Rozdzial 13

Izabella siedziała na niewielkim rusztowaniu w holu. Zamaszystymi ruchami ręki uzbrojonej w gruby rysik przerysowywała wzór z pergaminu na gładką ścianę. Wciąż drżała z powodu porannych wydarzeń, ale rysowanie ją uspakajało. Spojrzała krytycznym wzrokiem na rysunek. Włosy złotookiego mężczyzny patrzącego na nią ze ściany, wciąż nie były tak zmierzwione, jak w rzeczywistości.

— Izabella! — usłyszała, ryk swojego małżonka w korytarzu.

Wzięła głęboki oddech, kiedy usłyszała jak drzwi do holu otwierają się z hukiem.

— Gdzie ty jesteś?! — Jego mocny głos rozniósł się echem po holu.

— Tutaj!

— Schodź stamtąd! Natychmiast! Musimy poważnie porozmawiać! — zadarł głowę i spojrzał do góry.

— Nie tym tonem, mój panie. — Izabella postanowiła zostawić kwestię mało pomierzwionych włosów małżonka na później i zajęła się szkicowaniem owoców granatu.

— Co powiedziałaś?

— To, co słyszałeś — odpowiedziała spokojnie.

— Izabella, masz natychmiast zejść!

— Nie krzycz na mnie, bo to przyniesie ci tylko odwrotny skutek. — Wciąż słyszał spokój w jej głosie.

— Jestem twoim mężem i masz mnie słuchać!

Jej ręka znieruchomiała. Obróciła się powoli i spojrzała w dół. Ian stał pod rusztowaniem z rękami wspartymi na biodrach i patrzył na nią z groźną miną.

— Pragnę ci przypomnieć mój panie, iż to, że zostałam twoją żoną nie sprawiło nagle, że stałam się posłuszna, pokorna i miła. A jeśli zejdę, to wtedy kiedy ja o tym zadecyduje i kiedy będę miała na to ochotę.

— Co ja powiedziałem! — Jego głos brzmiał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Dawno temu nauczył się, że okazywanie zniecierpliwienia i złości zmusza otoczenie do uległości i posłuszeństwa, ale najwyraźniej na Izabellę to kompletnie nie działało.

— Nie traktuj mnie jak dziecko! — W jej głosie zabrzmiało ostrzeżenie.

Przyszło mu na myśl, że Izabella wygląda jak kotka siedzącą na dachu i sycząca na niego z góry.

— Na bogów kobieto! Stłuc ci tyłek na kwaśne jabłko, to stanowczo mała kara za nieposłuszeństwo.

— Zdecyduj się! Chcesz rozmawiać o poważnych sprawach czy o przyjemnościach?

Rozłożył ramiona w geście bezsilności. Miał wrażenie, że kłócenie się z tą kobietą miało tyle samo sensu co kopanie się z koniem.

— Czemu ty się wtrącasz w nieswoje sprawy?

— Wszystko, co dotyczy ludzi tu mieszkających i pracujących, to są moje sprawy!

Ian na chwilę zamknął oczy wziął głęboki oddech. Miała rację. To był jej dom, przecież sam jej to oświadczył kilka tygodni temu.

— Dobrze. Proszę, zejdź i porozmawiajmy na spokojnie. — Stał się łagodny i przymilny. Przygryzając wargę spojrzała na niego podejrzliwie.

— Proszę — przechylił lekko głowę na bok.

Patrzył z niepokojem jak zwinnie schodzi z chybotliwego rusztowania.
Oparła się o stół i złożyła ręce na piersi. Ian usiadł, rozpierając się wygodnie na krześle, zerkając na zgrabnie uwypuklone pośladki żony, opięte skromnym granatem płóciennej sukni.

Jasne letnie światło padało na jej twarz miękko ją oświetlając. Już jakiś czas temu poją, że się zakochał w Izabelli i czuł, że przez resztę życia nie będzie mógł się bez niej obejść, ale wciąż uważał, że to jeszcze nie czas na poważne deklaracje. Najpierw chciał rozmówić się z Anną.

— Czemu rzuciłaś się na Duncana z pięściami?

— Pięści? Pierwszy raz słyszę. To nie były pięści, tylko wiadro — spojrzała na niego spod fali włosów, które wyślizgnęły się z warkocza.

Przetarł palcami oczy, ale zrobił to bardziej, by ukryć uśmiech pod dłonią.

