Rozdział XIV

- Nie daruje ci tego, że wciągnołeś w polowanie na mnie moją rodzinę i jej przyjaciół... - warknął gardłowo Shanks.
- Nawet nie wiem ile radości sprawiło mi krzywdzenie tego dzieciaka... - odparł Sakazuki zamieniając całą połowę ciała w magmę.
- Jesteś trupem... - wycedził czerwonowłosy i rzucił się na przeciwnika z wściekłością w oczach.
Pierwsza wymiana ciosów była szybką, niemal błyskawiczna że aż pokład popękał a marynarze którzy stali za blisko zostali wyrzuceni za burty. Od obu mężczyzn emanowała niesamowita siła, przez którą nawet Zoro dostał gęstej skórki.
Zielono-włosy ostatni raz przez wyładowania na Sunny'm spojrzał na walczących i w duchu podziękował Bogu że nie musi walczyć na poważnie z Shanks'em.
Gdy tylko jego stopy dotknęły pokładu poczuł ból w kolanie, nagły i silny rozlewający się po całej nodze aż do biodra.
Potknął się i przewrócił na pierś wypuszczając z ust jedynie cichy jęk.
- Szermierz-san! - krzyknęła Robin i w jednym momencie znalazła się przy nim. - Co się stało?!
- Nic mi nie jest... zajmij się Luffy'm, jest ciężko ranny. - odparł wycierając dłonią kropelki potu z czoła.
- Jesteś pewny... - chciała dopytać, lecz duża dłoń na jej ramieniu ją ucieszyła.
- Na pewno, a teraz zabierz go do dormitorium i pilnuj go, a ja pomogę czerwono włosemu  - zaczął wstawać, lecz gdy tylko staną na prawą nogę ponownie poczuł ból przez co nieznacznie się skrzywił, jednak nic sobie z tego nie robiąc przeskoczył na pokład statku marynarki i zaczął ciąć coraz to bardziej rosnące grupy żołnierzy marynarki.

==================================================

   Pierwszym co ujrzał była ciemność, nieprzenikniona i zimna, jednak z każdą chwilą stawała się coraz bledsza, aż stała się na tyle jasna, że aż jego oczy zaczęły boleć.
- Budzi się! - usłyszał piskliwy głosik
- Baka! Dajcie mu trochę powietrza! - rozległ się kolejny głos, tym razem kobiecy.
W końcu dziwny gwar ucichł a czarnowłosy chłopak obowiązany tona bandaż otworzył oczy.
- Luffy! Tak się martwiłem! Nie! Wszyscy się martwili! - zawołała Nami że łzami w oczach i mocno przytulił kapitana.
- Co się dzieje... - zapytał zdezorientowany chcąc się podnieść, jednak jak się okazało jego ciało nie chciało go słuchać. Na szczęście z pomocą przyszła mu para silnych dłoni, powoli i tak delikatnie jak się tylko da pomogła mu usiąść.
- Dzięki Sanji... - wychrypiał cicho i zakasłał, czując ogromną suchość w gardle.
- Nie ma za co kapitanie... - kucharz uśmiechnął się i podał młodszemu szklankę z wodą.
- Byłeś nie przytomny przez tydzień, martwiłem się że już się nie obudzisz.. - powiedział z westchnieniem Usopp.
Luffy rozejrzał się po swoich przyjaciołach widząc ich uśmiechnięte miny i sam się uśmiechnął, ale zauważył coś dziwnego.
- Minna... gdzie jest Zoro? - zapytał, uważnie przyglądając się twarzy pozostałych.
-Marimo śpi... Jest wykończony bo dopiero jakoś godzinę temu Robin-chan zmusiła go, by odpoczął. - wytłumaczył kucharz, lekko się uśmiechając.
- No.... Zoro jest taki uparty! Cały czas tu siedział i nawet nie wychodził, by coś zjeść! - zaśmiała się Nami z lekka irytacją.
W odpowiedzi Luffy tylko się zaśmiał i ziewnal.
- No dobra ludzie! - krzyknął nagle Chopper - Luffy jest zmęczony i musi jeszcze dużo odpocząć.
Jak na rozkaz Sanji znowu pomógł kapitanowi się położyć, by następnie razem z resztą pożegnać się i wyjść z pokoju w którym został tylko Luffy i Chopper.
- Luffy, chcesz coś na sen? - zapytał grzebiąc w dużym pudełku z lekami.
- Nie jest dobrze... - odparł z zamkniętymi oczami
- To świetnie, do jutra! - uśmiechał się i złapał za klamkę.
-Czekaj! - zawołał jeszcze
- Coś cię boli? - zapytał z niepokojem w sekundzie znajdując się przy nim
- Nie, po prostu nie pamiętam jak się tu znalazłem.. - powiedział układając usta w prosta linie
-Aaa... Jeżeli o to chodzi to ja Zoro i Ace po ciebie poszliśmy, ale w gruncie rzeczy obaj byliśmy bezużyteczne i tylko przeszkadzaliśmy Zoro. - powiedział że smutnym uśmiechem. - Ace? Ace tu jest?! - zawołał zaskoczony chłopak.
- Już nie... Musiał wrócić wraz z Białobrodym, ale dobra teraz musisz odpocząć, byś nabrał sił. Dobranoc.
-Dobranoc... i dzięki Chopper - wyszeptał i zamknął oczy. A

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top