Rozdział 29

Izabella usiadła przy niewielkim stoliku w kącie holu. Miała na nim porozkładane tempery, pędzle, rysiki i złotą folię. Malowała wnętrze owocu granatu, uzupełniając je drobnymi nasionami, ale dziś jej ręce odmawiały posłuszeństwa. Precyzyjne ruchy pędzlem, które musiała wykonać, sprawiały jej wiele bólu. Miała wrażenie, że jej nadgarstki skrępowane są grubymi powrozami umożliwiającymi swobodny ruch. To jednak nie były powrozy. To cieniutkie blizny, którymi miała pokryte ręce, niemal do łokci.
One sprawiały jej ból. Smutna pamiątka tego, co przeszła w przeszłości. Czasami tak jak dziś siedziała bez ruchu i oglądała je, zastanawiając się, dlaczego w ludziach jest, tak wiele nienawiści, która sprawia, że ranią innych lub doprowadzają ich do obłędu. Jedyną jej winą było to, że była kobietą i chciała żyć tak, jak nauczyła ją tego matka. Według swoich praw i zasad.

Westchnęła cicho i wyjęła z małej torby umocowanej do paska buteleczkę, w której miała miksturę przygotowaną dla niej przez Katarzynę na uśmierzenie bólu. Kiedy, usłyszała ciche kroki za plecami, jej całe ciało na chwilę napięło się, tak jakby szykowało się do obrony albo ataku. Wciąż była zła na Iana, czuła jednak wyrzuty sumienia i miała dość kilku samotnie spędzonych nocy, których kiedyś może bardzo żałować. Mimo to, kiedy starał się podejść do niej i porozmawiać to, go przeganiała fuknięciem albo wściekłym spojrzeniem.

— Wciąż cię bolą? — usłyszała cichy głos Klary za plecami.

Popatrzyła na nią, cicho westchnęła tysięczny raz tego poranka i skinęła głową.

— Pomogę ci — Klara, usiadła obok na drewnianej ławie. — Co to? — spojrzała z zaciekawieniem na buteleczkę.

— Katarzyna przygotowała to dla mnie. Oliwa z oliwek, by blizny zmiękły, proszek z kory wierzby na uśmierzenie bólu i odrobina startej mięty, która chłodzi i ładnie pachnie.

— Interesujące — Klara, pokiwała głową, oceniając zapach. Wylała jej odrobinę na swoją dłoń i roztarła, rozgrzewając.

Sięgnęła po dłoń Izabelli. Ta przymknęła oczy, rozkoszując się delikatnym i chłodnym dotykiem, drobnych rąk ciotki na nadgarstku.

Klara przyglądała się bratanicy. Dziewczyna powinna w tym stanie dużo odpoczywać, ale ją roznosiła energia. Cieszyło ją jednak, że Izabella, nie cierpi na jakieś poważniejsze dolegliwości, związane
z jej stanem. Zerknęła na ścianę.

Najważniejsi mieszkańcy tego domu byli idealnie odwzorowani.
Izabella stała obok Iana, w czarnej sukni połyskującej złotymi, drobnymi gwiazdami. Jedną dłoń opierała na delikatnie zaokrąglonym brzuchu, a w drugiej dłoni trzymała gałązkę z owocem granatu, w taki sposób, jakby podawała ją swojemu mężowi.
Mężczyzna w czerni spoglądał na nią złoto-zielonymi oczyma. Miało się wrażenie głębi, kiedy się w nie patrzyło, a to za sprawą złotej folii i farby umiejętnie rozmieszczonej w konturze jego oczu. Głęboka zmarszczka między brwiami i blizna na policzku nie pozostawiała wątpliwości, kim jest mężczyzna stojący obok.

— To co stworzyłaś, jest piękne. Masz niezwykły talent.

— Dziękuję — Izabella uśmiechnęła się lekko, ciesząc się dotykiem dłoni, które przyniosły jej ulgę.

— Mogę ci coś zasugerować?

— Oczywiście! — Otworzyła oczy, patrząc z zaciekawieniem na Klarę.

— Dodaj kilka cienkich pasm złotej folii do twoich włosów. Będą wyglądać, jakby były pełne blasku.

— Doskonały pomysł — popatrzyła na malowidło.

— Twój mąż wygląda wspaniale.

— Hmm... — Izabella skrzywiła lekko usta.

— Daruj mu.

— Słucham?

— Jeśli mówi, że się pomylił, to czemu mu nie wierzysz?

-— To nie tak.

