Rozdział VI

~~ Baza Marynarki ~~


  Czarno-włosy chłopak budził się właśnie z dość mocnego snu. Miał wrażenie, że głowa mu zaraz pęknie pomimo tego, że jest z gumy. Lekko skołowany zaczął się przyglądać pomieszczeniu, które nie przypominało jego celi. Nie było krat tylko duże, mosiężne drzwi, a zamiast na łóżku, siedział przywiązany do krzesła... czekaj przywiązany?! Dopiero teraz zorientował się, że jego ręce oraz nogi są mocno przymocowane do mebla ( meblu? :D)  i nie wiadomo jak mocno by się szarpał, nie mógł się ani rozciągnąć, ani choćby poluzować więzów. Zrezygnowany głęboko westchnął i spuścił głowę. 

- O co tu chodzi? - szepnął wpatrując się w otaczający go półmrok. Siedział tak sam nie wiedział ile, a do zabawy miał tylko ledwo widoczny kamyczek leżący tuż obok jego nogi, ale że jego ruchy były ograniczone to nie mógł sobie pozwolić na nic innego, jak lekkie popychanie go w jedną i drugą stronę. 

Nagle usłyszał dźwięk przekręcanego klucza i spojrzał na drzwi, przez które wpadło światło oślepiając Luffy'ego. Mimo zamkniętych oczu wiedział, że ktoś wszedł i z powrotem zamknął drzwi. Lekko uchylił powieki by zobaczyć gościa, którym ku jego wielkiemu zdziwieniu, wymieszanemu z przerażeniem okazał się Sakazuki. Uśmiechnął się przekręcając fajkę w ustach, po czym podszedł do Mugiwary i spojrzał mu w oczy.

- To teraz sobie pogadamy... -  uśmiechnął się szyderczo - Gdzie jest Rudowłosy Shanks?

Milczał. Zrozumiał o co chodzi, ale chyba on się grubo myli, jeśli myśli że wyda Shanks'a. Nawet jeżeli wiedziałby gdzie jest, to za  żadne skarby nie wyda przyjaciela.

- Nie chcesz mówić? - powiedział podchodząc i zamieniając jeden ze swoich palców w lawę - A teraz, powiesz gdzie jest Shanks? 

- Nie. - powiedział krótko, czego pożałował. Admirał przyłożył palec do jego brzucha, którego mięśnie natychmiastowo się naprężyły, a skóra powoli przechodziła ze swojego normalnego koloru na ciemny czerwony. Ból który temu towarzyszył, był okropny, jednak czarnowłosy nie chcąc po sobie niczego poznać zacisnął mocno oczy i zęby. Chciał być silny, jednak kiedy zdjął paca i położył całą dłoń, nie wytrzymał i z jego gardła wyrwał się głośny krzyk,który jeszcze bardziej nakręcił Czerwonego Psa.

- Gadaj gdzie jest twój przyjaciel! - krzyknął, zabierając rękę. 

- Nigdy bym ci nie powiedział! - krzyknął i splunął mu w twarz. Admirał zdenerwował się i sięgnął po coś, co miał przymocowane pod płaszczem. Przedmiotem okazała się wielka rękawica z morskiego kamienia.

- Taki jesteś pewny? - rzekł, nakładając narzędzie na rękę. Mógł jedynie zgadywać co się teraz będzie działo i zgadł. Mężczyzna okładał go po twarzy, a każdy kolejny cios był coraz silniejszy i bardziej bolesny. Teraz już o nic nie pytał, tylko czekał, aż sam Luffy zacznie prosić o litość, ale to się nie stało. 

Z jego twarzy kapała krew, a na brzuchu widniał wilki bąbel wypełniony płynem. Oddychał płytko i szybko, przez usta, ponieważ nos miał zatkany własną krwią. Lekko zawiedziony, zdjął rękawicę i rzucając ją w kąt sali, podszedł do skatowanego chłopaka podnosząc jego obitą twarz za  włosy. 

- I co, powiesz teraz? - zapytał. Patrzył na żałosne obliczę pirata. Spuchnięta, posiniaczona twarz w wielu miejscach rozcięta i skąpana we własnej krwi, a włosy przesiąknięte potem i posklejane czerwonym płynem, płynącym z jego ran.

- N-nigdy... - ledwo udało mu się wykrztusić. Mina admirała spoważniała, po czym puścił głowę Mugiwary, która opadła bezradnie i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.

