Rozdział XII
Był świt, gdy Roronoa z Ace i resztą weszli na wskazany wcześniej przez mężczyznę okręt. Mimo wczesnej godziny, po pokładzie kręciło się około tuzina marynarzy, zaspanym spojrzeniem obserwując pokład i tafle wody.
- Dobra... Przekradamy się, czy czyścimy pokład? - zapytał przykucniwty za masztem Ace.
- Najlepiej byłoby gdybyśmy mieli jak największą siłę zaskoczenia nad Sakazuki'm... - odparł Marco, który jako ostatni wdrapał się na pokład. - Zoro z Chopper'em i Ace poczekajcie tutaj... my załatwimy tych tutaj, potem wy pobiegniecie po Mugiware.
Mówiąc szczerze to Zoro spodziewał się czegoś więcej po marynarzach, ale czegóż mógł się spodziewać po jego przyjaciołach, potrafią być ymm.. bardzo przekonujący? Bez zbędnych ceregieli mała grupka pobiegła przed siebie prosto pod pokład, gdzie oczywiście natrafiła na przeciwników z którymi większych problemów nie mieli.
- To co? Gotowi? - zapytał Ace stając pod wielkimi pancernymi wrotami, przypominającymi trochę właz sejfu.. -- Od dawna... - warknął Zoro układając sobie między zębami biała katanę i stając w pozycji do ataku a Chopper nic nie powiedział, tylko przegryzł jedną ze swoich kulek zamieniając się w swoją bardziej umięśnioną wersje i kiwnął stanowczo głową. -- W takim razie chodźmy po mojego brata. - powiedział poważnie i pchnął ciężkie drzwi. Gotowi do ataku weszli do pomieszczenie w którym panowały miarowe ciemności, ale spokojnie mogli dostrzec na środku pomieszczenia krzesło, na którym ktoś siedział. Zoro uważnie rozejrzał się w ciemności próbując wychwycić choć najmniejszy ślad ruchu, jednak nic nie dostrzegł, więc zaczęli podchodzić coraz bliżej do siedzącej postaci. W pewnym momencie postać jakby się poruszyła, delikatnie lecz wciąż zauważalnie. Cała trójka poczuła na sobie jej wzrok, a potem usłyszeli jakby jęk, cichy szept, urywany co chwilę jakby przez ciężki skurcze i ból. Czym byli bliżej tym szepty stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze, jednak Roronoa już wiedział, kto to jest. - Luffy... co oni ci zrobili... - powiedział sobie w duchu Zoro, czując jak krew pulsuje mu w żyłach a pięści zaciskają się mocniej na mieczach. Złapał kątem oka resztę i zdał sobie sprawę, że oni też już wiedzą, że to Luffy. Pierwszy w jego kierunku rzucił cie Chopper, za nim Ace, ale Zoro został z tyłu,coś mu tu nie pasowało. - Luffy! - krzyknął szeptem Chopper dobiegając do krzesła i przyglądając się jego obrażeniom. -Minna... - szepnął Luffy na wpół przytomny- ... to... - Już cicho braciszku... zaraz cię stąd zabierzemy.. - powiedział Ace, walcząc z gniewem palącym jego wnętrze patrząc na jego młodszego brata. Bez choćby chwili zawahania stopił kajdany i łańcuchy, którymi Luffy był przywiązany do fotela i biorąc go na ręce - Boże, jest taki lekki... -spojrzał jeszcze raz na jego pokrytą brudem i krwią twarz. - Kto ci to zrobił? - Ace... - jęknął Luffy, próbując złapać go za ramie, ale nie miał sił. - Jestem tu, wszyscy jesteśmy, wynosimy się stąd.- powiedział i ruszył w kierunku wrót, kiedy nagle poczuł jak czarnowłosy zaczął drżeć, więc spojrzał na niego - Luffy? - To... to... to pułapka... - wyjęczał, a po jego policzkach spłynęły łzy - To pułapka! W tym momencie wielkie drwi zatrzasnęły się z hukiem a do pomieszczenie zaczął wpływać dziwny jasnoszary płyn dość gęsty, ale nie na tyle by w nim ugrzęznąć. - Cholera! - warknął zielonowłosy, czując jak jego buty zaczynają przemakać. - Musimy się stąd szybko wydostać! - Zoro... - usłyszał za sobą słaby, jakby zdziwiony głos Chopper'a i gdy się odwrócił zobaczył jak jego powiększona forma zanika, a on sam upada w jasnoszary płyn. - Chopper! -krzyknął, rzucając się biegiem w jego kierunku, ale przystaną gdy kątem oka zobaczył jak Ace tez klęka na jedno kolano, a po jego twarzy spływają krople potu. - Normalna reakcja Władających na Morski Kamień... - w pomieszczeniu rozległ się gruby, niewzruszony a nawet jakby zawiedziony głos. - Sakazuki... - syknął Zoro, podnosząc miecze i obserwując wroga, ale dalej spoglądając na swoich przyjaciół. - Co im zrobiłeś? - Jak już wcześniej mówiłem przed tobą płynny Morski Kamień, idealny do pułapki na Władających.... - odparł poprawiając swój ,,berecik" i zakładając białe rękawiczki. - W takim razie dlaczego na ciebie nie działa, przecież też jesteś władającym. - szermierz obdarzył do zimnym lekko zdenerwowanym spojrzeniem. - Nie widzę powodów dla których, miałbym ci na to pytanie odpowiedzieć.- powiedział i dodał -Poziom płynnego Morskiego Kamienia z każdą chwilę będzie się podnosił coraz bardziej, więc twoich przyjaciół czeka jedna z najgorszych śmierci... przez utopienie. - Dam radę. - rzucił krótko chwytając za słomiany kapelusz podszedł do leżącego Luffy'ego i położył go na jego czubku głowy,a w drżącą dłoń wcisnął czarny materiał bandany. - Uratuję was. - Najpierw będziesz musiał pokonać mnie. - powiedział jak zwykle bez wyrazu Sakazuki. - Wiem, to będzie idealna zemsta, bo coś mi się wydaje, że te poparzenia to twoja zasługa. - powiedział grobowym głosem, a przez jego twarz przeleciał ciemny cień. - Zgadza się. - Zoro miał wrażeni, że na jego twarzy przez chwile pojawił się uśmieszek. - Tyle mi wystarczy.
I zaczęła się walka o życie, honor... o przyjaciół, o rodzinę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top