Rozdział pierwszy

Wrzucajcie swoje wrażenia na Twitterze pod hashtagiem #przyslugawatt <3

_____________________________

Nie jestem damą w opałach.

Oczywiście istnieje jedna osoba, która uważa inaczej. Mój brat widziałby jednak w roli damy w opałach każdą kobietę, włącznie ze swoją byłą żoną. Chociaż to Juniper jest medium, nie ja, od początku doskonale wiedziałam, jak między innymi przez to skończy się ich związek.

Nie pomyliłam się.

Tak czy inaczej, nie ma nic obraźliwego w fakcie, że Duke najchętniej siedziałby w moim barze przez cały czas jego otwarcia i pilnował, czy wszystko ze mną w porządku. On po prostu tak już ma. Traktuje tak każdą kobietę, zwłaszcza te, z którymi jest blisko, a mnie zrządzeniem losu i puli genowej trafił się najmocniejszy impakt.

Co innego jednak, kiedy sam mnie pilnuje, a co innego, kiedy wyznacza do tego ludzi.

Jak co piątek w High & Low panuje ogromny ruch. Mam dwie kelnerki na zmianie, barmana i kucharza, a mimo to z trudem ogarniamy na bieżąco wszystkie zamówienia. Ci, którzy przyszli się jedynie napić, stoją w kolejce do baru, gdzie obsługuje Levi, wysoki, ciemnoskóry facet po trzydziestce, który okazjonalnie robi również za naszego ochroniarza; część zamówień zbieram jednak przy stolikach i wracam z nimi do Juliana, naszego kucharza, mistrza południowych potraw. Gdy wykrzykuję mu kolejne zamówienia, on jedynie spokojnie kiwa głową, na której ma fantazyjnie zawiązaną kolorową chustę chroniącą jedzenie przed jego kręconymi włosami, po czym zapisuje wszystko i wraca do pracy.

Jest tu dzisiaj tak gorąco, że spięłam włosy w kucyk, ale są na tyle krótkie – sięgają mi ledwie do szczęki – że przednie ciemne pasma wymykają się z niego i muskają moje rozgrzane policzki. Szybkim krokiem wracam z zaplecza na salę, by uprzątnąć pusty stolik w moim rewirze, i kątem oka dostrzegam, jak po drugiej stronie pomieszczenia jakaś dziewczyna macha ręką.

– Carla – mówię do jednej z moich kelnerek, wysokiej blondynki w szortach, które odsłaniają niemalże cały jej tyłek, a kiedy zwraca na mnie uwagę, wskazuję odpowiedni kierunek. – Stolik dziesiąty.

Kiwa głową i zaraz po oddaniu brudnych naczyń jest już w drodze. Ustawiam puste szklanki na tacy, przecieram stolik szmatką i kieruję do niego kolejnych gości, którzy czekają przy wejściu. Od razu zbieram od nich zamówienie, bo doskonale wiedzą, czego chcą, i nie muszą stać w kolejce do baru.

Wracam na zaplecze, zostawiam brudne naczynia i wślizguję się na miejsce obok Leviego, by nalać piwa dla nowych gości. Mój barman uderza biodrem w moje biodro.

– Jak tam? Nadążasz?

– Nogi chcą mi wejść do tyłka – wyznaję. – Przypomnij mi, dlaczego właściwie uznałam, że otwarcie własnego baru będzie dobrym pomysłem?

– Bo denerwowało cię, jak w innych traktuje się kobiety. – Levi posyła mi szeroki, oszałamiający uśmiech, dzięki któremu kobiety zostawiają przy barze więcej napiwków niż normalnie. – Zapewne powtarzasz to sobie każdego dnia po skończonej zmianie, gdy ktoś masuje ci obolałe stopy.

Krzywię się, nalewając drugie piwo.

– Nie ma kto masować mi stóp – mamroczę.

Levi parska śmiechem.

– To wyłącznie twoja wina – stwierdza. – O ile pamiętasz, proponowałem.

Owszem. Jakieś dziesięć razy.

Levi nigdy nie pociągał mnie na tyle, żebym chciała sobie z tego powodu robić kwas w pracy. Doceniam go jako kumpla, barmana i okazjonalnego ochroniarza. Potrzebuję go bardziej tutaj niż w moim łóżku.

– Masz jakiś fetysz stóp – prycham. – Daruj sobie wreszcie.

