3

          Zdyszany Raven nadgarstkiem otarł pot z czoła. Nie podejrzewał, że jego ciało mogło jeszcze się pocić, jednak najwyraźniej potrafiło - przynajmniej na razie. Wykorzystał chwilę spokoju na złapanie kilku szybkich, płytkich oddechów, jednocześnie czujnie oceniając sytuację, w której się znajdował. Zacisnął mocno wargi, dławiąc przekleństwa. Stracił koncentrację ledwie na parę sekund i to wystarczyło.

- Z lewej.

Pomimo uprzejmego ostrzeżenia, oberwał głownią miecza w żuchwę, zanim zdążył jakkolwiek zareagować. Cios był na tyle silny i precyzyjny, że kość pękła, uwalniając falę cierpkiego bólu. Metaliczny posmak rozlał się po całych jego ustach. Smak krwi. Był znacznie mniej wyrazisty, niż zapamiętał, lecz wciąż charakterystyczny. Zmieniał się i dostrzegał to coraz wyraźniej. Wcześniej taki atak prawdopodobnie ogłuszyłby go na dobrą chwilę.

- Nie rozpraszaj się.

Kolejny cios padł na żebra, przez co piekący ból rozdarł jego bok. Kierowany odruchem chciał ucisnąć ranę, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie mógł pozwolić sobie na osłabienie gardy, a stare nawyki nie ułatwiały mu zadania. Kątem oka dostrzegł subtelny błysk po prawej.

- Va'ghart - uniósł dłoń, rzucając zaklęcie, o którego istnieniu dowiedział się niedawno.

- Dobrze - usłyszał radosny głos, choć jego właściciela wciąż nie widział. - Teraz szybciej.

- Va'ghart - kolejny raz zablokował atak.

- Szybciej!

- Va'ghart!

- Jeszcze raz!

Udało mu się zatrzymać kilka ciosów, jednak spadało ich coraz to więcej i więcej. Padały pod przeróżnymi kątami, a towarzyszącą im furia w końcu przełamała jego opór. Dostał w bark, twarz oraz udo, dlatego coraz trudniej było mu skutecznie się bronić. Był na tej polanie od blisko dziewięciu godzin, praktycznie cały czas pozostając w ruchu. Nie miał już siły.

- Skup się - rzeczowy, spokojny głos mentora w lot odegnał myśli o rezygnacji. - Przeciwnik nie będzie czekał, ani się nad tobą litował. Walcz! - niespodziewany krzyk postawił go do pionu - Jeśli nie o siebie, to o Vallerin. Ofiarowała ci drugą szansę. Podarowała życie. Jesteś jej Strażnikem! Opiekunem, doradcą, przyjacielem, kompanem, oparciem i obrońcą. Zrób to, co do ciebie należy.

- Va'ghart!

W to zaklęcie włożył całą energię, która mu pozostała. Siła czaru przerosła oczekiwania, tworząc niespodziewaną eksplozję, która skutecznie odrzuciła przeciwnika. Ostry, nieprzyjemny blask zmusił go do przymknięcia oka, a gdy je otworzył, był zdezorientowany widokiem. Zaklęcie wypaliło wokół niego niewielki krąg. Trawa tliła się, wydzielając smród spalenizny. Gdzieniegdzie widział gołą, poczerniałą ziemię. Osunął się na kolana, skrajnie już wycieńczony.

- Odspanij chwilę.

Na jego nienaruszony bark miękko opadła smukła, opalona dłoń. Spojrzał w górę i uśmiechnął się, napotykając głęboki, skrzący błękit. Aira usiadł obok niego, chociaż sam wypoczynku nie potrzebował. Ich treningi stawały się coraz bardziej wymagające i spodziewał się, że jednooki powinien mieć czas, by do nich przywyknąć. Dopiero od kilku dni zaczęli łączyć starcia siłowe z jednoczesnym używaniem magii. Taki sposób walki wymagał ciągłego utrzymania olbrzymiej koncentracji, co potrafiło na wczesnym etapie porządnie dać w kość.

- Musisz jeszcze popracować nad magią wyższą - zwrócił się do ucznia. - To zaklęcie marnie ci wyszło.

- Marnie? - złotooki prowokacyjnie wskazał na ślad spalenizny.