— Powaliłaś Duncana O'Hare wiadrem? Kobieto, przecież on jest większy ode mnie! — Nie wytrzymał i parsknął śmiechem. — No pięknie  — spojrzał na Izabellę, ale jej jakoś nie było do śmiechu. — Przepraszam — wyciągnął do niej ramiona. — Chodź do mnie i opowiedz co się stało.

Nie musiał jej prosić dwa razy. Posadził ją na kolanach i objął. Otulił go ciepły zapach miodu. Uwielbiał go.

Izabella zaczęła swoją opowieść, bawiąc się sznurkami przy jego koszuli.

Poranek był parny i zanosiło się na burzę. Kręciła się z Katarzyną przy zewnętrznej kuchni, na której można było gotować posiłki latem. Dodatkową zaletą było jasne światło dnia, z którego można było korzystać, aż do wieczora, gdyż dni latem tu na północy były długie. Jakiś czas temu kazała dobudować dwie mocne ściany i dach chroniący przed deszczem i wiatrem. Ciężkie ciepłe powietrze mieszało się z zapachami pieczonego chleba i mięsa. Damian siedział przy stole, czyszcząc przyniesione z ogrodu warzywa i przygotowując je do zupy. Izabella otarła rękawem pot z czoła, bo żar już od samego rana lał się z nieba.

Katarzyna zawołała Damiana do kuchni wewnątrz zamku. Ten podniósł się ze stołka i poszedł z ociąganiem. Izabella popatrzyła za nim z uśmiechem, kręcąc głową. Był młody. Nudziło go siedzenie w kuchni z kobietami i pomaganie im. Zastanawiała się jak zachęcić chłopaka do rozwinięcia swojego talentu. W następnym liście do Klary napomknie o nim i zapyta, czy nie mogła, bo go wziąć pod opiekę, by chłopiec mógł uczyć się sztuki kulinarnej na dworze u króla. Wyjazd do Londynu na pewno będzie dla niego niezwykłą przygodą, a Klara trochę ożyje. Izabella martwiła się samotnością swojej ciotki.

Obróciła się, żeby zebrać kilka kawałków warzyw przygotowanych przez Damiana do zupy i zakręciło jej się w głowie. Przytrzymała się stołu. Coś ostatnio za często jej się to zdarzało. Jednak zapomniała o tym, kiedy usłyszała krzyk dochodzący z dziedzińca. Był przeszywający i pełen bólu, a zaraz za nim pojawił się Damian z przerażeniem malującym się na twarzy.

— Co się stało?

— Moja matka! Ratuj ja pani! On ją zabije!

— Kto?

Izabella złapała za brzeg spódnicy, który zahaczyła o rzemienny pasek i ruszyła za spanikowanym Damianem. Przebiegli przez wewnętrzną kuchnię i wbiegli na dziedziniec.

To, co tam zobaczyła, przeraziło ją. Niemal pośrodku dziedzińca leżała Katarzyna, a na niej okrakiem siedział olbrzymi rudowłosy mężczyzna, a co było jeszcze bardziej przerażające, trzymając ją oburącz za włosy, uderzał jej głową o ziemię.

— Dość tego! — krzyknęła. — Co tu się dzieje?

— Kolejne babsko?! Poczekaj chwilkę i będziesz następna!

— Damian, biegnij szybko po Magnusa! — krzyknęła do roztrzęsionego chłopca.

Zwykle gwarny dziedziniec nagle opustoszał. Nie było nikogo, kto by mógł jej pomóc. Katarzyna krzyczała pod kolejnymi razami.

— Puść ja człowieku! Co ty wyprawiasz?!

— To nie twój interes wścibska babo. Nie wtrącaj się do naszej rodziny! — ryknął rudzielec plując śliną.

Rodziny? Kim był dla Katarzyny człowiek o twarzy czerwonej z wściekłości? Czyżby mąż? Nigdy nie wspomniała o tym, że go ma. Może z powodu takiego właśnie traktowania.

— Masz natychmiast przestać ją bić!

— Ta kłamliwa dziwka zasługuje na każde lanie, które jej sprawię.