– Dopiero kiedy się zgodzisz. – Puszcza mi oko, po czym odchodzi na drugi koniec baru, by przyjąć zamówienie od jakiejś cycatej brunetki.

Umieszczam moje piwa na tacy i właśnie mam ruszyć do stolika, gdy napotykam jego wzrok. Wzdrygam się odruchowo, a potem zalewa mnie złość.

Hudson Hardy siedzi na samym brzegu baru i sączy z butelki coś, co wygląda na piwo bezalkoholowe.

Właściwie nie znam partnera mojego brata. Wiem, że pracują razem od dawna i że Pepper dobrze dogaduje się z Hardym, ale ja sama wymieniłam z nim raptem kilka zdań. On zawsze jest taki milczący w moim towarzystwie, jakby ktoś urwał mu język, chociaż z opowieści Pepper wiem, że wobec innych zachowuje się normalnie. Wręcz przyjaźnie. Czasami przychodzi do baru, zwłaszcza wtedy, gdy nie ma Duke'a, nigdy jednak nie miałam pewności, czy mój brat prosił go o pilnowanie mnie, gdy on nie może tego robić.

Tego wieczora mam jednak pewność, że Hardy jest tu celowo.

Raptem dwa dni temu Duke wyjechał z miasta. Wziął kolejną robotę pod przykrywką, przez którą przez jakiś czas nie będzie się pojawiał w Nowym Orleanie, jak przypuszczam po to, żeby zdystansować się do grasującej wciąż po komendzie Pepper i wybić ją sobie z głowy. Wspieram to i uważam, że postępuje słusznie, ale nie podoba mi się, że znajduje mi na czas swojej nieobecności niańkę. Nie potrzebuję jej.

A z jakiego innego powodu Hardy miałby tutaj być, niż dlatego, że poprosił go o to mój brat?

Duke'owi od początku nie podobał się pomysł otwarcia przeze mnie baru. Wiedział, jakie pobudki mną kierowały, i cały czas uważa, że niepotrzebnie się narażam. Nie potrafi pojąć, że umiem o siebie zadbać i że jestem już dorosła. Duke przez lata był przyzwyczajony do opiekowania się mną, w końcu długo pozostawał moim prawnym opiekunem, i nie wie, jak odpuścić.

Jednak proszenie partnera, by miał na mnie oko, to już naprawdę przesada. Zwłaszcza gdy ten partner wyraźnie nie przepada za mną i – lub – za tym miejscem.

Odwracam się do niego plecami, nie zamierzając w ogóle nawiązywać konwersacji, po czym ruszam do stolika. Siedząca tam para od razu wzbudza moje podejrzenia. Facet to typ nieco zaniedbanego gościa o długich ciemnych włosach i w motocyklówce, który przystojną twarzą nadrabia braki w higienie osobistej. Na jego karku i szyi dostrzegam ciemne zawijasy jakiegoś tatuażu. Z kolei dziewczyna wydaje się zupełnie do niego nie pasować. Typ obejmuje ją od niechcenia ramieniem, a ona uśmiecha się nieśmiało, zakładając za uszy długie, brązowe włosy. Jest młoda, pewnie koło dwudziestki, i szczuplutka, a w jej oczach dostrzegam odrobinę niepewności i zawstydzenia. Ma na sobie koszulę i spódniczkę, przez co kojarzy mi się z Cassie, partnerką jednego z braci Remy'ego, i przez co zdaje się w ogóle nie pasować do jej towarzysza.

– Proszę. – Uśmiecham się do nich zachęcająco i stawiam piwa na stoliku. – Gdybyście potrzebowali czegoś jeszcze, wołajcie.

Mrugam do niej, a dziewczyna posyła mi słaby uśmiech. Odwracam się i odchodzę, dostrzegając, że ktoś kiwa na mnie z jednej z lóż pod ścianą, ale cały czas nie mogę wyrzucić z głowy tej dziewczyny.

Jestem empatką. Potrafię zmusić kogoś do odczuwania tego, co chcę, żeby odczuwał, kiedy tylko go dotknę, ale umiem też wyczuć cudze emocje. Czasami, kiedy są wyjątkowo głośne, także na odległość. I wiem, że ta dziewczyna nie czuje się tu komfortowo. Mam jedynie nadzieję, że chodzi o to miejsce, a nie jej towarzysza.

