remy'ego, więc miałem mnóstwo pracy i nie mogłem wrócić wcześniej. Przywiozłem pizzę, bo miałem nadzieję, że spędzimy razem przyjemny wieczór.

W łóżku.

Zapewne ma na myśli przyjemny wieczór w łóżku.

Może i Ian rzeczywiście zarzucił go pracą, ale jestem pewna, że to było Hardy'emu bardzo na rękę. I tak jestem bardziej kłopotliwa od reszty jego dziewczyn na jedną noc, bo nie może mnie stąd tak po prostu wykopać. To więc wygodne, że może nie być go cały dzień, a potem może wrócić na noc do mojego łóżka. Bardzo wygodne.

Wcale nie chcę, żeby to bolało, ale boli. Czuję się jak ostatnia idiotka. Przecież wiedziałam, na co się piszę, inicjując seks, prawda?

– Nic się nie stało – odpowiadam możliwie obojętnie. – Nie masz obowiązku spędzać ze mną czasu.

– Ale tego chcę. – Hardy chwyta mnie za ramię, kiedy już chcę się odwrócić i z powrotem położyć. – Chcę spędzać z tobą czas, Tabby. I nie znoszę tego, że to na mnie spadają obowiązki Remy'ego. Akurat teraz.

Waham się. Może i brzmi szczerze, ale czy naprawdę taki jest?

– Byłam w sklepie Sabine – wyjaśniam. – Nie mów tego Pepper, bo żadna z nas nie chce jej zepsuć miesiąca miodowego, ale jej babcia miała stan przedzawałowy. Musiała mnie poprosić o zajęcie się sklepem, podczas gdy ona pojechała do lekarza, i będę tam przynajmniej do końca tygodnia, póki nie poczuje się lepiej. Nie zrobiłam ci na złość, właściwie w ogóle o tobie nie myślałam, gdy wyjeżdżałam z terenów watahy. To wszystko? Bo chcę teraz iść spać.

Hardy wpatruje się we mnie bez słowa, z wyraźną frustracją. W końcu odpowiada:

– Nie możesz tak po prostu opuszczać terenów watahy.

Podnoszę brwi.

– Bo? Jestem tu więźniem czy jak?

Skrzywienie ust na jego twarzy podpowiada mi, że trafiłam w dziesiątkę. Czekam cierpliwie na to, co odpowie.

– Po prostu to skrajnie nieodpowiedzialne – warczy w końcu.

– Poradzę sobie. – Wzruszam ramionami. – Nikt mnie dzisiaj nie śledził, nikt mnie nie znalazł. Niszczyciele nie wiedzą, że powinni mnie tam szukać, więc jestem bezpieczna. Nie musisz się o mnie martwić.

– Zawsze się o ciebie martwię – protestuje.

Tymi słowami zamyka mi usta. Nie potrafię się na niego wkurzać, gdy odzywa się do mnie w ten sposób. Zanim zdążę się powstrzymać, dotykam jego nagiego ramienia i przesyłam mu odrobinę spokoju, którego sama wcale nie czuję.

– Obiecałam pomóc Sabine, więc to zrobię – mówię nieco bardziej opanowanym głosem. – Nie powstrzymasz mnie. Możesz wysłać ze mną kogoś do pomocy, możesz sprawdzać co godzinę, czy wszystko u mnie w porządku, ale i tak do niej pojadę, bo nie zepsuję tego czasu Pepper martwieniem jej o jej babcię. Nie ma takiej opcji.

Hardy znowu wzdycha, a potem obejmuje mnie w talii i do siebie przyciąga. Niemalże wchodzę mu na kolana, chwytam go za ramiona, próbując zachować między nami choć odrobinę dystansu, którego on wyraźnie nie chce. Serce wali mi jak szalone, bo nic z tego nie rozumiem. Czego on właściwie ode mnie chce?

– Byłem tak śmiertelnie przerażony, że coś mogło ci się stać, a ja nawet nie zauważyłem, że cię nie ma – mruczy mi do ucha. – Przepraszam, Tabby, że cię dziś zostawiłem. Więcej tego nie zrobię.

