Rozdział XIII
Walka trwała już długo... zdecydowanie za długo a Sakazuki nadal był w świetnej formie, niestety Zoro, to zupełnie inna sprawa. Jego lewa dłoń i przedramię były całe poparzone, lewy łuk brwiowy przecięty i lekko utykał na lewą nogę, jednak nie martwił się sobą tylko Władającymi. Poziom dziwnej wody stawał się z każdą chwilą coraz wyższy, a nie miał nikogo ,,normalnego" do pomocy.
- Cholera... - sapnął ocierając przedramieniem stróżkę krwi płynącą z nosa.
- Lepiej od razu się poddajcie, obiecuję wam sprawiedliwy proces i godną śmierć. - powiedział jak zwykle z powagą i nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Wybacz, ale dla pirata godna śmierć to nie poddanie się... - warknął szermierz na nowo umieszczając białą katanę między zębami.
- Zastanów się Łowco Nagród, możesz zostać hojnie wynagrodzony za oddanie tych kryminalistów władzy. - wskazał na unoszących się na beczce braci i Choppera - Mógłbyś spełnić swoje marzenia, tylko wystarczy porzucić te niewarte zachodu śmieci..
Zoro poczuł jak w żyłach zaczyna płynąc gorąca magma a pięści zaciskają się mocna na broni. Czuł to, wyraźnie to czuł... znowu, chodź ostatnio było to gdy Kuina umarła... złość, wściekłość coś co zawsze starał się tłumic i być bardziej obojętnym, lecz nie teraz, nie po tym co on powiedział.
- Pierdol się... - warknął trzęsąc się ze wzburzenia - Nie masz prawa tak o nich mówić, nie masz prawa proponować mi tego, nie masz pojęcia kim są dla nasz przyjaciele... nie masz o niczym pojęcia! - krzyknął, podbiegając do admirała z zawrotną prędkością i tnąc go po piersi.
Zaskoczony nagłym wzrostem siły i szybkości szermierza, Sakazuki cofnął się o krok, ale nie chcąc tego po sobie poznać dalej wpatrywał się w przysłoniętą ciemnym cieniem twarz Roronoa (albo Roronoy?, brak pomysłu na zamianę).
- Tak też myślałem. - odparł z westchnieniem, po czym zamieniając swoje prawe ramię w magmę zamachnął się w zielonowłosego. - Skoro tak mocno się ich trzymasz to równocześnie możesz razem z nimi umrzeć.
- Ani ja, ani Luffy nie zginiemy dopóki on nie zostaje Królem Piratów, a ja najsilniejszym szermierzem na świecie! - na nowo zaczęła się wymiana ciosów pomiędzy przeciwnikami. Obaj zadawni ciosy, ale także zdobywali obrażenia, jednak żaden nie chciał odpuścić... stawka była za wysoka. Nim zielonowłosy się obejrzał, poziom płyny w kabinie sięgał mu do ramion, niestety nie działając na Admirała.
- Zo-ro... - usłyszał za sobą chrząkanie Luffy'ego, przez co bez namysły się odwrócił. Sakazuki widząc chwilową dezorientację wroga uśmiechnął się perfidnie uderzając go w plecy, jednak Zoro był bardziej uważniejszy i zasłaniając się mieczami zrobił unik, lądując przy tonącemu kapitanowi i reszcie. Widząc, że właśnie skończył mu się czas parsknął zdenerwowany, jednak nie podda się, nie zawiedzie go drugi raz.
- Nie pokonasz mnie i nie uratujesz przyjaciół, twój wysiłek jest zbędny. - powiedział gardzącym tonem Sakazuki, powoli zmierzając w ich stronę.
- Nie przybyłem tutaj by z tobą wygrać, bo wiem że puki co jestem za słaby, ale misję wykonam choćbym miał sobie odciąć nogi... Ichi Gorilla: ni Gorilla! - krzyknął, a sekundę później jego ramiona stały się trzy razy większe i silniejsze. Uśmiechając się Roronoa skierował się w stronę sufitu i wykonał atak, któremu nie mógł się sprzeciwić.
Czerwony Pies, który się tego kompletnie nie spodziewał, stał chwilę w miejscu, ale zaraz biegł z furią w stronę trzymającego całą, nieprzytomną trójkę mężczyzny.
- Nie uciekniecie! - wrzasnął wysyłając w jego stronę kulą płonącej magmy . Zoro nie nie odpowiedział, nawet się nie odwrócił, tylko wyskoczył przez dziurę na górny pokład, gdzie czekał na niego ktoś kogo się nie spodziewał.
- Oooooo... udało cię się, widzę że Luffy ma świetnego przyjaciela! - zaśmiał się czerwonowłosy.
- Co do... - nie dokończył, bo musiał zrobić unik przed kolejną płonącą kulą. - Co ty tu robisz?!
- Jak to co? - zaśmiał się, ale nagle spoważniał - Mszczę się za krzywdzenie mojej rodziny.
- Heh... - parsknął, podnosząc jeden kącik ust do góry. - Lepiej późno niż wcale.
-Tak szermierzu... wybacz, że zawiodłem twoje zaufanie, ale byłem daleko, jednak teraz prosiłbym byś usunął się wraz z nimi z pola walki... on jest mój. - powiedział grobowym głosem, kładąc jedyną rękę na rękojeści szabli. - Sakazuki Akainu...
- W końcu się pokazałeś, długo męczyłem twojego przyjaciela, żeby wyjawił mi miejsce pobytu, a ty sam do mnie przyszedłeś.... Czerwonowłosy Shanks'ie. - odparł z szerokim uśmiechem, widząc jak wyraz zdenerwowanie wykrzywia jego twarz.
- Nie daruję ci... - warknął, wyciągając szable.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top