1

         Giacomo siedział sztywno przy biurku, stanowiącym centrum jego domowego gabinetu. Zazwyczaj spędzał długie godziny w pracy, zajmując się zarówno sprawami Legionu, jak i utrzymaniem przykrywki dyplomaty. Do swojego niedużego domku, znajdującego się na luksusowych, zamkniętych przedmieściach Rzymu, wracał praktycznie tylko po to, żeby się przespać. Zostało mu trochę pracy na dziś, więc chciał dokończyć zanim się położy.

- Szefie?

Drzwi gabinetu uchyliły się lekko, mącąc jego spokój. Do pomieszczenia zajrzał starszy, dystyngowany mężczyzna, o elegancko wystylizowanej brodzie i siwych włosach.

- Nie teraz, Marcello - uniósł dłoń. - Mam robotę.

- Rozumiem, szefie, ale chodzi o Ravena. Czeka na dole. Nie jest z nim dobrze.

Dosłownie w ułamku sekundy rzucił wszystko, podrywając się z miejsca. Nie czekając na oddanego lokaja zbiegł po schodach na parter i wbiegł do głównego salonu. Ravi stał niestabilnie, na trzęsących się nogach. Choć gołym okiem widać było, że stanie na baczność stawia mu ból, uparcie odmawiał zajęcia miejsca na kanapie, uprzejmym tonem zbywając roztrzęsioną, spanikowaną gospodynię. Temperamentna kobieta nie dawała za wygraną.

- Na miłość boską! - Laurena zasłoniła dłonią usta - Niech pan przestanie się opierać i chociaż na krześle usiądzie.

- Nie ma takiej potrzeby. Krew zniszczy obicia i dywan.

- Jesteś nieznośny - ciemnooki po prostu podszedł i wziął Ravena na ręce. - Marcello, poślij po medyków.

- Oczywiście, hrabio.

Lokaj chwycił marynarkę i wyszedł z posiadłości. Musiał ściągnąć naprawdę dobrych uzdrowicieli, a najlepiej samego doktora Q. Oddelegowano go do służby w wywiadzie, ale całkiem dobrze znał dowódcę łączników i cenił go, tak jak większość członków organizacji. Podczas, gdy lokaj wyruszył poza mury domu, gospodyni kręciła się niespokojnie. Tego pokaleczonego mężczyznę widziała tylko kilka razy, lecz ciężko było jej patrzeć na to w jak złym stanie się znajdował. Chciała mu jakoś pomóc. Giaco zauważył jej zdenerwowanie. Postanowił dać jej jakieś zajęcie, by nie kręciła się pod nogami.

- Laureno, zadzwoń proszę do Eleny i poinformuj ją, że jutro nie pojawię się w biurze. Niech Damiano mnie zastąpi. Nie łącz mi już żadnych telefonów. Nie ma mnie. Dla nikogo.

- Jak sobie hrabia życzy.

- Zajmij się również kolacją i naszykowaniem pokoju dla naszego gościa. Zabawi u nasz przez chwilę.

Kobieta skinęła z determinacją, biorąc do serca powierzone jej zadania. Kiedy zostali sami, Raven spróbował wyrwać się z objęć, jednak kompan tylko wzmocnił uścisk, nie pozwalając mu się poruszyć.

- Możesz mnie puścić? - zerknął na gospodarza.

- A jak myślisz? - uniósł brew - Twoja krew dosłownie leje mi się przez palce. Ledwo na nogach stoisz.

- Przepraszam, Felipe - przymknął oczy. - Nie bardzo miałem gdzie iść.

- Wiesz przecież, że mój dom stoi przed tobą otworem.

Nie wdając się w dalsze dyskusje zaniósł niebieskookiego do swoich prywatnych kwater na piętrze. Nikt, prócz Marcello, nie miał wstępu do tej części domostwa - ściśle powiązanej z działalnością Legionu - dlatego nie spodziewał się, żeby im przeszkadzano. Dopiero w łazience postawił Ravena na tyle blisko szafki, żeby ten mógł oprzeć się wygodnie o marmurowy blat. Bez słowa odkręcił ciepłą wodę, by mogła wypełnić dużą, cynkową wannę na staromodnych nóżkach. Podszedł do Ravena i chwycił górne guziki białej, przesiąkniętej krwią koszuli. Ravi nakrył jego dłoń własną.

- Poradzę sobie - uśmiechnął się blado.

- Daj spokój - przewrócił oczami. - Powiesz, co się stało?