- Owszem - potaknął z przekonaniem. - Nie masz nad tym żadnej kontroli. Pokazać ci różnicę?

- Jeśli możesz.

Podniósł się z ziemi, gotów na drobną prezentację. Subtelnym, pełnym gracji ruchem uniósł rękę, mniej więcej na wysokość mostka.

- Va'ghart - szepnął delikatnie.

Znad koniuszków jego palców uniosły się wątłe iskierki, które utworzyły nad nimi ledwo widoczną kopułę, o średnicy jakiś 3 metrów.

- Spróbuj w to uderzyć - uśmiechnął się zachęcająco.

Ravi zrobił to, o co go poproszono. Ataki fizyczne, magiczne, mieszane... sięgnął po swój pełen asortyment, nie szczędząc przy tym siły. Nie ważne ile razy by uderzył i w jaki sposób, nic to nie dawało. Kopuła trwała niewzruszenie, bez chociażby jednego draśnięcia.

- Nie męcz się - Aira niespodziewanie stanął tuż za jego plecami. - Jeśli dobrze rzucisz Va'ghart, przez dwie minuty jesteś praktycznie nietykalny.

- Nie musisz tego... no wiesz... utrzymywać, czy coś? Nie powinieneś stać w miejscu?

- Nie - raźno wzruszył ramionami. - Póki jesteś skoncentrowany, masz wolne ręce. Odsuń się trochę, to pokażę ci sztuczkę.

Jednooki zrobił zachowawcze trzy kroki w tył. Aira skumulował czar do postaci tarczy przy swojej dłoni, po czym zdetonował go, zmieniając zaklęcie czysto defensywne w ofensywne. Potwornie potężna, nieprzebłagana fala energii wstrząsnęła otwartym terenem. Na ziemi nie postało żadnych śladów, jednak bez trudu rozsadziła pobliską skałę, której czubek runął z hukiem.

- Całkiem widowiskowe, co? - Aira roześmiał się w głos.

- Gdzie się tego nauczyłeś? - ukrył podziw za uśmiechem.

- Tam, gdzie teraz ty masz okazję się uczyć - przyjacielsko poklepał ramię kompana. - Wszystko co potrafię, to zasługa Vallerin. Ona uczyła mnie magii, która była dla mnie czymś zupełnie nowym. Była i wciąż jest moją mentorką.

- Magia była dla ciebie nowa? - uniósł brew - Nie urodziłeś się czarodziejem?

- Nie - przecząco pokręcił głową. - Uczyłem się od podstaw. Trochę ci zazdroszczę, wiesz? - zaśmiał się tęsknię - Dzielisz moc Lin. Masz dostęp do jej niebywałej wiedzy i zdolności kreacji. Ja nie mogłem pokonać pewnych barier, ale ty... Trafił ci się najbardziej niesamowity Phoenix.

- A Lord Elias?

- Nie będziemy o nim rozmawiać - blondyn gniewnie uciął temat. - Nigdy.

Były Łowca westchanął głośno, dając upust irytacji. Z Airą rozmawiało mu się bardzo dobrze. Spędzali razem dużo czasu i powoli budowali relację, coraz bardziej przypominającą przyjacielską, ale blondyn sporadycznie sprowadzał go na ziemię kubłem zimnej wody - jak teraz. Lord Elias był tematem bezwzględnie zakazanym. Jakiekolwiek wspomnienie o Mistycznym, natychmiast stawiało między nimi mur, nie do sforsowania. Aira nie mówił o Eliasie. Nie wymieniał nawet jego imienia, jeżeli nie było to absolutnie konieczne.

- Odpocznij przez pół godziny i wracamy do ćwiczeń.

