Rozdział IX
Dwaj mężczyźni stali na piaszczystej plaży i zażarcie o czymś rozmawiali. Co chwila jeden krzyczał na drugiego, ale nie dało się wyczuć w ich głosach i ruchach złości, czy gniewu. Nawet nie wiadomo było czy to na pewno kłótnia, bo nikt nie był na tyle odważny, aby podejść do gości : jednego z trzema katanami i drugiego z kręconymi brwiami.
- Jesteś pewny, że na pewno jesteśmy w dobrym miejscu? - zapytał blondyn swojego kompana, który tylko skiną głową - No bo wiesz, że twoja orientacja w terenie jest trochę, nie nie przepraszam... jest na BARDZO niskim poziomie...
- Tak, jestem pewny.. - odpowiedział poważnym głosem Roronoa - Chyba... - to już dodał w myślach .
Oczekiwali na kogoś bardzo ważnego, a raczej na spotkanie z nim. Wraz z coraz dłuższym czekaniem ich stres rósł. W ogóle kto by pomyślał, że sławny Roronoa Zoro i Sanji Czarna Noga będą się bać spotkania ze starym przyjacielem.. Na szczęście, lub nieszczęście na horyzoncie ukazał się kontur statku płynącego w ich stronę.
- Już płynie... - powiedział zielono-włosy, po czy oparł ręce o biodra i głęboko wzdychając myślał jak rozpocząć rozmowę.
~~ Kilkanaście minut później ~~
- Roronoa! Sanji! - pogawędkę mężczyzna przerwał znany im głos. Nie czekając ni chwili odwrócili spojrzeli na Ace i z lekkim uśmiechem, ale też obawą ruszyli ku niemu.
- Dobrze cię widzieć Acu. - przywitał się Sanji podając czarnowłosemu dłoń.
- Trochę czasu minęło, nie? - zaśmiał się cicho odwzajemniając uścisk - Zoro... - zawołał radośnie, ale gdy zauważył smutne spojrzenie Przyjaciela zamilkł.
- Oi.. Ace... cześć... - plątał się Zoro - Bo wiesz, ja....
- Człowieku... tylko mi nie mów, że się obwiniasz... - cisza - Eh... posłuchaj mnie. Rozumiem, że traktowałeś go jak młodszego brata, ale nie zapominaj, że on jest także moim bratem i przyjacielem. Wiem, że robiłeś wszystko by mu pomóc... walczyłeś z Shichibukai, z Kumą i odniosłeś przy tym poważne rany... - rzekł pokazując palcem na bandaż wystający spod bluzki szermierza. - Dla tego nie masz się o co obwiniać, ja też cię nie winię i Luffy na pewno też. Na pewno teraz siedzi i myśli czy nic wam nie jest, jest silny... da sobie radę.
- Arigatou... - szepnął cicho i uśmiechając się lekko pokazał ręką drogę na Sunny'ego.
- Czekaj chwilę... - zaśmiał się - Jeszcze nie ma mojego kapitana
Zoro i Sanji na słowa ,,mojego kapitana" zrobili oczy jak denka od słoików, wiedzieli że nie przypłynie sam, że weźmie ze sobą Marco, albo kogoś innego z załogi... ale że od razu Białobrodego?! Jednego z Imperatorów?
- Że kogo? - zapytał się Sanji, nie wierząc własnym uszom
- No, mojego kapitana. - powtórzył, po czym dodał - Kapitanie chodź już!
- Idę! - usłyszeli gruby, basowy głos pochodzący ze statku chłopaka. Nie minęła chwila, a obok Ace pojawił się Białobrody, tak po prostu... PUF! i jest. Zdziwienia mężczyzn nie było końca, ale Zoro musiał szybko oprzytomnieć, bo po chwili powtórzył gest ręką zapraszając na swój statek. - Ace! Cześć! - krzyczeli wszyscy, oprócz Robin, Franky'ego i Brook'a, którzy jeszcze nie mieli zaszczytu poznać brata ich kapitana.
- Miło mi poznać - podał rękę Franky
- Wzajemnie - uśmiechnął się odwzajemniając uśmiech.
- Yohohohoho... czyż to nie jest brat Luffy'ego?! - zaśmiał się Brook
- We własnej osobie... - odparł - Miło mi cię poznać... yyyy....
- Brook. - odpowiedział za niego kościotrup.
Nagle śmiechy ustały na widok wielkiego, białowąsego mężczyzny, który jako ostatni wbił na pokład Sunny'ego.
- Spokojnie Białobrody jest tu razem z Ace... - uspokoił załogę Zoro
- Dobra Zoro, zaczynajcie beze mnie... - oświadczył kucharz - Idę przygotować poczęstunek.
Roronoa tylko kiwnął głową na potwierdzenie jego słów i zasiadając, jak z resztą wszyscy przy dużym stole, zaczął rozmyślać jak tu zacząć rozmowę. Wyczuwał napiętą atmosferę na statku, przez którą dostał gęsiej skórki. Domyślał się także, po co przybył tu sam Białobrody: ,,Pewnie chce znać szczegóły... Wdech, wydech, wdech wydech... dajesz chłopie! "
- Umm..., więc pewnie wszyscy wiecie, że... - przerwał wyczuwając coś dziwnego, ale zignorował to. - ... że ja...
- Yhm.. yhm... - wszyscy zebrani, jak jeden mąż odwrócili się w stronę dźwięku. - Jak mogliście zacząć odbijać Luffy'ego beze mnie, co?
- Ty... ty jesteś... - szepnął zdziwiony i lekko przerażony jego obecnością tutaj.
CDN.
==========================================================================================================================================================================
No w końcu, żyję i mam się dobrze. Mam też nadzieję, że wy też żyjecie i nie gniewacie się za to, że dopiero teraz rozdział wyszedł. Maliny zawalają mi cały wolny czas jaki mam, dlatego rozdział tak krótki bo aż 779 słów... Wiem poszalałam :D. No ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, w rozdziale nic ciekawego się nie wydarzyło, ale spokojnie zabawa dopiero się zaczyna!
Wasza GuSia '3'
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top