Rozdział dwudziesty piąty
Eh, strasznie spadliśmy w rankingu przez moją nieobecność... Jest mi z tego powodu strasznie przykro, bo już okropnie mało brakowało do pierwszej pięćdziesiątki... Tak mi teraz głupio i przepraszam za wszystko...
Powiem Wam tylko, że to mi dało niemałego kopa w dupę, kochani!
Więc ja piszę, jak najwięcej rozdziałów na zapas tylko zdołam dzisiaj i jutro, oddaję Wam ten weekend ♥
Kocham Was bardzo i Was nie zawiodę xx
***
- Bądź cicho! - zasyczał Ted, gdy jakiś szmer znalazł się gdzieś blisko nas.
Zamarłam i zatrzymałam się w pół kroku. Byłam przerażona. Pomimo tego iż nasze oczy już zdążyły się przyzwyczaić do ciemności, która tam panowała, było strasznie ciemno i strasznie. Co chwila prawie krzyczałam, gdy pod nogami przebiegał nam jakiś szczur.
Nie wiem skąd, ale Ted miał klucze, które otwierały każde drzwi w psychiatryku. Chłopak miał tutaj swoje przywileje, w końcu był bratem największej szychy tutaj, bałam się nawet, że w tym kraju. Słuchałam już dużo opowiadań ze strony Teda o jego braciszku, w ciągu dwóch nocy nikt mi więcej nie opowiedział i nikt mi więcej nie uświadomił, ile właśnie ten chłopak.
Otworzył kolejne, chyba piętnaste drzwi, by wyszeptać ciche:
- Halo?
I jak zwykle nie usłyszeć niczego w odpowiedzi. Wszedł do środka, oświecił latarkę, którą też jakimś cudem przy sobie miał i zbadał całe pomieszczenie. Oprócz papierów, które były porozrzucane po całym pomieszczeniu jak u woźnego, nie było tutaj nic co by nas zainteresowało. Tak było za każdymi drzwiami, które otwieraliśmy.
Westchnęłam znużona, chciałam tak bardzo odnaleźć dziewczynę, jak i położyć się do łóżka. Ciągle przestraszenie otoczeniem, męczyło bardziej niż same poszukiwania. Przed każdymi drzwiami myślałam To muszą być te!, by po chwili przekonać się jak bardzo jestem w błędzie. Byłam zniesmaczona i chciało mi się płakać, miałam wrażenie, że nie znajdziemy jej nigdy. Byłam na skraju załamania nerwowego.
Ted słysząc moje westchnięcie, odwrócił się w moją stronę i przycisnął do klatki piersiowej, szczelnie owijając ramionami. Cieszyłam się, że zdecydował się szukać ze mną, mimo tego że w ogóle mnie nie znał. Razem było raźniej, byliśmy silniejsi i odważniejsi, mimo tego, że przynajmniej ja trzęsłam się na samą myśl o przebiegających nam ciągle pod nogami szczurach i nieprzyjaznych ludziach, którzy chcieliby nam przeszkodzić, próbowałam chociaż troszkę udawać, że dzielnie to znoszę.
- Nikt nie powiedział, że będzie łatwo - wyszeptał w moje włosy.
Przetarłam wierzchem dłoni oczy i odsunęłam się od chłopaka nieznacznie.
- Wiem - odparłam ze smutkiem w głosie.
Ted skinął głową i ruszył do kolejnych drzwi, za którymi znajdowało się to co za pozostałymi. Czyli wielkie nic. Miałam ochotę przywalić głową z całej siły w ścianę albo najzwyczajniej w świecie zacząć z całych sił krzyczeć.
***
Myślicie, że ją w końcu znajdą?
Jeszcze raz przepraszam za wszystko :'(
Wasza Kejti xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top