Rozdział 35
Pov: Czkawka
Koń z trudem wjeżdża po stromej drodze, jesteśmy dosyć wysoko, spoglądając na lewo widać bez kresny las drzew iglastych pokrytych śniegiem, Cholera, nie zdałem sobie z tego sprawy aż do teraz, ale nigdy nie byłem tak głęboko na stałym lądzie, dziwne uczucie, mogę iść w prostej linii tygodniami i nie trafić na ocean, całe życie spędziłem na wyspach, niewiele było miejsc z których nie było widać wody a teraz gdzie nie spojrze, nie ma jej.
- Wszystko w porządku?
- Co? Tak, po prostu, wow, widok zapiera dech
- Za chwilę będziemy na szycie, ten wiking, w jakim celu tutaj jedziemy? Nadal mi nie powiedziałeś
- Zaraz się dowiesz
Koń wchodzi na w miarę płaski ląd, przed nami pomiędzy dwoma wielkimi skałami, chata, obok mała drewutnia wypełniona drewnem opalanym.
- Czego tu wy Lothirgi szukacie!
Drzwi chaty stają otworem a z niej wyłania się stary wiking z łukiem celując w nas, Zofia instynktownie chwyta za swoją muszę jednoręczną kuszę i sama w niego celuje.
- Spokojnie! Nie szukamy kłopotów, zwą cię Bran, tak?
- Móże, zależy czego chcecie
Powoli schodzę ze grzbietu konia i unosząc ręce w górze idę w jego stronę, nawet jeśli strzeli powinienem być w stanie jej uniknąć, celuje we mnie więc jeśli strzeli Zofia w chwili gdy puści cięciwę strzeli go niego, więc o nasze bezpieczeństwo się nie martwię, jednak potrzebuje go żywego i chętnego do współpracy.
- Teraz, powoli sięgnę do pasa po miech pełen złota, widzisz? Jeśli opuściwszy pan łuk to będzie twój.
Po chwili krótkiego namysłu i spojrzenia na celującą w niego Zofię opuścił luk w dół jednak nie zdjął strzały z cięciwy i nadal ma ją napiętą.
- Czego chcecie od Brana?
- To pan?
- Zależy czego chcecie
- Potrzebujemy jego pomocy, tylko on może nam pomóc więc jesteśmy gotowi dużo zapłacić
- Po co nam złoto? Widział żeś Lothirgu gdzie mieszkamy? Złoto na nic nam się zda a jak wierzchem zechcem jechać je wydać wilki z lasu napadną w moment gdy do lasa wejdę
- Nie musi być złoto, możemy w czymś pomóc
- Z wszystkim?
Mówiąc to spojrzał na Zofię.
- NIE ZE "WSZYSTKIM"
- ehh, dóbrze, w les nie opodal, grasować wilki, cholernie wilki niedźwiedź, płoszy lub mórduje całą zwirzyne łowną,just tu dupiro od kilku dni, ni wiem co tumu odbiło, ale to nurmalne zachowanie nie być, nawet jak na nidzwidzia takich ozmiarów, po toim ubiorze sudze iż jesteś łowca, i to dóbry, smocze łuski, nidzwidzie futro i wilkie skóra, twa kobita na koń też na tfardą wygląda, wic zostaw se te złoto i idź ubij niedźwiedzia, wtedy pogodamy
- W porządku a gdzie ten niedźwiedź-
Zanim mogę dokończyć starzec odwraca się i wraca do chaty zamykając za sobą drzwi.
- jest....
- Tracimy tutaj czas, cokolwiek wie pewnie już zapomniał, tyle zębów mu brakuje przy żuchwie że można jego ryjem korę z drwa zdzierać, patrząc na to drzewo w drewutni można nawet tak robi
- po pierwsze, obydwoje wiemy co na początku chciał, i wiesz że nigdy bym się na to nie zgodził, po drugie to co powiedziałaś jest bardzo śmieszne, ale naprawdę potrzebuje kogoś kto może to przeczytać
Mówiąc to wkładam moją lewą dłoń do kieszeni i wyciągam kawałek papieru z tekstem w innym języku.
