Rozdział 22
Pov: Zofia
Jestem na Berk od dwóch dni, mieszkam w domu Astrid, w salonie, nawet wygodnie, ale miejscowi są nieznośni, do tej pory nie wierzę że Sączysmark jest następcą wodza, to kretyn! Ale czego mogłam się spodziewać, aby nimi rządzić wystarczy umieć machać toporem i mieć bary jak szafa, więc widać dlaczego Czkawka tutaj nie pasował, jest wysoki i silny ale nie ma wielkiej postury co od razu potępia wśród wikingów. W tej chwili leżę na kanapie i spoglądam w sufit, jest wczesny ranek i cała wioska jeszcze śpi, im się chyba naprawdę wydaje się po prostu zamieszkam tutaj tylko dlatego że dwa razy im pomogłam, ale jestem bezsilna w takiej sytuacji, muszę czekać na przybycie Furii, tylko wtedy mam realne szanse aby uciec. Jest cień szansy że uda mi się ich przekonać i mnie puszczą ale bardzo wątpliwa opcja, czekając muszę się dowiedzieć jak najwięcej o Czkawcę i jeźdźcach.
- Zofia, śpisz?
Ohh, Astrid się obudziła
- Nie
- To dobrze, choć, idę trenować i chce zobaczyć co potrafisz
- Nie
- Wstawaj
- Nie
Pójdzie sobie? Chce jeszcze poleżeć, może- co do?!
Astrid chwyta mnie za stopę i ściąga z kanapy, upadam na podłogę.
- Albo idziesz albo cię zaciągnę w ten sposób
- Bogowie, jak tak można
Podnoszę się z kanapy zakładam kurtkę i buty, jestem gotowa, spałam w ubraniach, zawsze śpię.
- A więc choćmy
Idziemy ścieżką do areny, jest dosyć zimno ale w Klanie Wilka było zdecydowanie zimniej, zima w tym roku rzeczywiście późno się zaczyna, już prawie miesiąc a trafiliśmy tylko na jedną burze śnieżną ale żadnych zamarzniętych wód, jeśli tak będzie przez następne kilka miesięcy to będzie najłagodniejsza zima w historii, ale znając moje szczęście to właśnie wykrakałam.
- Jesteśmy
- No to ćwicz, ja się położę na trybunach
- Czym walczysz?
- Niczym, chce się położyć
- Topór?
- Ehhh, włócznia
- Łap
- Jaki jest tego cel?
- Chce zobaczyć czy umiesz walczyć
Astrid bez ostrzeżenia wykonuje cięcie w moim kierunku, odsuwam się, drugim końcem włóczni uderzam ją w brzuch, szybko uderzam w kostkę i w łydkę, odbija włócznie ale uderzeniem z obrotu uderzam ją w dłoń na skutek czego puszcza topór.
- Na bogów, jesteś niesamowita!
- Dzięki
- Gdzie się tego nauczyłaś?
- Większości nauczyli mnie Arno i Viggo
- Umiesz włączyć innymi broniami?
- Mhh
- Topór czy miecz?
- Zależy od tego z czym walczę
- Wiking z drewnianą tarczą i krótkim toporem
- W takim razie miecz
- Na pewno nie topór?
- Toporem można byłoby zniszczyć mu tarcze ale to może trochę zająć, ja wolałabym sparować jego uderzenie i szybkim pchnięciem przebić mu klatkę piersiową
- To by go zabiło
- Wiem
- Zabiłeś już kogoś?
- Masę ludzi, a ty?
- N-nikogo
- Chwila, ile masz lat?
- Dwadzieścia pięć
- Jestem od ciebie młodsza o dwie zimy, a zabiłam dobre sto ludzi
- W jakim wieku pierwszy raz zabiłaś?
- miałam piętnaście lat
- Przed czy po tym jak spalili twoją wioskę?
- Zaraz po tym
- Jak to?
- Nieważne, nie chcesz tego słuchać
- Właśnie że chce
- No dobra, a więc siadaj
///Wspomnienie Zofii///
Zofia jest narratorem
8 lat temu
Trzy godziny temu opuściliśmy moją rodzinną wioskę i płyniemy do mojej cioci, Arno przez ten cały czas obok mnie siedział, przyniósł mi miskę gorącego gulaszu i bochenek chleba, potem jeszcze udko kurczaka i dopiero gdy to zjadłam to się najadłam, miałam wtedy bardzo głupi pomysł.
- Arno, skąd masz poparzenie na twarzy?
- Przez smoka
- To wiem, ale jak to się stało?
- W skrócie, znalazłem statek pełen dziwnego czarnego prochu który okazał się bardzo łatwopalny, Gronkiel o tym nie widział i dlatego podpalił cały statek a gdy płomienie doszły do prochu nastąpiła gigantyczna eksplozja w wyniku której ja i smok ponieśliśmy poważne rany, dobiłem go i uciekłem do jaskini aby się ukryć przed ogniem
- I tak miałeś szczęście
- Słucham?
