Rozdział IV
~~ Baza Marynarki / Gabinet Sengoku ~~
- Haha.. - zaczął się śmiać Garp - Stary na prawdę niezły żart, naprawdę ale teraz tak na serio... co się stało? - viceadmirał nie chciał dopuścić do siebie wiadomości, że najprawdopodobniej będzie musiał zabić własnego wnuka... jedynego wnuka.
- Przyjacielu... - westchnął Admirał, dobrze wiedział jak jego kompan traktuje Luffy'ego, ale niestety życie bywa okrutne - Garp ja nie żartowałem... on tu jest teraz, jest ciężko ranny i zakuty w łańcuchy z morskiego kamienia, aby nie uciekł... - znowu widział jak blednie, coraz bardziej... chyba uwierzył.
- A-ale jak to się stało? Przecież mój wnuk jest silny, nie dał by się złapać jakimś tam marynarzom ! - krzyknął
- Czy ty mnie na prawdę w tedy nie słuchałeś?! - także krzyknął - przyniósł go Kuma, nieprzytomnego. Z tego co mówił nam Kuma, to przekroczył wszelkie granice, jeżeli chodzi o ludzkie możliwości.
- Co takiego zrobił? Co go doprowadziło do takiego stanu?! - jego zachowanie nie zmieniło się ani trochę
- Ehh.. od początku? - zobaczył potwierdzające kiwniecie głową - No to najpierw jego Moria wyciągnął jego i jeszcze kilku osobom z jego załogi cienie, co ich już osłabiło, potem musieli walczyć z ,,zombi " z wyspy, potem jeszcze doszła walka z Oz'em i aby go pokonać Mugiwara zaabsorbował sto dusz, co jest dla normalnego człowieka niemożliwe. Po tym jak pokonał Oz'a wszystkie dusze z jego ciała uleciały, co o mało go nie zabiło...
- Dlatego jest w takim stanie? - przerwał mu
- Częściowo... ale możesz mi nie przerywać? - potwierdzające kiwnięcie - Dziękuję. Najbardziej zaszkodził sobie używając, po mimo ostrzeżeń jego pokładowego lekarza, połączenia dwóch ataków Gaer Second i Gear Third. Może dzięki temu pokonał Morię, jednego z shichibukai, ale to już było dla niego za wiele i nie był w stanie walczyć z Kumą.
- Czyli przekroczył swoje możliwości... - szepnął po czym zamilkł. Położył głowę na złączonych rękach i pogrążył się w myślach. Sengoku nic nie mówił, tylko oczekiwał jego następnego ruchu. Szczerze to bał się, że spróbuje uwolnić wnuka, ale z drugiej strony czuł że nie zdradziłby Marynarki.
- Gdzie jest? - zapytał niespodziewanie, wyrywając go z zamyśleń
-Hmm..? - nie zrozumiał
- Gdzie jest cela mojego wnuka? - olśnił go
- Po co chcesz tam iść. - zapytał podejrzliwie
- Spokojnie, wiem co myślisz i mogę ci zagwarantować, że nie będę próbował go uwolnić. Chcę go jedynie zobaczyć. - niby się uśmiechał, ale było widać jak wiele bólu niosą ze sobą te słowa.
- A więc chodź, zaprowadzę cię.
~~ Sunny Go ~~
Obiad minął szybko i w ciszy. Nikt nie miał ochoty na żarty, kiedy nie ma z nimi kapitana. Nawet Sanji zapomniał się i przygotował porcję dla Luffy'ego, więc całkiem sporo tego zostało. Wszyscy próbowali jakoś wyrzucić z głów przykre scenariusze, które nieproszone zajmują myśli , więc każdy zaczął robić to co zawsze, aby Zoro to nie wychodziło. Może i reszta ( oprócz Sanji'ego :3 ) próbuje wmówić mu, że to nie jego wina, jednak jego z każdą chwilą rosnące poczucie winy zaprzecza ich słowom. Po nieudanej próbie treningu i zaśnięcia udał się na bocianie gniazdo, gdzie pogrążył się w myślach. Myślał nad jakimś planem odbicia kapitana, ale żaden nie przychodził mu do głowy, za to zdał sobie z czegoś sprawę... oni nie pokonają Marynarki sami, są za słabi, on jest za słaby. Muszą poprosić o pomoc, chodź nie będzie to łatwe, szermierz nigdy nie błaga o pomoc, ale to dla Luffy'ego. Z tego co opowiadał mu Luffy, to jego przyjacielem jest Shanks, a jego starszym bratem jest Ace, z załogi Białobrodego.... może poprosić ich o pomoc?
- Ehh... do chrzanu... - westchnął głęboko. Dopiero zorientował się, że zaczęło się ściemniać. Nie miał ochoty kłaść się spać, więc postanowił wziąć nocną zmianę Sanji'ego. Zszedł na pokład i mozolnym krokiem podreptał do kuchni z nadzieją na spokojną rozmowę, akurat teraz nie miał ochoty na kłótnie i bijatyki z kucharzem.
Wszedł do pomieszczenia w którym unosił się zapach pysznych smakołyków. Rozejrzał się po pomieszczeniu i znalazł blondyna krzątającego się przy blacie.