W loży siedzi czterech podchmielonych gości. Wiem, że nie powinni dostać niczego więcej, co zawiera alkohol, bo inaczej Levi będzie ich pod koniec wieczoru wyciągał stąd siłą. Zawsze mam problem z takimi klientami, bo w końcu zarabiam na serwowaniu alkoholu. Nie mam jednak skrupułów, by przestać, gdy widzę, że ktoś za chwilę może mi narobić tu problemów.

– Słonko, przynieś nam jeszcze jedną kolejkę – mówi bełkotliwie ten, który mnie wezwał. Wszyscy czterej są najwyżej w moim wieku, może nawet nieco młodsi, ale zachowują się tak, jakby wszystko im było wolno. Ten, który ze mną rozmawia, chwyta mnie za rękę, ciągnąc do siebie, po czym składa w dłoni kilka banknotów i próbuje mi je wsunąć za dekolt. – To dla ciebie, żebyś się ładnie do mnie uśmiechnęła. Byłabyś śliczna, gdybyś tylko nie była taka poważna.

No tak, zapomniałam, że powinnam uśmiechać się po to, żeby robić przyjemność obcym facetom.

Bez namysłu odwracam dłoń, chwytam go za przedramię i łączę nasze spojrzenia.

– Jesteś śpiący – stwierdzam. – Po co chciałbyś zamawiać jeszcze jedną kolejkę?

Facet mruga, a potem puszcza mnie i powoli osuwa się na stolik. Kładzie na nim głowę, a po chwili zaczyna mocno chrapać.

Niestety jego pozostali kumple wciąż są przytomni. I gapią się na mnie tak, jakby wyrosła mi druga głowa.

– Co to, kurwa, miało być? – pyta jeden z nich nad wyraz inteligentnie.

Przekrzywiam głowę, zerkając na nieprzytomnego typa.

– Wygląda na to, że wasz kolega ma już dość – oznajmiam. – Może zabierzecie go do domu? Mogę wam zamówić taksówkę.

– Żadnych taksówek – warczy gość po drugiej stronie stolika. – Najpierw wyjaśnisz dokładnie, co zrobiłaś z naszym kumplem.

Och, jasne, już się rozpędziłam.

Wyczuwam zmianę atmosfery, kiedy tylko się pojawia. Faceci przy stoliku nagle przestają patrzeć na mnie, a zaczynają na coś – albo kogoś – za moimi plecami. Instynktownie wiem, kto to, chociaż wcale nie cieszę się z tej interwencji i nie podoba mi się, jak momentalnie potulnieją goście przy stoliku.

– Słyszeliście panią – odzywa się zachrypniętym głosem Hudson Hardy. – Zabierajcie swojego kumpla i spieprzajcie stąd.

Sama nie wiem, czy jestem bardziej zła, czy zmieszana, kiedy rzeczywiście podrywają się od stolika i ruszają do wyjścia, ciągnąc za sobą nieprzytomnego gościa. Odsuwam się, by zrobić im przejście, a potem zaczynam zbierać puste kufle, całkowicie ignorując stojącego za mną faceta.

Oczywiście, że nie posłuchali mnie, drobnej brunetki, która nie wygląda, jakby mogła skrzywdzić muchę, ale uciekli natychmiast, gdy wstawił się za nią napakowany policjant. Życie jest takie niesprawiedliwe.

– Wszystko w porządku? – pyta gdzieś za mną Hardy.

Odwracam się do niego, splatając ramiona na piersi. Chcę wyglądać na pewną siebie i stanowczą, ale przeszkadza mi fakt, że jestem od niego o dobrą głowę niższa. W porównaniu z tym facetem jestem drobna i malutka.

Hardy to dobrze zbudowany kawał skurwysyna. To znaczy wobec moich znajomych jest raczej przyjazny, ale robi takie wrażenie. Ma krótko obcięte brązowe włosy, które wyglądają na naprawdę mięciutkie, i piwne oczy, którymi gapi się na mnie nieustępliwie. Obiektywnie rzecz biorąc, jest naprawdę przystojny. Ma ostre, zdecydowane rysy twarzy i mocno zarysowany podbródek, a pod granatowym T-shirtem, który ma na sobie, rysują się imponujące mięśnie. Na biodrze nosi kaburę z bronią i odznakę. Świetnie, wpadł tu jako policjant i jeszcze będzie mi odstraszał klientów.

– Miałam sytuację pod kontrolą, wielkoludzie – mamroczę.

Hardy patrzy na mnie jak na idiotkę.

