Rozdział dwudziesty piąty
Wesołego Halloween ♥
***
Przez dwa dni siedzieliśmy w ciszy w izolatce. Nikt się nie odzywał do siebie, nawet Klara i Ted byli jakby pokłóceni. W nocy, nawet kiedy myśleli, że spałam, nie rozmawiali, nie słychać było żadnego całowania ani pomrukiwania. Podejrzewałam, że nawet spali plecami do siebie, bo kilkakrotnie przyłapałam Klarę na obejmowaniu mnie w pasie, gdy spała. W sumie nie przeszkadzało mi to jakoś szczególnie, mimo tego, że wiedziałam, że uciekają. Byłam cholernie zła, bo obiecali mi coś. Ja uratowałam tą dziewczynę i poświęciłam się temu cała, a oni nie mogą pomóc mnie, bo to nagle takie niebezpieczne? Ich zachowanie było po prostu żałosne.
Minęły dwa dni i już ich nie było. W głębi duszy nie chciałam wierzyć, że się na to zdobędą. Niestety, uciekli. Tchórze! Zostawili mnie samą w tym miejscu, czego ja bym chyba nie potrafiła zrobić nigdy. Nazywałam ich przyjaciółmi, a okazali się zwykłymi tchórzliwymi świniami. Mimo wszystko, nawet pomimo tego, że wściekłość mieszała się z rozczarowaniem, brakowało mi ich i martwiłam się, że coś może pójść nie tak w ich ucieczce. Czułam się osamotniona, nikogo oprócz mnie nie było już w izolatce, nikt mnie nie wspierał, nikt się ze mną nie śmiał, nikt się ze mną na kłócił, nikt się nie całował... Było jakoś obco i nieznośnie.
Postanowiłam, że zacznę szukać Krzyśka na własną rękę i odbiję go sama. Jeśli będzie taka konieczność to nawet zginę by on przeżył. Nie potrzebna była mi ich pomoc w tym, od zawsze radziłam sobie ze wszystkim sama. I teraz też tak będzie. Poradzę sobie. Przecież muszę. Ale co jeśli coś mi się nie uda? Co jeśli ktoś mi podłoży nogę, a ja nie będę miała na kim się wesprzeć i po prostu upadnę? Nie, nie poddam się. Będę walczyć do ostatniej kropli krwi.
Dla Krzyśka.
***
Fatalnie zrobili moim zdaniem :(
A Waszym?
Wasza Kejti xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top