Zwykle przyjemy dla ucha głos blondyna, tym razem zabrzmiał cudacznie sucho i beznamiętnie, co zaniepokoiło Ravena. Mężczyzna zostawił go całkiem samego, nie poświęcając mu krzty uwagi. Uznał, że najwidoczniej wyprowadził go z równowagi pytaniem, więc zamiast się narzucać, położył się wygodnie na trawie, podkładając pod głowę zwiniętą koszulę. Słońce chowało się za horyzontem, powoli ustępując wieczornej szarudze. Zmęczenie nie ustępowało, dlatego nie miał najmniejszej ochoty na nic konkretnego. Uniósł rękę, leniwie wpatrując się w ostrze Gidrisa. Słabe promienie odbijały się od szlachetnej, srebrzystej stali, w której widział własne odbicie. Niesiony dziwną melancholią przesunął opuszkami palców po opasce. Był taki słaby. Treningi z Airą wciąż przypominały mu, jak długa droga jeszcze przed nim. Chciał tylko pewnego dnia poczuć się godnym miana, które podarowała mu Vallerin. Godnym przyjęcia dziedzictwa lorda Imeriona. Będąc człowiekiem nie zaliczał się do grona wyjątkowo potężnych, ale potrafił wyjść na swoje, dzięki inteligencji i doświadczeniu. Teraz... no cóż, sprawy miały się znacznie gorzej. Z całą pewnością był najsłabszy ze wszystkich Strażników. Nie miał szans z nimi, o Lordach nie wspominając. Może Erin popełniła błąd, wybierając właśnie jego? Hipnotyzujący taniec barw na mieczu wciągał go coraz głębiej w gorzkie rozmyślania. Czuł ból nadwyrężonych mięśni oraz pieczenie licznych ran. Zwyczajny trening doprowadzał go do takiego stanu. Z przyjacielskiego sparingu wychodził cały pokiereszowany, więc jak miał sobie poradzić podczas prawdziwej walki? Co jeśli okaże się, że jego jedyną szansą na przetrwanie bitwy będzie schowanie się za plecami Vallerin? Gidris oddziaływał na niego coraz intensywniej, przez co przestał odczuwać cokolwiek. Odciął się od otoczenia oraz własnego ciała, skupiony wyłącznie na mieczu. Dostrzegał w nim tak wiele... Ogromną ilość silnych emocji, zaklętych w rozedrganym blasku.

- Puść go!

Słyszał słaby, blady głos Airy, jednak nie zwrócił na niego uwagi. Czarujący taniec stawał się coraz mroczniejszy i bardziej przejmujący. Srebro oraz błękit zniknęły pod naporem czerwieni i żółci. Myśli całkowicie poddały się temu zjawisku, wyciągając najgłębiej zakorzenione lęki. Rozbudziły dawno uśpiony gniew, z którego istnienia nie zdawał sobie sprawy.

- Marco puszczaj, słyszysz?! Marco!

Zamrugał, gwałtownie wybudzony z letargu. Dopiero teraz to poczuł. Bestialski, nienaturalny ból, rozszarpujący jego ręce. Smród palonego mięsa uderzył w jego nozdza, a tuż przed jego twarzą szalały dzikie płomienie. Automatycznie puścił Gidrisa, co nie było takie łatwe - rękojeść wtopiła się w jego skórę. Oszołomiony mógł jedynie wpatrywać się w miecz, którego nie rozpoznawał. Trawił go zachłanny ogień. Był na tyle blisko, że cały czas czuł dotkliwe, kąśliwe gorąco. Nie mógł się poruszyć, wciąż pozostając pod niebezpiecznym urokiem broni. Aira chwycił go pod pachy i odciągnął na bezpieczną odległość.

- Co tu się kurwa stało? - wymamrotał niebieskooki.

- Nie wiem... - odpowiedział drżącym głosem. - Tylko na niego patrzyłem.

- I tak sam z siebie zaczął płonąć?

- Nie wiem. Nawet nie zauważyłem kiedy to się stało.

- Twoje ręce... - Aira szepnął z ubolewaniem. - Możesz nimi ruszać?

- Chyba tak.

Spróbował zgiąć palce, ale nic mu z tego nie wyszło. Ból był zdecydowanie silniejszy, niż jego wola.

- Kurwa, kurwa, kurwa - mamrotał Strażnik. - Musisz iść do Vallerin, ona będzie wiedziała, jak ci pomóc.

- Jest w Hogwarcie, a nie chce tam teraz wracać. Jak Dragan się dowie...

- Walić Dragana - błękitne oczy zalśniły groźnie. - Potrzebujesz pomocy i to szybko.

- Ty nie mógłbyś...

- Nie - przerwał mu zdecydowanie.

- Dlaczego?