Klara uśmiechnęła się, tym samym zachęcając ją do mówienia.

— Złości mnie to, że on to tak zbagatelizował tę sprawę.

— To jest mężczyzna, a dla niego to był drobiazg. Nic takiego. Zdarzenie, które może skwitować wzruszeniem ramion. To wszystko. Tak wychowuje się mężczyzn w Anglii.

— Ale tak nie można!

— Moje dziecko, takie są realia. Żyjemy w świecie mężczyzn, którzy są samolubni i niszczycielscy, a my musimy umieć udawać, że godzimy się na to. Wiem, że patrzysz teraz na swojego męża przez pryzmat uczuć, jakie do niego żywisz, ale on nie jest wyjątkiem. Zdarzało mu się być bardzo brutalnym. Skąd to wiem? Widziałam i wiem, że gdy zajdzie taka potrzeba, bez mrugnięcia okiem stanie się okrutny i bezlitosny.

Ciężko westchnęła, czując, że nie chce słuchać, o przeszłości Iana, wiedząc, że on też wspomina ją ze wstydem i zażenowaniem.

— Długo się znacie?

— Bardzo długo, jednak nasza znajomość nie należy do zażyłych. Od czasu do czasu wymieniliśmy jedynie uprzejmości na dworze królewskim. Chcę ci tylko powiedzieć, że Ian bardzo cię kocha, ale to mężczyzna, który ma bardzo ograniczony zasób cierpliwości. Poza tym myślę, że zrozumiał swój błąd.

— Zabrzmiało to, jak ostrzeżenie — wypuściła z siebie kolejne westchnienie. — Rozmawiał z tobą?

Klara spojrzała na nią z enigmatycznym uśmiechem.

— Czemu zgodziłaś się, żeby król oddał mnie właśnie jemu?

Ciotka milczała przez kilka długich sekund, tak jakby zastanawiała się nad doborem słów.

— To ja ci go wybrałam.

— Ty? — Izabella popatrzyła zaskoczona na ciotkę.

— Czy to był zły wybór? — zapytała cicho.

— Nie... nie wiem. — Jej ramiona opadły. — Pokochałam go, ale wciąż niewiele wiem i wciąż tak niewiele rozumiem. Czasem gubię się w tym wszystkim. Nie wiem, jak być dobrą żoną, bo nikt mnie tego nie uczył. Niby wiem, co mam robić, ale nie wiem, czy to wystarczy.

— Wystarczy, uwierz mi dziecko, że robisz dla niego naprawdę dużo, a on to docenia — Klara objęła ją ramionami i przytuliła do siebie. — Wiem, że życie w obcym kraju jest trudne. Zmagasz się z problemami i ludźmi, którzy je stwarzają, ale masz Iana. Masz mnie i cokolwiek, by się nie zdarzyło, oboje zawsze będziecie mieli moją miłość i lojalność.

— Naprawdę mi go wybrałaś?

— Tak.

— Dlaczego?

— Bo byłam pewna, że będziecie idealnie do siebie pasować — Klara odgarnęła kosmyk włosów z jej twarzy, uśmiechając się łagodnie.

Izabella usłyszała ufność i pewność w głosie Klary co, do decyzji, którą podjęła.

— Dziękuję — popatrzyła z wdzięcznością na ciotkę.
Kochała ją tak samo mocno, jak matkę. Czuła, że jej słowa przyniosły ukojenie i spokój, którego jej tak bardzo brakowało ostatnimi dniami.

— No, a teraz głową do góry. Jesteś panią tego domu. Marsz do przebierali zmienić suknie, żeby twój małżonek nigdy więcej nie miał okazji się pomylić.

— O tym też mi powiedział.

— Tu muszę się z nim zgodzić.

— Ale mam tak wiele zajęć, przy których mogę zniszczyć te piękne rzeczy, które dostałam od ciebie.

— Moje dziecko, to tylko suknie. — Ciotka, przechyliła lekko głowę, patrząc na nią z pobłażaniem. — Nic ponadto. Czy są warte więcej niż twój spokój i harmonia w waszym małżeństwie? Czasem nie warto być upartym zbyt długo, bo to może przynieść odwrotny...

— Izabella! — rozległ się, ryk jej małżonka. Był jak odgłos gromu, który przetacza się nad głową.

Dziewczyna drgnęła i się skrzywiła.

— Co się stało?

— Zawsze woła mnie po imieniu, kiedy coś przeskrobię.

— Coś ty zrobiła? — Klara spojrzała na nią z niepokojem.

