Epilog
#przyslugawatt
HARDY
Ta kobieta kiedyś mnie wykończy.
Prawdopodobnie nastąpi to dość szybko, co jest bardzo niefortunne, bo wolałbym spędzić z nią przynajmniej najbliższe pół wieku. Nie sposób jednak nie dostać zawału na miejscu, gdy ona TAK wygląda.
Dziś wieczorem odbywa się ta szopka zwana ślubem Pepper i Remy'ego 2.0 na potrzeby prasy, a jako że jesteśmy świadkami, oczywiście musimy się stawić. I musimy wyglądać reprezentacyjnie, co Ian tłukł mi do głowy tyle razy, że wręcz poczułem się obrażony. Jakby uznał, że sam nie będę w stanie wbić się w garnitur. Wymógł ode mnie nawet wysłanie mu zdjęcia moich ciuchów, na litość boską!
Ian zawsze był trochę maniakiem kontroli, ale odkąd urodziły mu się szczeniaki i próbuje dopilnować wszystkiego, równocześnie nie ujawniając przed światem ich istnienia, stał się nie do zniesienia.
Wszystkie te myśli przelatują mi przez głowę, gdy stojąc w salonie, gapię się jak sroka w gnat na nadchodzącą ku mnie Tabby. Byłem gotowy dwadzieścia minut temu, więc kazała mi poczekać na dole, aż sama się przyszykuje. Przyznaję, że zacząłem się już niecierpliwić, ale teraz, kiedy ją widzę, stwierdzam, że warto było czekać każdą sekundę.
Tabby ma na sobie pierdoloną czerwoną sukienkę. Ciemnoczerwoną. Może bordową? Nigdy nie byłem dobry w określaniu kolorów, za to widzę dokładnie, jak idealnie opina jej ciało. Jest dopasowana i podkreśla krzywiznę jej bioder, i wręcz zaczynam zazdrościć jej sposobu, w jaki otula jej cycki. Pierdolonej sukience.
Sukienka sięga Tabby do pół łydki, więc pewnie cieszyłbym się, że przynajmniej nie odkrywa zbyt wiele jej nóg, gdyby nie fakt, że z boku ma rozcięcie do samej góry uda. Dekolt jest skromny, ale kiedy Tabby się odwraca, stwierdzam, że z tyłu sięga jej do połowy pleców. I, o kurwa, jak ta kiecka opina się na jej tyłku.
– No i? – pyta Tabby z uśmiechem. – Dobrze wyglądam?
Otwieram usta, ale nie wiem, co powiedzieć.
Jakimś cudem zebrała włosy w zgrabny koczek na karku, z którego wypada jej tylko kilka ciemnych pasm, okalając jej twarz. Jest dyskretnie umalowana, a na szyi zawiesiła wisiorek z Gwiazdą Polarną. To chyba podnieca mnie najbardziej.
Chociaż nie. To ona cała podnieca mnie najbardziej.
– Hudson, patrzysz na mnie tak, jakbyś dostał jakiegoś ataku – mówi z lekkim niepokojem. – Wszystko w porządku? Masz udar?
– Nie mam pierdolonego udaru, kochanie – prycham z rozbawieniem. – Po prostu... wyglądasz zajebiście. Nie wiem, czy powinnaś iść w tej kiecce na ślub Pepper, bo wszyscy dziennikarze będą pstrykać fotki tobie zamiast niej.
Tabby uśmiecha się słodko, w sposób, który sprawia, że od razu robię się twardy.
– Wiesz, że chciałam usłyszeć od ciebie coś podobnego, kiedy jechaliśmy na ich pierwszy ślub? – pyta, zbliżając się do mnie. Dopiero przy jej kolejnym kroku zauważam, że ma na nogach zabójcze czarne szpilki. – Czekałam na jakikolwiek komentarz i było mi okropnie przykro, kiedy nic nie powiedziałeś. Byłam wtedy pewna, że ci się nie podobam.
Śmieję się bezradnie. Jezu. Jak ona mogła pomyśleć coś podobnego?
– Tabby, zawsze mi się podobasz – zapewniam ją miękko i chwytam za rękę, przyciągając do siebie bliżej. – Wtedy... Jezu. Wyglądałaś zajebiście gorąco. Ale nie wiedziałem, czy mogę ci to powiedzieć. Czułem, że nie mam do tego prawa. Dlatego milczałem. Nie dlatego, że mi się nie podobałaś. Nie wiedziałem, jak się zachować i jakich słów użyć. Przepraszam.