– Tak, oczywiście – potwierdza protekcjonalnie. – Przed czy po tym, jak ten typ wsadził ci łapę w dekolt?

Przewracam oczami. Co za palant!

Odwracam się, zbieram kufle ze stolika i wracam do baru, całkowicie go ignorując. Hardy idzie za mną – nie muszę na niego patrzeć, by to wiedzieć. Czuję jego obecność tuż za sobą, a kiedy próbuję udawać, że wcale go tam nie ma, on niestety się odzywa.

– Może nie jestem empatą, ale i tak wyczuwam, że nie jesteś zadowolona.

Kładę tacę na barze i odwracam się do niego.

– Brawo, Sherlocku – prycham. – Nie prosiłam o interwencję. Radzę sobie z klientami. Nie potrzebuję ochroniarza za plecami.

Hardy unosi brwi i dłonie w geście poddania.

– Jasne, twardzielko. Widziałem, jak doskonale sobie radzisz. Totalnie nie potrzebowałaś pomocy.

No po prostu w to nie wierzę.

– Co tu właściwie robisz, Hardy? – pytam ze złością. – Duke jest poza miastem, więc kazał ci mnie pilnować?

Zmienny robi taką zaskoczoną minę, że prawie bym uwierzyła, gdybym nie wiedziała, co zazwyczaj planuje mój brat.

– Co ma z tym wspólnego Davenport?

– Och, błagam. – Zgarniam tacę i ruszam z nią na zaplecze, ale Hardy idzie za mną. – Duke zawsze uważa, że sobie tutaj nie radzę. Nie potrzebuję ani jego pomocy, ani tym bardziej jego pomocników...

– Pomocników?

Z jakiegoś powodu nie zwracam uwagi na podejrzanie spokojny ton głosu Hardy'ego. Pewnie powinnam, ale mam to gdzieś.

– Prowadzę ten bar od trzech lat i myślę, że dobrze sobie radzę – kontynuuję, jakbym go nie słyszała. – Ani razu przez ten czas nic nie stało się mnie czy moim podwładnym. A jednak Duke cały czas zachowuje się tak, jakbym była małą dziewczynką, która nie wie, co robi. Jeśli poprosił cię, żebyś miał na mnie oko, jak przypuszczam, to możesz teraz stąd wyjść, a po jego powrocie powiedzieć, jak pilnie się mną zajmowałeś. Potwierdzę te słowa.

Odkładam brudne naczynia w odpowiednie miejsce na zapleczu, a kiedy tylko mam znowu wolne ręce, Hardy chwyta mnie za ramię i do siebie odwraca. Przez ciało przemyka mi cień jego uczucia. Jest zły.

Ale poznałabym to i nie będąc empatką, po samym wyrazie jego twarzy.

– Przyszedłem tu po prostu napić się piwa – warczy. – Niepotrzebne mi twoje dramaty, Tabby. Niech Davenport sam sobie z tobą radzi.

Po tych słowach puszcza mnie i odwraca się na pięcie, by odejść. Nie próbuję go zatrzymać, rozmasowując jedynie ramię i gapiąc się za nim jak idiotka. Czy to możliwe, że źle zinterpretowałam sytuację i Hardy wcale nie był tu z polecenia Duke'a? Ale jeśli nie, to dlaczego pomógł mi z tamtymi dupkami? Przecież on mnie nawet nie lubi.

Po chwili biorę się w garść i wracam na salę, obiecując sobie, że nie będę tego rozpamiętywać. Humorki Hudsona Hardy'ego to nie moja sprawa. Zerkam w miejsce przy barze, które uprzednio zajmował, ale jest już puste. Instynktownie wiem, że nie ma go już w High & Low. Brakuje mi jego obecności – stąd wiem.

Boże, jaka ze mnie żałosna idiotka. Brakuje mi jego obecności?!

Facet w skórze, ten z nieśmiałą partnerką, macha na mnie, więc kiwam głową i szybko wracam myślami do pracy. Nie warto przejmować się Hudsonem Hardym, dochodzę do wniosku, dążąc w stronę odpowiedniego stolika. To tylko kumpel Duke'a. Niezależnie od powodu, dla którego był tu dzisiaj i mnie bronił, po moich oskarżeniach raczej tego nie powtórzy. Mam go z głowy.

Podchodzę w końcu do stolika i uśmiecham się uprzejmie do klientów.

– Podać coś jeszcze?

– Napijemy się po drinku – oznajmia facet. – Ja poproszę whisky z colą, a dla mojej dupeczki...