Gdzieś na krawędzi snu poczuł delikatne dmuchnięcie w policzek. Cicho zamruczał, kiedy poczuł je po raz kolejny.

Nareszcie moja żona zmądrzała — pomyślał, przewracając się na bok. Usłyszał gardłowe fuknięcie.

— Och, nie gniewam się na ciebie — wymruczał rozleniwiony snem.

Otworzył powoli oczy, ale marszcząc brwi, natychmiast je zamknął.

Co jest do licha? — przemknęło, mu przez myśl.

Ktoś albo coś pochylało się nad nim, ale to na pewno nie była jego żona, bo w żadnym stopniu jej nie przypominała.

Otworzył je ponownie i... wyskoczył z łoża tak nagle, jakby się okazało, że jest całe zarzucone pokrzywami. Potknął się o porzucone buty i upadł na wyścieloną miękkimi baranimi futrami podłogę, przeklinając wniebogłosy.

Leżał przez kilka długich sekund, nie bardzo rozumiejąc to, co przed chwilą zobaczył. Uniósł się lekko na rękach i popatrzył ponad łożem. Po drugiej stronie zobaczył niewielką białą kozę, która z zadowoleniem zabierała się do zjadania lnianej poszewki od poduszki, na której jeszcze chwilę temu trzymał głowę.

Jego brwi uniosły się w zdumieniu i niedowierzaniu, kiedy jego uwagę przyciągnął kawałek pergaminu przypięty srebrną szpilką do poduszki.

To twoja nowa żona.

Zawrzało w nim. Zerwał się z rykiem.

— Ja ją... gołymi rękami... zaduszę — sapał, choć i tak wiedział, że nie zrobi niczego co, by sprawiło, że spadłby, choć jeden włos z głowy tej diablicy.

Gdyby teraz ktoś wszedł do sypialni, zobaczyłby kompletnie nagiego demona, z rykiem przeczesującego kąty sypialni w poszukiwaniu ubrania i kozę, która ze stoickim spokojem, zmieniła swoje gusta kulinarne i zaczęła przeżuwać troczki przy porzuconej koło łóżka koszuli.

— O co to, to nie! — W ostatniej chwili wyrwał kozie swoją koszulę z pyska.
— A co to? Len ci się znudził? — warknął.

Zaciągnął ją na siebie. Jeszcze nogawice. Miotał się po komnacie w ich poszukiwaniu, ale bezskutecznie. Zatrzymał się i spojrzał podejrzliwie na kozę.

— Chyba ich nie zeżarłaś?!

Koza krótko meknęła w odpowiedzi, oburzona tak bezpodstawnym oskarżeniem. Rozejrzał się jeszcze raz dookoła siebie.

— Och! Do diabla z tym!

Złapał kozę za jeden z rogów i pociągnął za sobą. Zwierze usiłowało się wyrwać z uścisku, ale Ian zbyt mocno je trzymał. Przemaszerował półnagi i bosy przez dziedziniec, ciągnąc za sobą opierające się zwierzę i wzbudzając niemałą sensację wśród tych, którzy akurat się znaleźli na jego drodze. Gdzieś tam z tylu głowy miał świadomość, że jutro całe Nottingham, będzie huczeć od plotek, ale miał to gdzieś. Najpierw rozprawi się z tą złotowłosą piekielnicą. Z własną żoną. Wpadł do holu rozjuszony niczym wściekły byk.

— Izabella! — krzyknął jeszcze raz.

— Słucham? — wyszła z ciemnego kąta. Stanęła w świetle naprzeciw niego, opuszczając lekko głowę i splatając ręce na brzuchu. Na kilka sekund złagodniał, widząc ją w delikatnie oblewającym jej postać świetle poranka. Klara mimowolnie się  uśmiechnęła. Miała bardzo pojętną uczennicę.

— Nie próbuj na mnie tych swoich sztuczek! — Wściekły demon wrócił.

— Czego sobie życzysz mój mężu? — zapytała spokojnie niezrażona tonem jego głosu.

— Życzę sobie, ciebie udusić moja żono! Nim jednak to uczynię, chcę wiedzieć, co to jest i czemu, to było w naszej sypialni?! — wskazał na kozę.

— Meee?

— Och zamknij się, nie z tobą rozmawiam — puścił kozi róg, a właścicielka owego, przezornie i w pospiechu oddaliła się do swojego niedoszłego "męża".