Tabby kładzie mi dłonie na klatce piersiowej i wspina się na palce, by pocałować mnie przelotnie w usta. Ucieka jednak, gdy chcę pogłębić pocałunek, zapewne dlatego, że ma na ustach pierdoloną czerwoną szminkę i nie chce jej rozmazać.
Kurwa. To będzie długi i trudny wieczór.
– Nie masz za co przepraszać – mówi cicho. – Rozumiem, że mój widok może czasami odebrać mowę. To w porządku.
Uśmiecha się, chyba próbując być złośliwa, ale nic nie poradzę na to, że nadal jest urocza. Jak ja kocham tę kobietę.
Zsuwam dłonie z jej talii do bioder i próbuję podciągnąć jej kieckę. Tabby nie opiera się zbytnio i po chwili zaczynam rozumieć dlaczego: szybko orientuję się, że nie ma na nogach rajstop, tylko pończochy. Jęczę, kiedy wyczuwam ich brzeg na jej udach.
– Chcesz mnie zabić – mamroczę. – Jakim cudem mam wytrzymać cały wieczór, wiedząc, że masz na sobie pieprzone pończochy?
– Och, jestem pewna, że dasz radę – odpowiada Tabby beztrosko. – Jeśli będziesz grzeczny, może zabiorę cię do toalety i zostawię trochę szminki na twoim fiucie.
Kuurwa.
Jeśli ta kobieta chce, żebym zrobił się boleśnie twardy jeszcze przed wyjściem z domu, to świetnie jej się to udaje. Nie może mówić takich rzeczy i nie oczekiwać konsekwencji. Teraz przez cały wieczór nie będę myślał o niczym innym poza jej szminką odciśniętą na moim kutasie!
Tabby jest bezlitosna. Nie ma innego wytłumaczenia. Ona musi lubić się nade mną znęcać, skoro mówi takie rzeczy w takim momencie.
– Mam propozycję – odzywam się po chwili zachrypniętym głosem. – Idziemy teraz na górę, najwyżej spóźnimy się pół godziny. Zaczekają na nas, w końcu jesteśmy świadkami.
Podciągam jej kieckę jeszcze wyżej, po czym wsuwam dłonie pod materiał i chwytam ją za tyłek – ma na sobie jakieś koronkowe majtki, które jeszcze bardziej rozbudzają moją wyobraźnię. Tabby jednak śmieje się i opędza od moich rąk, co jest naprawdę niesprawiedliwe. Jest okrutna!
– Nie – protestuje stanowczo. – Spędziłam prawie godzinę na przygotowaniach. Nie zepsujesz mi teraz fryzury i makijażu, bo zachciało ci się mnie przelecieć.
– Nic mi się nie zachciało – mamroczę. – Ja zawsze tego chcę. To stan permanentny.
– Hudson – śmieje się, uderzając mnie lekko w tors. – Nie idziemy na górę. Nie zepsuję tego wyglądu, okej? Poza tym jeśli się spóźnimy, Ian będzie wściekły i wszyscy się domyślą, co robiliśmy.
– Nie mam z tym problemu – protestuję.
– Ale ja tak – odpowiada, więc z westchnieniem cofam ręce i ją wypuszczam. Tabby robi krok w tył. – Nie chcę, żeby wszyscy interesowali się naszym życiem intymnym. Wśród wilkołaków i tak wystarczająco trudno jest ukryć cokolwiek. To totalni emocjonalni ekshibicjoniści.
– Nie wiedziałem, że ci tu źle – mruczę z niechęcią. – Jeśli chcesz, możemy się wyprowadzić poza tereny watahy.
– Nie, głuptasie. – Tabby kręci lekko głową. – Uwielbiam ich wszystkich i nie mam nic przeciwko mieszkaniu właśnie tutaj. Po prostu wolę zostawić pewne sprawy między nami. Nie chcę, żeby wszyscy się zastanawiali, czy spóźniamy się, bo pieprzymy się właśnie w twoim samochodzie. Poza tym to byłoby nie w porządku wobec Pepper i Remy'ego. Okej?
Wzdycham cierpiętniczo. Jestem dorosłym facetem, jakoś poradzę sobie z nieustającym wzwodem. Radziłem sobie z nim, zanim poszedłem z Tabby do łóżka, i teraz będzie tak samo.
– Okej – potwierdzam. – Ale kiedy tylko dziennikarze znikną, a inni przestaną na nas zwracać uwagę, wymykamy się na szybki numerek. Jasne?
Tabby się śmieje.
– Jasne, mój kodiaku.
Chwyta mnie za rękę i ciągnie do drzwi, a ja idę za nią posłusznie, gotowy spełnić każde jej życzenie. Przepadłem dla tej kobiety i to dużo wcześniej, niż w ogóle się zeszliśmy.