- Bo kurwa nie wiem jak! - uniósł się i to całkiem na poważnie - Nie chcesz iść do szkoły, dobra. Gdzie cię zaprowadzić? Sprowadzę Lin, ale muszę być pewny, że będziesz bezpieczny.

- Może do rezydencji?

- Dobra opcja. Odstawię cię na miejsce i pójdę po Lin.

- Nie trać czasu, sam trafię - dźwignął się z ziemi.

- Pewny jesteś? - nie wydawał się przekonany.

- Tak. Co z Gidrisem?

- Zostanie tu - rzucił zdecydowanie. - Lin wyjaśniła mi, jak się z nim obchodzić w razie komplikacji. Jak skończy się buntować, to się nim zajmę i ci go oddam.

- Nie spali wszystkiego wokół? - martwiła go wizja zostawienia ostrza bez opieki.

- Nie powinien. Z tego co wiem, on w jakiś sposób potrafi żerować na swoim właścicielu. Jedyna opcja żeby go uspokoić, to was chwilowo rozdzielić. No już, nie dyskutuj! - lekko popchnął ucznia - Zmykaj i widzimy się w posiadłości.

Raven skinął na znak zrozumienia. Samodzielnie przeniósł się w pobliże rezydencji, przez chwilę żałując takiej brawury. Adrenalina powoli spadała, pozostawiając za sobą wyłącznie ból. Każdy krok wiele go kosztował, dlatego droga do bezpiecznych murów wlekła się niemiłosiernie. Przeraźliwy ból paraliżował zmysły, wręcz błagające o chwilę wytchnienia. Gdy dotarł pod drzwi, był już wycieńczony. Usiadł przed nimi, opierając skroń o przyjemnie chłodną ścianę. Miał zwyczajnie dość. Jak przez mgłę pamiętał Stena, który go znalazł i z pomocą innych skrzatów wciągnął do środka. Czuł ich obecność, ale nie mógł zmusić się do otworzenia oka. Był tak potwornie zmęczony i obolały... Na zmianę tracił i odzyskiwał przytomność, ledwo kontaktując. Wyraźnie docierało do niego wyłącznie przeraźliwe pieczenie, doprowadzające go do szału. Nagle poczuł błogą ulgę, wyzwalającą go z cierpnia. Uchylił powiekę i uśmiechnął się słabo, widząc piękną twarz pani tego domu. Zmartwiona Vallerin pochylała się nad nim, czule głaszcząc jego twarz. Nieświadomie mocniej wtulił policzek w jej drobniutką dłoń.

- Jak się czujesz? - zapytała łagodnie.

- Chujowo - uśmiechnął się kącikiem ust.

- Ciężki dzień, co? - zachichotała, zgrabnie siadając na łóżku, tuż obok niego.

- Tylko końcówka - starał się zabrzmieć swobodnie.

- Opowiesz mi, co się stało?

Jej nie mógłby odmówić. Opowiedział o treningu, nie ukrywając żadnego - nawet najmniejszego - detalu. Chciał jak najwierniej odwzorować przebieg tego dnia, aby dostarczyć jej wszystkich informacji. Jak najdokładniej wyjaśnił, co czuł zanim dorobił się rozległych, poważnych poparzeń. Lady wysłuchała go uważnie, rozumiejąc więcej, niż mógłby się spodziewać.

- Nie pojmuję, dlaczego regeneracja nie zadziałała.

- Rany zadane Oddechem Piekieł spowalniają proces regeneracji - wyjaśniła zwięźle. - Magia enochiańska je spowodowała i tylko magia enochiańska może je odczynić.

- Zrobiłem coś nie tak? - potrzebował odpowiedzi - Nie chciałem przywoływać Oddechu Piekieł, przysięgam.

- Mówiłam, że jest trudny do opanowania - westchnęła ciężko. - Ma bardzo silną wolę i ponad wszystko pragnie się wyzwolić. Wykorzysta każdą twoją słabość, żeby dostać to, czego pożąda. Nie widzi w tobie swojego pana, dlatego za wszelką cenę próbuje cię zdominować i narzucić własne zdanie.

- Durne żelastwo - prychnął.

- Zawzięte. Wyczuł twoją chwilę zwątpienia we własną siłę i postanowił uderzyć.