- Ludzie Goodmana. Dostałem w głowę i chwilowo mnie zamroczyło. Straciłem naszych z oczu. Wywinąłem się, ale trochę mnie poturbowali.

- Trochę - prychnął, odsłaniając jego klatkę piersiową.

Zrobiło mu się dosłownie słabo. Paskudny, sino-czerwony siniak zakrywał niemalże całe żebra po lewej stronie. Kilka głębszych cięć naruszyło ramię, pierś oraz brzuch. Mniejsze siniaki usłane były tak gęsto, że prawie nie widział naturalnego koloru skóry. Medykiem nie był, ale lewą ręka Ravena wyglądała mu na złamaną.

- Pomogę ci się rozebrać, ok? Przez krew ciężko cokolwiek zobaczyć.

- Felipe...

- Musisz się stawiać? Po prostu nie utrudniaj i tyle.

Raven skinął zrezygnowany, wiedząc, że nie miał argumentów w tej kłótni. W sumie... dlatego właśnie przyszedł do Arandy. Nie chciał zostać sam, a Felipe był tym, który zawsze się nim opiekował. Był wobec niego wyrozumiały, delikatny i czuły. Potrzebował czasem, żeby ktoś zwyczajnie poświęcił mu czas i uwagę. W milczeniu obserwował, jak Felipe do końca rozpinał jego koszulę. Zdjął również nieodłączne rękawiczki. Spiął się, gdy Aranda chwycił pasek jego spodni.

- Zdenerwowany? - Sius zerknął na niego zaczepnie.

- Niekoniecznie - uśmiechnął się lekko.

- Bokserki zostawię na miejscu, obiecuję.

Po tych słowach powoli rozpiął spodnie Marco i ściągnął je z jego nóg. Powinien chociaż przez chwilę pozachwycać się jego umięśnionymi udami, ale rana po postrzale skutecznie odciągnęła jego uwagę od przyjemniejszych kwestii. Nie było rany wylotowej, więc kula musiała wciąż tkwić w mięśniu. Wkrótce zlokalizował drugą ranę postrzałową i lekkie draśnięcie na łydce. Bez słowa rozebrał do końca niebieskookiego, zostawiając go w samych bokserkach, jak obiecał. Wziął go powtórnie na ręce i delikatnie włożył do wanny, a sam podszedł do swojej sypialni. W drewnianej komodzie odszukał buteleczkę z odpowiednim eliksirem. Wrócił do łazienki i podał butelkę Ravenowi.

- Powstrzyma krwawienie.

- Dzięki.

Przyjął miksturę, którą wypił bez zawahania. Zamknął oczy i oparł kark o brzeg wanny. Mięśnie go bolały. Rozognione rany piekły, jednak nie było w tym niczego wybitnie nieprzyjemnego. Uśmiechnął się, gdy Felipe uniósł ostrożnie jego dłoń i złożył na niej subtelny pocałunek.

- Nie przyłączysz się? - wymruczał Ravi, nie otwierając powiek.

- Za chwilę.

Został na moment sam. Miał czas, żeby zastanowić się, dlaczego właściwie przyszedł tutaj, zamiast wrócić do miejsca zbiórki i tam oddać się pod opiekę medyków. Byli dość blisko Rzymu to po pierwsze. Po drugie, nie chciał pokazywać się na oczy podwładnym w takim stanie, ponieważ tylko by się o niego martwili i obwiniali się za to, że zostawili dowódcę w tyle. Po trzecie, przy Felipe czuł się zwyczajnie dobrze. Bezpiecznie. Nie przywykł do tego, żeby ktokolwiek szczególnie się nim opiekował, ani zwracał na niego większą uwagę. To on był tym, który brał pod skrzydła innych. Stawiał samego siebie w roli tarczy, nieszczególnie dbając o własne dobro. Potrzebował odmiany. Chwili odpoczynku przy kimś, kto potrafił sprawić, że opuszczało go wszelkie napięcie.

- Przesuń się.

Uśmiechnął się subtelnie i odsunął od krawędzi wanny. Aranda usiadł za nim i umiejscowił się tak, by mógł wygodnie oprzeć plecy o jego klatkę piersiową i wesprzeć ramiona o jego kolana.

- Masz ochotę?

Felipe podał mu kieliszek czerwonego wina, który przyjął z wdzięcznością. Pił spokojnie wino, gdy Aranda oddał się czułemu całowaniu jego szyi i ramion.

- Uwielbiam cię - szepnął, lekko przygryzając płatek jego ucha.

- Nawet teraz? - zabrzmiał gorzko, chociaż tego nie planował.