Ale naprawdę nie mam nic przeciwko temu.
***
Na terenach należących do watahy nie ma wystarczająco dużej sali, by zorganizować wesele Pepper i Remy'ego, poza tym Ian w życiu nie wpuściłby tam tylu gości z zewnątrz, dlatego musimy jechać do Nowego Orleanu. Do samego końca nie jestem pewien, czego się spodziewać, ale kiedy w końcu trafiamy na miejsce, robi mi się niedobrze.
Wokół kręci się naprawdę mnóstwo ludzi. Jest też całkiem sporo dziennikarzy jak na wesele jakichś przypadkowych dwóch członków watahy. Okej, Remy jest bratem Iana, ale mimo wszystko to wydaje mi się zbyt wielką szopką. Ale to Ian zna się na PR i działaniach marketingowych, nie ja.
Do wejścia stoi kolejka samochodów, w której ustawiamy się grzecznie wraz z Tabby. Z każdą chwilą mam coraz większą ochotę na to, by zawrócić i pojechać z powrotem do domu. Wiem jednak, że moja kobieta nie byłaby z tego zadowolona.
Znajdujemy się w samym centrum miasta, na Poydras Street. To właśnie tutaj w górę wznosi się wysoki budynek, w którym mieści się czterogwiazdkowy hotel Loews. To pretensjonalne miejsce zupełnie nie w moim stylu, ale pasuje ono do narracji, jaką chce stworzyć Ian. Z tego, co mi wiadomo, zapłacił za całą tę imprezę, bo przecież Pepper i Remy z własnej woli nie wyrzuciliby pieniędzy na podobną szopkę.
– Jezu – mamrocze w pewnej chwili Tabby. – Czy tu się zjechało całe miasto?
Wzruszam ramionami, chociaż muszę przyznać, że rzeczywiście tak to wygląda.
Pewnie powinniśmy byli przyjechać trochę wcześniej, ale nikt oficjalnie nam tego nie nakazał. Wiem, że tak naprawdę nie ma to większego znaczenia – to nie prawdziwy ślub, tylko przyjęcie weselne, więc w rzeczywistości świadkowie nie będą niezbędni. Mamy jednak zasiadać z Pepper i Remym przy głównym stole, więc wypadałoby być na czas.
W końcu udaje nam się podjechać pod wejście. Boy hotelowy przejmuje tam mój samochód, co widzę pierwszy raz w życiu. Pomagam wysiąść Tabby i zaraz potem oślepia nas błysk fleszy. Najwyraźniej na tej szopce zjawili się też paparazzi.
Nie wierzę, że Ian zorganizował coś takiego. Musiało mu kompletnie odwalić i nie dziwię się, że Pepper z Remym zdecydowali się na cichy ślub bez żadnych niepotrzebnych świadków.
W środku hotel Loews wygląda równie pretensjonalnie co na zewnątrz. Korytarze są tu wyłożone marmurem, a sale eleganckie, obficie przystrojone kompozycjami kwiatowymi. Tabby kurczowo trzyma mnie pod rękę, gdy kieruję nią między tłumem ludzi, których nie znam, prosto do odpowiedniego pomieszczenia.
Cała rodzina Beckettów już tam jest. Najpierw dostrzegam stojącego w tłumie Iana, a zaraz po nim także Neve, Pepper, Remy'ego i Sabine. Przy stoliku na środku sali bankietowej siedzą także Cassie z Hankiem oraz Lexie z jej wampirem, Lucienem Andersonem. Jax przyprowadził jakąś laskę, której nie kojarzę, i pewnie nie tylko ja. Jako ostatni niesparowany w rodzinie Jax uznał za stosowne pokazać braciom, jak fajnie zmienia się dziewczyny jak rękawiczki.
Chociaż w zasadzie on robił tak już wcześniej, zanim jeszcze Ian związał się z Neve.
Witamy się z wszystkimi, Tabby przytula po kolei każdą kobietę Beckettów, a potem zasiadamy przy stoliku obok Pepper i Remy'ego, którzy wyglądają tak, jakby mieli ochotę natychmiast stąd czmychnąć. Sala jest wypełniona ludźmi, więc w zasadzie wcale im się nie dziwię. Pochylam się do dziwnie milczącej Tabby.
– Wszystko w porządku, kochanie? – pytam cicho.
Nieco oszołomiona kiwa głową.
– Tak, po prostu... tyle tu ludzi i tyle emocji. – Marszczy brwi. – Chyba nie do końca sobie z tym radzę. Rzadko kiedy przebywam w tak dużych skupiskach ludzi... Może powinnam poprosić Killiana o pomoc w poradzeniu sobie z tym.