- Pokaż
Podchodzę do konia podając Zofii skrawek papieru, w trakcie gdy go ogląda odchodzę kilka metrów na skraj urwiska i spoglądam na nieskończony las, nie wiem czego tutaj szukam, myślałem że upatrzy się stąd tego niedźwiedzia? Zaraza, trzeba będzie zastawić przynętę i czekać aż się pojawi, może zadziała może nie.
- Czkawka skąd w ogóle wziąłeś takie pismo?
- Sven je zdobył jednak nie był w stanie przetłumaczyć
- A on skąd je miał?
- Nie mam pojęcia
- Aha, więc ganiamy się po lesie kilometry od naszego celu ponieważ ty uważasz że jest na tym zapisane coś ważnego?
- Ja tak nie uważam ja wiem że na tym jest coś ważnego
- Czkawka,eh, posłuchaj-
Zofia schodzi z konia i podchodzi do mnie, kładzie swoje ręce na moich ramionach mówiąc:
- Zajmiemy się tym później, nie wiadomo kiedy reszta łowców smoków się pojawi, mogą już tam być wraz z Grimellem, a ty będziesz się uganiał za jakąś kartką
- Przepraszam ale nie mogę, muszę wiedzieć co na tym pisze, jeśli nie chcesz zostać to wracaj nie trzymam cię tutaj
- Właśnie że trzymasz, jeśli się tutaj zranisz lub zabijesz to nigdy sobie tego nie wybaczę
- Błagam cię, tutaj?
- Jestem całkowicie poważna
- ta, ja też
- A więc gdzie chcesz szukać tego niedźwiedzia?
- Wrócimy się do tej watahy wilków którą zabiłem, może połasił się na jakieś ciało lub był w pobliżu
- Nawet w porządku plan
Wsiadamy na konia i wracamy tą samą drogą jaką tutaj dotarliśmy, nie rozmawialiśmy po drodze, nie marnując czasu w kilka minut dotarliśmy do miejsca w którym napadły mnie wilki.
Naszym oczom ukazuje się rzeka krwi, ciała Wilków które zabiłem precyzyjnie zadanymi cięciami są rozerwane, organy wiszące na gałęziach, drzewa złamane i zniszczone prowadzące w głąb lasu, ciała konia nawet nie ma, musiał wziąć je ze sobą.
- Na bogów, niedźwiedź to zrobił?
- Niemożliwe
W pośpiechu zeskakuje z grzbietu konia i podchodzę bliżej, w śniegu są ślady jego łap, ja pierdole, gigantyczne, większe niż niektórych smoków
- Czkawka wracaj na konia, to coś może nadal być w pobliżu a na pieszo mu nie uciekniesz jeśli się pojawi
- Czekaj, chyba go widzę
- Kurwa mać, tym bardziej choć tutaj
Odpinam od pasa lunetę i spoglądam wzdłuż śladu zniszczenia, mym oczom ukazuje się potwór, niedźwiedź na przynajmniej 3 metry wielkości będąc na czterech łapach, pysk ma cały we krwi, z niego wystają nierówno rosnące żeby, brakuje mu jednego ucha, na całym ciele ma ślady cięć i strzał, ewidentnie nie my pierwsi próbujemy go ubić, na moich oczach łapami rozrywa cielsko konia w pół i zaczyna je pożerać, przyglądam się jego oczom, są w pełni otwarte, spowite krwią, mam coś na lunecie czy- on ma fioletowe plamy na pysku? -dziwne
- I co widzisz?
- Sama spójrz, tam, jakieś kilkaset metrów od nas
- O kurwa, jaki wyrośnięty bydlak, jak ty chcesz to zabić?
- Szczerze mówiąc, najlepiej byłoby zabić świeżą zwierzę i napompować je moją toksyną, nie mam przy sobie tyle aby go sama obaliła ale powinno wystarczyć aby go zdezorientować na tyle że w walce go zabijemy
- Wiking mówił że zeżarł całą zwierzynę w okolicy więc będzie trudno,
- Nie całą, mamy jedną
- Chyba żartujesz że chcesz mu dać konia
- Jeśli nie uda nam się znaleźć niczego innego to będziemy musieli
- Chwila, nie widzę go
- Co, jak mogłaś zgubić coś tak wielkiego?