- Zwłaszcza teraz - przesunął językiem po jego karku. - W końcu na własne oczy widzę, że nie jesteś niezniszczalny.

- Masz dziwne upodobania.

- Czemu? Bo kręci mnie to, że jesteś człowiekiem z krwi i kości, a nie terminatorem? Pozwól mi się sobą zaopiekować, póki nie wyzdrowiejesz. To będzie dla mnie największa przyjemność.

- Dlatego do ciebie przyszedłem.

Felipe uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z takiej odpowiedzi. O więcej nie mógłby prosić. Trochę żałował, że wpakował się do wanny w ubraniu i nie mógł poczuć w pełni ciepła Ravena na swojej skórze. Nieoficjalnie spotykali się od kilku miesięcy i cieszyła go każda chwila, którą mogli razem spędzić. Przyjaźnili się od lat, dlatego miał okazję przyglądać mu się ukradkiem i szczerze mówiąc, był w nim zwyczajnie zakochany. Kochał mężczyznę, który oddał serce innemu i był tego świadomy, ale nie mógł się powstrzymać, ani utrzymać dystansu. Zgodził się na rolę pocieszyciela, ponieważ to było wszystko, na co mógł liczyć. Namiastka tego, czego pragnął. Ravi odwrócił się w taki sposób, że mógł pocałować jego podbródek, wyrywając go z marazmu. W ułamku sekundy wpił się w kuszące wargi, smakujące przednim winem. Merlinie! Jak on fantastycznie całował. Wystarczył jeden namiętny pocałunek, żeby uklęknął przed nim, pokornie czekając na rozkazy. W chwili uniesienia, gotów był zrobić dla niego wszystko. Dosłownie wszystko. Przerwał pocałunek, świadom tego, że musiał ochłonąć, jeżeli nie chciał całkiem stracić nad sobą kontroli. Z małej półki ściągnął miękką gąbkę, którą zanurzył w jeszcze ciepłej wodzie, do której wcześniej dolał płynu odkażającego. Delikatnie obmył plecy, tors i barki Ravi'ego, nie mogąc powstrzymać się od subtelnego muskania ustami jego skóry. Oderwał się tylko na chwilę, żeby móc dolać partnerowi wina. Uwielbiał całować jego szyję, więc to jej poświęcał najwięcej uwagi.

- Nie marzniesz? - pocałował niebieskookiego tuż za uchem.

- Przy tobie nigdy.

Przygryzł dolną wargę, w środku szalejąc z radości. Ravi nieczęsto z nim otwarcie flirtował, bo był w tym niezręczny, a przynajmniej tak uważał. On sam miał na ten temat zgoła inne zdanie. Opuścił ramiona i mocno chwycił jego nieokaleczone udo. Miał na tyle dużą dłoń, że mógł je bez trudu od góry objąć. Drugą dłonią pewnie złapał jego szyję, ułatwiając sobie dostęp do ramienia.

- Wariuję przy tobie - ugryzł go subtelnie w kark. - Zrelaksuj się, zanim przybędą medycy.

To był najwyższy czas, żeby wyszedł. Pożądanie zaczynało go powoli zaślepiać i zdawał sobie z tego sprawę. Tak samo jak z tego, że to nie był odpowiedni czas na takie ekscesy. Obrażenia Ravena były dość poważne i nie powinien świadomie pogarszać sytuacji. Po raz ostatni pocałował jego kark i wygrzebał się z wanny. Opuścił łazienkę, cały ociekając wodą. Musiał się przebrać, a przy okazji przygotować ubrania dla Marco. Znał jego rozmiar i styl, dlatego spodziewał się, że uda mu się wybrać coś odpowiedniego. Wszedł do oddzielnej, dość obszernej garderoby, gdzie ściągnął przemoczone ubrania. Sam założył ciemne, jeansowe spodnie oraz ciemnozieloną koszulę o nieoficjalnym kroju. Dla Ravena wybrał czarne, materiałowe spodnie z dodatkiem elastanu oraz elegancką, białą koszulę. Dowódca łączników często dobierał do takiego zestawienia ciężkie, wojskowe buty, więc i takie mu naszykował. Brakowało tylko bielizny. Raczej wątpił, żeby Raven czuł się komfortowo z koniecznością zadowolenia się pożyczonymi bokserkami, więc ogarnął się do wyjścia i zszedł na parter.

- Laureno! - zawołał, podchodząc do drzwi.

- Tak? - gosposia wyjrzała z kuchni.

- Wychodzę na chwilę. Gdyby Marcello wrócił pod moją nieobecność, przekażesz mu proszę, że nasz gość wypoczywa w moich prywatnych kwaterach?