Mam ochotę się skrzywić, ale udaje mi się zachować pokerową twarz. Nie podoba mi się, że miałaby pytać tego szmaciarza o cokolwiek, nie mówiąc już o proszeniu go o pomoc, ale wiem, że to coś, w czym nie mogę go zastąpić. Jedyna rzecz, do której Tabby rzeczywiście może go potrzebować. Wytrzymam to, jeśli będę musiał.
– W porządku, jeśli czujesz taką potrzebę – odpowiadam, czym chyba nieco ją zaskakuję. – Uważam, że sama świetnie sobie z tym poradzisz, ale jeśli chciałabyś mieć na przyszłość pewność, to do niego zadzwoń.
– Serio? – dziwi się.
– Serio – potwierdzam i uśmiecham się do niej łagodnie. – Ufam ci, Tabby. Wiem, że na koniec dnia i tak wrócisz do mojego łóżka.
Tabby ściska mnie mocno za rękę i obdarza mnie tak pięknym uśmiechem, że aż zapiera mi dech. Z każdą chwilą utwierdzam się w przekonaniu, że moja decyzja co do sposobu, w jaki zakończę dzisiejszy wieczór, jest słuszna.
W końcu tak bardzo kocham tę kobietę. Chcę spędzić z nią resztę życia i wiem, że ona też tego pragnie.
– Oczywiście, że tak. Zawsze będę do niego wracać – zapewnia, utwierdzając mnie jeszcze w tym przekonaniu. – Ale najpierw spróbuję to rozpracować sama. Potrafię zamykać się na cudze emocje, jeśli tego potrzebuję, ale po prostu nigdy nie próbowałam tego na tak dużą skalę. Tu jest tyle ludzi i czuję tak wiele...
– Nie mogę ci w tym pomóc, ale gdybyś potrzebowała odetchnąć, daj znać – proszę ją. – Natychmiast cię stąd zabiorę, albo na chwilę, albo na stałe. Ian jakoś to przeboleje. Po części oficjalnej i tak raczej nikt nie zauważy, jeśli się stąd zmyjemy.
W jej oczach dostrzegam błysk wdzięczności.
– Dziękuję – szepcze. – Jesteś najlepszy.
– To najmniej, co mogę dla ciebie zrobić – oponuję.
Na tym jednak kończy się nasza rozmowa, bo w następnej chwili Ian swoim przemówieniem rozpoczyna oficjalną część tego wieczoru. Milknę, ale chwytam Tabby za rękę, poszukując jej bliskości.
Może i będę teraz umierał z nudów, ale przynajmniej z ukochaną kobietą u boku.
***
Kilka godzin później Tabby udaje się mnie wyciągnąć na parkiet.
Nie jestem nawet pewien, jakim cudem się na to zgadzam. Nie znoszę tańczyć i nie jestem w tym dobry. Nigdy nie byłem. Jednak kiedy Tabby prosi, nie potrafię jej odmówić.
Każda chwila spędzona na tej imprezie jest torturą i to nie dlatego, że wokół nas znajduje się obcy tłum, w którym gdzieś tam wciąż czają się dziennikarze, a dlatego, że nie mogę się doczekać zakończenia tego wieczoru. Wiem, że jestem dla Tabby kiepskim towarzyszem, i chyba dlatego zgadzam się z nią zatańczyć, gdy mnie o to pyta. Kiedy odchodzimy od stolika, Remy posyła mi takie spojrzenie, jakbym go zdradził.
Pewnie boi się, że teraz Pepper jego też wyciągnie na parkiet.
Na szczęście zespół gra akurat jakaś wolną melodię, więc mogę stanąć na środku parkietu, objąć Tabby i udawać, że tańczę, ledwie poruszając nogami. Sądząc po jej uśmieszku, natychmiast się orientuje w tym, co robię, ale tego nie komentuje.
– Nie jest tak źle – stwierdza, mówiąc mi do ucha. – Po tej oficjalnej części z przemowami to impreza jak każda inna, tylko trochę większa. Prasa będzie zadowolona.
Mam w dupie prasę. Nie czuję się dobrze w takim tłumie i najchętniej już wracałbym do domu, ale wytrzymam, póki Tabby mnie o to nie poprosi.
– Jak się czujesz? – pytam, przesuwając dłonią po jej policzku. – Cudze emocje już cię nie osaczają?
Wzrusza ramionami.
– Trochę – przyznaje. – Ale daję radę. Na pewno jest lepiej niż wtedy, gdy się tu pojawiliśmy. Wszystkiego się uczę z czasem.