W pierwszej chwili słowa, które usłyszała Klara, przestraszyły ją nie na żarty. Ze zmierzwioną grzywą smoliście czarnych włosów, Ian de Black wyglądał jak wściekły diabeł, który wylazł z najgłębszych czeluści piekielnych.

Klara była gotowa pomóc Izabelli, tylko nie miała pojęcia, czy jej stare serce wytrzyma widok, jaki przedstawiał sobą małżonek jej bratanicy. Koszula, która miał na sobie Ian, ledwo sięgała mu do połowy ud. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu spodziewała się zobaczyć albo kawałek męskiego zadka, albo co nie daj Boże przyrodzenia. Gdyby była młodsza, zapewne byłaby zachwycona, ale teraz? Nie bardzo miała jak ruszyć się z miejsca, by niepostrzeżenie wymknąć się z holu.

Cóż — pomyślała, mrużąc orzechowe oczy i lekko się uśmiechając. — Jakoś to zniosę.

— Po pierwsze. Przestań mój panie ryczeć jak zraniony wół. Po drugie. Słowo się rzekło, koza u płotu — Izabella pogładziła się dłońmi po brzuchu.

— Kobyłka — poprawił ją odruchowo.

— W naszym przypadku koza.

— Kobieto! Ja przez ciebie oszaleje! — ryknął. Zacisnął ręce w pięści i potrząsnął nimi. — Co to ma być?!

— Koza — odparła spokojnie, wzruszając ramionami.

— Przecież widzę, że nie koń! Co ona robi w naszej sypialni?!

— Ostrzegłam cię na samym początku, że jeśli tkniesz którąś ze służących, to w sypialni będziesz musiał się zadowolić kozą.

Klara zasłoniła sobie usta, żeby nie parsknąć śmiechem. Czyżby uczeń przerósł mistrza? Izabella stała naprzeciwko niego. Wysoko uniosła podbródek i patrzyła mu prosto w oczy, nie okazując ani odrobiny strachu, ale w środku trzęsła się jak osika. Może faktycznie odrobinę przesadziła? Nigdy jeszcze nie widziała go tak wściekłego.

— Do diabla! — wciągnął powietrze, przez zaciśnięte zęby. — Przez ostatnie dni byłem wcieleniem anielskiej cierpliwości. Uwierz mi, że w moim przypadku jest bardzo trudna sztuka. Chodziłem dookoła ciebie na paluszkach. Położyłem uszy po sobie, kiedy wyrzuciłaś mnie z sypialni i przez kolejne dni, kiedy fuczałaś na mnie jak wściekła kocica. Chcesz przeprosin?! Dobrze! Pomyliłem się! Zdarzyło się! Przepraszam! Ile razy to chcesz usłyszeć?! Sto, dwieście, trzysta razy?! Jeśli chcesz, to mogę cię przepraszać do końca świata, ale na litość boską przestań, już się na mnie boczyć, bo już wiecej tego nie zniosę! — Groźnie patrzące lwie oczy Iana, nagle złagodniały, tak samo, jak ton jego głosu.

Klara ukryta w kącie przyglądała się tej scenie z niemałym zaskoczeniem.
Ian de Black prosił o wybaczenie w dość niezwykły jak dla niego sposób.

Przesunął wzrokiem po jej twarzy. Od ogromnych ciemnych oczu, po lekko rozchylone, pięknie wykrojone usta, za których smakiem, tak bardzo się stęsknił. Bez wahania posłał w diabły samokontrolę.

— Niech się dzieje co chce! — wymruczał i podszedł do niej.

Złapał Izabellę za ramię i pocałował ją tak samo, jak wtedy, kiedy spotkali się w holu, po raz pierwszy od dnia ślubu. Mocno i namiętnie. Przez chwilę czuł, jak chce go od siebie odepchnąć, ale mocno ją obejmował. Sekundę później skapitulowała.

Swoim zwycięstwem cieszył się bardzo krótko, bo Izabella złapała go za wargę zębami i boleśnie go ugryzła. Z sykiem wciągnął powietrze.

— Au! — mruknął niemal bezgłośnie, odsuwając ją lekko na odległość wyciągniętych ramion.

— Czy ja pozwoliłam się pocałować? — obrzuciła go groźnym spojrzenie.

— Nie przypominam sobie, żebym o to pytał — syknął.

— Jesteś bezczelny mój panie.

— Tu muszę się z tobą zgodzić, ale przecież ty to lubisz. — Na jego ustach pojawił się, zuchwały uśmieszek.

Nie odpowiedziała, zaciskając usta niemal w wąską kreskę.

— A cóż to? Mojej ukochanej małżonce zabrakło słów?

