Rozdział 17

Kiedy weszła do sypialni, zobaczyła Iana siedzącego w fotelu i z ponurą miną występującego się w ogień płonący w kominku.

Podniósł głowę i spojrzał na nią. Blask ognia oświetlał jej cienką koszulę, przez którą przeświecały zarys jej bioder i piersi. Wyciągnął do niej dłoń. Izabella, nie namyślając się ani sekundy podeszła do niego i lekko pociągając koszulę, usiadła mu na kolanach, a on podparł swoimi dużymi dłońmi jej biodra tak, by się nie ześlizgnęła z jego ud. Krzesło było zbyt wąskie dla nich dwojga.

Przez chwilę patrzył jak delikatnie, jej palce wędrują po jego nagim torsie, czując przyjemny dreszcz przechodzący przez jego ciało, jak zawsze, kiedy dotykała go w ten sposób.

— Kochaj się ze mną — szepnęła,
obejmując jego twarz dłońmi i muskając czubkiem języka jego usta, których kąciki lekko uniosły pod wpływem tej pieszczoty. Jego zły nastrój natychmiast znikł.

— Musisz poprosić — wymruczał, mrużąc złoto-zielone oczy.

— Nie będę cię prosić — usłyszał w jej głosie coś na kształt oburzenia.

— Nie będziesz?

— Nigdy — jej wargi wędrowały po zeszpeconym policzku, a on zamknął oczy. — Będę cię błagać — usłyszał szept tuż przy uchu.

Nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek miał kobietę, która już samymi tylko słowami umiała poruszyć jego zmysły i wzbudzić w nim tak dzikie pożądanie.

— Na litość boską, ja oszaleję przez ciebie! — jęknął.

Chwycił ją mocno za biodra, bez najmniejszego wysiłku podniósł się z krzesła, zrobił dwa kroki i posadził ją na brzegu stołu. Izabella, tracąc na chwilę równowagę, trafiła ręką w misę z jabłkami i przewróciła ją. Słodkie, czerwone owoce rozsypały się po stole, a kilka z nich spadło i potoczyło się po podłodze. Zsunął nogawice i przez nieznośnie długą chwilę szarpał się z jej koszulą, która jakby złośliwie zaplątała się dookoła jej bioder, aż nagle wszedł w nią. Cicho krzyknęła, kiedy poczuła ból. Całe jej ciało napięło się, w odpowiedzi na to gwałtowne wtargnięcie, bo nie była jeszcze gotowa na niego, ale w następnej sekundzie stało się coś zaskakującego. Miała wrażenie, że coś pękło w jej wnętrzu i gorąco zalało jej ciało, zamieniając ból w nieopisaną przyjemność. Krótki krzyk Izabelli sprawił, że Ian nagle oprzytomniał.

— Moja słodka, wybacz mi, ale tak bardzo cię chcę — powiedział załamującym się z podniecenia głosem. Czuła na twarzy jego gorący, zdyszany oddech.

— Ciii... — wsunęła dłonie w jego włosy i mocno zacisnęła na nich palce, jednocześnie z tą samą siłą, całując jego wargi i zamykając jego biodra w słodkiej pułapce ud.

Przylgnął do niej niemal całym ciałem. Czuł, że nigdy nie będzie miał dość tej kobiety. Za każdym razem był oszołomiony tym, że tak szybko tracił przy niej rozum i opanowanie. Nie rozumiała, dlaczego widok Iana pomiędzy jej udami przywiódł jej na myśl morze. Był jak ogromna fala rozbijająca się o brzeg jej ciała. Odchodziłby zaraz powrócić z tą samą siłą pożądania. Chwycił brzegi jej koszuli i ściągnął ją przez głowę. Rozkoszny dreszcz przeszedł przez jej ciało, kiedy Ian położył płasko dłoń w dolinie pomiędzy jej piersiami i delikatnie ją pchnął. Izabella z uśmiechem na kształtnych ustach, posłusznie opadła na twarde posłanie ze stołu, a on zrozumiał, że nigdy nie zapomni widoku, który miał przed sobą. Jasne pasma jej włosów wiły się pomiędzy rozrzuconymi jabłkami. Krągłe piersi i pełne biodra były podkreślone przez wąską talię,
a złota skóra i wygięte w łuk ciało pięknie odcinały się od ciemnego drzewa, na którym leżała.

— Jesteś wspaniała — powiedział głębokim, chrapliwym głosem, wodząc delikatnie palcami, wargami i językiem po jej skórze tak, jakby chciał okupić to, jak gwałtownie ją potraktował jeszcze kilka chwil temu. Wszystkimi zmysłami starał się zapamiętać linię jej zgrabnego ciała, każdą nawet najdrobniejszą wypukłość i załamanie. Izabella uśmiechnęła się, widząc zachwyt w złoto-zielonych oczach, czując twarde uda i jego pulsującą męskość w sobie. To podniecające uczucie dawało jej świadomość potęgi jej kobiecości i władzy, jaką nad nim miała.