Zanim zrozumiem sens jego słów, on chwyta moją twarz w swoje dłonie i mnie całuje.

Poddaję mu się przez chwilę, rozchylam wargi i pozwalam mu wsunąć język między nie, a potem jęczę, gdy zaczyna penetrować moje usta. Jeden jego leniwy pocałunek wystarczy, by rozgrzać mnie do czerwoności.

– Zaczekaj – mówię zdyszana, gdy w końcu odsuwam się nieco.

– Na co? – dziwi się.

– Mieliśmy o tym zapomnieć – przypominam mu, a Hardy posyła mi w półmroku pytające spojrzenie. – Wczoraj tak powiedziałam, a ty się zgodziłeś. Mieliśmy zapomnieć o tym, że poszliśmy do łóżka. Sam przyznałeś, że interesują cię tylko jednorazowe zabawy, więc...

– W tobie nie ma nic jednorazowego, Tabby – przerywa mi stanowczo Hardy.

Rozchylam w zdziwieniu usta.

– Ale...

– I wcale nie zgodziłem się, że chcę o tym zapomnieć – dodaje. – Wręcz przeciwnie, chcę to powtórzyć. Nie nadaję się do związków i nigdy nie będę się nadawał, ale mogę dać ci dużo, naprawdę dużo bardzo dobrego seksu, jeśli tylko się zgodzisz. Zgódź się, proszę, twardzielko.

Przyglądam mu się w oszołomieniu, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Hardy proponuje mi seks. Jakiś rodzaj relacji... przyjaciół z bonusem? Tym właśnie dla siebie jesteśmy?

I dlaczego tak zależy mi na tym, żeby to jakoś nazywać? On po prostu chce się pieprzyć. Ze mną. Reszta się nie zmieni, nadal będzie tym upierdliwym kodiakiem, który prędzej zamknie mnie w piwnicy, niż narazi na jakieś niebezpieczeństwo.

Sama nie wiem, co o tym myśleć. Czy istnieje szansa, że NIE zakocham się w Hardym, jeśli będę ciągnąć tę relację? Nie jestem idiotką, która uważa, że może zmienić faceta pragnącego wolności. Nawet nie zamierzam tego robić. Jeśli w to wejdę, to tylko z pełnym zrozumieniem konsekwencji.

Jasne, chcę związku. Chcę rodziny. Kiedyś. Ale na razie...

Na razie chcę Hardy'ego.

Mimo to obawiam się wejść głębiej w relację z nim, bo wiem, że to ja wyjdę z niej ze złamanym sercem.

– Hardy...

– Nie mogę przestać myśleć o ostatniej nocy – przerywa mi. – Nie mogłem dzisiaj skupić się przez cały dzień, chociaż zajmowałem się ważnymi sprawami watahy. Ciągle wspominałem twoje jęki, dotyk twoich ust, twojej miękkiej skóry... Jesteś chodzącą perfekcją, Tabby. I zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mieć ze mną nic do czynienia, ale ja nie mam dość. Nie mógłbym mieć cię dość po jednej nocy. Żaden facet nie mógłby.

To kolejny raz, kiedy on mówi coś takiego, jakbym była kimś naprawdę wartościowym. Jakby widział we mnie więcej, niż ja sama w sobie widzę.

– Jutro też zostawisz mnie na cały dzień? – szepczę, wsuwając mu się na kolana.

Hardy kładzie mi dłonie na plecy, by przytrzymać mnie przy sobie, gładzi po łopatkach, schyla głowę, by pocałować moją szyję. Wzdycham i wplatam mu palce we włosy, a on zsuwa usta do rowka między moimi piersiami, widocznego częściowo pod dekoltem koszulki, w której śpię.

– Nie zostawię cię – obiecuje. – Załatwię zdalnie wszystkie sprawy, z którymi wyskoczy wataha. Pojadę z tobą do sklepu Sabine i pomogę ci obsługiwać klientów. Będę cię pilnował na każdym kroku, twardzielko. Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo.