- Przekażę - kobieta podeszła bliżej, patrząc na niego niepewnie. - Hrabio?

- Hmm?

- Nic mu nie będzie? - była szczerze przejęta - Tak bardzo krwawił...

- Zatamowaliśmy krwotok - uśmiechnął się pocieszająco. - Jest twardy, wyliże się z tego.

- Robię lasagne na kolację. Będzie mu odpowiadać?

- W twoim wykonaniu to i babka z błota smakowałaby jak danie z restauracji - zaśmiał się w głos. - Jestem przekonany, że będzie zachwycony. Jeśli mogę mieć do ciebie prośbę, mogłabyś proszę na deser podać tiramisu? Zazwyczaj nie przepada za kawą, ale to jego ulubiony deser.

- Już się chłodzi! - zaszczebiotała - Zrobiłam wczoraj wieczorem, z myślą o panu.

- Za dobrze mnie znasz - westchnął pobłażliwie. - Niedługo wrócę.

Gosposia pożegnała go i odprowadziła wzrokiem aż to furtki. Dopiero znikając jej z oczu mógł w końcu przestać się uśmiechać. Zgrywanie miłego wobec niewtajemniczonych było elementem jego pracy, którego szczerze nie znosił. Nie dbał o swoich współpracowników, o ile nie należeli do Legionu. W zatrudnieniu Laureny miał swój cel. Kobieta była szanowaną mieszkanką Rzymu. Pracowała w wielu placówkach dyplomatycznych i utrzymywała kontakt z dawnymi znajomymi z pracy, co ułatwiało puszczanie w eter przemyślanych plotek, a plotkować lubiła wybitnie. Po wizycie medyków musiał nieco namącić w jej wspomnieniach, przerabiając okoliczności pojawienia się Ravena na swój sposób. Wielu wzbraniało się przed grzebaniem we wspomnieniach, ale on nie widział w tym niczego złego. Ot metoda jak każda inna. Kątem oka zauważył podążający jego śladem cień, przez co westchnął głośno w oznace irytacji i zatrzymał się. Tuż obok stanął młody chłopaczek, o przeciętnej aparycji, zupełnie nie zapadającej w pamięć. Wypisz wymaluj jeden z pododdziału łączników.

- Dowódca? - przybysz rzucił krótko.

- Jest u mnie. Wróci, kiedy dojdzie trochę do siebie. Zamelduj Jarri'emu.

Dosadniejsze tłumaczenia nie były nikomu do szczęścia potrzebne, więc młodziak kiwnął i skręcił w jedną z bocznych uliczek. Przynajmniej sam nie musiał słać raportu Lio, chociaż tyle w tym dobrego. Wznowił wędrówkę, za cel obierając kilka niedużych, zadbanych butików. Było już dość późno, więc nie powinny być tak oblegane, jak za dnia. Wybrał swój ulubiony, w którym kompleksowo zaopatrywał się w męską garderobę.

- Hrabio! - przyjemny staruszek powitał go od progu.

- Wybacz proszę, że przychodzę tuż przed zamknięciem - posłał właścicielowi przepraszający uśmiech.

- Pana nie obowiązują godziny otwarcia - zaśmiał się starowina. - W czym mogę służyć?

- Potrzebuję bokserek.

- L, o ile dobrze pamiętam? - sklepikarz już sięgał po opakowania, żeby wybrać coś odpowiedniego - Mam nowe wzory z pańskiej ulubionej kolekcji.

- W takim razie nie odmówię sobie wzięcia przynajmniej pięciu par. Ta koszula - wskazał na cudnie szyty materiał - czy jest może w kolorze białym?

- Białym? Zmienia hrabia styl?

Rzeczywiście, ten wybór mógł się wydawać dziwny, ponieważ Felipe prawie nigdy nie zakładał białych koszul. Miał w swojej kolekcji całą jedną, zarezerwowaną tylko na szczególne, formalne okazje.

- Z protokołem dyplomatycznym nie wygram - rzucił swobodnie.

- W takim razie pokażę panu coś wyjątkowego. Zaczeka hrabia chwilę? Nowa dostawa, nie zdążyłem jeszcze rozpakować.

- Nich się pan nie spieszy. Może coś jeszcze wpadnie mi w oko.

