Rozdzial 10


Słyszała jak szybkie i stanowcze kroki roznoszące się echem po korytarzu.
Ian wszedł do komnaty i ze zdumieniem dostrzegł skuloną postać koło kominka, niemal całą ukryta pod pledem.

— Co ty tu robisz?

— Zimno mi.

Zdjął płaszcz i odpiął pas z mieczem. Srebrne sprzączki zadzwoniły, kiedy ściągnął kamizelę. Słyszała szelest tuniki i uderzenie butów o twardą podłogę.

— Chodź do mnie, ogrzeję cię.

Usiadł na futrach, którymi wyścielona była podłoga koło kominka. Objął Izabellę, a ona wtuliła twarz w jego długą szyję. Jego skóra pachniała drzewem sandałowym i lasem, którego zapach przyniósł ze sobą.
Podobała się jej ta mieszanina. Kojarzyła się z poczuciem bezpieczeństwa i siłą. Ciepło bijące od jego ciała przenikało przez materiał koszuli, powoli ją ogrzewając.

— Znów przyśnił ci się ten koszmar?

W odpowiedzi Izabella wtuliła się mocniej w niego, a on poprawił pled na jej ramionach. Jego czułość rozgrzewała ją jak nic innego. To nie był pierwszy raz, kiedy budziła się w nocy z koszmaru. Zwykle był przy niej, ale nie tym razem.

— Czy to ostatnie wydarzenia go wywołały? — zapytał z obawą w głosie. Bał się, że to przez to, jak grubiańsko ją potraktował o poranku, a przecież uratowała mu życie.

— Nie — zaprzeczyła, a on odczuł ulgę. — Koszmar przychodzi, kiedy sam tego chce, bez względu na to, co robię za dnia. — W głowie wciąż słyszała metaliczny dźwięk zatrzaskujących się za jej plecami żelaznych drzwi.

— Zabrzmiało to, tak jakby cię ktoś przeklął.

— Może tak jest — usłyszał smutek w jej głosie.

Tych strasznych chwil spędzonych w kompletnych ciemnościach i dzwoniącej w uszach ciszy, nigdy nie zapomni. Nigdy nie uda się ich zmienić, czy wymazać, bo one na zawsze pozostaną częścią jej życia.
Ciężko westchnął. Przyszło mu do głowy, że mógłby się z nią teraz kochać i może to odgoniłoby od niej koszmary, ale Izabella nie zachęciła go do tego nawet najdrobniejszym gestem. Oparł brodę o czubek jej głowy, a czując, że wciąż drży w jego ramionach, zaczął nią delikatnie kołysać, jak małym dzieckiem.

— Napisałeś, że będziesz dopiero jutro.

— Już jest jutro.

— Znalazłeś coś? Tam w lesie?

— Nic, oprócz świeżego obozowiska.

— Domyślasz się, kto to był?

Zawahał się. Nie chciał jej straszyć, ale jako pani tego domu powinna wiedzieć, jakie grozi jej niebezpieczeństwo.

— To George Byrne — powiedział cicho.

— Byrne?

— Tak. Myślałem, że pojechał do Londynu do siostry.

— Ma siostrę w Londynie?

— Tak — jego odpowiedź, była krótka, jakby nagle nie chciał wdawać się w dłuższą rozmowę na ten niewygodny temat dla niego.

Idiota! Przeklął sam siebie w duchu. Chciał zerwać z Anną przy następnej wizycie w Londynie. Na szczęście Izabella nie widziała wyrazu jego twarzy, bo swoją wciąż trzymała wtuloną w jego szyję. Nie zrobił tego, będąc tam ostatnio, bo nie spodziewał się niczego niezwykłego po powrocie do Nottingham, ale teraz był już pewien, czego chce.

Izabella natychmiast skojarzyła Georga Byrna z Anną. Mimo że dostrzegła ją tylko na krótką chwilę w katedrze, to teraz już widziała podobieństwo. Czarne włosy z granatowym połyskiem i przyciągające uwagę, jaskrawo niebieskie oczy. Poczuła bolesne ukłucie zazdrości. Musiała zawalczyć o mężczyznę, który trzymał ją w ramionach.

— Myślę, że powinniście z Magnusem podwoić straże w zamku i wysłać kilku mężczyzn, którzy dobrze znają całe hrabstwo, na poszukiwania - odezwała się cicho tak, jakby chciała odwrócić swoją i jego uwagę od tej nieprzyjemnej kwestii.

Przedłużająca się cisza sprawiła, że podniosła głowę i spojrzała na męża.
Jego brwi zmarszczył się, a usta lekko zacisnęły się w coś na kształt uśmiechu.

— Przepraszam, znów wtrącam się w męskie sprawy. Wybacz mi mój panie.
Wywoływała w nim czułość i nieodpartą potrzebę ochrony.

— Dobrze jest wysłuchać mądrych słów i nieważne z czyich ust padają — ujął ją za podbródek. — To ty powinnaś była zostać dowódcą mojego garnizonu — zażartował, ale zdumiał się na widok zainteresowania w jej oczach. — Ty szelmo! - niemal wykrzyknął i zaczął się śmiać.

— Nie ma takiej potrzeby. Magnus doskonale wywiązuje się ze swojej służby — uśmiechnęła się niewinnie, opuszczając wzrok. Ucieszył go błysk humoru w jej ogromnych ciemnych oczach.