Zapadli się w miękkich poduszkach na łożu. Ian sięgnął po pled i okrył nim oboje. Izabella wsunęła palce we włosy tulącego się do niej mężczyzny. Były gęste i miękkie, a ona uwielbiała nawijać sobie je na palce, by patrzeć jak wymykają się z lekkiego uścisku, niczym żywe istoty.

— Co cię gnębi, mój panie? — zapytała cicho i nie bez powodu.

Od dwóch dni Ian był, łagodnie mówiąc w nie najlepszym humorze. Urządził awanturę w zbrojowni, rycząc, że większego syfu już tu dawno nie widział, czym wzbudził niemałą konsternację wśród żołnierzy, bo jakoś nigdy wcześniej nie przejawiał zainteresowania takimi sprawami jak porządek w tym miejscu. Jego wrzaski roznosiły się po całym dziedzińcu. Izabella natknęła się w drodze między kuchnią a holem na Magnusa, który patrzył na nią błagalnie. Wierzył, że jest jedyną osobą, która może uspokoić szeryfa. Izabella tylko uśmiechnęła się łagodnie do dowódcy straży, dając mu tym samym do zrozumienia, by pozwolił jej małżonkowi najzwyczajniej w świecie się wywrzeszczeć. Jej samej instynkt podpowiadał, że nie należy podchodzić do tak rozjuszonego mężczyzny, jakim był w tym momencie Ian.

— Muszę wyjechać do Londynu — usłyszała po krótkiej chwili.

— Kiedy?

— Jutro rano.

— Rozumiem.

— Nie jesteś zaskoczona?

— Pojawienie się w ciągu siedmiu dni, dwa razy królewskiego posłańca w naszym domu, daje do myślenia.

— Uwierz mi, że nie mam najmniejszej ochoty tam jechać.

— To twój obowiązek. Musisz — wypowiedziała te słowa cicho i z drżeniem serca, bo jej przeczucia okazały się słuszne.

— Jedź ze mną! — To proste rozwiązanie przyszło mu nagle do głowy. — Zobaczysz Londyn, kupisz sobie, co zechcesz, pójdziemy na ucztę do króla, będziemy robić to, na co tylko będziesz miała ochotę. — Kusił ją tą wizją, byle, tylko nie musiał się z nią rozstawać.

— Bardzo bym chciała, ale bylibyśmy ci tylko ciężarem w drodze.

- Jak to ciężarem? Przecież ty świetnie jeździsz... — urwał wpół słowa. Poczuła, jak cały zesztywniał. Jej serce nieznośnie mocno zabiło w piersi. Podniósł głowę i spojrzał na nią, marszcząc brwi, zdumiony.

— Czy ja dobrze... ? — zaczął ostrożnie. — Czy ty jesteś... ? — Gubił słowa.

— Tak mój mężu — objęła jego twarz dłońmi i pocałowała. — Jestem brzemienna.

— Ale... — patrzył na nią zdumiony.

— Jak? — cicho zaśmiała się, patrząc na jego zaskoczoną minę. — Mój panie, jesteś we mnie niemal każdego wieczoru, więc czemu cię to dziwi? — Łagodnymi ruchami dłoni obrysowywała kształt jego twarzy tak, by ją dokładnie zapamiętać.

— Dureń ze mnie! — zaczął się śmiać sam z siebie i całując twarz Izabelli.

— Nie mów tak. Jesteś tylko zaskoczonym mężczyzną. — Niepokój który czuła jeszcze chwilę temu, zniknął starty przez jego pocałunki.

— Jestem zaskoczonym i bardzo szczęśliwym durniem. — Jego głęboki i lekko szorstki śmiech rozchodził się po całej komnacie. — Uczyniłaś mnie pani najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.

Miał ochotę wybiec z komnaty stanąć na blankach i krzykiem radości ogłosić całemu światu, że zostanie ojcem.

— Jak długo o tym wiesz?

— Może jakieś trzy tygodnie — odgarnęła mu kruczoczarne włosy z czoła.

— Czemu mi nie powiedziałaś szybciej?

— Nie chciałam ci dawać złudnej nadziei mój panie, póki sama nie byłam tego pewna.

— Jesteś taka rozsądna — pocałował ja w szyję. — Dziękuję. — Dotarło do niego coś jeszcze. Teraz kiedy on musi wyjechać, Izabella zostanie tu w zamku bez jego opieki. — I jak mam was tu samych zostawić?

— Nie będziemy sami. — Ucieszyła ją jego troska. — Mam wokół siebie mnóstwo życzliwych ludzi.

— Wiem, ale pomimo wszystko boję się o ciebie, a teraz już podwójnie — pocałował ją i obrócił się tak, że leżeli na boku twarzami do siebie.

Głowa Izabelli spoczęła na jego zgiętym ramieniu. Przytuliła czoło do jego policzka i przymknęła oczy. Położył dłoń na jej policzku i delikatnie pieścił kciukiem. Czuł jak niepokój, wgryza mu się w serce, niczym robak w jabłko. Bał się o nią, bo w dalszym ciągu nie miał żadnych wiadomości o Byrne.