Ianie nie przesadzaj — pomyślała, Klara widząc minę Izabelli, której albo naprawdę zbierało się na płacz, albo ... udawała.

— Och, już dobrze. — Ian, też to zauważył i na powrót przygarnął ją do siebie. — Przepraszam — zaczął całować ją po włosach, a kiedy podniosła twarz i spojrzała na niego, nie szczędził pocałunków jej oczom policzkom i ustom, szepcząc wciąż to samo słowo "przepraszam".

— Ja też przepraszam — szepnęła, wyciągając ręce, obejmując jego twarz i gładząc, jego szorstkie od delikatnego zarostu policzki. — I obiecuję, że będę ubierać się tak, jak przystało na panią tego domu.

— Osobiście, wolę cię bez ubrania — popatrzył na nią, uśmiechając się zmysłowo.

Izabella zaczerwieniła się, mając świadomość, że słucha ich Klara.

— Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś niemal nagi? — Obejmowała go ramionami, przytulając się do niego.

— Cóż, chyba raczej nie mam się czego wstydzić. Mam ładne nogi. — mruczał z uśmiechem, przeczesując palcami jej włosy. Tak bardzo za nią tęsknił.

— Owszem, z tym muszę się zgodzić, ale nie to miałam na myśli.

Lekko przechylił głowę i uniósł brew w niemym zapytaniu.

— Bardowie będą śpiewać sprośne pieśni o szeryfie, który półnago paradował po dziedzińcu swojego zamku z kozą.

— Będę sławny — pocałował ją kolejny raz.

— I to jeszcze jak — oddawała każdy z pocałunków.

Klara z uśmiechem na ustach wymknęła się z holu, zauważona jedynie przez kozę. Stali tak wtuleni w siebie, przez kilka bardzo długich chwil.

— Powiedz mi coś.

— Hmm... — zakołysał nią delikatnie w ramionach.

— Dostałam od ciebie, kilka pięknych słów, kiedy byłeś w Londynie, a dziś znalazłam kolejne. Są twoje?

— Jakie słowa? — popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami.

— Są tu w rogu na ścianie, wplecione w ornament — wskazała mu kilka krótkich wersów, wypisanych na ścianie.

Wypuścił ją z ramion i podszedł do ściany, by lepiej widzieć. Oparł dłonie na biodrach, przez co jego koszula lekko się podniosła do góry.

Mój małżonek nie tylko ma ładne nogi, ale równie zgrabny zadek — pomyślała, po raz nie wiadomo który, odkąd zobaczyła go pierwszy raz nago. Przygryzła wargę, patrząc na niego z nieprzyzwoitym uśmiechem, który ozdobił jej usta.

— Jest miłość, która pojawia się nagle i... — urwał, mrużąc oczy i próbując odczytać niewyraźne słowo. — Niespodziewanie? — obejrzał się na Izabellę. — Nie gap mi się na tyłek —wymruczał, widząc jej minę.

Roześmiała się zarumieniona, opuszczając skromnie oczy.

— Chodź tu piekielnico — wyciągnął do niej rękę.

Stanęła przed nim, a on objął ją ramionami, opierając brodę o czubek jej głowy.

— Jest miłość, która pojawia się nagle i niespodziewanie — zaczęła cicho czytać. — Jest miłość niezauważona i spóźniona. Taka jak moja. Zbyt późno zrozumiana — spojrzała na niego. — To ty napisałeś? — Czuła jak kreci przecząco głową.— A wiesz kto to?

— Nie mam pojęcia. Nie wiem, kto był szeryfem Nottingham przede mną. To stanowisko się dostaje z nadania króla. Zamalujesz je?

— Nie, bo są piękne choć smutne. Myślę, że ten, kto zostawił te słowa, zbyt późno zrozumiał, że był kochany. Chcę, żeby zostały, bo...

Nagły hałas odwrócił ich uwagę od napisu na ścianie. Spojrzeli w tamtą stronę.

— O kimś zapomnieliśmy.

Koza szarpała za róg jeden z gobelinów.

— Co z nią zrobimy? — zapytała.

— Upieczemy i zjemy.

— Zjemy? Spójrz na nią. Jest urocza. Zostanie z nami i poczeka do kolejnego twojego wybryku, mój panie.

— Sto lat będzie czekać. Obiecuję. — wymruczał, tuląc ją do siebie. — Tęskniłem za tobą.

— Ja też tęskniłam — pocałowała go w szyję i oparła mu głowę na ramieniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top