- Mogło być o wiele gorzej, przynajmniej żyjesz i nie straciłeś żadnej kończyny
- Ehh, może masz racje, oby tobie nic takiego się nie przytrafiło, Dag! Widać wioskę
- Tak- i choć do mnie
Arno podniósł się i poszedł na mostek do Daga, poszłam za nim i stanęłam obok schodów i słyszałam całą rozmowę.
- Coś się stało?
- Spójrz przez lunetę
- Kurwa
- Poznajesz te barwy?
- To ci sami bandyci którzy najechali jej wioskę, przy brzegu jest ich statek, właśnie tym byli zajęci, Viggo właśnie na nich czeka, pośle Straszliwca z wiadomością do Viggo, tymczasem ty skieruj kurs na wyspę, może uda się kogoś uratować-
- Nie wykonuj tego rozkazu
- Dag płyniemy tam
- Dag, nawet mi się nie waż tam płynąć, to nie nasza sprawa, i tak oddaliśmy jej wielką przysługę tym że daliśmy jej jeść i ją uratowaliśmy
- Słuchaj Ryker, ja dałem jej jeść, to ja i Viggo ją znaleźliśmy i uratowaliśmy, ty nawet palcem nie ruszyłeś, więc jeśli nie masz zamiaru mi pomagać to nie pomagaj ale nie wchodź mi w drogę
- Bo co?
- Wiesz że większość łowców woli mnie jako przywódcę niż ciebie?
- Nie obchodzi mnie to co myślą
- Ale gdyby mieli wybór to podążali by za mną nie za tobą-
Ryker uderza Arna, spada zaraz przed emnie z krwawiącym nosem.
- N-No widać, przemoc, jedyne racjonalne rozwiązanie dla, prymitywów takich jak ty
- Mało ci?!
- Tak naprawdę to z chęcią bym ci przywalił, od czterech godzin nikogo nie uderzyłem
- Ty mały-
Starszy Czarciousty zeskakuje na dół i próbuje uderzyć Arna, ten schyla się unikając ciosu, znajduje się za przeciwnikiem, trzema szybkimi prawymi uderza go w nerkę, Ryker szybko się odwraca próbując go uderzyć. Znowu unika i odsuwa się w stronę masztu, cała załoga już zdążyła się zebrać i ogląda walkę, Ryker wymachuje pięściami jak szalony byle aby trafić swojego przeciwnika, oboje dochodzą do masztu po czym szatyn skacze na maszt odbijając się od niego trafiając uderzeniem z łokcia prosto w twarz swojego oponenta, lekko nie przytomny łysol dostaje kilka razy po twarzy zanim się opamiętuję i łapie pięść Arna, wykręca mu dłoń, szatyn próbując się uwolnić kopiąc go nogą po boku ale bez skutku, drugą pięścią uderza D'Artagnan w twarz obalając na ziemię, Arno cofa się kilka kroków trzymając za szczękę, wyciera krew z twarzy i przybiera postawę bojową, wysoko unosi ręce po czym biegnie w stronę Rykera, ten staje w miejscu i oczekuje uderzenie, Arno nadal biegnąc będąc przed Rykerem unosi jedną z nóg wykonując szybki obrót o 180 trafia Rykera prosto w twarz kopniakiem z pięty.
Ryker cofa się, trzyma swoją twarz oboma rękoma, krew leci strumieniem i wypadł mu ząb, upada na kolana i po chwili na twarz, Arno odwraca się w stronę Rykera, uśmiecha się.
- N-No i po j-jaką cholerę mnie atakowałeś, wiedziałeś że to się tak skończy, i wiedziałeś że mam metalową płytkę w podeszwie aby móc kopniakami łamać kości, naj- prawdopodobniej masz teraz połamaną całą twarz, i-i dobrze ci tak, pierdol się
Arno robię kilka kroków w tył po czym upada na maszt, siedzi opierając się o niego.
- Arno, nic ci nie jest?
- B-bywało lepiej
- Więc co mamy robić?
- Obrać kurs na wyspę, i-i przygotować się do walki
- Tak jest
Załoga się rozchodzi, Arno wyciąga spod kurtki chusteczkę którą wyciera krew z twarzy, chusteczka zmienia barwę z białej na szkarłatny, mimo tego chowa ją do kieszeni, odkręca manierkę którą miał przy pasie, obmywa wodą twarz po czym z niej pije.
- Żyjesz?
- Chyba, nie jestem pewny czy żyje
- Dziękuję
- Za co?
- Za wszystko, nie znamy się a mimo to mi pomagasz
- Nie no, już się znamy
- Od czterech godzin
- No a to dosyć długo
- He, jesteś bardzo interesującą osobą
- W pozytywnym czy negatywnym sensie?
