Rozdział trzydziesty

  No to szósty! ( sobota)

  Skoro tak ładnie komentujecie to łapcie ♥

  ***

  Gdy rankiem zbierałam swoje rzeczy w postaci kapci, wbiegli na oddział moi chłopcy. Krzysiek przelotnie pocałował mnie w usta. Byli zdyszani jak po wf'ie, jakby trener kazał im przebiec dwadzieścia okrążeń. Stanęli obok siebie i oparli ręce na kolanach, pochylili głowy w dół i dyszeli. Minęła może minuta ich oswajania się z miarowym oddechem, gdy jak na zawołanie obydwaj podnieśli się do pionu i spojrzeli na mnie.

  - Tak? - zapytałam niepewna i dosyć zniecierpliwiona.

  Ted gestem ręki nakazał mi usiąść, zrobiłam to bez wahania. W dalszym ciągu czekałam na nowe wiadomości na temat sprawy. Krzysiek spojrzał znacząco na Teda, który oddał mu spojrzenie typu: Serio stary?

  - No więc przegrzebaliśmy się przez wszystkie drzwi, których jeszcze nie ogarnęliśmy. Nie było tam nic wartego uwagi. Gdy już mieliśmy wracać, pan odważny Krzysztof - Posłał mu zirytowane spojrzenie - bardzo chciał zobaczyć wisielca. Otworzyłem mu więc te drzwi, ale tak nikogo nie było. Ani żywego ani martwego. Nikogo. Ściana została zamalowana, a ponadto nie było widać, że farba jest nowa. Wyglądała jakby była malowana ze sto lat temu. Nie wiem o co tutaj chodzi, ale to dziwne miejsce, w którym dzieją się różne dziwne rzeczy, Em.

  Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że zasłaniam usta dłonią i mocno zaciskam oczy, by nie płakać. Poczułam w sobie bezsilność. Nawet gdybyśmy zdecydowali się komuś powiedzieć o zdarzeniach, które miały tutaj miejsce, nikt by nam nie uwierzył, bo dowody znikały jak za sprawą magicznej różdżki... Miałam ochotę złamać Azorowi kark na dwie części i odegrać się za to co robił Klarze. Ale wtedy sobie coś uświadomiłam.

  On był chory.

  Tak naprawdę. Obsesja na punkcie dziewczyny, przez którą został odrzucony i zrobienie jakiegoś tajnego stowarzyszenia, by była tylko jego... to się nazywa choroba psychiczna. On wcale taki nie był, potrzebował pomocy. Niestety... Kto miałby mu pomóc, skoro każdy był jego podwładnym? Nie miał nawet z kim o tym porozmawiać. Każdego trzymał na dystans, każdym chciał władać. Zastraszał wszystkich, którzy tylko dowiedzieli się o jego obsesji, mieli oni dwa wyjścia: albo się do niego przyłączyć jak na przykład Psy, bądź walczyć i zarówno żyć w strachu, tak jak na przykład ja i dwójka moich chłopaków. 

  - Wypadałoby grzebać dalej, tak długo dopóki niczego nie znajdziemy. To jedyny sposób na odkrycie czegokolwiek. Macie jakieś pomysły? - zapytałam wciąż myślami byłam przy Arturze.

  Może to wcale nie był przypadek, że tutaj trafił? Może to nie tylko chęć odnalezienia dziewczyny? Może ktoś chciał mu pomóc? Niestety chyba mu coś nie pykło, a Azor został takim samym potworem jakim był, albo stał się jeszcze gorszy...

  ***

  Mamy kolejny. Co sądzicie? :)

  Mam dosyć fajny pomysł na drugą część, Aniołki♥

  Wasza Kejti xx


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top