Staruszek zniknął na zapleczu, zostawiając klienta samego. Zazwyczaj tak nie robił, ale to był przecież hrabia Orsini! Nie podejrzewał go o jakiekolwiek niecne intencje. Aranda spokojnie rozglądał się po sklepie. Wypatrzył ładne, skórzane rękawiczki, zapinane w nadgarstku. Na niego były odrobinę za małe, ale na Ravena powinny pasować. Położył je na ladzie i zwrócił uwagę na czarną marynarkę o trochę zaczepnym, lekko asymetrycznym kroju. Przymierzył ją, finalnie wybierając rozmiar większą - Ravi był od niego szerszy w klatce piersiowej. Zanim sklepikarz wrócił, zdążył dobrać jeszcze dwie pary spodni, skarpetki i pasek.

- Poważne zakupy - zagaił sklepikarz.

- Czas najwyższy odświeżyć garderobę - niezawodnie przywołał uśmiech. - To jest to cudo?

- Tak. Niech hrabia dotknie. Śmiało!

Zgodnie z zachętą, chwycił za rękaw koszuli. Wykonana była z bardzo przyjemnego w dotyku, miękkiego materiału. Zwrócił również uwagę na drobiazgowe, staranne wykonanie.

- Ręczna robota - staruszek potwierdził przypuszczenia. - Co hrabia sądzi?

- Jest doskonała - tym razem uśmiechnął się szczerze, przekonany o tym, że będzie się prezentować na Ravim zjawiskowo. - Wezmę trzy sztuki.

- Dobierzemy rozmiar.

Starszy pan wyciągnął miarkę, co robił zawsze, gdy klienci nabywali u niego towary z wyższej półki. Chciał mieć pewność, że wyjdą od niego zadowoleni i będą chętnie wracać. Wymierzył dokładnie hrabiego i uśmiechnął się, gdy ten zasugerował, że obwód w klatce piersiowej powinien mieć około 115 cm. Jemu tyle nie wychodziło, ale nie miał zamiaru kłócić się w wyraźnym życzeniem klienta. Zapakował zakupy do papierowych toreb i z wdzięcznością odebrał zapłatę, jak zawsze zawierająca nie taki drobny napiwek. Oduczył się już wchodzenia w dyskusję z hrabią, na temat tego, że nie musiał zostawiać niczego za fatygę, bo nie przynosiło to żadnych rezultatów. Odwdzięczał się wybieraniem dla niego jak najlepszych jakościowo strojów i małymi gratisami, pokroju impregatów do skóry. Zadowolony Aranda zahaczył jeszcze na szybko o sklepik z mniej formalną odzieżą, gdzie zaopatrzył się w kilka luźnych podkoszulków, dresy i krótkie spodenki. Odkupiony wrócił do domu. Laurena poinformowała go, że Marcello wrócił w towarzystwie dwóch medyków, więc wraz z torbami wbiegł na górę. Rzucił zakupy na łóżko i wszedł do gabinetu, z którego słyszał poddenerwowane głosy. Uzdrowiciele uwijali się przy Ravenie, zupełnie nie zwracając na niego uwagi. Z tego co zauważył, zajęci byli wyciąganiem kul z jego uda. Podszedł bliżej i bez słowa położył dłoń na ramieniu niebieskookiego.

- Jak sytuacja? - rzucił w kierunku jednego z medyków.

- Nie jest źle - mężczyzna musiał przełknąć ślinę, zanim odważył się spojrzeć na Siusa. - Rany cięte są dość powierzchowne. Najgłębsza na brzuchu całkiem mocno krawaiła, ale nie jest wybitnie groźna. Ma złamane trzy żebra i pękniętą kość promieniową. Jedna z kul otarła się o kość udową, jednak nie wyrządziła większych szkód.

- Zalecenia?

- Dużo odpoczynku. Zostawimy pakiet lekarstw. Jeśli będzie przyjmował je zgodnie z zaleceniami i wypoczywał, powinien dojść do siebie w przeciągu tygodnia.

- Dziękuję. Marcello - zerknął na lokaja. - Prześlij Jarri'emu informację. Uprzedź też Damiano, że biorę tydzień wolnego. Niech zajmnie się interesami.

- Wedle rozkazu.

Lokaj bez ociągania się wyszedł, żeby dopilnować ich spraw. Raven póki co się nie odzywał, pozwalając uzdrowicielom spokojnie pracować, więc Aranda zrobił to samo. Podejrzewał, że jego obecność mogła rozpraszać medyków, ale nie zamierzał ruszać się o krok, ograniczając do minimum patrzenie im na ręce. Kiedy już opatrzyli Ravena i wyjaśnili jak powinien przyjmować eliksiry, odprowadził ich do wyjścia, na odchodne uprzejmie dziękując za pomoc. Bezzwłocznie wrócił do gabinetu, podszedł do niebieskookiego i przytulił go mocno.