- Wracaj na konia w tej chwili
- Dobra już id- UWAŻAJ!!
Niedźwiedź bezszelestnie podkradł się do nas i wyskoczył z lasu na konia, bez trudu wgryzł my się w szyję i go zabił, na skutek siły uderzenia Niedźwiedzia Zofia został zrzucona i przygnieciona przez truchło konia, wydała głośny krzyk spowodowany bólem, zwracając na siebie uwagę bestii.
O nie kurwa nie tkniesz jej nawet.
Sprintem rzuciłem się w stronę stwora, wskoczyłem na większy kamień i z niego na grzbiet, chwytam za jeden z noży na plecach i zatapiam ostrze w jego szyji, boli go, ale nie skończyłem, obydwoma rękoma chwytam i przeciągam nóż wyżej powodując otwarte krwawienie z tętnicy, o chol- momentalnie staje na dwóch tylnich łapach próbując mnie zrzucić, chyba nie- zaczyna spadać na plecy chcąc mnie zmiażdżyć zostawiając nóż zeskakuje i upadam z kilku metrów na plecy turlając się po śniegu w położony niżej od drogi las.
- Czkawka!
- Bądź cicho! ściągnę na siebie jego uwagę
"Chyba już nie będę musiał"
Bardzo wkurwiony niedźwiedź podnosi się i szybko odnajduje mnie wzrokiem, pod nim powstaje kałuża krwi barwiąc śnieg w karmazynowy kolor, nóż jest wbity głęboko w jego szyję, normalny Niedźwiedź już by zdechł ale on ewidentnie nie jest normalny.
Wydaje z siebie paraliżujący ryk którego pewnie dało się usłyszeć w zasięgu wielu kilometrów, po czym rzuca się w moją stronę, muszę dać Zofii czas by się podniosła, sam go nie zabije, nie dam rady uciec, nie mam gdzie się schować, cholera, muszę walczyć, nieważne jak nierówna ta walka jest, chwytam za miecz prawą rękę i za nóż lewą.
Udaje mi się uskoczyć lekko w bok unikając większości szarży jednak nadal maltretuje mnie swoim kolosalnym cielskiem przewracając mnie, błyskawicznie przecinam tył jego lewej tylniej łapy przez co chwilowo traci równowagę, podnoszę się i próbując zadać kolejny cios mieczem wykonuje krok do tyłu- śnieg się zapadł pod moją stop wpadam aż po udo lewą nogą w śnieg, NO KURWA MAĆ MOJE SZCZĘŚCIE DZIĘKUJĘ BOGOWIE! ZA DOBRZE MI SZŁO PRAWDA?!
Nie mogąc wystarczająco szybko się wydostać Niedźwiedź "pomaga mi" poprzez złapanie mojej ręki w swoją paszcze i rzucenie w drzewo kilka metrów dalej, uderzam plecami, boli jak cholera, słyszę że biegnie, czuje krwawienie z mojego przedramienia za które mnie złapał, mimo bólu zbieram jakie siły i na obu nogach skacze co sił w tył, tym razem całkowicie unikając potwora który uderza w drzewo przy których chwilę temu byłem łamiąc je, wpadam głęboko w śnieg, wykonując przewrót w prawo unikam drzewa.
Fatalna pozycja teraz cały jestem po pas w śniegu, błagam cię Zofio, musi już być blisko lub już biegnie muszę wytrzymać jeszcze minutę lub dwie.
- No dalej, chcesz jedzenie? Więc choć i spróbuj je wziąć!
Podnosi się na tylnie łapy i ponownie ryczy, cholera jaki on wielki, c-cały brzuch ma fioletowy, jeśli przeżyje to dokładnie go sobie obejrzę.
