Rozdział 25

Świt zastał oddział żołnierzy, eskortujących niewielki powóz w drodze do Nottingham. Żeby wyjechać z miasta, przed otwarciem bram należało uzyskać, specjalne pozwolenie. Na szczęście Ian nie musiał zwracać się z prośbą bezpośrednio do króla. Wystarczyła krótka wizyta u zaprzyjaźnionego dowódcy straży, który miał pieczę nad wszystkimi bramami broniącymi dostępu do miasta. Słońce, które powitało ich o poranku, niemal natychmiast skryło się za chmurami o szarym kolorze.

Imanuel niespokojnie tańczył pod Ianem, co rusz, przyspieszając kroku. Podrzucał głową tak, by wyciągnąć z silnych dłoni swojego pana, jak najwięcej wodzy. Niecierpliwość zwierzęcia udzieliła się Ianowi, który miał ochotę poluzować wodze i pozwolić, by koń popędził galopem w stronę Nottingham do Izabelli, ale powstrzymywał i siebie i Imanuela.
Otis przypatrywał się z fascynacją, walce charakterów pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem. Kiedy mieli już ruszać z krótkiego postoju, Ian podjechał do powozu, do którego wsiadała Klara.

— Chcesz ze mną jechać? — Ian spojrzał na chłopca, widząc jego niezdecydowaną minę. Zapewne chciał przejechać się na Imanuelu, ale nie miał śmiałości zapytać.

Otis energicznie przytaknął, a Ian chwycił go za ubranie na karku, podniósł bez najmniejszego wysiłku, sadzając przed sobą na koniu. Chłopiec pisnął uradowany, Klara jęknęła przerażona, a Imanuel obarczony dodatkowymi kilogramami, przestał niespokojnie kręcić się pod Ianem.

Był zachwycony, kiedy Ian dał mu do potrzymania wodze. Przez długą chwilę nic nie mówił, ciesząc się z prowadzenia tak olbrzymiego zwierzęcia. Wyprostował się, unosząc głowę, mając nadzieję, że cały orszak go widzi i podziwia. Ian uśmiechnął się pod nosem, zerkając na jasny, czubek głowy chłopca.

— Jestem dumna z ciebie. Świetnie sobie radzisz. — Klara uśmiechnęła się do niego.

— Dziękuję — odpowiedział z zadowoleniem. — Jesteś mężem mojej siostry? Tak? — Padło niespodziewane pytanie.

— Tak. — Był lekko zaskoczony bezpośredniością pytania.

Nie mieli wcześniej okazji, by ze sobą dłużej porozmawiać.

— A chciałeś nim zostać?

— Nie, ale to był rozkaz króla — odparł, zadziwiając samego siebie tą szczerą odpowiedzią.

— Ale teraz już chcesz być jej mężem?

— To dla mnie ogromny zaszczyt.

— Kochasz Izabellę? — Padło kolejne niespodziewane pytanie.

— Bardzo ją kocham — uśmiechnął się, bo myślał o tym uczuciu, tysiące razy, ale wypowiedział je na głos tylko raz.

— Ciocia mówiła, że jesteś szeryfem. Kto to?

Podziękował w myślach, za to, że ta krótka odpowiedź go zadowoliła i chłopiec już więcej nie zagłębiał się w jego kwestie uczuciowe wobec Izabelli.

— Szeryf, z rozkazu króla dba o przestrzeganie prawa, w mieście które mu podlega.

— Jesteś szeryfem miasta, do którego jedziemy?

— Tak.

— Jest takie duże jak Londyn.

— Trochę mniejsze.

— Łapiesz bandytów?

— Zdarza mi się, to dość często.

— Masz zamek?

— Mam.

— Duży?

— Myślę, że całkiem spory, ale będziesz mógł to sam ocenić.

— A masz ziemię?

— Mam lasy, łąki, pola orne.

— Masz zamek, ziemię i całe miasto, czyli jesteś... królem.

Całkiem logiczne, pomyślała Klara, przysłuchując się rozmowie z uśmiechem.

— Można tak to nazwać — odparł, po krótkim namyśle Ian.

— Masz dużo lasów, to pewnie lubisz polować.

Ian zerknął na Klarę.

Tak jest codziennie — mówiło jej rozbawione spojrzenie.

— Lubię.

— Moja siostra też lubi, a nawet lepiej strzela ode mnie z łuku.

— Tak? Jak to możliwe?

— Nie wiem, ale nic jej nie mów, bo pęknie z dumy.

— Muszę ci powiedzieć, że ja też nie najlepiej strzelam z łuku.

— Naprawdę? — Chłopiec podniósł głowę i spojrzał na Iana ciemnymi oczyma. — To tym bardziej nic jej nie mówmy.

— Zgoda.

Otis przypatrywał się bliźnie na twarzy Iana, bez strachu i obrzydzenia, za to z ciekawością, którą postanowił zaspokoić, kolejnym pytaniem.

— Skąd ją masz? Pewnie z jakiejś wielkiej bitwy lub turnieju. Tak? — zapytał, dotykając swojego policzka. Dla tego chłopca, nie było innej opcji.