- Zapierdolę ich za to, co ci zrobili - warknął gniewnie.

- Nasi już się tym zajęli. Nie musisz ze mną siedzieć przez cały tydzień.

- Wiem, ale chcę. Mimo podłych okoliczności cieszę się, że mogę spędzić z tobą trochę czasu i mam zamiar to wykorzystać - pocałował jego czoło. - Bardzo boli?

- Znośnie.

Uśmiechnął się, opierając swoje czoło na czole Ravena. Określenie "znośnie" w jego wykonaniu było równoznaczne z tym, że bolało jak cholera. Znowu chciał wziąć go na ręce, ale tym razem skutecznie zaprotestował.

- Umiem chodzić

- Nie pozwolę ci łazić z przestrzelonym udem. Pozwoliłeś mi się sobą zaopiekować, pamiętasz?

- Nie o to mi...

- Przestań - przelotnie musnął jego wargi. - Po prostu oddaj się w moje ręce i ciesz się urlopem, dobrze?

W odpowiedzi tylko się uśmiechnął, co przyjął za oznakę przyzwolenia. Podniósł go i zaniósł do swojej sypialni. Magią zrzucił zakupy z łóżka, dzięki czemu mógł ułożyć go wygodnie w atłasowej pościeli, ale zanim to zrobił postawił go na podłodze. Zsunął z jego ramion miękki, należący do niego szlafrok w który musiał zawinąć się po kąpieli. Wsunął dwa palce pomiędzy jego kość biordową, a wciąż mokre bokserki.

- Przeziębisz się, jak będziesz paradował w mokrych ciuchach - spojrzał wprost w niebieskie oczy.

- Przeziębienie teraz jest moim najmniejszym zmartwieniem - zaśmiał się, ale szybko złapał się za żebra. - Kurwa.

- No już, spokojnie - pogładził jego policzek. - Żadnych gwałtownych ruchów, bo będzie bolało.

- Poślesz kogoś do kwatery, po moje rzeczy?

- Nie ma takiej potrzeby - magią podniósł torby, które lewitowały obecnie za jego plecami. - Pozwoliłem sobie kupić ci niezbędne drobiazgi. Jak poczujesz się lepiej, pójdziemy na zakupy. W końcu to Rzym! Szkoda byłoby nie skorzystać z okazji.

- Felipe, proszę cię. Nie wydawaj na mnie pieniędzy.

- To moje pieniądze i mogę je wydawać jak mi się podoba. Załóż proszę coś suchego. Nie będę podglądał.

Zgodnie z zapowiedzią opuścił sypialnię. To nie tak, że nie chciał krępować Ravena oglądaniem go nago. Zaliczyli kilka upojnych nocy, więc nie zobaczyłby niczego, czego już wcześniej nie widział. Był po prostu gentlemanem. Nie domagał się intymności, o ile sytuacja w naturalny sposób do tego nie prowadziła, a komfort Ravena był tym, co liczyło się dla niego najbardziej. Usiadł na schodach, chowając twarz w dłoniach. Ravi... miał paskudną przeszłość. W przeciwieństwie do niego, nigdy nie doświadczył zwykłej empatii ze strony drugiej osoby. Nie spotkał swojej Lady Crown, która otoczyłaby go opieką, troską i zrozumieniem. Sytuacje, które jemu wydawały się normalne, dla niego były dziwne i mało przyjemne. Do tej pory jego pierwszą reakcją na przytulenie było spięcie mięśni. Długo przyzwyczajał się do tego, że pocałunek mógł być przejawem czułości i nie musiał skupiać się wyłącznie na ustach. Do niedawna uciekał przed zwykłym głaskaniem, nie rozumiejąc, o co w tym chodzi. Przestał zawzięcie unikać odwracania się plecami, co kojarzyło mu się wyłącznie z odsłanianiem się na cios. Wciąż pracowali nad pieszczotami, których również nie rozumiał. Był bardzo spięty i mało otwarty na kontak fizyczny. Do zbliżeń podchodził konkretnie. Zerojedynkowo. Nie bawił się w grę wstępną, rozpalanie zmysłów, ani myślenie o tym, co właściwie sprawia mu przyjemność. Nie wiedział tego, bo po prostu nie był świadomy tych aspektów własnego ciała. Nie chciał mu niczego narzucać, ani usilnie kierować w stronę własnych upodobań. Cierpliwie pozwalał mu się otwierać, słuchając tego, co miał do powiedzenia i obserwując reakcje. Kiedy po raz pierwszy pocałował go w szczery, pełen pasji sposób... zwyczajnie ugięły mu się kolana. Raven niewiele mówił, ale jak nikt inny potrafił wyrazić uczucia poprzez pocałunki. Uśmiechnął się pod nosem wstając. Kochał go i cholernie cieszył się, że był tym, przy którym odnalazł przyjemność w intymności. Skrzywił się, rozżalony. Przynajmniej tego Dragan nigdy mu nie odbierze. Wrócił do sypialni, niosąc ze sobą tacę z kolacją oraz dwie butelni wina z piwniczki. Kiedy wszedł, Raven siedział na krawędzi łóżka, zapatrzony w widok za oknem. Gestem dłoni odesłał jedzenie na stolik, a sam usiadł obok kompana. Założył tylko dresy, resztę ubrań układając w równym stosie na stoliku nocnym. Na kolanach trzymał jedną z trzech białych koszul.