- Tobie pewnie nie robił takich numerów.

- Próbował wiele razy - zaśmiała się perliście. - Wolę Lucyfera również testował i to częściej niż moją. Uparte, niepokorne bydle. Nie dałabym ci czegoś tak niebezpiecznego, gdybym nie była pewna, że sobie z nim poradzisz.

- A jeśli nie dam rady?

- Przejmie nad tobą pełną kontrolę. Jest spragniony krwi - nie miała zamiaru unikać odpowiedzi. - Kiedy go tworzyliśmy i mnie i Lucyferowi towarzyszyło tak wiele złych emocji. Tyle gniewu, smutku i cierpienia... - jej lzurowe oczy pociemniały. - Te uczucia wtopiły się w stal, dzięki czemu postał piekielnie potężny oręż. Jest żywym pomnikiem naszej furii. Ofiara mojej krwi jest w stanie go udobruchać, ale nie nasycić.

- Jak mam przekonać go, by uznał mnie za swojego pana?

- Twój spokój i pewność siebie ułagodzi jego temperament, ale na to potrzeba czasu - przesunęła kciukiem po jego obitej szczęce. - Wiem, że to może być trudne, ale nie traktuj go jak wroga.

- Postaram się, chociaż nie ułatwia - z rozbawionym uśmieszkiem spojrzał na swoje ręce.

- Zawsze był kąśliwy - wstała z łóżka. - Chodź do łazienki.

- Po co? - spiął się nieświadomie.

- Zanim zajmę się twoimi ranami, musimy je oczyścić i przygotować do leczenia. Aira dziś zaszalał - zaśmiała się lekko, przypominając sobie wyraz twarzy przyjaciela, gdy informował ją o skutkach treningu.

- W porządku, ale nie musisz iść ze mną - usiadł na skraju materaca. - Sam sobie poradzę.

- Wstydzisz się? - posłała mu prowokacyjne spojrzenie.

- I to okropnie - podtrzymał luźne rozbawienie.

- Jakoś to przełkniesz - podała mu dłoń. - Z tymi poparzeniami nic nie zrobisz.

- Daj mi zachować odrobinę godności - westchanął z rezygnacją.

- Spotykasz się z Draganem - prychnęła. - Już za późno na godność.

- W sumie racja - wzruszył ramionami. - Proszę cię, zlituj się.

- Nie.

- Vallerin - jęknął błagalnie.

- Odpuszczę, jeśli udowodnisz mi, że sam dasz radę - zaproponowała wspaniałomyślnie.

- Jak? - jej ton wzbudził jego podejrzliwość.

- To proste - zaplotła ręce na piersi. - Rozbieraj się.

- Ty tak na poważnie?

- Śmiertelnie poważnie. No już, już! Wyskakuj z ciuchów.

Warknął zadziornie, całkiem pewien swoich racji. Hardo stanął naprzeciw gospodyni, z półuśmiechem patrząc jej prosto w twarz. Ochota na uśmieszki przeszła mu bardzo szybko. Nie był w stanie używać dłoni. Poparzone palce nie chciały się zginać, nie ważne jak mocno zwymyślałby je pod nosem. Z uporem maniaka usiłował cokolwiek wskórać, ale jego wysiłki spełzły na niczym. Siłował się z własnym ciałem przez przeszło 20 minut, zanim zaakceptował porażkę.

- Skończyłeś? - rozbawiona Erin ledwo wstrzymywała śmiech.

- Pójdziesz po Lupina? - chwycił się ostatniej deski ratunku.

- Nie ma go w rezydencji.

- Poczekamy, aż wróci?

- Pewnie, czemu nie - rzuciła teatralnie. - Może jak ładnie poprosimy, to twoje rany poczekają grzecznie kilka dni. Nie zachowuj się jak dziecko.

- A skrzaty? - nagłe olśnienie dało mu cień nadziei.

- To może od razu przyprowadzę Dragana? Ledwo powstrzymałam Stena i Hodyna przed wycieczką do Hogwartu. Jeśli zobaczą pełen obraz, nie da im to spokoju i z czystej troski podzielą się wrażeniami z Lutherem. Masz jeszcze jakieś pomysły? - zatrzepotała rzęsami - Od razu mówię, że Aira jest zajęty Gidrisem, ściągnięcie Syriusza chwilę potrwa, a Lio zdąży poinformować Dragana, zanim się tu zjawi.

