Rozdzial 1

Towarzyszył jej w drodze do ich wspólnego domu. Z trudem wybroniła się, przed jazdą w karocy, nazywając ją drewnianą trumną. Ręce go świerzbiły, żeby ją tam wsadzić na siłę, ale tylko wzruszył ramionami. Jeśli chciała się męczyć w siodle cały dzień, to jej zmartwienie. Ku jego zdumieniu dziewczyna świetnie radziła sobie na koniu, nie opóźniając jazdy i nie zwracając na niego kompletnie uwagi, bo całą przeznaczyła na podziwianie krajobrazów, które roztaczały się przed nią podczas podróży.

Wiosenny deszcz, który padał przez kilka ostatnich dni sprawił, że rozgrzana słońcem ziemia oszalała kolorami, a Izabella nie mogła przestać się zachwycać ukwieconymi łąkami, śpiewem ptaków przelatującymi nad głowami całego orszaku. Kiedy dni w Maladze stawały się coraz bardziej gorące, przyroda zaczynała tracić kolory i wszystko stawało się złoto brązowe. Musiała zmienić zdanie o pogodzie w Anglii. Owszem, kiedy padało było ponuro i brzydko, ale teraz, kiedy zaświeciło słońce, mogła cieszyć oczy barwami mijanych krajobrazów. Wjechali do lasu, a ona co chwilę podnosiła głowę i wpatrywała się w strzeliste świerki. Podziwiała potęgę dębów i gładką korę buków. Zamykając oczy wdychała wilgotny zapach ziemi i drzew.

Ian kątem oka obserwował swoją żonę, która ubrana była niemal po męsku. Na płócienną koszulę miała nałożony kaftan z grubej skóry z wypalonymi na nim wyobrażeniami dziwnych kwiatów. Nogawice miała wpuszczone w wysokie buty, a reszty dopełniała długa spódnica do konnej jazdy i płaszcz z głębokim kapturem, który skutecznie przesłaniał jej twarz przed wzrokiem ciekawskich. Niewiele odróżniało ją od zwykłych podróżników. Nie miał pojęcia co o tym myśleć. Dla angielskich dam włożenie takiego stroju byłoby nie do pomyślenia, ale Izabella pochodziła z Kastylii, a on nic nie wiedział o strojach, które noszą tamtejsze kobiety.

Ciepły wiosenny wiatr podwiał jej płaszcz i ściągnął kaptur, pod którym miała drugi ściśle przylegający do głowy. Przez chwilę patrzył na owal jej twarzy w kształcie serca i duże ciemne oczy. Niespeszona jego spojrzeniem spokojnie naciągnęła na powrót kaptur na głowę. Zrobiła to nie tylko dlatego, że jej mąż nachalnie się w nią wpatrywał, ale też, żeby uniknąć ciekawskich spojrzeń reszty orszaku.

Kiedy znaleźli się pod bramą prowadzącą do miasta, zostawił ją z dwoma żołnierzami i powozem, w którym był jej niewielki dobytek, w który wyposażyła ją ciotka. Jej mąż zawrócił konia, rzucając zdawkowo coś o powrocie do Londynu w ważnych sprawach. Skinął lekko głową i ruszył w drogę powrotną.

Spojrzała z obawą na ponure mury. Nabrała głęboko powietrza i przejechała przez bramę, witana ciekawskimi spojrzeniami mieszkańców Nottingham. Wjeżdżając na dziedziniec zamkowy, pierwsze co zauważyła to brak warty na blankach. Zmarszczyła brwi i zadzierając głowę, starała się znaleźć choć jednego strażnika. Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Zeskoczyła z konia, wprost w błoto, które zachlupotało jej pod nogami. Skrzywiła się z niesmakiem i rozejrzała się dookoła. Rozpadające się budynki gospodarcze prosiły o naprawę. Jakiś mężczyzna przemknął pod murem i zniknął w ciemnym korytarzu, a dwa ogromne wilczarze, gryzły się o resztki porzucone na dziedzińcu. Nikt nie wyszedł na jej powitanie.

— Zaprowadź mnie do holu i zwołaj wszystkich, którzy mieszkają i służą w tym... — Umikła na moment patrząc na jednego z towarzyszących jej żołnierzy —... miejscu.

Ten ani nie drgnął.

— Natychmiast! — warknęła.
To pomogło, bo obaj nie bardzo wiedzieli, czego się mogą spodziewać po nowej pani tego zamku.

Gdy weszła do holu, musiała się na chwilę zatrzymać by przyzwyczaić wzrok do panującego w nim półmroku. Kiedy zaczęła rozróżniać kontury krzeseł, długiego stołu i olbrzymiego kominka, zobaczyła kogoś śpiącego z głową opartą o blat stołu.

— Kto to jest? — zapytała, towarzyszącego jej żołnierza.

— To dowódca straży — odparł zmieszany.