- Jest piękna - powiedział tak cicho, że Aranda nie wychwycił słów.

- Słucham?

- Koszula - pogładził materiał. - Jest piękna.

- Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnął się łagodnie.

Złapał dłoń Ravena, widząc cień czerwieni na jego policzkach. Kolejna rzecz, nad którą starał się pracować. Dowódca łączników nie był przyzwyczajony do otrzymywania prezentów i nie czuł się za dobrze z przyjmowaniem ich. Z tego co widział, póki nie dołączył do Legionu, właściwie nie posiadał niczego swojego. Wszystko było wspólne i żaden z Łowców nie rościł sobie praw do dóbr. W ich szeregach dostawał rzeczy, ale postrzegał je jako służbowe, a nie osobiste. Pieniędzy na nic poza jedzeniem i okazjonalnymi wypadami do barów nie wydawał, bo nie wiedział na co. Wszystkie niezbędne rzeczy, łącznie z ubraniami, zapewniał mu dział zaopatrzenia, do którego składało się dyspozycje o zapotrzebowaniu. Mógłby jeszcze przez dłuższy czas rozmyślać o tym, jak bardzo ten facet był oderwany od normalności, gdyby nie to, że nagle zarzucił mu ramiona na szyję i przytulił go. Z własnej, nieprzymuszonej woli.

- Dziękuję.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Raven odłożył koszulę i pchnął go na łóżko. Zgrabnie wsunął dłoń pod ciemnozieloną koszulę, niespiesznie wodząc po napiętych mięśniach. Wpił się w usta Arandy, oferując mu najsłodszy spośród pocałunków. Felipe mógłby się w tym całkiem zatracić, gdyby nie dłoń Ravi'ego, która wślizgnęła się pod jeansy. Smukłe palce umiejętnie, przyjemnie drażniły jego krocze, skutecznie pobudzając krążenie. Wiele go to kosztowało, ale chwycił ramiona kochanka i odsunął go od siebie, przerywając pieszczoty.

- Nie podoba ci się? - niebieskooki był wyraźnie zmieszany.

- Oczywiście, że podoba - pocałował jego dłoń. - Marco... wiem dlaczego to robisz. Nie musisz mi się odwdzięczać. Nie w taki sposób.

- Ale...

- Żadnych ale - objął jego barki ramieniem, skłaniając do tego, żeby położył się tuż obok. - Troszczę się o ciebie, bo mi na tobie zależy. Jesteś dla mnie naprawdę bardzo, bardzo ważny. Lubię cię czasem porozpieszczać i wierz mi, że nie oczekuję niczego w zamian. To, że jesteś obok w zupełności mi wystarczy.