- Ej... Sanji - powiedział cicho. Po minie kucharza mógł zauważył, że zaskoczył go użyciem jego imienia, zamiast jednego z przezwisk. - Możemy pogadać? - W tym momencie naprawdę zbij kucharza z tropu. Dobrze wiedział, iż rozmowa nie jest w ich stylu, ale musiał z kimś pogadać.
- Dobra... - powiedział widząc minę Zoro - ale zaraz, najpierw skończę napoje dla dziewczyn.
Roronoa nic nie odpowiedział, tylko usiadł przy stole i czekał. Nic nie komentował, po prostu siedział i milczał, robił to, co przez ostatnich kilka godzin. Na jego szczęście, albo nieszczęście nie musiał czekać długo, ponieważ po jakiś 10 minutach Sanji wybiegł z kuchni niosąc na tacy napoje i wrócił równie szybko co wyszedł, co zdziwiło szermierza.
- To o czym chcesz pogadać? - zapytał, po czym usiadł przy stole na przeciwko niego.
- O planie... - powiedział z powagą
- Jakim planem? - zdziwił się kucharz
- Planem odbicia Luffy'ego - spojrzał mu w oczy - Musimy mu pomóc, gdyby któregoś z nas pojmali, to bez zawahania ruszyłby nam na pomoc...
- Spokojnie... zdaje sobie z tego sprawę, sam próbowałem coś wymyślić, ale nic sensownego z tego nie wyszło... - powiedział, zachowanie szermierza szokowało go do tego stopnia, że miał wrażenie jakby ktoś go podmienił, zachowywał się inaczej, nawet trochę inaczej wyglądał. Miał zmęczony i zamyślony wyraz twarzy, oklapnięte włosy i jego wzrok był taki pusty... czyżby aż tak się obwiniał? Może i wszyscy na statku byli przygnębieni, ale nie do takiego stopnia. Osoba siedząca przed nim była cieniem, Zoro sprzed kilku dni.
- Też nie mogłem nic wymyślić... - powiedział Marimo - ... ale za to zdałem sobie z czegoś sprawę...
- Z czego? - słowa zielonowłosego coraz bardziej go interesowały.
- To przykre, ale z naszą obecną siłą nie damy radny go odbić, a na trening nie ma czasu. - wychrypiał
- Więc, co zrobimy? - Sanji przyswajał słowa, które przed chwilą usłyszał i musiał się z nimi zgodzić, byli za słabi. Zawsze wygrywali bo Luffy brał na siebie najsilniejszego przeciwnika, a bez niego są skazania na porażkę.
- Wiesz od kogo Luffy na ten kapelusz? - sięgnął pod stół po wspomniany przedmiot i odpinając go od pasa położył na stole...
- No raczej... - zaśmiał się - Dostał go od Shanksa, jako obietnicę.
- Tak to prawda, a kim jest Shanks? - zadał kolejne pytanie.
- Jednym z Imperatorów... - odparł obojętnie
- No i ? - Luffy i Shanks są przyjaciółmi, gdyby to rudy miał kłopoty to nasz kapitan, na pewno by mu pomógł... myślisz że mógłby nam pomóc? - rzadko kiedy widuje się tak poważnego Zoro, oprócz walki oczywiście.
- Trudno mi to przejdzie przez usta, ale... JESTEŚ GENIALNY! - krzyknął Sanji na cały głos.
- Nie drzyj się tak! - krzyknął Zoro - Ale to może nie wystarczyć... dlatego postanowiłem, poprosić o pomoc jeszcze jednego człowieka...
- Kogo? - zapytał
- Portgas D. Ace, starszy brat Luffy' ego, członek załogi Piratów Białobrodego. - powiedział cicho
- No tak, Ace na pewno będzie chciał pomóc bratu. - zaśmiał się - Widzisz jak się postarasz, to potrafisz myśleć - uśmiechnął i postawił mu przed nosem kubek herbaty
- I jeszcze jedną ma prośbę... - Powiedział upijając łyk napoju - Dopóki nie odzyskamy kapitana, zakopmy nasz topór wojenny, dobra? - dodał widząc oczekujące spojrzenie Sanji' ego, ten popatrzył się na niego jak na idiotę i wyciągnął przed siebie dłoń.
- Zgoda, ale tylko do puki Luffy'rgo nie ma... - uśmiechnął się
- Dobra - podał dłoń kucharzowi, który ją uścisną - a i jeszcze Sanji. Dzisiaj ja wezmę twoją nocną wartę.
- Po co?- zapytał zbity z tropu kucharz.
- Chcę pomyśleć... - odpowiedział
- Myślisz już cały dzień, wystarczy ci. - skarcił go, czym zdziwił szermierza - Idziesz spać, wyśpisz się i jutro omówimy wszystko z resztą, na spokojnie.
- Dobra, przekonałeś mnie..
- Nawet nie musiałem - przerwał mu
Wyszedł z kuchni, po czym udał się do kajuty z hamakami i ułożył się na jednym z nich. Długo nie mógł zasnąć, kręcił się po , łóżku", przybierał różne dziwne pozy. Zrezygnowany zaczął wpatrywać się w sufit, a jako nie było na nim niczego ciekawego złapał w rękę kapelusz i zaczął mu się przyglądać. W końcu położył go sobie na twarzy i nagle poczuł się senny, bardzo senny i już chwile potem spał ze słomianym kapeluszem na twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top