— Można tak powiedzieć. — Ian uciekł w bok spojrzeniem. Nie lubił, kiedy ktoś tak bezceremonialnie, zwracał uwagę na jego bliznę, bo nie była dla niego powodem do dumy. Nie mógł jednak mieć pretensji do chłopca, bo tak jak wszystkie dzieci, był ciekawski i wszystko, co nowe, inne, go interesowało.

W końcu niebo nie wytrzymało i lunął deszcz. Ian zaciągnął kaptur na głowę i opatulił siebie i chłopca płaszczem. Otis przez chwilę wiercił się, szukając wygodniejszej pozycji, by po chwili zasnąć, ukołysany miarowym krokiem konia i ciepłem bijącym od Iana. Marzył, by mieć syna. Przez krótką chwilę myślał o dzieciach z Anną, ale ona robiła wszystko, by temu zapobiec.

Jak można kochać kogoś z taką twarzą — przypomniał sobie jej słowa, które wciąż tkwiły w jego myślach jak drzazga.

Czemu go to wciąż bolało?
Przecież teraz, z perspektywy czasu, mógłby jej nawet podziękować, iż sprawiła, że nie łączy ich kompletnie nic. Czas zapomnieć o tym, co było. Zaczął nowe życie. Ma wspaniałą żonę, jej brata, który z ufnością zasnął w jego ramionach, wierząc, że jest bezpieczny i uroczą ciotkę, która roztoczyła opiekę nad ich małą rodziną. Uśmiechnął się do siebie. Od losu dostał, to czego się najmniej spodziewał. Rodzinę. Po raz setny, a może i tysięczny cieszył się, że już nie musi wracać do pustego domu, bo był ktoś, kto tam czekał na niego.

Na postoju jeden z żołnierzy, przeniósł śpiącego Otisa do powozu, a pozbawiony dodatkowego ciężaru Imanuel, znów zaczął niecierpliwie przebierać kopytami, rwąc się do galopu. Tylko silna ręka, jego pana utrzymywała go na miejscu.

— Jedź. — Klara uśmiechnęła się z wyrozumiałością.

— Nie rozumiem — potrząsnął głową.

— Jedź do niej. Przecież widzę, że tęsknisz i nie możesz doczekać się spotkania.

— Nie mogę cię tak zostawić.

— A co może mi się stać? Jeśli dobrze policzyłam, to jesteśmy już w twoim hrabstwie, czyli do Nottingham zostało może jeszcze dwie albo trzy mile. Mam swoją straż najemną, a od Londynu, podąża za nami, nie zbyt dyskretnie, czterech osiłków. Zapewne są od Fergusa. Zostaw mi tylko dwóch żołnierzy, ze swoją chorągwią i pędź do niej.

Ian przez kilka chwil był rozdarty, pomiędzy poczuciem obowiązku wobec Klary, a przemożną chęcią zobaczenia Izabelli. Ponaglany łagodnym i zachęcającym uśmiechem Klary, wydał szybkie rozkazy i popędził wraz z trzema żołnierzami traktem do Nottingham.

Ian wszedł do sypialni. Jego płaszcz i kamizela, które rozpiął po drodze, wylądowały na podłodze. Nawet nie zawracał sobie głowy położeniem ich gdzie indziej. Niemal od razu dostrzegł Izabellę, leżącą na miękkich skórach i poduszkach, koło kominka. Podszedł do niej i kładąc się obok, bez wahania objął ją ramionami i wtulił się w nią. Opanowało go dziwne uczucie. Miał wrażenie, że przez ten cały czas bez niej, nie oddychał. Kiedy tylko znalazł się obok, czuł, jakby wynurzył się z jakiejś ciemnej otchłani, by w końcu móc wziąć głęboki oddech. Izabella poruszyła się sennie w jego ramionach. Odgarnął włosy i pocałował w ciepły policzek.

— Czy to sen?

— A jak myślisz? — Kolejny pocałunek znalazł miejsce na jej skroni.

— Nareszcie jesteś — zamruczała cicho.

— Jestem.

— Czemu tak późno? Czekam od bladego świtu — usłyszał coś na kształt wyrzutu w jej głosie.

— Bo niespodzianka, którą mam dla ciebie, wymagała mojej eskorty.

— Mówiłam ci, że nie chcę żadnych niespodzianek. — Leniwie otworzyła oczy i sennie się uśmiechnęła.

— Ta z pewnością ci się spodoba.

— Och, jaki ty jesteś uparty i zawsze musisz postawić na swoim — objęła jego twarz dłońmi i całowała, tuląc się do niego z całej siły.

— Przyganiał kocioł, garnkowi — wymruczał, uśmiechając się pod wpływem jej dotyku. — Śmierdzę koniem.

— Konie nie śmierdzą — odgarnęła czarne włosy z czoła i przesunęła delikatnie palcem po zmarszczce pomiędzy brwiami.

— Naprawdę? Jestem innego zdania.

