9


Pov Ivy

Rano idę normalnie do szkoły. Czuję się dobrze, więc nie mam zamiaru ciągle leżeć. Muszę też poprosić Ethana żeby w najbliższym czasie do mnie nie przychodził, nie mogę też powiedzieć mu prawdy, bo wtedy będzie się upierał żeby mnie odprowadzać i siedzieć ze mną. Nie chcę też żeby się na mnie obraził. Może jak przejdę się to coś wpadnie mi do głowy.

Wychodzę z domu i zamykam drzwi na klucz jak się odwracam to widzę przed sobą Harry'ego. Aż podskakuje ze strachu.

- Co ty tu robisz? - pytam go wściekle. Jak dalej będzie mnie tak nachodził to kiedyś przez niego dostanę zawału.

- Przyszedłem w odwiedziny i przyniosłem jedzenie - pokazuje mi jakąś torebkę. - A ty powinnaś teraz leżeć i odpoczywać. Gdzie ty chciałaś iść?

- Do szkoły, ale nie muszę ci się tłumaczyć. Śpiesze się - chcę iść, ale to w ogóle się nie odsuwa. Ciągle stoi mi na drodze.

- Rozmawiałem z Niall'em i on zalecił spokój i odpoczynek. Zna się na swojej robicie, więc należy się stosować do jego zaleceń - zabiera klucz z mojej dłoni i otwiera drzwi do mojego domu, a następnie chwyta mnie za ramię i prowadzi do środka.

- Daj ty mi wreszcie święty spokój! - wrzeszczę na niego jak już jesteśmy w salonie. On coraz to mocniej mnie irytuje. Dłużej tego nie wytrzymam.

- Nie denerwuj się kochanie - zaczyna czym jeszcze bardziej mnie rozdrażnia.

- Nie mów tak do mnie! Nic nas nie łączy i nigdy nie połaczy. Przestań wreszcie wmawiać we mnie uczucie, którego nie ma. Nie rób sobie nadziei, bo my nie będziemy razem. Nie ma takiej opcji! - wiem, że może i powinnam bardziej się unieść, ale nie chcę też ranić jego uczuć.

Nie jestem aż tak podła.

- Nie denerwuj się tak skarbie. Mam ci załatwić jakieś tabletki na uspokojenie - no i jeszcze zamierza faszerować mnie jakimiś prochami. Może jeszcze będzie podawał mi jakieś narkotyki żebym nie wiedziała na jakim świecie żyje i robiła to co on chce.

- Nie trzeba. Ja jestem spokojna jak nie ma ciebie w pobliżu. To ty działasz na mnie rozdrażniająco. Wcześniej było mi ciebie szkoda i nie chciałam ci robić kłopotów, ale widocznie z tobą inaczej nie można. Jeżeli za chwilę nie opuścić mojego domu i raz na zawsze nie zapomnisz mojego adresu to ja dzwonię na policję - dla uwiarygodnienia wyciągam komórkę.

Koniec tego pobłażania mu.

- Nie zrobisz tego - oznajmia poważnym tonem i wyrywa mi telefon. Tym razem robi to dużo mocniej niż te klucze. A następnie rzuca nim o podłogę i to z takim impetem, że on od razu się roztrzaskuje.

Mój oddech gwałtownie przyspiesza, ale ja za wszelką cenę staram się tego nie okazywać. Nie może zobaczyć mojego strachu.

- Jeśli się sprzeciwisz i to zrobisz to się dowiem. I już nikt cię nie uratuje.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej kolejny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top