Raven nie odpowiedział, ale przylgnął ciasno do jego boku. Nie miał Felipe za wiele do zaoferowania. Praktycznie nic, poza własnym ciałem i myślał, że tego właśnie od niego oczekiwał. Nie przywykł do bezinteresowności. Po raz pierwszy był w czymś, co przypominało stały związek i nie bardzo wiedział, jak się zachowywać. Pewnie wiele razy uraził Arande, nie zdając sobie z tego nawet sprawy, ale ten nigdy nie reagował złością. Potrafił otwarcie mówić o uczuciach i tłumaczyć skomplikowane rzeczy w taki sposób, że zaczynał rozumieć. Był też szalenie cierpliwy. Nigdy do niczego go nie nakłaniał. Rozpoznawał, kiedy zmuszał się do pewnych spraw i przerywał to, nie pozwalając mu posunąć się o krok za daleko. Ich pierwszy stosunek był intensywny, gwałtowny i dość krótki. Całkowicie pozbawiony jakiejkolwiek czułości. Nawet go wtedy nie pocałował i niemal od razu wstał z łóżka, żeby wyjść. Nie myślał o tym, że seks mógł być czymś więcej, niż naturalnym wyładowaniem napięcia i zaspokojeniem popędu. Kiedy wracał do tego myślami, było mu strasznie wstyd. Dziwił się, że Felipe po tym pierwszym razie zwyczajnie się od niego nie odwrócił. Aranda był jednak zdumiewającym facetem, któremu nie w głowie było poddawanie się. Rozmowy z nim pozwoliły mu w końcu zrozumieć, co tak właściwie go w nim pociągało. Mógł w końcu sam sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Felipe Aranda tak cholernie go podniecał i przetestować teorię w praktyce. Te rozważania skutecznie rozpędziły krew w żyłach. Miał ochotę usłyszeć swoje imię, wymruczane niepewnie przez te wiecznie rozgadane usta. Poczuć pod sobą drżenie ciała, które przywykło do siania zniszczenia. Doprowadzić go do stanu, w którym będzie gotów błagać o więcej. Zdecydowanie złapał go za szyję i odwrócił jego głowę tak, żeby miał swobodny dostęp do ust. Nie spieszył się z ich smakowaniem, ciesząc się melodią jego przyspieszonego oddechu. Aranda chciał go objąć, ale w odpowiedzi mocniej zacisnął palce na jego szyi, dając mu do zrozumienia, że nie tego oczekiwał, więc grzecznie się poddał. Wolną ręką rozpiął jego koszulę, ignorując ból pękniętej kości. Przeniósł uwagę z ust partnera na jego tors. Zauważył, że kiedy był podniecony miał bardzo wrażliwe sutki, więc delikatnie przygryzł jeden z nich. Uśmiechnął się, słysząc ten cudowny, cichy jęk. O tak... tego było mu potrzeba. Magią ściągnął jego spodnie, pozostawiając go wyłącznie w rozpiętej koszuli. Był za bardzo obolały, żeby podjąć się wyzwania zaspokojenia go w klasyczny sposób, dlatego w pełni oddał się pieszczeniu jego ciała. Dłońmi i ustami badał uważnie każdy centymetr, żeby żaden skrawek nie czuł się pominięty.

- Marco...

W końcu. Nareszcie usłyszał swoje imię tak, jak tego pragnął. Wypowiedziane z pożądaniem, zmąconym przez nutę zawstydzenia. Natychmiast wpił się w jego wargi, nie zabierając dłoni z jego penisa. Drżał, tak jak tego chciał. Pomiędzy kolejnymi pocałunkami szeptał jego imię, z coraz to większą rozkoszą. Szarpnął go nie za mocno za włosy, odsłaniając szyję o pięknych, subtelnych ścięgnach. Uwielbiał go. Kiedy leżał obok taki rozpalony i bezbronny... myślał tylko o tym, żeby sprawić mu jak najwięcej przyjemności.

- Marco...

Czuł, że Felipe był już blisko, więc odpuścił sobie agresywniejsze zagrania. Podsunął ramię pod jego głowę i całował go, póki nie doszedł. Trzęsąc się subtelnie otworzył oczy i spojrzał w niebieskie tęczówki.

- Zadowolony jesteś? Narobiłeś bałaganu.

- Nie moje łóżko, nie moje zmartwienie - pocałował go w czoło.

- Jaki nagle wygadany się zrobił - Aranda przewrócił oczami. - Laurena pewnie naszykowała ci pokój gościnny na parterze.

- Felipe... - opuścił wzrok - mogłabym zostać tutaj? Z tobą?

- Jeszcze pytasz? - z radością objął dłońmi jego twarz i delikatnie pocałował - Kazałem naszykować ci osobny pokój, bo myślałem, że będziesz czuł się bardziej komfortowo.

- Nie chcę zostać sam.

- Rozumiem - wiedział, skąd brał się jego strach przed opuszczeniem i nie czuł potrzeby ciągnięcia tematu. - Którą stronę łóżka wybierasz?

- Może być ta.

- To wypadałoby zmienić pościel - chciał wstać, ale Raven nie miał zamiaru go puścić.

- Mnie nie przeszkadza - na potwierdzenie słów przesunął językiem po jednym z palców dłoni, którą wcześniej go zaspokajał. - Sama słodyczy.

Felipe patrzył na niego z mieszanką niedowierzania i podniecenia, sam nie wiedząc, jak powinien zareagować. W końcu wybuchnął śmiechem.

- Jesteś niemożliwy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #flyveen