- Wybacz, że nie mam ochoty świecić przed tobą gołym tyłkiem - odwrócił wzrok.

- Wybaczam - złapała go za ucho i delikatnie pociągnęła w stronę łazienki.

- Co ty robisz?

- Skoro zachowujesz się jak smarkacz, to tak będę cię traktować - nie przerywała marszu. - I nikt nie mówił, że musisz być całkiem nagi. Możesz zostać w bokserkach, zgoda?

- Zgoda.

Względnie pogodzony z losem pozwolił zaprowadzić się do łazienki. Jakoś zrobiło mu się lżej na sercu, gdy panna Crown skierowała się ku wolnostojącej wannie, zupełnie ignorując prysznic. Stojąc z nią w kabinie... czułby się mocno niekomfortowo. Dziewczyna odkręciła ciepłą wodę, po czym podeszła do jednej z białych, eleganckich szafek. Przykucnęła przed nią i wygrzebała niebieskie, materiałowe pudełko, które położyła na gładkim blacie. Uważnie przejrzała jego zawartość, w postaci kilkunastu szklanych, różnobarwnych buteleczek. Wybrała fioletową, a gdy wyciągnęła korek... pomieszczenie wypełnił okropnie cierpki, lekko ziołowy zapach. Nie należał do szczególnie przyjemnych. Lady wlała sporą dawkę płynu do parującej wody, zabarwiając ją zna fioletowo.

- Co to jest? - Marco skrzywił się, pod wpływem niemiłego zapachu.

- Mikstura odkażająca - posłała mu subtelny uśmiech. - Wiem, że cuchnie, ale coś na to zaradzimy.

Aby zdusić niemiły zapach, dolała jaśminowy płyn do kąpieli, który poskutkował od razu. Ravi był całkiem spokojny do momentu, w którym Erin do niego podeszła. Odwrócił z zażenowaniem wzrok, gdy zaczęła podciągać jego koszulkę. Ponieważ trudno było mu podnieść ręce, finalnie użyła magii, by ją rozciąć i zdjąć materiał. Kazała mu usiąść na brzegu wanny, aby łatwiej było jej zdjąć mu buty oraz skarpetki, po czym poprosiła, żeby wstał. Dyskomfort przybrał na sile, kiedy rozpięła jego pasek oraz spodnie, które wprawnie ściągnęła. Przymknął oko, przełykając gorzki wstyd. Stał przez swoją Lady półnagi i bezradny. Zdawał sobie sprawę z tego, że już widziała go w podobnym stanie, ale tym razem był przytomny i w pełni świadomy tego, co się wokół niego działo. Pomogła mu wejść do wanny, gdzie mógł ukryć się w pianie, za co był wdzięczny.

- Było tak źle? - Vallerin pogładziła jego włosy.

- Koszmarnie - uśmiechnął się krzywo.

- Żaden facet jeszcze mi tego nie powiedział - wybuchnęła śmiechem.

- Nie o to mi chodziło - zmieszał się. - Jesteś piękna kobietą i dla każdego mężczyzny byłoby zaszczytem...

- Przestań - zaśmiała się jeszcze głośniej. - Tylko żartuję. Spróbuj się zrelaksować, dobrze? Obiecuje, że postaram się nie wprawiać cię w zakłopotanie.

Na chwilę wyszła z łazienki, dając mu chwilę oddechu. Ciepła woda przyjemnie rozluźniała spięte, nadwyrężone mięśnie. Wszechobecny zapach jaśminu skutecznie koił nerwy, zszargane nieoczekiwaną potyczką z wyrywnym mieczem. Rany go piekły, ale już nie tak okropnie. Gospodyni wkrótce wróciła, niosąc małą, skórzaną walizeczkę, pełniącą funkcję podręcznej apteczki. Odłożyła ją na szafkę, a sama zgrabnie przysiadła na brzegu wanny. Sięgnęła po gąbkę, uśmiechając się lekko do Strażnika.

- Zaciśnij zęby.