Czuł, jak ogarnia go absolutny spokój, za którym tak bardzo tęsknił przez te wszystkie dni. Pocałował ją w czubek nosa, policzek i brzeg ust. Ciepła, rozgrzana snem i pachnąca miodem skóra Izabelli sprawiła, że zapragnął kobiety, leżącej w jego ramionach. Czuł, że narasta w nim pożądanie na samą myśl, o jej pięknych i miękkich kształtach. Z ogromnym trudem, opanował się.

— Chodź.

— Gdzie?

— Na dziedziniec.

— Och — jęknęła cicho. Nie miała ochoty nigdzie się ruszać. Tuliła się w niego z całej siły, tak jakby chciała, żeby zmienił zdanie.

— Chodź, marudo.

Z ociąganiem podniosła się z posłania i trzymając go pod ramię, ruszyli długim korytarzem prowadzącym na zewnątrz zamku. Tam zobaczyła powóz, który zajechał na dziedziniec. Już miała zapytać kto, to kiedy zobaczyła wyskakującego ze środka jasnowłosego chłopca. Serce zabiło jej nieznośnie mocno.

— Otis! — krzyknęła.

Chłopiec obrócił się na pięcie, by chwilę później wpaść w jej ramiona.

Ian, patrząc z uśmiechem na to powitanie, podszedł do powozu i pomógł wysiąść z niego Klarze.

Niemal rozpłakała się z radości, jednocześnie czując wyrzuty sumienia. Jej życie przez ostatnie miesiące, tak bardzo się zmieniło, że niemal zapomniała o braciach, zostawiając wszystko na głowie ciotki.

Powinna napisać, choć krótki list do Manuela, bo przecież gdyby nie on, to pewnie dalej tkwiłaby w zamknięciu.

— Izabella! — usłyszała, cichy głos za swoimi plecami.

— Klara? — Tego było już za dużo.

Łzy, których nie mogła powstrzymać, popłynęły jej po policzkach. Teraz przytulała i Klarę i Otisa.

— Pięknie wyglądasz, moje dziecko. — Delikatnie odsunęła od siebie dziewczynę, przyglądając się jej z zachwytem.

Błyszczące oczy, uroczo zaokrąglona twarz i figura, cieszyły Klarę. W niczym już nie przypominała tej wychudzonej dziewczyny, którą zastała ponad rok temu w Maladze.

Ian stał obok i przypatrywał się powitaniu. Kiedy jego spojrzenie i Izabelli spotkały się, rzuciła mu się w ramiona.

— Jesteś wspaniały, cudowny i kochany — przytuliła się do niego z całej siły.

— Przecież mówiłem, że ta niespodzianka ci się spodoba — objął ją ramionami i pocałował w czubek głowy.

Zamknął oczy i wtulił twarz w jej włosy. Zniknął na chwilę gwar, jaki zwykle wypełniał dziedziniec. Miał wrażenie, są tu tylko we dwoje.

Klara przyglądała się im z uśmiechem. Pamiętała swoje obawy, kiedy oddawała Izabellę, Ianowi de Black, ale i tym razem instynkt i wyczucie do ludzi, jej nie zawiodły. Cieszyła oczy tym widokiem, utwierdzając się w przekonaniu, że jej decyzja o połączeniu tych dwojga, była trafna. Izabella poczuła, że coś się nagle zmieniło, a mięśnie przytulającego ją mężczyzny się napięły.

— Co ten dzieciak tu robi? — groźny pomruk wydostał się z jego gardła.

W cieniu krużganka, obok jednej z kolumn stał Oliver, który z ciekawością przyglądał się, jasnowłosemu chłopcu i kobiecie.

— Przy kolacji ci wszystko wytłumaczę. — Położyła dłonie na jego policzkach i delikatnie gładziła kciukami. Ian spojrzał na nią a zmarszczka pomiędzy brwiami jeszcze bardziej się pogłębiła.

— To dzieciak Byrne'a.

— Tak, ale nie złość się — przemawiała łagodnym tonem. — Odpocznij i później porozmawiamy. — Patrzyła na niego ogromnymi, sarnimi oczyma, a on zastanawiał się, skąd bierze się w nim tyle cierpliwości do tej kobiety.

— No dobrze — złagodniał, wycierając z jej twarzy mokre ślady po łzach. Chciał cieszyć się z powrotu do domu.

— Czy mówiłam ci, że jesteś wspaniały? — Zarzuciła mu ramiona na szyję, wyciskając długi pocałunek na jego wargach.

— Coś wspominałaś, chwilę temu — uśmiech znów powrócił na jego twarz.

Wypuściła go z ramion i zachęcającym ruchem dłoni przywołała Olivera. Chłopiec podszedł do niej, patrząc z obawą na czarnowłosego mężczyznę. Izabella położyła mu dłonie na drobnych ramionach, a chłopiec skłonił głową, witając się z Ianem, jakby obecność Izabeli dodawała mu odwagi.

— Chodź, poznasz mojego brata i ciotkę. — Pchnęła delikatnie Oliviera w stronę Klary i Otisa, wciąż uśmiechając się z czułością do męża.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top