Izabella zmarszczyła brwi i prychnęła z niesmakiem. Mężczyzna był ubrany w barwy szeryfa Nottingham, śmierdział piwem i chrapiąc, spał w najlepsze.

— Mam go zabrać?

— Nie, na razie zostaw — spojrzała na niego z odrazą.

Podeszła do gobelinów, które zasłaniały okna, zrywając je mocnymi szarpnięciami, zrzucała na podłogę.
Jaskrawe światło zalało hol, odsłaniając bród i przyczynę panującego tu smrodu. Wszędzie walały się resztki pożywienia, kości i psich odchodów. Podeszwy jej butów kleiły się do plam pozostałych po rozlanym piwie i winie.

— Na bogów! Gdzie ja trafiłam?
— Była, przerażona tym, co zobaczyła, ale zacisnęła zęby, widząc, jak w jej stronę idzie kilkuosobowa grupa ludzi.

Uniosła wysoko głowę i zdjęła kaptur. Włosy rozsypały się na jej ramiona, połyskując złotem w słońcu, które odważnie przedzierało się przez brudne szkło w oknach.

— Podejdźcie bliżej — poprosiła łagodnie.

Czuła bijącą od nich nieufność, bo ich pan nie był łagodnym człowiekiem. Patrzyli na nią z obawą. W grupie pięciu mężczyzn była jedna kobieta.

— Jestem Izabella... — zawahała się na sekundę. — Izabella de Black i jestem żoną szeryfa Nottingham.
Mężczyźni zdjęli nakrycia z głów a kobieta, lekko dygnęła.

— Proszę, powiedzcie mi, kim jesteście i jakie są wasze obowiązki w tym domu.— Życzliwym głosem starała się wzbudzić w nich zaufanie. Popatrzyli po sobie, onieśmieleni słowem proszę. Przecież służby się o nic nie prosi. Służbie się rozkazuje.

— Jestem Katarzyna — odezwała się cicho, kobieta. — I jestem kucharką.
Miała ciemnobrązowe włosy wymykające się spod szarego czepka i zielone oczy, na które nie jeden mężczyzna na pewno zwrócił uwagę. Jej szczera twarz była okrągła i rumiana. Izabella uśmiechnęła się do niej ciepło.

Wśród mieszkańców tego zamku był łysy skryba, kowal z synem, koniuszy i młody żołnierz, który okazał się zastepcą dowódcy. Zerkał z niepokojem na mężczyznę śpiącego przy stole.

— To napewno jest dowodca straży zamkowej? — zapytała dla pewności, lekko się przy tym krzywiąc.

W odpowiedzi usłyszała głośne beknięcie dochodzące od strony stołu.

— Tak, proszę pani — odparł, jasnowłosy mężczyzna.

— Zabierzcie go i wrzućcie do fosy, tylko nie pozwólcie się mu utopić. Ma wytrzeźwieć.

Kowal i koniuszy podeszli do stołu i wzięli pod ramiona mężczyznę, który zaczął coś mamrotać pod nosem. Niemal wynieśli go z sali.

— Jak masz na imię? — spojrzała na młodego żołnierza. Z pewnością był niewiele starszy od niej. Jasne krótkie włosy sterczały mu na wszystkie strony, a zielone oczy patrzyły na Izabellę z niedowierzaniem.

— Magnus, proszę pani — skłonił lekko głową.

— Teraz ty jesteś dowódcą straży. Idź i wystaw wartowników na blankach i powiedz, że jeśli ktokolwiek się sprzeciwi twoim rozkazom, czeka go chłosta.

— Dobrze proszę pani — tym razem pochylił nisko głowę i ruszył pospiesznie w stronę wyjścia.

Skrybie nakazała przygotowanie listy wszystkich wydatków na utrzymanie zamku, a syn kowala miał zająć się wałęsającymi się psami, dopóki nie znajdzie się nowy łowczy.

— Czy to wszyscy mieszkańcy zamku? — zapytała Katarzynę, która rozglądała się z lekkim niepokojem, jakby obawiała się zostać sam na sam z nową panią tego domu.

— Tak.

— To niewiele ludzi jak na tak wielki zamek. Czemu?

— Bo co tu dużo gadać proszę pani, ludzie pouciekali ze służby.

— Jak to, pouciekali? — Izabela ze zdumienia otworzyła szerzej oczy.
Katarzyna skinęła głową.

— Czy to związane jest z moim małżonkiem? — W lot domyśliła się, że to on musi być przyczyną. Kobieta skinęła głową, jakby bojąc się odezwać, że ktoś ja podsłucha i doniesie panu tego zamku.

— Rozumiem. — Izabella, rozejrzała się dookoła, a to, co widziała, przerażało ją.

— Katarzyna. Tak mam do ciebie mówić?

Kobieta onieśmielona skinęła głową.

— Znasz ludzi, którzy pomogliby mi w uporządkowaniu tego miejsca? Sowicie zapłacę za każdą uczciwą pomoc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top