Nie potraktował tego poważnie, jednak rada okazała się całkiem dobra. Trudno było mu siedzieć spokojnie, gdy Lady zaczęła pomagać mu w umyciu się. Oczyściła wszystkie rany, starając się robić to jak najbardziej delikatnie i nienachalnie. Było mu głupio... bardzo głupio. Nie mógł powstrzymać się od rozmyślania nad tym, jak bardzo ta sytuacja musiałaby zdenerwować Syriusza, o Draganie nie wspominając. Obydwaj zapewne próbowaliby go udusić i nie mógłby im się dziwić.

- Skąd masz tę bliznę? - wzdrygnął się, gdy przesunęła opuszkami po jego szyi.

- Pamiątka po jednej z akcji w terenie - był tak zaskoczony, że nawet nie pomyślał o unikaniu odpowiedzi.

- Opowiesz mi, jak powstała? - Erin pytaniami chciała odciągnąć jego uwagę od niezręcznej sytuacji.

- Muszę? - starał się wymigać.

- Nie musisz, ale jak mi nie powiesz, to mogę przez przypadek za bardzo zainteresować się tym siniakiem na udzie - zatrzepotała rzęsami.

- Grozisz mi? - uniósł brew.

- Możliwe - wzruszyła ramionami. - Albo odwrócisz moją uwagę, albo baaardzo dokładnie przypatrzę się każdemu centymentrowi twojego ciała. Twój wybór.

- No dobra - westchnął głośno. - Jakieś trzy lata temu, brałem udział w ekspedycji w Nepalu. Grupa badaczy prowadziła tam badania archeologiczne. Szukali śladów jakiejś osady, albo coś w tym stylu. Szło im obiecująco, ale nagle ich uczelnia obcięła im finansowanie, przez co nie byli w stanie opłacić grupy najemników, pilnujących ich bezpieczeństwa. Pracowali w obszarze, przez które przechodziły szlaki przemytnicze, a w takich miejscach grupa ludzi z bronią palną jest absolutną koniecznością - uśmiechnął się delikatnie. - Jeden z badaczy kiedyś współpracował z naszymi, więc nawiązał kontakt z łącznikiem. Poprosił o pomoc. Przedstawił dość ciekawą ofertę. Zaproponował, że Legion może zbadać wszystkie magiczne obiekty, które odnajdą w osadzie i w razie czego, przejąć je. Liam wyraził chęć współpracy, dlatego zapadła decyzja o wysłaniu tam niewielkiej grupy naszych ludzi. Było nas tylko pięcioro, ale uznaliśmy, że to w zupełności wystarczy. Mała grupka doświadczonych osób bez problemu powinna sobie poradzić. Badania trwały i trwały, bez większych ekscesów, aż do pewnej deszczowej nocy. Zostaliśmy zaatakowani, przez bandę lokalnych bandziorów. Naukowcy za bardzo zbliżyli się do miejsca, w którym ulokowane było laboratorium, służące do produkcji narkotyków - skrzywił się, wracając pamięcią do tamtych wydarzeń. - Nie byli czarodziejami, więc musieliśmy dostosować się do sytuacji. Walki ciągnęły się przez całą noc i nie należały do szczególnie... delikatnych. Jeden z nich skorzystał z okazji, gdy padłem na ziemię. Zaszedł mnie od tyłu i próbował poderżnąć mi gardło, ale nie wiedział, na co się porwał - złote oko zalśniło. - Nie był ani pierwszym, ani nawet dwudziestym, który tego spróbował i skończył tak, jak każdy poprzedni. Mimo wszystko udało mu się wbić nóż na tyle głęboko, że została mi blizna. Do rana było już po sprawie. Wyeliminowaliśmy wszystkim i ruszyliśmy w teren, żeby go zabezpieczyć. Dopilnowaliśmy badań do końca, zgarnęliśmy magiczne przedmioty, które trafiły do jednostki naukowej i wróciliśmy w komplecie do domu.

- Często brałeś udział w takich akcjach?

- Częściej, niż musiałem. Potrafię tylko walczyć, Vallerin - spojrzał jej w oczy. - Całe życie działałem w terenie i w tym jestem dobry. Jeśli miałem okazję, wolałem iść na akcje, niż ślęczeć w bezpiecznym miejscu i czekać na raporty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #flyveen