Rozdział trzydziesty piąty

No to jedenastka ♥

***

Noc, czekałam na nią. Gdy tylko usłyszałam ciche pukanie, byłam gotowa do akcji. Wyskoczyłam z pokoju jak oparzona, by powitać moich gości i od razu wspólnie podążyliśmy na drugie piętro, którego przeszukanie zajęło dłużej niż poprzedniego. Zaczęliśmy od klas najbardziej oddalonych od schodów. Powtarzaliśmy w kółko czynności, które robiliśmy tamtej nocy, jak jakiś chory rytuał. Chłopcy zachowywali ciszę jak przy każdej klasie. Czułam się jak na tajnej misji, jak jakaś super agentka z programu telewizyjnego, jak Superman w sukience, jak wszystko i nic naraz...

Przesuwaliśmy wszystkie regały, bardzo dokładnie sprawdzaliśmy każdy centymetr ściany za nimi, ale na żadnej nic nie było napisane. Na chwilę straciłam nadzieję, że znajdziemy jakąkolwiek podpowiedź.

Przeszliśmy do ostatniej klasy na tym piętrze, minęły już chyba trzy godziny odkąd byłam w pokoju. Wszyscy byliśmy tak zmęczeni, że w pewnym momencie zmęczenie przestało być wystarczające by określić nasz stan. Przesuwaliśmy wszystko ta samo jak poprzednio. Ale w tej klasie coś się różniło od pozostałych. Na ścianie, między drzwiami a regałami wisiał obraz. Był na nim człowiek, który szedł drogą w deszczu przez jakiś chyba park. Po oświetleniu obrazu, udało się mi postrzec jesienną kolorystykę, ale nie taką smutną i deszczową jaką myślałam, że będzie przedstawiał w pierwszym momencie, lecz złocistą jesień. Taką, która zdarza się tylko w niektórych miejscach albo na filmach. Taką, o której zawsze marzyłam zobaczyć.

- Przestań się tak wpatrywać i poświeć nam tutaj! - warknął ściszonym głosem Ted.

Chłopak był już sfrustrowany, wiedziałam to doskonale. Po trzech godzinach nieowocnych poszukiwań, każdy byłby wyczerpany psychicznie i fizycznie. Skinęłam szybko głową i przeniosłam światło latarki na ścianę za regałami, które przesunęli. Kątem oka jednak zerkałam na obraz.

- Kurwa! - zaklął pod nosem Krzysiek.

Widziałam, że Ted zagryza policzki od środka, żeby nie wrzasnąć na całe gardło. Zacisnął dłoń w pięść i z całej siły przywalił w odsłoniętą ścianę. Uderzenie było tak mocne, że spowodowało, że dość spory kawałek farby skruszyło się na podłogę.

Przeniosłam światło z latarki na obraz i podeszłam do niego. Delikatnie ściągnęłam ramę w haczyka, na którym wisiał i poświeciłam ścianę, którą ukrywał. Nic. Gdy miałam zrezygnowana odwiesić obraz na ścianę, na której widział, coś mnie uderzyło, jakby mój mózg się przebudził ze snu zimowego, a zmęczenie odpuściło. Odwróciłam obraz tyłem i oświetliłam tak, bym mogła coś zobaczyć. Bingo!

- Nie łamcie się! - zawołałam i przywołałam przenoszących regały na swoje miejsce chłopaków gestem ręki.

Prawie natychmiast znaleźli się przy mnie, niemalże rzucając regałami o podłogę. Pochylili się nad miejscem, który był widoczny dzięki strużki światła padającej z latarki.

Tak blisko (podpowiedzi), a jednak tak daleko (mnie)... K.

Spojrzeliśmy po sobie. Znowu mieliśmy nadzieję.

***

Zastanawiałam się czy już kończyć teraz czy jeszcze nie, ale pomyślałam, że jeszcze Was pomęczę ♥

Jeszcze tak około sześciu rozdziałów i KONIEC (pierwszej części oczywiście :*)

Kocham mocno ♥

Wasza Kejti xx


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top