W to akurat nie wątpię. Moja twardzielka jest bardzo pojętna.
– Jeśli chcesz, możemy już iść – proponuję lekko. – Odbębniliśmy program obowiązkowy, teraz już nikt nie zwraca na nas uwagi. Pożegnamy się z Pepper i Remym i wymkniemy po angielsku. Co ty na to?
Tabby uśmiecha się pięknie.
– Myślałam, że już nigdy nie zapytasz.
Chwyta mnie za rękę i ściąga z parkietu, zanim zdążę się zorientować, co się dzieje. Wprawdzie wcześniejszy powrót do domu oznacza, że nie obciągnie mi w toalecie, jak obiecywała, ale może to i lepiej. Zdecydowanie wolę, żeby robiła to w zaciszu naszej sypialni.
Idę za nią, odruchowo spuszczając wzrok na jej tyłek, ale kiedy jakiś facet zastawia jej drogę, natychmiast przejmuję prowadzenie. Obejmuję Tabby ramieniem, przyciągając do swojego boku, by nikt z obecnych na nią nie wpadł, i przedzieram się z nią z powrotem w kierunku naszego stolika.
Znajdujemy tam zarówno Pepper i Remy'ego, jak i Neve z Ianem. Ten ostatni jest nieco niezadowolony, że już wychodzimy, ale mam to gdzieś. Za to Remy i Pepper wyraźnie nam zazdroszczą, jednak nie narzekają ani słowem. Żegnamy się pospiesznie, a potem ciągnę Tabby do wyjścia.
Chwilę później siedzimy już z powrotem w moim samochodzie i wracamy do domu, a ja z każdą przebytą milą denerwuję się coraz bardziej. Co jakiś czas wsuwam dłoń do kieszeni marynarki, by wyczuć tam znajomy kształt, to mnie jednak wcale nie uspokaja. Czy naprawdę chcę to zrobić?
Może to jednak zły pomysł?
Gdy zajeżdżam pod nasz dom i wyłączam silnik, Tabby kładzie mi dłoń na przedramieniu. Zerkam na nią.
– Bardzo cię kocham, wiesz? – pyta.
Jak za każdym razem, gdy to mówi, tak i teraz te słowa sprawiają, że moje serce szaleje.
– Ja ciebie też, kochanie – odpowiadam zachrypniętym głosem.
Jeszcze do niedawna te słowa wydawały mi się zupełnie zapomniane. Gdy wypowiadałem je po raz pierwszy, brzmiały tak obco na moim języku. Jednak Tabby nauczyła mnie, jak nie bać się miłości i jak o niej mówić. Dzięki niej gdy wypowiadam te słowa teraz, wydają się już całkiem naturalne.
Zawsze sądziłem, że jedyną kobietą, którą pokocham w życiu, będzie moja matka. Nie przewidziałem huraganu Tabby, który wpadnie do mojego życia i przestawi je do góry nogami. Ale nie żałuję niczego. Wręcz przeciwnie, chcę coraz więcej i więcej.
Chcę jej na zawsze.
– To świetnie, bo coś ci obiecałam przed tą imprezą – mówi, uśmiechając się słodko. – Coś ze szminki jeszcze zostało mi na ustach, gdybyś chciał spróbować.
– Zawsze – mruczę, a potem wysiadam z samochodu i otwieram jej drzwi.
Kiedy Tabby bierze mnie za rękę i ciągnie do domu, a ja nie mogę oderwać wzroku od tej zjawiskowej, cudownej kobiety, która jest tylko moja, wiem już, że podjąłem właściwą decyzję.
Oświadczę się jej dzisiaj wieczorem.
KONIEC
Katowice, czerwiec – październik 2023
Kochane,
jak zwykle dziękuję Wam za całą Waszą obecność pod tym tekstem, każdy komentarz i gwiazdkę, każdą prośbę o bonus <3
To już oficjalnie koniec historii Tabby i Hardy'ego. Na pewno jednak przelotnie pojawią się w kolejnych, bo te ostatnie rozdziały dały mi inspirację zarówno do stworzenia historii Duke'a, jak i Killiana, które być może uda mi się napisać ;) Na pewno zakończymy częścią o Jaxie, ale zobaczymy, kiedy to się stanie.
Na razie chcę Was zapewnić, że nie znikam z Wattpada: już w przyszłym tygodniu ruszamy z publikacją Untangle Me. Tak jak w przypadku Unbreak Me, rozdziały będą się pojawiały codziennie i całość trafi na Wattpada szybko, a potem równie szybko z niego zniknie, więc polecam czytać na bieżąco ;)
To co, do przeczytania? <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top