Wiedział, że został sam, sam jak palec w słabo oświetlonym pokoju jego męki. Zbierając wszystkie siły, podniósł głowę i spojrzał w sufit, w którym nie mógł znaleźć wyjścia z beznadziejnej sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdował. Zastanawiał się jakim cudem czuję taki ból, przecież wiele razy walczył zdobywając rozmaite rany, które bolały, ale tamten ból nie mógł się równać z bólem jaki teraz czuje. Musiał wytrzymać jeszcze trochę cierpienia, nie wyda przyjaciela,choćby miał mu oczy wydłubać, nie wyda go, nie w tym życiu. Z zamyśleń wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi i znowu w jego duchy zagościł strach na widok mężczyzny, ale zastanowiła go obecność osoby stojącej obok osiłka. Młody, około dwudziesto-paro letni chłopak o przylizanych brązowych włosach i mundurze porucznika, stał na baczność i wpatrywał się w Kapitana.

- Kutsumi, to jet Monkey D. Luffy... - przedstawił ,, skazańca " Sakazuki, na co oczy chłopaka rozszerzyły się. - Zaraz mi pomożesz... 

 Mówiąc to znowu zamienił swoje dłonie w lawę i uśmiechając się parszywie, przyłożył je do ramion młodego D. W powietrzy można było wyczuć smród palonych włosów i skóry, a powietrze w pomieszczeniu przeszył krzyk bólu spowodowany przesunięciem dłoni wzdłuż ramion i nóg. Czerwona przez chwilę skóra, zamieniała się w bąble takie jak na brzuchu, a twarz zalała się potem i wygięła w grymas bólu. Kutsumi patrząc na to uśmiechnął się podle i podszedł bliżej, ciesząc oczy widokiem cierpień tak sławnego pirata, jakim jest Luffy. Wiedział też po co Admirałowi jego pomoc przy tej            ,, sprawie ".

- Słucham... powiesz coś? - cisza, zero odpowiedzi. Zdenerwowany podniósł jego głowę za włosy... znowu - Gadaj! 

- Nawet gdybym wiedział to i tak bym ci nie powiedział. Nie ważne ile byś mnie lał, parzył, czy torturował... - wziął głęboki wdech i otworzył dotąd zamknięte oczy - ... nigdy nie zdradzę przyjaciela, nigdy. - warknął.

- To się jeszcze zobaczy... - zaśmiał się - Kutsumi! - krzyknął, na co obok niego stanął brązowowłosy.Chłopak od razu wiedział co robić. Podszedł do więźnia i położył ręce na jego barkach, przez co on cicho syknął, mrużąc oczy. W jednej chwili jego dłonie zaświeciły na biało i z ciała Luffy'ego zniknęły wszystkie rany. Zdziwiony Mugiwara spojrzał na brzuch na którym nie było ran, a potem na chłopaka który uśmiechał się rozbawiony, widząc nadzieję w jego oczach.

- Spokojnie, nie uleczyłem , tylko ukryłem twoje rany za pomocą iluzji. - powiedział.

- J-jesteś użytkownikiem... - wyszeptał nie mając już siły mówić.

- Tak, zjadłem Iluz-Iluzjonowy Owoc ( nie wiem czy ja to dobrze napisałam... sorka :D ) - odparł z dumą i wypiął pierś. -  A teraz do jutra... - zaśmiał się i wyszedł zostwiając go samego.

 Oczy chłopaka zaszły mgłą, a w głowie zaczęło się kręcić.

- Nakama... - wyszeptał, po czym zemdlał.


    ~~~ Gdzieś (znowu.. :3 ) ~~~

 Rudowłosy mężczyzna stał na dziobie statku i ze smutkiem wpatrywał się w zachodzące za horyzont słońce. Niedawno dowiedział się o czymś, przez co nie mógł się na niczym skupić. Myślał nad tym, jak mogło do tego dojść, dlaczego do tego dopuścił, dlaczego go tam nie było... dlaczego mu nie pomógł... Zacisnął mocno pięść, aż mu zbielały knykcie i uderzył w masz, do którego sztyletem była przybita jedna strona z porannej gazety. 

- Luffy, przepraszam... - szepnął, a po jego policzku spłynęła jedna, jedyna łza - Wytrzymaj jeszcze trochę...



CDN...


=====================================

=====================================

Witam, witam i o zdrowie pytam... Piraciątka wy moje, macie rozdział, miałam dodać go wczoraj, ale do domu wróciłam przed północą, a dzisiaj zapomniałam. Przepraszam za moje zapominalstwo i błędy, które mogą być tam powyżej :3.

Jeżeli chodzi o OneShot'a to spokojnie, pojawi się w czwartek ( następny :D ), wraz z kolejnym rozdziałem :D

GuSia <3



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top