Katarzyna łkała głośno, a Izabella zrozumiała, że słowami nic nie
zdziała. Rozejrzała bezradnie dookoła siebie, ale, pomimo że działo się tu coś strasznego, to nie pojawił się nikt zaniepokojony krzykami. A jeśli nawet byli jacyś gapie, to ich nie widziała. Była pewna, że obserwuje tę scenę co najmniej kilka par zaciekawionych oczu. Jej wzrok padł na wiadro, które porzucone stało niemal na środku dziedzińca. Podbiegła do niego, chwyciła je za uchwyt ze sznura i ruszyła na niczego niespodziewającego się mężczyznę.
Kiedy była już blisko wzięła zamach w tej samej chwili, kiedy mężczyzna spojrzał na nią.

Uderzenie drewnianego wiadra wypełnionego woda w szczękę, nie tylko zaskoczyło oprawcę, ale i ściągnęło go z ofiary. Izabella zdała sobie sprawę z tego, że teraz i ona jest w niebezpieczeństwie, bo, mimo że włożyła w to uderzenie całą siłę to mężczyzna był tylko zamroczony.
Podniósł się z warknięciem z ziemi i ruszył ze śmiertelną wściekłością w oczach na Izabellę.

— Duncan! Nie rób jej krzywdy, proszę! — błagała go Katarzyna, próbując pochwycić go za kostkę. Jedyne, co zyskała to potężnego kopniaka w brzuch. Krzyknęła i zwinęła się w kłębek.

Izabella zrozumiała, że tym atakiem nie tylko pogorszyła sytuację pobitej kobiety, ale i swoją. Cofnęła się, zahaczyła o coś nogą i przewróciła się.

— Teraz tobie spiorę tyłek, dziwko! — słyszała w jego głosie satysfakcję.
— Nie masz pojęcia z kim zadarłaś!

Z przerażeniem patrzyła jak wielki niczym góra mężczyzna powoli pochyla się nad nią. Odruchowo zasłoniła się ramieniem. Nagle mężczyznę znieruchomiał jęknął i padł na ziemię obok niej. Spojrzała do góry. Z ulgą zobaczyła pochylającego się nad nią Magnusa trzymającego w ręce kuszę. To jej rękojeścią powalił go na ziemie.

— Katarzyna! — zerwała się na równe nogi i podbiegła do pojękującej kobiety, przy której klęczała jej najstarsza córka Alicja.

Jestem okropnym mężem — wymruczał.

— Dlaczego tak mówisz?

— Nawet nie zapytałem, czy nic ci się nie stało — odgarnął jasne pasmo włosów z jej twarzy.

— Nic mi nie jest. Magnus pojawił się w samą porę. A ten Duncan to... jest mąż Katarzyny?

— Tak.

— Co z nim będzie? — Izabella przygryzła wargę.

— Magnus wsadził go do lochów. Będzie musiał zapłacić grzywnę, a jeśli tego nie zrobi to czeka go chłosta.

Izabella popatrzyła zamyślona gdzieś w przestrzeń. Nie mogła pozbyć się z głowy widoku opuchniętej twarzy Katarzyny.

— Całego świata nie zmienisz, moja pani — powiedział cicho.

— Wiem — spojrzała z westchnieniem na Iana.

Przesunęła palcem po grzbiecie jego nosa i pocałowała w to płaskie miejsce na nim, jakby stworzone do zostawiania tam pocałunków. Przymknął oczy i oparł swoje czoło o jej, a jego wargi znalazły się przy jej ustach.

— I co ja mam teraz z tobą zrobić? — pocałował ją.

— Skąd to pytanie? — oddała mu równie delikatny pocałunek.

— To już drugi mężczyzna pobity przez ciebie w tym domu.

— Cóż, jakoś nie czuję się winna z tego powodu — roześmiała się cicho. — Ale jeśli to sprawi ci satysfakcję, to musisz mój panie, wymyślić jakąś karę dla mnie.

— Karę? Hmm... w takim razie marsz do sypialni i nie chce słyszeć żadnych protestów, a tam ja już coś wymyślę.
Ze śmiechem zsunęła się z jego kolan, czując lekkie uderzenie w pośladek.
Ian ruszył za nią. Podeszła do drzwi i już miała wyjść z holu, kiedy do głowy przyszła jej pewna myśl. Zamknęła drzwi i zasunęła zasówę, która je zablokowała.

— Po co iść do sypialni. — Obróciła się w stronę męża lekko przygryzając wargę i patrząc na niego z pożądaniem.

— Masz rację moja pani — dłońmi wsparł się o drzwi i pochylił nad Izabellą. Jego złoto-zielone oczy połyskiwały tym samym blaskiem co jej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top