Chryste, on naprawdę nazwał ją „dupeczką" w barze, przy ludziach...

– ...Blue Angel, tak? – kończy, spoglądając na nią pytająco. Ona jedynie kiwa głową, nawet na mnie nie patrząc. Facet się krzywi. – To jakiś wasz autorski drink?

Bardzo autorski.

Pochylam się ku niemu z uprzejmym uśmiechem na twarzy, a dłoń kładę mu na ramieniu. Blue Angel w naszym barze oznacza krzyk o pomoc, a ja przysięgłam sobie, otwierając to miejsce, że zawsze pomogę każdej kobiecie, która będzie tego potrzebowała.

W Otherworld, najpopularniejszym klubie dla nieludzi, można robić, co się tylko chce. Kobiety są tam wykorzystywane na każdym kroku. Nienawidzę tego i właśnie dlatego stworzyłam High & Low. Na początku próbowałam z tym walczyć w Otherworld, ale szefostwo nie było zainteresowane jakimikolwiek zmianami, które miałyby zwiększyć bezpieczeństwo wśród kobiet, a mężczyznom pozwolić na nieco mniej niż absolutnie wszystko, więc założyłam własne miejsce. Tutaj każda kobieta zostanie wysłuchana.

I właśnie dlatego, gdy tylko słyszę hasło „Blue Angel", chwytam faceta za ramię i mówię do niego:

– Wydaje mi się, że jesteś bardzo śpiący.

Wkładam w te słowa odpowiednio dużo mocy, by facet zamrugał kilkukrotnie, ziewnął, a następnie położył głowę na stoliku. Nie zawsze używam mojego daru akurat w taki sposób, ale ten jest najprostszy, by wyeliminować takiego podłego typa z gry.

Przynajmniej chwilowo.

– Wszystko w porządku? – Z troską spoglądam na dziewczynę, która wydaje się jeszcze bardziej zdenerwowana niż chwilę temu. – Zamówić ci taksówkę?

– Dzięki, sama wezwę ubera. – Już grzebie w telefonie, więc jedynie kiwam głową. – I naprawdę dziękuję za pomoc. To była nasza pierwsza randka... Myślałam, że facet jest nieco mniej... przytłaczający. Bałam się, jak by zareagował, gdybym oznajmiła, że po prostu chcę już wyjść. Zapłacił za moje piwo i chyba oczekiwał czegoś w zamian.

Uśmiecham się do niej pocieszająco i lekko dotykam jej ramienia. Wyczuwam jej strach, więc popycham w jej stronę odrobinę mojego spokoju, tylko tyle, by przestały się jej trząść ręce. Dziewczyna wzdycha głęboko i opiera się ciężko o tył krzesła.

– Nie musisz się tłumaczyć – zapewniam ją łagodnie. – Nie chciałaś z nim dłużej przebywać i mnie to wystarczy. Spokojnie, obudzi się za jakieś pół godziny, nic mu nie będzie. Po prostu zasnął.

– To dobrze. – Puszczam ją, kiedy tylko orientuję się, że jest już nieco spokojniejsza. – Jeszcze raz... dziękuję za pomoc. Mój uber już jest w drodze, poczekam na niego na zewnątrz.

Wstaje od stolika i wychodzi, zostawiając faceta samego. Wzdycham. Minusem moich działań jest to, że stolik będzie wyłączony z użytku jeszcze przez jakieś pół godziny. Plusem...

No cóż, pomogłam jakiejś dziewczynie poczuć się bezpiecznie. To zawsze przechyli szalę na plus.

Zbieram puste kufle po piwach i wracam do baru, gdzie Levi przygląda się to mnie, to facetowi, przygotowując równocześnie trzy różne drinki. Ten facet ma niesamowitą podzielność uwagi.

– Będzie z nim problem? – Wskazuje głową faceta w motocyklówce. – Będzie go trzeba wyprowadzić? To człowiek czy coś innego?

Wzruszam ramionami.

– Nie pytałam, zanim go uśpiłam – odpieram, chociaż to kiepska wymówka, bo przecież mogłam zapytać dziewczynę. Powinna wiedzieć. – Przekonamy się za jakieś pół godziny, gdy się obudzi.

Levi wzdycha i posyła mi zmęczone spojrzenie.

– Dziękuję za codzienną dawkę adrenaliny, Tabs.

Uśmiecham się do niego promiennie.

– Zawsze do usług.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top