— Dziękuję — powiedział, kciukiem gładząc policzek.

— Za co?

— Za uratowanie mi życia.

— Każdy by to zrobił, będąc na moim miejscu.

— Nie każdy, moja słodka - pocałował ją w skroń.

Pocałunek był czuły i delikatny.
Nigdy jeszcze przy żadnej kobiecie nie odczuwał tak intensywnej potrzeby całowania i dotykania.

— Wielu mnie nienawidzi i chętnie zobaczyłoby mnie martwym.

— Proszę nie mów tak — usłyszał, troskę w jej głosie. Ton głosu, jakim to powiedziała, sprawił mu ogromną radość. Czyżby zależało jej na nim?

— Ale to prawda moja pani. Za to ty jesteś uwielbiana.

— Ja? — spojrzała na niego zdumiona.

— Odkąd tu jesteś, nie słyszałem najmniejszego utyskiwania na ciebie.
Ludzie, którzy pracują w zamku, darzą cię szacunkiem, a Magnus nazywa cię naszą panią.

Uśmiechnęła się, a Ian zobaczył na jej zmęczonej twarzy lekki rumieniec.

— Czy małżeństwo ze mną, jest dla ciebie ciężarem? — zapytał cicho i niepewnie, obejmując czule wzrokiem jej twarz.

Zaskoczył ją tym pytaniem. Przez długą chwilę wpatrywała się w jego złoto-zielone, oczy tak jakby zastanawiała się jakich użyć słów w odpowiedzi. Zaniepokoiła go ta cisza.

— Wbrew temu ile złego słyszałam o tobie panie, otoczyłeś mnie troską i opieką. Starasz się być dobrym mężem i jestem ci za to niezmiernie wdzięczna.

— A ja szczęśliwy, że choć tak mogę wynagrodzić ci tę niedogodność życia ze mną.

— No cóż, muszę przyznać, że jesteś głośny, arogancki i lubieżny, ale to jest do zniesienia.

Jeszcze żadna kobieta, nigdy nie odważyła się tak otwarcie mówić o jego wadach i w sposób który wywołało w nim rozbawienie.

— Czyli jestem idealny — zabawnie poruszył brwiami, patrząc na nią z ukosa, a Izabella zachichotała rozbawiona. Strach niemal całkiem ją opuścił.

— Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, jeśli masz jakieś życzenie, prośbę, powiedz, spełnię je wszystkie. — wyszeptał. Mimo, że trzymał ją w ramionach, to mocniej przycisnął do siebie.

— Mogę dostać gwiazdę z nieba? — tuląca się do niego dziewczyna uśmiechnęła się, podniosła rękę i dotknęła szramy na jego policzku.

— Jeśli bardzo jej pragniesz, zdobędę ją dla ciebie.

Słyszała w zmysłowym tonie jego głosu tkliwość i oddanie.

— Nie — zmarszczyła lekko nos tak, jakby rozmyśliła się w jednej krótkiej chwili. — Wystarczy, że podarujesz mi zrozumienie, szacunek i cierpliwość. — Jej pełne usta wygięły się w uśmiechu. Prosiła o tak wiele i jednocześnie niewiele.

— A miłość? — zaryzykował tym pytaniem. Przeczesał palcami jej zmierzwione włosy. Kształtne usta, które tak uwielbiał całować, lekko się rozchyliły, a oczy szerzej otworzyły z zaskoczenia.

— Zostaliśmy połączeni zwykłym ludzkim kaprysem, mój panie. Nie mogę wymagać od ciebie takiego poświęcenia — powiedziała cicho.

Czyżby wiedziała o Annie?
Nie zaskoczyłoby go to. Dwór królewski ciągle huczał od plotek, więc i jego romans nie byłby tajemnicą, a Anna też nie należała do zbyt dyskretnych osób.

— A jeśli zechcę ci ją ofiarować? — nie rezygnował.

— Jeśli będziesz gotowy i zechcesz to zrobić, z radością ją przyjmę — odparła, uśmiechając się łagodnie, nie odrywając palców od szramy.
Tak bardzo ją fascynowała. Perłowy poszarpany łuk na jego policzku.

— Nie obrzydza cię? — zapytał. Jej palce były jak dotknięcie motyla na napiętej skórze. Kiedyś zauważył, że Anna jej nie znosi, bo zawsze siadała po jego prawej stronie, by nie musieć na nią patrzeć.

— Wręcz przeciwnie. Sprawia, że twoja twarz jest interesująca, a nawet... piękna — dodała po chwili namysłu.

— Piękna? Interesująca? — roześmiał się. — Czy ty przypadkiem nie tracisz wzroku, moja słodka jak miód Izabello? — rozkoszował się jej dotykiem. — To ty jesteś piękna — znów zanurzył palce w jej gęstych włosach.

— Ja? — popatrzyła na niego zdumiona i cicho zachichotała. Jej oczy połyskiwały w dogasającym płomieniu z kominka. — W takim razie twój wzrok, mój panie jest tak samo kiepski, jak mój.

— Przynajmniej pod tym względem zostaliśmy idealnie dobrani — roześmiany, pocałował wnętrze dłoni głaszczącej go po zeszpeconym policzku. Teraz już mógł być pewny, że decyzje, które miał zamiar podjąć będą właściwe.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top