To dobrze, bo wcale tego nie chcę.

Tak naprawdę wcale nie mam ochoty trzymać go na dystans. Nie mam ochoty się na niego złościć. Zranił mnie, owszem, ale myślę, że sam nie radzi sobie z tym, co czuje, i dlatego ucieka. Wyczuwam w nim to zagubienie i wiem, że jego emocje są szczere. Może jeszcze sam sobie tego nie uświadamia, ale zależy mu na mnie.

A może wie o tym, tylko uważa, że nie jest dla mnie odpowiednim partnerem. Jest samotnikiem i zdaje sobie sprawę, że ja chciałabym założyć rodzinę. No i nie wiedzieć dlaczego uważa mnie za... idealną.

– Dobrze – odpowiadam po prostu, po czym go całuję.

Hardy momentalnie obraca nas i nie puszczając mnie ze swoich objęć, kładzie mnie na plecach na łóżku. Od razu obejmuję go udami; całujemy się głęboko, długo, aż brakuje nam tchu. Dopiero po chwili Hardy odsuwa się na tyle, by spojrzeć mi w oczy.

– Jesteś pewna?

Głupie pytanie.

– Chcę być na górze – odpowiadam z bezczelnym uśmiechem.

Słyszę jego chrapliwy śmiech, a potem Hardy bez problemu znowu nas obraca. Teraz to ja siedzę na nim okrakiem, a on leży na plecach na materacu. Och, tak. Podoba mi się ta pozycja. Cholernie mi się podoba, że ja, ten mały człowieczek, siedzę na tym olbrzymim mężczyźnie i mam go w garści.

W przenośni, a wkrótce także dosłownie, gdy wsuwam dłoń za gumkę jego dresów i sięgam do jego penisa.

Poprzedniej nocy widziałam go tylko przelotnie i nie miałam okazji porządnie go popieścić, co zamierzam teraz zmienić. Hardy syczy, gdy odsuwam mu spodnie i chwytam porządniej jego fiuta, po czym zaczynam go leniwie pieścić. Piwne oczy wpatrują się we mnie w półmroku z gorączką.

– Chryste, Tabby, zabijesz mnie – mruczy.

Uśmiecham się łobuzersko.

– Jeszcze nie.

Pochylam się i przesuwam językiem po główce, a Hardy mamrocze jakieś przekleństwo i wplata mi palce we włosy, zachęcając, żebym wzięła go głębiej. Zasysam najpierw główkę, a potem połykam go więcej, aż dociera do końca moich ust. Rozluźniam gardło i staram się wziąć go jeszcze więcej, równocześnie zaczynam ssać i lizać podstawę.

– Kurwa... nie wytrzymam tak długo, skarbie – mamrocze Hardy. – Ja pierdolę... possij trochę mocniej...

Robię dokładnie to, czego chce, a potem zaczynam poruszać głową. Hardy pomaga mi, lekko napierając na mnie biodrami, aż łapiemy wspólny rytm. Biorę go tak głęboko, jak tylko dam radę, ignorując odruch wymiotny i łzy w oczach. Jest naprawdę duży, zwłaszcza taki cudownie twardy i gorący. Chcę go pieścić, póki nie dojdzie w moich ustach.

Nie muszę długo czekać. Wystarczy kilka minut takiego obciągania, by Hardy zaczął mnie ostrzegać, że za chwilę dojdzie. Nie wycofuję się. Przełykam wszystko, gdy szczytuje, a potem wylizuję penisa z resztek spermy i oblizuję usta, gdy się podnoszę.

– Ja pierdolę, Tabby – mówi Hardy bez tchu, przyciągając mnie do siebie i całując w usta. – Jesteś kurewsko doskonała.

Uśmiecham się.

Sama jestem podniecona od tego, co przed chwilą zrobiłam, ale było warto choćby tylko po to, by zobaczyć jego oszołomiony wyraz twarzy.

Hardy jednak szybko bierze się w garść i do zaspokojenia mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top