W mgnieniu oka wskakuje w wgłębienia w którym ja jestem, udaje mi się wbić miecz po przeciwnej stronie szyji od noża jednak nadal go to nie rusza, podnosi łapę! Będzie boleć! Uderza mnie i harata pazurami, rozcina ramię i mały kawałek szyji, rzuca mnie trochę dalej w śnieg, nie mam czasu się podnieść gdy wgryza się w moją pelerynę, staje na dwóch łapach i rzuca mną na wszystkie strony, szybko odpinam pelerynę i upadam na ziemię, drugim nożem wbijam mu się w brzuch i z trudem przeciągam wyżej, rzeka krwi spada na całą moją twarz, nic nie widzę ale słyszę że to go zabolało, drugą ręką przecieram oczy i- od razu dostaje w twarz ponownie łapą, rozcinając całą prawą część twarzy, na szczęście oko ominął, wgryza się w moją nogę, wystarczy że tylko zaciśnie szczękę i już nie mam nogi, jestem padnięty, nie dam rady się wyrwać.
Nagle na jego grzbiecie pojawia się Zofia w ten sam sposób w który ja wcześniej uratowałem ją, chwyta za mój nóż i miecz, jednak zamiast je wyciągnąć lub ciągnąć wyżej, pcha niżej, luzując łeb i odcinając całą dolną połowę, dzięki bogom, to już go ukatrupiło, puszcza moją nogę przez chwilę się miota i upada na bok.
- Czkawka! Czkawka! Krwawisz! Czkawka?! Nie odpływaj! Jestem tutaj! Czkawka?!
- Hahahhh, hehehe
- I bogowie nawet nie wiesz jak się martwiłam
Zofia siada przede mną podnosi mnie z pozycji leżącej do siedzącej i obejmuję w uścisku
- Myślałam że cię straciłam
- Nawet nie wiesz jak bardzo cię uwielbiam już miał mniej pozbawić nogi, ale TY, odrabłaś mu łeb, haahha, kurwa
- Ja- też cię uwielbiam
- Dobra, nie że nie jest mi wygodnie gdy mnie tak przytulasz, ale znacznie wygodniej mi było na śniegu
Ignorując mnie zaczyna dokładnie oglądać moją twarz.
- O cholera, jak cię dziabnął, bez szwów się nie obejdzie, nie trafił cię w korpus lub w plecy?
- Skąd ty się nauczyłaś medycyny?
- Co?
- Twój ojciec to kowal, siostra, chyba nauczycielką była? A ty znachorem i to najlepszym jakiego znam
- Majaczysz, ale dlaczego- o kurde
Zofia kładzie dłoń na mojej tali i podnosi ubranie tak wysoko jak może.
- Gałąź ominęła kolczugę, na szczęście ominęła też nerkę, chyba tylko wbiła się w skórę, może dam radę ją wyciągnąć, będzie bolało
I co? Nic nie czuję.
- I jest, jak mówiłam, to tutaj krew straciłeś, dobra, możesz chodzić?
- Chyba mogę, ale nic nie czuję
- Jak to?
- Normalnie, od połowy korpusu w dół nic nie czuję
- O cholera ten paraliż wrócił, powiększył się
- Dlatego nic nie poczułem
- Nie możemy siedzieć w tym śniegu
Zofia podchodzi do mnie od tyłu przekłada ręce pod ramionami i krzyżuje na mojej klacie ciągnąć mnie spowrotem na drogę idąc tyłem.
- Ku-rwa jaki ty jesteś ciężki
- Nie sądziłem że w ogóle dasz radę mnie ruszyć a tu proszę
- Dzięki?
Po chwili wciąga mnie na drogę ale będąc na niej potyka się i upada na plecy a ja wraz z nią.
- Wszystko w porządku?
- Ta, upadłem na ciebie
Zofia podniosła się i usiadła w rozkroku a ja zaraz przed nią, oparłem się o nią a ona swoją głowę na mojej.
- Nigdy cię o to nie pytałem, ale co się stało z twoją siostrą, po tym gdy ją uratowałem zostałaś z nią ale po dwóch tygodniach nas znalazłaś i dołączyłaś
- Ona, umarła, mimo tego co zrobiłeś ogień ją poparzył, w połączeniu z jej paraliżem nie mogłam cały czas być przy niej, niedługo zanim odeszła powiedziała
- Zofio?
Lekko spojrzałem za siebie aby ujrzeć płaczącą Zofię, cholera Czkawka ty kretynie po co odzywałeś się o siostrze.