— Ian — zaczęła cicho, przerywając jego rozmyślania, a patrząc na niego, przygryzła lekko wargę.

— Tak, moja słodka?

— Mogę cię o coś poprosić?

— O co tylko zechcesz — zachęcił ją pocałunkiem, widząc jej wahanie.

— Martwię się o Klarę. Nie miałam od niej wiadomości od kilku tygodni. Ta podróż do Kastylii i z powrotem... ona nie zniosła jej najlepiej. — Głos się jej niemal załamał. — Czy mógłbyś ja odwiedzić zaraz po przyjeździe do Londynu. Tak bardzo się o nią niepokoję.

— Zrobię to od razu po przekroczeniu bram miasta — obiecał. — Ale czemu mi o tym wcześniej nie powiedziałaś? Napisałbym do swojego prawnika, a on sprawdził by, co się dzieje.

— Masz tyle obowiązków, że nie chciałam ci zawracać głowy swoimi problemami.

— Jestem, twoim mężem i moim obowiązkiem jest ci pomagać, a szczególnie teraz. — Jego dłoń powędrowała w dół pomiędzy nich i delikatnie pogładził jej brzuch.
— Jestem okropnym mężem. Wybacz mi.

— Dlaczego tak mówisz? — lekko zmarszczyła brwi, patrząc na niego, nie bardzo rozumiejąc, co ma na myśli.

— Tak gwałtownie cię wziąłem — usłyszała w jego głosie zażenowanie.

Mężczyzna który, zwykle epatował dumą i siłą, teraz wyglądał niepewnie, wręcz bezbronnie, jakby oczekiwał połajanki.

— Ale mi się podobała ta odrobina bólu, którą mi sprawiłeś, wchodząc we mnie. — Zarumieniona spojrzała mu w oczy.

— Na Bogów kobieto, czy ty myślisz, że ja jestem z kamienia? — patrzył na nią oszołomiony jej wyznaniem.

— A nie jesteś? — zapytała ze zmysłowym uśmiechem na zaczerwienionych od jego pocałunków, ustach.

Musnęła palcami jego udo, na którym poczuła sztywne kręcone włoski.
Pomyślał, że zaraz rozpadnie się na tysiące kawałków, kiedy poczuł jak jej ciepła dłoń o długich palcach, znalazła go i zaczęła pieścić, a ona przylgnęła do jego ust, gorącymi, spragnionymi wargami.

Izabella obudziła się w kompletnych ciemnościach. Zdyszana i przerażona.
Czuła, że jest cała mokra od potu.
Czy krzyknęła? Miała nadzieję, że nie.
Nie chciała obudzić Iana. W ciągu ostatnich miesięcy, koszmary pojawiały się coraz rzadziej. Zaczęła mieć nadzieje, że znikły na dobre, ale to była tylko złuda. Poszukała Iana. Spał obok, na brzuchu, cicho pochrapując. Ciepło bijące od jego ciała, pomagało uspokoić gwałtowne bicie serca i pozwoliło jej normalnie oddychać.

Wyślizgnęła się z łóżka.
W ciemnościach zobaczyła majaczącą biel jej koszuli leżącą koło stołu.
Podniosła i założyła na siebie.
Podeszła do kominka, w którym tliła się odrobina żaru. Ostrożnie i tak by nie narobić hałasu, położyła najpierw kilka cienkich drzazg, by ogień rozpalił się na nowo, a później ostrożne kładła na nich coraz grubsze kawałki drewna. Starała się zachowywać jak najciszej, by nie obudzić męża. Wyjęła z kufra pled, zarzuciła go na plecy i usiadła naprzeciw ognia, obejmując ramionami kolana.

Bała się wyjazdu Iana do Londynu, ale Klara obiecała, że wszystkim się zajmie. Izabella miała jedynie zasugerować, żeby pierwsze swe kroki, po pojawieniu się w stolicy skierował od razu do niej.

Skłamała, mówiąc mu o tym, że martwi się o Klarę, ale nie mogła znaleźć lepszego powodu, dla którego miałby ją odwiedzić. Miała wyrzuty sumienia za to kłamstwo, ale tłumaczyło ją to, że jest zakochana i nie może pozwolić na to, żeby jej mąż wpadł w ramiona kochanki.

Myśl dziewczyno! Co możesz jeszcze zrobić, żeby nie przestawał o tobie myśleć — przygryzła lekko wargę.

Polano w kominku tak głośno strzeliło, że aż podskoczyła. Spojrzała na łoże, ale Ian, pomrukując coś przez sen, obrócił się plecami do niej.

Patrząc w ogień nagle przyszło jej coś do głowy. Podniosła się z ziemi i podeszła do niewielkiego stolika usytuowanego w drugim końcu komnaty pod oknem. Zabrała stamtąd niewielki kawałek pergaminu i pudełko z rysikami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top