- No oczywiście że pozytywnym
- Dzięki, rzadki słyszę że wyróżniam się w pozytywny sposób
- Dlaczego? Jesteś fantastyczną osobą
- Znamy się od kilku godzin, nic o mnie nie wiesz
- Cztery godziny to dosyć długo
- Hehe, masz rację, ale teraz muszę zejść na wyspę, zakładam że nie umiesz się posługiwać bronią białą?
- Nie, ani trochę
- Więc zostaniesz na statku
- Nie ma mowy, idę z wami na ląd
- Koniec kropka, zostajesz, Dag! Czy wszyscy są gotowi?
- Gotowi i nie możemy się doczekać, od miesięcy nie walczyliśmy z ludźmi!
- Świetnie, a więc wszyscy na dziób
Statek dobija do brzegu, z dziobu zeskakuje na brzeg Arno a za nim trzydziestu łowców, gdy tylko opuszczają statek schodzę za nimi. Wioska stoi w płomieniach, ludzie których znałam leżą na ziemi bez życia, rozglądam się, wokół mnie panuje bitwa pomiędzy piratami a łowcami smoków, wzrokiem odnajduje Arno, blokuje cios mieczem i drugą wolną ręką uderza pirata w głowę nokautując go, od razu wdaje się w walkę z kolejnym piratem.
Omijam walczących biegnąc w kierunku domu mojej cioci, otwieram drzwi które po otwarciu ukazują palący się salon, przechodzę pomiędzy płomieniami i wchodzę po schodach na górę, na łóżku leży moja siostra.
- Ela! Siostro budź się!
Jest nieprzytomna, próbuje ją podnieść ale jest za ciężka, ściągam ją z łóżka i ciągnę po podłodze w stronę wyjścia, w połowie drogi po schodach na dół potykam się i spadam na dół, uderzam głową o belkę, próbuje się podnieść, ktoś mnie łapie za ramię i podnosi, po chwili czuje powiew powietrza i jak ktoś kładzie mnie na ziemi, otwieram oczy, leżę przed palącym się domem, podnoszę się do pozycji siedzącej, z domu wychodzi Arno niosący moją siostrę.
Kładzie ją obok mnie i sam siada.
- Nic ci nie jest?
- Tak, wszystko w porządku
- To dobrze, zajęliśmy się piratami, a teraz gasimy wioskę, zabiorę twoja siostrę do znachora
- Nie potrzeba, sama się nią zajmę
- Znasz się na tym?
- Pewnie, od sześciu lat się nią zajmuje
- Że co?
- Jest sparaliżowana od pasa w dół, miała wypadek gdy miałyśmy dziewięć lat
- Jeszcze żyje?
- Oczywiście że żyje
- Spotkałem byłego wojownika któremu to się przytrafiło, jego wioska wygnała go gdyż ze względu na swoją niepełnosprawność nie pomagał w niczym a nie mieli zamiaru marnować jedzenia
- To okropne, tacy ludzie są bardzo sprawni, moja siostra uczy mniejsze dzieci czytać i pisać, całe dni pisze książki i rysuje
- Ona w ogóle żyje?
- TAK, żyje tylko jest nie przytomna
- Dobra, zabiorę ją na statek i za chwilę wrócę, tylko kilku z twoich ludzi zginęło, reszta schowała się w piwnicach, właśnie im łowcy pomagają
- Dziękuję, za wszystko
- Nie ma sprawy
///Koniec wspomnienia///
Teraźniejszość
Pov:Zofia
- Co się stało z twoją siostrą?
- Nie żyje
- Ohh, wybacz, nie wiedziałam
- W porządku, to było lata temu
- A jak się ponownie spotkałaś z Arnem?
Usłyszałyśmy męski głos dochodzący z góry, obie się odwróciliśmy, nad nami siedzieli Śledzik, Sączysmark i Bliźniaki, słuchając całej naszej rozmowy.
- Jak długo tutaj jesteście?
- Od momentu gdy mówiła o tym jak Arno dowalił Rykerowi
- Nie mogliście nas powiadomić o swojej obecności?
- Nie chcieliśmy ci przerwać
- Ale jak dołączyłaś do Arna? Jak zginęła twoja siostra?
- Mianowicie-
- Nie teraz, chwilowo jeźdźcy mają zadanie do wykonania
Wódz Stoick mi przerywa
- Ile osób tam jeszcze jest? Cała wioska?
- Nie, ja od godziny was szukam, mam zadnie dla jeźdźców które muszą wykonać
- Co mamy zrobić wodzu?
- Rybacy zauważyli łodzie łupieżców pływające niebezpieczne blisko Berk, macie się tam udać i ich przegnać
- Tak jest wodzu
Astrid wypuszcza z areny wszystkie smoki które od razu dosiadają i odlatują, wódz odchodzi w kierunku wioski a ja zostaję sama.
1850 słów
Wybaczcie za moją długa absencję i za krótki rozdział,ale byłem niesamowicie zajęty i miałem bardzo mało wolnego czasu.
Jeśli się spodobało to zagłosuj proszę 😁
Welp Hamburger się żegna i idzie na ruszt!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top