- Przepraszam, nie powinienem był pytać
- Nienawidzę się za to, ale wyszło dobrze, gdyby ci bandyci nigdy na nas nie napadli, nigdy bym cię nie spotkała, nie mogłam znieść tamtego życia, rutyna z dnia na dzień, nie miałam przyjaciół, córka kowala, nawet nie mogłam odziedziczyć fachu po ojcu, ale gdy spotkałam ciebie, tylko ty mnie rozumiesz, nie zawsze się zgadzamy ale, gdy dojdzie co do czego będziesz ryzykował własnym życiem by mnie ratować, raz po raz, ale ja nie chcę by kolejna bliska mi osoba umarła, gdybyś ty zmarł nie wiem co bym zrobiła, nie mogłabym se sobą żyć
Zofia zaczęła płakać mocniej, otuliła mnie i wtuliła we mnie, nigdy mi o tym nie mówiła, mamy ze sobą więcej wspólnego niż mogłem przypuszczać.
- Przepraszam, nie powinnam była się tak rozkleić
Puściła mnie próbując się odsunąć, mimo nadal nie działających nóg podtrzymując się ręką odwracam się i obejmuję ją, nie mogę jej zostawić.
- Nie, słyszałem rozmowę twoją z Dorianem na dziobie Furii, ma rację, skacze w płomień każdej potyczki szukając śmierci, nie chcąc zginąć bez powodu sam siebie okłamuje myśląc że znajdę w tym jakiś sens jeśli zginę kogoś ratując, jednak teraz już tak nie sądzę, wiem że- znalazłem nowy sens życia, żyć dla ciebie, przysięgam że nie dam się zabić nie ważne w jakiej sytuacji będę, przeżyje aby móc znów cię spotkać i spojrzeć na twoją przepiękną twarz
- Czkawka- ja
Obydwoje przybliżamy się do siebie, wypełnieni niepełnosprawnością, od zawsze czując do siebie te same uczucia nie widząc czy jest ono wzajemne, teraz jednak obydwoje jesteśmy pewni, niepewność znika, nasze usta się łączą.
Moje ciało przepełnia radość, nowa motywacja, będę żył dla niej, dla mojej Zofii, nigdy jej nie zostawię.
Odrywamy się od siebie, patrząc na siebie, łzy z policzków Zofii całkowicie zniknęły, zastąpił je największy uśmiech jaki u niej widziałem od dawna, wtuliła się w moje ramię przewracając mnie na plecy, obejmuje ją i trzymam mocno, kątem oka spoglądam czy Niedźwiedź nadal tam leży, tylko dla pewności.
- Cz-Czkawka, jak długo, tak o mnie-
- Od, bardzo dawna, jednak bałem się, że przeze mnie coś może ci się przydarzyć, jednak teraz
- Damy sobie radę, Nieważne co się stanie
Nachyliła się nad moją twarzą, pocałował w usta po czym położyła się na mnie, znowu mogę ruszać nogami, ale nie chce się ruszyć, czuję, szczęście, radość, od dawna tego nie czułem, miłość.
- Ja, od momentu gdy cię spotkałam, czułam, że jesteśmy podobni, jednak dopiero gdy żyliśmy razem przez kilka miesięcy w bandzie Vigga, naprawdę się w tobie zakochałam
- Jak ja tego nie zauważyłem
- Jak ja nie zauważyłam ciebie, teraz to wszystko jest oczywiste, już dawno temu mogło to tego dojść
- Nie zmienimy tego co było, cieszę się że- wreszcie, to się stało
- Ja też
- Leżymy pokryci we krwi na środku drogi całując się, nie tak wyobrażałem sobie ten moment
- Myślałam nad tym momentem tysiące razy, myślałam że będę na to gotowa, a ty, wybrałeś najmniej stosowny moment w najmniej stosownym czasie
- Już nieważne, kocham cię, i nic tego nie zmieni
- Ja ciebie też, możemy chyba tutaj jeszcze powiedzieć, twoja klata jest bardzo wygodna, a mi się nigdzie nie spieszy
- Ty natomiast jesteś znacznie cięższa niż wyglądasz
- Hej!
2748 słów
Jeśli się spodobało to zagłosuj proszę
Welp Hamburger się żegna i idzie na ruszt!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top